Ewidentnie nie trafił się Matce egzemplarz "Księcia na ziarnku grochu", ewidentnie. I całe szczęście.
Ale bez jaj, czasem Syn mógłby dać znać, że coś jest nie-halo.
Pierworodny dostał wczoraj nowe kalosze. Byli z Matką na spacerze, przechodzili obok komisu odzieżowego, który kiedyś był bardzo lubianym przez nich lumpeksem i z ciekawości postanowili zajrzeć. A tam stały one... piękne, czerwone, rozmiar 22, z motywem wozów strażackich - z kołami, światłami i płomieniami... idealne kalosze dla Syna Pierworodnego. Przymierzył, obleciał kilka razy lokal dookoła, Matka zapłaciła i zadowoleni opuścili sklep (Syn już w nowych butach, bo aura sprzyjała temu by je od razu wypróbować).
Dobrą godzinę Pierworodny w tych kaloszach biegał jak opętany. Po górkach, pagórkach, murkach, schodach, boisku, trawie, chodnikach. Szalał nie bardziej niż zwykle. Może tylko przez te płomienie wydawało się, że nabiera nadludzkiej prędkości. Jednak podejrzanie często się wywracał - ale skoro jemu to nie przeszkadzało to i Matka nie bardzo się tym przejmowała myśląc, że pewnie musi się przyzwyczaić.
Po prawie trzygodzinnym spacerze wrócili do domu. Syn tak zmęczony tym hasaniem w kaloszach, wywracaniem się i wstawaniem, że zasnął u Matki na kolanie prawie zaraz po tym jak zdjęła mu kurtkę i kalosze. Na zmianę pampka, ściągnięcie sweterka i inne duperele już nie starczyło czasu.
Pierworodny, jeszcze na wpół przytomny, siedzi na kolanach u Matki, a ta zdejmuje mu nowe buty i stawia obok siebie na podłodze. Kątem oka coś jej mignęło. Podnosi kalosze. Zagląda do środka. A tam...
łyżeczka.
Taka plastikowa, do karmienia niemowląt.
Różowa.
Z Rossmanna - Matka wie, bo swego czasu kupiła Synowi komplet takich łyżeczek w odcieniach niebiesko-zielonych.
Prawdopodobnie ktoś wcześniej mierzył buty dla dziecka taką łyżeczką i zapomniał ją wyjąć. Tymczasem Pierworodny słowem nie pisnął, że coś jest nie tak, tylko biegał z nią pod stópką przez ponad godzinę.
Po południu jeszcze raz, bez sztućców w obuwiu wyszli na spacer. Już się nie przewracał.
A dziś wielokrotnie kalosze chwalono i nawet pytano, gdzie można takie fajne kupić.
Ha! Nie dość, że fajne to jeszcze z gratisem.
A myślała Matka, że dla mody tak cierpieć są gotowe jedynie kobiety. I to tak minimum 20-letnie. Może Pierworodny wyprzedza epokę?
Gumofilce przednie. ;) moj niestety nie potrafi w gumiakach lazic ..ale ucze go nie daje za wygrana;)
OdpowiedzUsuńPierworodnemu tak się podobają, że kilka razy dziennie przynosi mi je na znak, że chce wyjść w nich na spacer. Co i rusz z tego powodu drę ryja, że nie stawia się butów na kanapie. I chociaż mi się nie chce to chodzimy teraz na spacery dwa razy dziennie żeby mógł się tymi gumiakami nacieszyć. Wiem, wiem, tylko na zdrowie nam to wyjdzie. Ale i tak mi się nie chce.
Usuńo raju.... rośnie Ci mały terminator ;)
OdpowiedzUsuńTrafne. Niestety ;-)
UsuńO rany, dzieci są niezniszczalne. Dobrze, że stopa jakoś wytrzymała ;)
OdpowiedzUsuńWidać łyżeczki z Rossmanna też są niezniszczalne ;-) Pierworodny to w końcu 13 kg do udźwignięcia do podziału przez dwie śliczne pulchniutkie nogi :-)
UsuńNominowałam Twój blog do Liebster Blog Award! Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić! :)
OdpowiedzUsuńhttp://hania-mania.blogspot.com/2013/10/nominacja-liebster-blog-award-musze.html#comment-form
Bardzo dziękuję. Jest mi niezwykle miło :-)
OdpowiedzUsuńJednak w związku z tym, że jest to już kolejna nominacja w tej zabawie, a ja ani razu nie pociągnęłam tego dalej to i tym razem, aby było sprawiedliwie, na serdecznych podziękowaniach za docenienie mojego blogu poprzestanę.
Pozdrawiam
kiedys Kwiatowy Tato założył dziecku naszemu wspólnemu buty. dziecko nie kweknęło, Tato się nie zawahał... potem zobaczyliśmy, że do butów włożone były zwinięte skarpetki. hm :) może facetom, niezaleznie od wieku, po prostu nie zależy?
OdpowiedzUsuńI tu chyba masz rację :)
Usuń