poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rowe-love



Wyjechała Matka z Synem z kraju na 9 dni. Wyjechała, wróciła. I nie jest pewna, czy chce tak do końca wiedzieć, co tu się działo, kiedy jej nie było.

Że Ojciec rzuca palenie wiadomo było już przed jej wyjazdem. A bo to pierwszy raz rzuca i z tego powodu ich małżeństwo wisi na włosku?
Ale wróciła Matka, a Ojciec nadal rzuca, w sensie, że nadal nie pali. A to już zaskakujące.

Zaskoczyło Matkę jeszcze parę innych rzeczy.
O, na przykład to:
Ojciec rower kupił.
Że Matka jest "nierowerowa" to wiadomo. Ojciec kiedyś jeździł. Podobno dużo. Ba, do Matki nawet dawno temu przyjechał na rowerze, przeszło 80 kilometrów, bo biednymi studentami wtedy byli i ceny biletów autobusowych to jednak w przeliczeniu ze 3 piwa były. Albo i 4, jak promocja.
Ale wyobraźcie sobie, że przez prawie 10 lat związku Matka nigdy Ojca na żadnym rowerze nie widziała. Jakoś tak się złożyło, że nie widziała, no. Co w takim wypadku oczywiste, żadnej wspólnej wycieczki rowerowej również nie odbyli. Ich rowery z czasów panieńsko-kawalerskich przez lata smętnie niszczały sobie w piwnicach, a że Ojciec umie jeździć Matka wierzyła na słowo honoru (w końcu, że sama potrafi też nie udowadniała). Nawet wtedy, gdy do niej przyjechał to spotkali się, jak już z tego roweru zszedł, wszedł po wyjątkowo nieprzyjaznych schodach na drugie piętro kamienicy, w której wtedy mieszkała, zszedł z drugiego piętra, bo Matki nie zastał, wszedł pod górę (bo w Matki mieście wszędzie było pod górę) i odszukał Matkę, która wyszła (przecież tylko na chwilę!) do sklepu.
A potem znowu wszedł na to drugie piętro, wziął klucze, zszedł, wstawił rower do szopki na podwórku i ponownie wszedł na drugie piętro. I jak już wreszcie mógł usiąść, wzrok jego wbity w Matkę jakoś ani trochę nie wyglądał, jakby zakochany właściciel tego wzroku właśnie dokonał heroicznego gestu romantycznego.
Może to przez Matkę przestał jeździć? Za dużo nerwów go to kosztowało, czy coś? Dopiero w zeszłym roku zobaczyła, że on rzeczywiście potrafi. Stał akurat rower jakiegoś znajomego, zrobił Ojciec rundkę pokazową dla Syna.
A teraz nagle rower kupił.
Cholera, mógł nie mówić ile kosztował. W końcu Matka nie ma pojęcia, ile kosztują rowery, bo i po co jej taka wiedza. Jednak tak sobie myśli, że jakby sama kupowała to za te pieniądze chociaż taki z koszyczkiem z przodu by kupiła, i ładnym dzwoneczkiem, i kolorowy (a najlepiej taki, który sam by za nią jeździł), a nie taki jakiś grafitowo-buro-szary z przerzutkami. Po co komu 27 przerzutek, przecież toto nawet ładne nie jest? Ale za niepalenie kupił, więc niech mu będzie. Zaoszczędził to wydał, nim go Matka ubiegła. Szkoda tylko, że zdążył wydać zanim zaoszczędził całą sumę.

Ale żeby on przez te 9 dni tylko rower kupił i raz czy dwa się nim karnął. Nie, on nim naprawdę jeździ! Podobno. Bo Matka nie miała jeszcze okazji tego zobaczyć.
I żeby on tak sobie tylko normalnie jeździł. Czyli, że wsiada, jedzie, gdzie potrzebuje, zsiada i już. To nieeee. On podobno najpierw włącza Endomondo! Nosz-ja-cię-pierdzielę! Jakiś miesiąc temu dowiedział się od Matki, że coś takiego w ogóle istnieje, jak działa i po co. I jak tak Matka teraz liczy to jest to chyba... jedyna aplikacja zainstalowana przez niego w telefonie. Z tym, że Matka cudzych telefonów się nie tyka, więc pewności nie ma.

Jakby tego było mało, z własnej (nieprzymuszonej) woli zaczął jadać takie "dziwactwa" jak- UWAGA CZYTELNICY O SŁABYCH NERWACH! DLA NIEKTÓRYCH MOŻE BYĆ TO ZBYT DRASTYCZNE - zaczął jadać... kalafior. I to w knajpie, gdzie sam wybiera, a nie, że w domu przy obstrzale morderczego wzroku Matki, mówiącego, że ma dawać dobry przykład dziecku i nie marudzić. Dacie wiarę? Zjadł i, pewnie nie uwierzycie, ale nie padł trupem! Żyje po dziś dzień. W dodatku pochwalił i stwierdził, że smaczne. Matka wciąż jest w szoku.
Jednak to jeszcze nic.
Sam z siebie kupił rukolę! Okazuje się, że on wie, że to taka sałata, a nie że na przykład jakaś choroba egzotyczna czy hiszpańskie przekleństwo. Czyli, że jednak wieloletnie matczyne zrzędzenie nie poszło w las, a niezłomne podsuwanie Ojcu "tego zielska" i ojcowskie niezłomne wyciąganie go z kanapek czy pizzy, jednak nie poszło na marne.

I to wszystko, kiedy Matki nie było. Ale w końcu przecież wróciła. A tu na tylnym siedzeniu samochodu leży plecak.
- A to czyje?
- Moje.
Ojciec i plecak? Ostatni raz dekadę temu. Do szkoły.

Wchodzi Matka do kuchni. Stoi bidon. Ekstra-wypasiony-dizajnerski-bidon. Taki dla sportowców chyba. Pewnie na rower. Już się nie dopytywała.

Następnego dnia chciała przygotować śniadanie dla siebie i Syna. Zmierzając w stronę kuchni zastanawiała się, jak bardzo będzie musiała kombinować i jak dużą kreatywnością wykazać się przy tworzeniu czegoś jadalnego. W końcu zostawiła swoją kuchnię na pastwę słomianego wdowca. Wyobraziła sobie kawałek czerstwej bułki i coś, co pewnie trudno będzie zidentyfikować ze względu na staż odbyty w koszyku na pieczywo. A do tego zwiędłą rukolę.
Zerka. Nie chce wierzyć. Znowu zerka.
To nie może być prawda.
2 rodzaje (słownie: DWA) pełnoziarnistego chleba.
Żytniego!

Do lodówki bała się zajrzeć. A nuż wyskoczy z niej jeszcze Czesław Lang...


Drogie Bravo!
Pomóż! Ja chyba nie znam ojca własnego dziecka... 
Niby ten sam, który był przy poczęciu i przy porodzie, a jednak jakiś inny. Co robić?

Niepewna85

środa, 5 sierpnia 2015

Nigdy wprost

post o miłości. wbrew pozorom.




Subtelny

Wieczorową porą siedzi Matka przed laptopem. Oczywiście siedzi tak "jeszcze tylko pięć minut". Ojciec się denerwuje, ale nie daje po sobie poznać. W końcu siada obok, przygląda się Matce. I rzecze rozmarzony:

- Lubię jak fejsbuk podświetla Ci policzki...

Zadziałało, komputer zamknęła od razu.



Romans z szefem

Zrobił Ojciec porządki w firmowych papierach. Przesiedział weekend w biurze, ale uporządkował wszystkie dokumenty, które czekały na to nawet od dwóch lat i dłużej.
W poniedziałek wchodzi Matka zachwycona do biura. Oniemiała nie poznaje biurka, segregatorów, teczek. Zniknęły stosy piętrzących się kartek.

- Co? Podoba się!? - Bardziej z dumą stwierdził fakt niż zapytał.
- Grę wstępną masz już odhaczoną.
- Wiedziałem.



W biurze

Matka przegląda jakieś papiery. Ojciec przegląda jakieś swoje rozliczenia. Każde skupione na swojej pracy.
Ojciec coś liczy, sprawdza, mruczy pod nosem. Dla ułatwienia mówi sobie głośniej:
- Dwudziesty luty.
- LUTEGO. - W Matce mimowolnie włącza się jej wewnętrzne grammar nazi.
- Dwudziesty lutego - poprawia się grzecznie Ojciec.
Za grzecznie. Żadnej riposty? Nawet nie spojrzał? Liczy dalej.
Za chwilę Matka słyszy:
- Dwudziesty marcego, (...) dwudziesty kwietniego...

Dobra, wygrał. Niech se mówi jak chce.



Szkoła specjalna

- Ale Ty jesteś złośliwy! - reaguje Matka na jakąś drobną uszczypliwość ze strony Ojca.

Ten patrzy jej głęboko w oczy, po czym odpowiada:

- Teach me master.



Szczęście niejedno ma nazwisko

Z wyprawy do Matki Matki przywiózł sobie Syn Pierworodny kilka książek. Takich, które kiedyś należały do nieletniej Matki. Zupełnie przepadł przy "Brzydkim Kaczątku", choć wydawałoby się, że mocno sfatygowane wydanie z 1983 roku nie zachęci do siebie dziecka przyzwyczajonego do kolorowych i pachnących nowością książek prosto z księgarni.
Chwali się Pierworodny nowym nabytkiem Ojcu. Nabytek na okładce podpisany został własnoręcznie przez 9 może 10-letnią Matkę jej imieniem i ówczesnym nazwiskiem.
Uszu zajętej swoimi sprawami Matki dobiega tłumaczenie Ojca:

- O, zobacz, Synek, a tu jest napisane, że ta książka należała do mamusi. Mamusia jeszcze wtedy inaczej się nazywała. Szczęścia nie znała...



Japonki

Tuż przed ojcowskim urlopem Matka z Ojcem robią zakupy w Lidlu. WTEM Ojciec pakuje do sklepowego wózka japonki. Buty takie. Klasyczny chiński badziew plastikowo-piankowy. Coś czego do tej pory nie wyobrażał sobie nawet przymierzyć, a co dopiero kupić. A co dopiero nosić! Każdy, kto zna Ojca wie, że piankowe japonki to zdecydowanie nie jego stajl.

- O, mój rozmiar. - Zerknął tylko i bez mierzenia dorzucił do zakupów.

Matka stanęła jak wryta na środku sklepu i nie oglądając się na nikogo wokół głośno zaczęła swoje:

- Ale powiedz mi! Robiłeś ostatnio jakieś badania, tak? Powiedz mi! Co się z Tobą dzieje? Nie ukrywaj tego przede mną. Jeżeli coś Ci jest, mam prawo wiedzieć!!!



Zmiany

- Dobre - stwierdził jak gdyby nigdy nic Ojciec podczas rozmowy o czymś, czego dotąd nigdy nie lubił.
- Co Ty powiedziałeś? - Nie mogła uwierzyć Matka, bardziej skłonna dać wiarę temu, że się przesłyszała.
- Nie zauważyłaś, że ostatnio polubiłem dużo rzeczy, których do tej pory nie lubiłem? I że dużo wokół siebie zmieniam?
- No właśnie zauważyłam - odpowiedziała niepewnie. - I zaczynam się bać, że zaraz będziesz chciał zmienić żonę.
- No co Ty!
- Uff, prawidłowa odpowiedź - odetchnęła w myślach. Pochopnie.
- Naprawdę myślisz, że drugi raz bym się ożenił?

foch



Zakupy

Wrócił Ojciec z zakupów. Rozpakowuje siatki.
- Piankę do golenia kupiłeś??? I po co? Weź czasem zajrzyj do szafki pod umywalką, tam przecież stoją różne kosmetyki kupione na zapas - piekli się Matka, która wzięła na siebie obowiązek zaopatrywania Ojca w kosmetyki, których ten nie znosi kupować. Jednak raz na jakiś czas, Ojciec postanawia ją ubiec, myśląc, że jej tym pomoże - kończy się to tym, że taka sobie pianka do golenia albo szampon stoją przez rok w szafce, bo Ojciec w promocji kupi zapas na buk-wie-ile, a o tym co w szafce i tak nie pamięta.
- I pianka też tam jest? - pyta jak zwykle tym faktem zaskoczony.
- Jest.
- Niemożliwe. - Nadmierna powaga tej wypowiedzi zdradza, że zaczął się już ten etap, kiedy Ojciec robi sobie jaja z pieklenia się Matki.
- Na 100%.
- I co ja teraz z robię? - ze smutkiem i rozterką w głosie rzekł Ojciec, spoglądając na trzymane w ręku opakowanie pianki do golenia. - Będzie trzeba na Allegro sprzedać. Ty weź napisz na blogu, może ktoś kupi...

No to Matka pisze.