Jak w jeden weekend stać się dla dziecka rodzicem najwspanialszym i najdoskonalszym? Jak sprawić, że ze szczęścia i emocji będzie skakało podekscytowane wtedy, gdy spodziewasz się, że wykończone będzie spać i by nieoczekiwanie spało, gdy psychicznie już jesteś gotów na to, że będzie szaleć? Jak sprawić, że w kółko będzie opowiadać Ci o tym, co przecież właśnie robiliście razem? By przez resztę tygodnia opowiadało Ci, co robiliście razem.
Uwaga, coś za coś! U Matki bycie najwspanialszą matką skutkowało odwodnieniem i dwudniowym dochodzeniem do siebie. U Syna nadmiarem emocji, niewyspaniem i poniedziałkowym apogeum buntu dwulatka.
Oto przykładowy przepis. Wymyślony i zrealizowany przez Matkę Wyluzuj! Sprawdzony na jednym dwuletnim osobniku, zwanym Synem Pierworodnym. Nie daje gwarancji na powodzenie u innych dzieci ani na to, że u innych rodziców nie wystąpią jeszcze trudniejsze do zniesienia skutki zdrowotne.
Zaczynasz w piątek po powrocie z pracy. Opowiadasz dziecku, nawet kilka razy, co będziecie robić w weekend i jak będzie fajnie. Przeczuwasz, że dla Ciebie nie wszystko będzie takie fajne, dla dziecka na pewno, więc opowiadasz bardzo przekonująco, aby samemu również uwierzyć. Oboje już się cieszycie. Dodatkowa zaleta - dziecko jest tak pozytywnie nakręcone, że nie stawia oporów tam, gdzie mu się zdarza, na przykład przy sprzątaniu zabawek przed kolacją.
W sobotę mówisz: "Chromolę! Sprzątanie nie zając - nie ucieknie". Po czym chromolisz i idziesz z dzieckiem na rower. Gdy macie dość, dajecie sobie spokój z rowerem i udajecie się do piaskownicy. A gdy nacieszycie się już piaskownicą, idziecie na lody. Cytrynowe. Pyszne.
Tylko nie ciesz się za mocno, kiedy dziecko skończy jeść i będzie taaaaakie czyściutkie jak nigdy. Bo wtedy może zechcieć zejść z ławki. Ty możesz mieć zajęte ręce a ono może postanowić wesprzeć się Twoimi nogami odzianymi w jasne spodnie i wtedy okaże się, że dłonie miało jednak całe w czekoladzie. Ale nie martw się, po 3 praniach ręcznych zejdzie. Co ciekawe, dziecko, które nie ma problemu z wtarciem czekolady w spodnie rodzica nie tknie brudnymi łapami roweru, bo przecież by się pobrudził.
Po lodach wracacie do domu na obiad. Nikt nie mówił, że masz być najdoskonalszym rodzicem we własnym mniemaniu, chodzi o mniemanie dziecka, więc w tę sobotę lody przed obiadem są jak najbardziej na miejscu. Zresztą zaraz może się okazać, że lody były obiadem, bo dziecko wymęczone zaśnie w momencie, gdy masz nakładać na talerze ziemniaki. Spokojnie, wstanie na kolację, na którą możesz podać mu obiad. Co z tego, że zimny, jest taki upał, że nie trzeba się tym przejmować. Dziecko jest wyspane, więc po kolacji nie ma co myśleć o kąpieli. Za to po kolejnej dawce wspólnej zabawy nic nie stoi i na przeszkodzie, by znów zjeść razem kolację. A potem to już jak zawsze kąpanie, książeczka i spanie. Nie ciesz się, że dziecko poszło spać godzinę później i dzięki temu dłużej pośpi a Ty rano będziesz mieć więcej czasu na załatwienie tego, co trzeba załatwić. Nie pośpi. Podekscytowane czekającymi go atrakcjami wstanie dwie godziny szybciej niż zwykle. Co łącznie daje 3 godziny mniej snu niż zwykle.
W niedzielę gwóźdź programu. Urodziny dziadka. Na które zmotoryzowany rodzic nie może pojechać. A podróż innymi środkami lokomocji niż klimatyzowany ojcowski samochód planowana była, gdy pogoda jeszcze nie rozpieszczała słońcem. No to dalej, jazzzzdaaa.
Plan jest następujący. Najpierw samochodem na dworzec PKP. Potem pociąg. Potem przesiadka w drugi pociąg. Potem autobus miejski. Ale tylko 7 przystanków, więc tyle co nic, prawda? Potem autobus PKS. Już tylko 40 minut i jesteśmy na miejscu, pod samym domem. 3 godziny później spacer na dworzec i już bezpośredni autobus powrotny (jedyny na tej trasie).
By odpowiednio zaplanować podróż należy dobrze znać swoje dziecko. A potem i tak nie dziwić się, że cały misterny plan poszedł w łeb. Na przykład Matka nie przejęła się licznymi przesiadkami i skomplikowanym rozkładem pierwszego etapu drogi, bo wie, że Pierworodny zaraz po śniadaniu nie wytrzymałby spokojnie 2 godzin w autobusie, w którym nie może biegać. Za to wieczorem, w drodze powrotnej, zmęczenie bierze górę i Syn zwykle zasypia zaraz gdy autobus ruszy, więc liczne przesiadki zamiast atrakcją stałyby się udręką. Ale przecież w ten weekend nie tylko Matka miała dla Syna przygotowane liczne niespodzianki, Syn również przygotował własne. Po 10 minutach od zajęcia miejsca w upragnionym i wyczekiwanym od dwóch dni pociągu, Pierworodny nie wytrzymał ogromu emocji i zasnął z główką na kolanach Matki. Na szczęście konduktor miał dobre wieści - przesiadka oznaczała jedynie dłuższy postój na jednej ze stacji, bo pociąg jechał dalej tam, dokąd się wybierali, ciekawe, że nawet pani sprzedająca bilet o tym nie wiedziała. W takim wypadku jak powyższy obudzić dziecko należy chociaż na 15 minut przed końcem trasy, żeby zdążyło zapamiętać cokolwiek z drogi i nachapać się jeszcze wszystkich tych emocjonujących przeżyć.
Duży dworzec PKP to dla dwuletniego chłopca większe cudo niż najbardziej pstrokate wesołe miasteczko. A przed dworcem tyle przystanków, co chwilę podjeżdża jakiś autobus. A pod kioskiem z biletami zaparkowane dwa motory... Tej niedzieli Syn Pierworodny znalazł się w motoryzacyjnym niebie.
Matka jakoś się wyrobiła przez to całe macierzyństwo. Siedząc z Synem na przystanku, coś ją tknęło, by sprawdzić w jaką właściwie stronę jedzie autobus, na który czekają. Oczywiście w niewłaściwą, w minutę musieli znaleźć się po drugiej stronie ulicy. Zdążyli. Dawniej na bank wsiadłaby do autobusu i zorientowała się, że coś jest nie tak, het het daleko albo jeszcze dalej - zrobiła już tak w Bydgoszczy, Toruniu, Warszawie i paru innych miastach. A tu proszę, dziecko trzyma ją w ryzach. Kto twierdził, że podróżowanie z dzieckiem jest kłopotliwe?
Idealnego weekendu nie jest w stanie popsuć nawet pogoda idealna do smażenia się na plaży. Nic to, że z każdym kolejnym środkiem transportu rodzic jest coraz bliżej kresu swojej wytrzymałości a jego język zwisa coraz bliżej podłogi. Ważne, że dziecko z wrażenia aż siedzi spokojnie, a to, moi drodzy, naprawdę coś znaczy. Kiedy wreszcie pozostaje tylko zaczekać 25 minut na ostatni autobus, który dowieźć ma rodzica z małoletnim do celu, doskonałym urozmaiceniem będzie spacer po pobliskim parkingu i głośne nazywanie marek samochodów. To od kilku tygodni obowiązkowy element każdego wyjścia z domu z Synem Pierworodnym - skubany, zna wszystkie najpopularniejsze marki samochodów i nigdy nie da się oszukać, zawsze też rozpozna modele samochodów, którymi jeździ Ojciec.
Nawet autobus bez klimatyzacji, gorętszy niż smażalnia ryb w Ustce w pełni sezonu, nie jest w stanie złamać pozytywnego nastroju dziecka. Bo przecież dziecko jedzie do dziadków. A u dziadków musi być coś fajnego. Na przykład u Dziadków Syna Pierworodnego jest Pies. Łał, co nie? Też jesteście pod wrażeniem? No to obczajcie jeszcze to: oprócz Psa są Rybki! I Pierworodny zawsze te Rybki może nakarmić. Czad. A tym razem jeszcze czekało na niego Nowe Autko. Trzecie do kolekcji tych robiących "łi-ju-łi-ju". Tak, tak, niesamowite.
Wiadomo, u dziadków dziecko jest absolutną gwiazdą, zwłaszcza jeżeli jest jedynym wnukiem. Rodzic ma więc 3 godziny na regenerację po pierwszej połowie dnia i zebranie sił na drugą połowę. Taka przerwa reklamowa w trakcie meczu o puchar mistrza świata rodzicielstwa. I jak to w przerwie reklamowej - dużo się dzieje: tu obiad, tu lody, tam jabłko, tu truskawki, jeszcze tort, w między czasie auto co robi "łi-ju-łi-ju", i takie wielkie auto, które można ciągnąć za sznurek, i Pieskowi piłeczką rzucanie, i Rybki, i figurka zająca, i świnka skarbonka, i przez okno wyglądanie i nie wiadomo co jeszcze.
A potem spacer, w dodatku z babcią i pieskiem, cały niemal przez dziecko przebiegnięty, z postojami jedynie na zbieranie kamieni. Tu już z niepokojem zaczyna się patrzeć na dziecko, bo skąd niby ono ma tyle energii, skąd? Przecież to fizycznie niemożliwe. Nie w trzydziestostopniowym upale.
Z tego biegnięcia może się okazać, że jest się 15 minut przed czasem na przystanku, po czym okazać się jeszcze może, że autobus, prowadzony przez wyjątkowo nieuprzejmego kierowcę, przyjedzie spóźniony o 25 minut a woda w butelce skończy się jeszcze przed zajęciem w nim miejsca. Miejsca, o które wcale nie łatwo, bo pojazd prawie pełen, w dodatku klimat w nim panujący sprawia, że rodzic cofa wszelkie złorzeczenia pod adresem poprzedniego, a smażalnia ryb w Ustce w pełni sezonu wydaje się już tylko miłym elementem rodzinnych wakacji.
Można oczywiście mieć jeszcze nadzieję, że dziecko prześpi te dwie godziny wrzącej męczarni. Ale skoro w kwestii spania zaskoczyło tego dnia już dwa razy, to niby czemu miałoby nie zaskoczyć i trzeci raz.
Syn Pierworodny nie usiedział spokojnie nawet 5 minut w ciągu całej trasy. Jego harce, dokazywania i dzikie dźwięki doprowadzały Matkę do rozpaczy i obawy, że jeżeli nie kierowca, to w końcu ktoś z pasażerów wysadzi ich gdzieś po drodze. Albo przynajmniej wyrzuci to autko robiące "łi-ju-łi-ju". Względne przeżycie, bo co to za życie (dla Matki), umożliwiło uskutecznianie przez Matkę w autobusie handlu wymiennego - Cisowianka za ŚmiejŻelki ;-)
Szczęśliwie (dla Syna) udało się wrócić do domu.
Opowiedzieć dziecku wieczorem jaki ciekawy dzień przeżyło... bezcenne. Warto przetrwać to wszystko dla tych szeroko otwartych oczu oraz uchylonej z wrażenia buźki. I zasłuchania większego niż w książeczkę o "Ciekawskim George'u". A to, moi drodzy, naprawdę coś znaczy.
O, a ja z synem zostaję właśnie sama w ten weekend i właśnie się zastanawiałam, jak mu i sobie zorganizować czas, więc wpasowałaś się z tym tekstem idealnie ;P U nas też na topie jest wszystko, co ma koła, więc rozważam wyprawę na dworzec PKP (tramwajem) i przejażdżkę na ruchomych schodach.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię czytać, Matko, pisałam już?
Dobrze, że schody ruchome nie przyszły mi w ten weekend do głowy. Bo ze szczęścia Młody chyba by wyskoczył w kosmos.
UsuńPisałaś, nie pisałaś... Wiesz, że ja takie komentarze mogę czytać bez końca ;-)
Ło Matko..ja nie wiem czy matki tak mają, czy to jakiś zmutowany gen wytrzymałości...Mnie taki hiper stan przydarzył się w niedzielę..Na wpół martwa i zmulona tabletkami na alergię, w pierwszym dniu okresu, ledwo widząca spod zaczerwiononych oczu, znosem jak z kurkiem od kranu, wiecznie kapiącym wybrałam się z dziećmi - nad wodę...
OdpowiedzUsuńSuma sumarum, najlepszym podsumowaniem, jak u Ciebie, był usmiech córy i syna jak pod wieczór opowiadaliśmy sobie jak fajnie spędziliśmy dzień :)
No właśnie, ojcom też by się coś takiego przydało. My padamy na ryj, ale stać nas na takie hiper stany, a ich niekoniecznie. A może to tylko mój egzemplarz tak ma?
UsuńWiem,że mi się odmieni to pierwszym doświadczeniu,ale teraz póki co to marzy mi się taki weekend :)
OdpowiedzUsuńI nie wypominajcie mi jak zacznę narzekać,gdy przyjdzie moja kolej :)