Geneza
Za czasów nastoletnich namiętnie czytywała Matka "Filipinkę". Takie czasopismo dla dziewcząt, wymagających odrobinę więcej od tego, co oferowało Bravo Girl. W którymś z numerów była relacja z przeprowadzonego (w tym wypadku akurat celowo) eksperymentu, w którym dziennikarka znalazła się w warunkach będących niemal kalką niedawnej sytuacji Matki. Ciężkie bagaże, dużo ludzi, ona jedna (tam akurat bez dziecka). Wyniki obserwacji również były zbieżne. Serce i umysł nieletniej Matki krzyczały wręcz, że to niemożliwe, że nie może być takie proste, to na pewno tak nie działa, a świat tak nie funkcjonuje. Cóż, nieletnie dziewczęce serca i umysły mają tendencję do ulegania patosowi, rwania się do wzniosłych idei, ale przede wszystkim do naiwności.
Minęło drugie tyle życia i Matka nagle przypomniała sobie o tamtym artykule.
Torba borba
Z ostatniego postu o przygodach na lotniskach w Polsce i Anglii, można by wywnioskować, że Matka nic tylko biegała jak kot z pęcherzem, taszcząc dwie ciężkie torby. Rzeczywistość była jednak dla niej o wiele łaskawsza. Otóż wielokrotnie otrzymywała pomoc od obcych ludzi, którzy oferowali się ponieść matczyne bagaże. Było to niezwykle miłe i zbawienne, zważywszy na fakt, że gdy Matka osobiście dzierżyła torby to albo Syn przewracał się na schodach ruchomych, albo Matka przewracała się w kolejce, albo notorycznie gubiła dowody osobiste.
Ale rzeczywistość łaskawa była zdecydowanie bardziej w trakcie podróży do kraju Królowej Elżbiety, Sex Pistols oraz dwóch kranów w zlewach niż w drodze powrotnej.
Na lotnisku w Polsce jakiś pan kazał zaczekać swojej spieszącej się żonie, aż nieznająca drogi Matka przejdzie kontrolę paszportową, żeby mogła iść razem z nimi. Zaraz zjawił się też inny pan i wybawił ją od toreb. Doniósł je aż do tej kolejki, w której Matka glebnęła na podłogę. Gdy kolejka ruszyła, tuż przed schodami dwóch kolejnych mężczyzn wzięło torby, potem wnieśli je do samolotu i umieścili w schowkach bagażowych nad siedzeniami. A jeszcze na płycie lotniska zdążyli pstrykać zdjęcia matczynym smartfonem, żeby Pierworodny miał pamiątkę z pierwszego lotu. Już po wylądowaniu poznała z kolei Matka przemiłego chłopaka, który torby ze schowka wyjął i zaoferował zaniesienie obu aż do następnej kolejki do kontroli paszportowej. Miły gest przerodził się w gest heroiczny, ponieważ chłopak, oprócz bagaży Matki, miał też własny i postanowił ten kilkudziesięciokilogramowy majdan trzymać przez cały czas stania w kolejce, żeby niczego nie zgubić (przypomina się, że stanie to trwało godzinę).
Droga powrotna wymagała od Matki większej samodzielności. Fakt - torby nie były już tak ciężkie, a i poruszanie się po niewielkim angielskim lotnisku znacznie mniej uciążliwe. Jednak pierwsze zdziwienie przyszło w trakcie czekania na opóźniony lot, gdy zadała Matka uprzejme pytanie współkolejkowiczowi. Odpowiedział jej jakimś skrzywionym grymasem, poprawił słuchawki na uszach i odwrócił wzrok. Najtrudniej było na schodach - zmęczony Syn trochę spanikował, uznał że sam nie zejdzie i trzeba go trzymać za rączkę. Zatarasowali całe przejście, gdyż Matka biegała co półpiętro - najpierw znosząc bagaże, potem wracając po dziecko, następnie powoli schodząc z Synem. Kilkadziesiąt osób czekało za nimi, bądź przeciskało się obok w dogodnym momencie. Żaden z licznie zgromadzonych panów w garniturach, trzymających po torbie z laptopem i najświeższej gazecie nie rwał się do ratowania uciążliwej dla wszystkich sytuacji. Za to przed samym samolotem zobaczyła Matka, jak młoda dziewczyna wymownie szturcha swojego partnera i szepce mu coś do ucha, a jej mina zdradzała, że to co mówi nie podlega dyskusji. Chłopak zaraz z entuzjazmem wyrwał się do zabrania od Matki jednej z toreb, ułatwiając tym samym wejście do samolotu. Wylądowali ok. północy polskiego czasu - to zdecydowanie nie jest odpowiednia pora dla trzylatka, trochę przestraszonego, który nie zmrużył oka przez cały lot i w dodatku nie najlepiej się czuł. Podczas nieco kłopotliwego wychodzenia z samolotu wyminęło Matkę kilku mężczyzn. Przed samym wyjściem zatrzymała ją śliczna dziewczyna, nastolatka prawie, kategorycznie kazała przekazać sobie jedną z toreb (choć trzymała też własną) i zniosła ją ze schodów. Dalej pozostało liczyć na siebie.
Ale o co chodzi?
Matka ta sama, Syn ten sam, torby te same, trasa ta sama, tylko w przeciwne strony, za każdym razem na pokładzie ogromna większość to Polacy... Gdzie tkwiła różnica? Dlaczego pierwszego dnia wszyscy panowie rwali się do pomocy, a w drodze powrotnej dla mężczyzn była niewidzialna, zaś pomocne okazały się dwie kobiety?
Ja tam nie wiem, dowodów naukowych nie mam, jednak z tym co ok.15 lat temu pisali w "Filipince" by się zgadzało kropka w kropkę. Pierwszego dnia odstrzelona była Matka w sukienkę. Do tego sandałki i, ze względu na panujące w Polsce upały, wcale nie tak mało odsłoniętego ciała. Zaś wracając, do szpiku kości przesiąknięta angielską pogodą, przywdziała dżinsy, kurtkę i rozczłapane półbuty, tak wygodne, jakby prowadziły do nieba, ale za to niegrzeszące urodą.
Jakieś to przykre, bo obiektywnie na to patrząc, Matka nawet nie jest jakoś szczególnie ładna. Dość wcześnie w życiu zdała sobie sprawę, że nie będzie z niej ani miss świata, ani nawet miss Pomorza i Kujaw, ani tap madl. Żadna tam z niej klasyczna piękność. Urodę ma jaką ma, mogło być gorzej. Ale skoro zauważyła dość wcześnie, że nie ma co na nią liczyć, był czas na powzięcie pewnych środków. Mianowicie postanowienie, że przynajmniej bez większych dylematów stawiać będzie w życiu na intelekt. Przede wszystkim swój. Ze skutkiem różnym, aczkolwiek w ogólnym rozrachunku zadowalającym.
Szybkie powzięcie środków pozwala szybko przyzwyczaić się i oswoić z myślą, że czekać zatem należy na księcia, który niekoniecznie, zeskakując z białego rumaka, padnie do stóp porażony olśniewającą urodą, ale na takiego, który wyhamuje w ostatniej chwili zainteresowany jakąś zasłyszaną celną ripostą (zapewne mocno ironiczną).
I tu akurat dobrze się składa, bo Matka u mężczyzn także zawsze najbardziej intelekt ceniła. Co bywa zwodnicze. Bo z taką urodą na przykład od razu, na pierwszy rzut oka wiadomo - jest albo jej nie ma. A już z intelektem bywa różnie i o pomyłkę łatwo. W każdą ze stron.
Aż tu nagle, dość późno, bo dopiero po 30 latach życia, takie odkrycie... Wystarczy krótka kiecka, która odwraca uwagę od wszystkiego innego... Tylko tyle. Kiecka. Szmatka. Takie proste. Aż za bardzo.
Trochę szkoda, że to jedyna rzecz, której zapomniała przywieźć z powrotem z Anglii. Została w szafie. Założona tylko ten jeden raz.
Mówi się trudno.
pamiętam ten eksperyment :D tylko nie wiem czy widziałam go w Filipince czy gdzie indziej :D
OdpowiedzUsuńosobiście nigdy nie testowałam podobnego rozwiązania, a jak wracając z Erasmusa robiłam rodzinie niespodziankę i musiałam sama dostać się z lotniska na pociąg (do tego z przesiadką) to po prostu robilam maślane oczy do napotkanych facetów. Pomogło ;) to sam trik stosuję jak mam mało powietrza w oponach w aucie ;)
Ja nawet nie zdawałam sobie sprawy, że testuję jakieś rozwiązanie. Z natury mam tak, że w podobnych sytuacjach nie proszę o pomoc, staram się radzić sobie sama. Dlatego z tym większą wdzięcznością, ale też zaskoczeniem reaguję, gdy ktoś obcy, bezinteresownie sam mi tę pomoc oferuje. Jednak w drodze powrotnej zdziwiło mnie, że żaden z panów, bo wokół nas w kolejce stali akurat sami panowie, nie zaproponował pomocy - zwłaszcza na tych schodach, które zatarasowaliśmy.
UsuńUwielbiam!:D i zazdraszczam takiego języka... hmmm... ja ani miss mazowsza a i wechsler nie dał by mi więcej niż 110 :( muszę częściej zaglądać może się podszkolę :)
OdpowiedzUsuń