I to nie takie sobie zwykłe "nie'". Nawet nie "NIE" albo "NIE!".
Jego "NIE" oznacza "NNNIEEE!!!!!!!".
Nie nastraja to Matki optymistycznie do życia. A i wspólnego życia Matce i Synowi nie ułatwia, bo tak się składa, że Matki "NIE" również oznacza "NIE", tak samo jak "TAK" oznacza "TAK".
Takie obopólne obstawanie przy swoim "NIE" prowadzi do sytuacji co najmniej trudnych. A to dlatego, że gdyż ponieważ Matka i Syn bardzo często mają zupełnie różne plany co do najbliższej przyszłości (typu mycie rąk, jedzenie żelków przed obiadem czy zmiana pieluchy), jak i odmienne wizje co do szeroko pojętego wychowywania Syna, tudzież wychowania sobie Matki przez Syna.
I tak na przykład wczoraj, nie licząc tych kilku mniejszych histerii od rana (nawet nikt już nie pamięta o co - a niekiedy po prostu od początku do końca nie wiadomo było o co), nastało histeryczne wyjście na spacer.
Szła Matka po nową pastę do zębów dla Syna. Na wcześniejszym spacerze Ojciec nie kupił pasty. Za to kupił winogrono. Szczegóły te pomogą w uporządkowaniu faktów w dalszej części tej historii.
Zaczęło się od płaczu, tupania nogami i rzucenia się na podłogę, bo Matka ośmieliła się ruszyć wózek. W dodatku nie tylko ruszyła, ale postanowiła zabrać go na tenże spacer. I nic nie pomagały tłumaczenia, że na razie Pierworodny nie będzie musiał w nim siadać, że będzie mógł pobiegać itd. Kiedy żadne argumenty nie trafiają, Matka często kończy dyskusję i po prostu robi swoje. Nie czekała więc aż Syn się uspokoi, wyszła z nim (i z wózkiem) z mieszkania. Dzięki temu pierwszą histeryjkę usłyszeli wszyscy sąsiedzi. Dziś zaczyna się remont klatki, więc nie żałowała Matka, że od tych krzyków poodpada tynk albo że ubrudzi Syn ściany tłukąc w nie czym się dało. W windzie też się darł. I na schodach. Dopiero przed blokiem dotarło wreszcie do niego to, co Matka cały czas mu powtarzała, że nie musi na razie siadać w wózku. I przeszczęśliwy wystrzelił przed siebie jak z procy, oczywiście w odwrotnym kierunku niż miała to Matka zaplanowane.
I tak, po 45 minutach, oddalili się od domu o jakieś 200 metrów. Matka w tym czasie jakieś 65 razy cierpliwie powiedziała "nie podnoś tego", "wyrzuć to", "nie bierz do buzi", co w większości odnosiło się do papierosowych petów, kapsli po piwie i jednej petardy. 5 razy biegła w te pędy za Synem, zostawiając ich rzeczy gdzie popadło, aby złapać dziecko, które zniknęło nagle gdzieś za ciągiem garaży, bo pobiegło za kotkiem (jakby, kuźwa w domu Kota nie było), zniknęło na parkingu między jakimiś bliżej nieokreślonymi samochodami i ani widu ani słychu lub istniała obawa, że zaraz zniknie, bo zaczęło niebezpiecznie przechylać się w stronę skarpy, wyglądając przez barierkę zamontowaną tam niby dla bezpieczeństwa, ale nie uwzględniającą ludzi o tak niskim wzroście.
Gdy Matka postarzała się już o kolejne 3 lata i wciąż jeszcze pamiętała, że to dopiero 1/10 drogi a celem tej wyprawy jest dotarcie do sklepu, zarządziła, że czas na wózek. Głupio miała nadzieję, że ma jakieś szanse w tym starciu dzięki podstępnym działaniom, które skuteczne były jeszcze do niedawna. Tymczasem obróciły się tylko przeciw niej. Wybrała miejsce, w którym dużo się działo. Przede wszystkim głośno bawiła się grupa dzieci. Liczyła Matka na to, że odwróci to uwagę Syna i da się on posadzić w tym cholernym wózku już bez większych problemów. No to się przeliczyła. Skończyło się na tym, że drugą histerię urządził Syn na najbardziej slumsowatej z ulic w okolicy, gdzie życie towarzyskie sprowadza się do wystawania z piwem lub winem w brudnych bramach kamienic bądź zwisania z okien w celu spojrzenia na świat z góry. Wytrzymała Matka te wszystkie spojrzenia i życzliwe komentarze.
Histeryjka niebezpiecznie się przedłużała. Mijała minuta za minutą. W tym czasie pokonali jakieś 20 metrów. A gdy i Matka już prawie czuła się pokonana, wreszcie udało się dojść do kompromisu. Płacz ucichł. Syn, jakby nigdy nic, złapał Matkę za rękę i wspólnie, noga w nogę, ręka za rękę, w jednym kierunku, bez cofania się, zbierania śmieci i macania każdego mijanego samochodu zaczęli w zgodnym tempie przemierzać kolejne metry. Gdy minęło ich około 50, Syn nagle przystanął i poprosił o wsadzenie go do wózka. Z radującym się sercem Matka spełniła jego prośbę, by po niecałej minucie już spał. Załatwiła, co miała załatwić. Syn obudził się akurat pod domem. Sąsiad pomógł z wózkiem, więc po prezesowsku wjechał Pierworodny na górę do mieszkania. I tu dał do zrozumienia, że on z wózka nie wysiada. O.K. - powiedziała Matka. - W sumie żaden problem, niech sobie siedzi. Gorzej, że nie chciał zdjąć butów, kurtki, szalika, ani nawet odkryć kocyka i tego pokrowca chroniącego od wiatru. Ale przecież nic mu nie będzie jak sobie tak trochę posiedzi. Siedział zupełnie spokojnie przez 10 minut i myślał o sobie tylko wiadomych rzeczach. Aż nieroztropna Matka, przechodząc akurat obok, poczęstowała go winogronem. Chciał więcej. Ale chwila, jak chcesz więcej to wysiądź i sobie weź - Matka nie jest służącą, która paniczowi na tron będzie donosić winne grona. To miała na myśli, ale ujęła łagodnie, spokojnie i prościej.
Już nie wiadomo było o co chodziło, czy o winogrona czy o ten wózek, z którego za nic nie chciał wysiąść. Zaczęła się histeria, nieopisany ryk przez 25 minut. W międzyczasie wrócił do domu Ojciec. Wyjął zaryczanego Syna z wózka. A gdy Pierworodny już się uspokoił, dostał tę swoją upragnioną kulkę winogrona.
Po pół godziny nadgryzioną oddał Matce, bo jednak nie miał ochoty.
Spać poszedł bez umycia zębów.
I tak o jeden wózek, jeden spacer z jednym Synem Pierworodnym jedna Matka zaliczyła 3 potężne histerie.
Taka historia.
Żeby nie było tak o niczym to teraz czas na refleksję.
Dwulatki to ZUUUO(!). To kara za wszystko, co złego zrobiliśmy w poprzednim wcieleniu. To test na naszą odporność psychiczną. Jeżeli bez popełnienia żadnego błędu wychowawczego przejdziesz przez bunt swojego dwulatka, jeżeli w dodatku jesteś rodzicem wielodzietnym, to wiedz, że teraz możesz WSZYSTKO - masz predyspozycje do bycia szefem NASA, królem świata, świętym, kolejnym lamą, honorowym papieżem, poskramiaczem dzikich zwierząt. Możesz wszystko - możesz mówić językami ludzi i aniołów, osiągniesz nirwanę, możesz wystąpić w DDTVN, "Nie do wiary" a nawet u Wojewódzkiego. Moce piekielne przy Twoich umiejętnościach to jak porównywanie szlaczków zrobionych pieczątką z ziemniaka do chińskiej kaligrafii. Stan umysłu osiągnięty przez największych joginów przy Twojej osobowości to jak Teletubisie przy Sokratesie, Platonie i Arystotelesie razem wziętych. Przy Tobie osiągnięcie stanu zen jest niczym liczenie do 10. i oddychanie do papierowej torby.
Podczas pisania tego postu miała miejsce jedna histeria (znów z winogronem w tle). Co wydłużyło proces pisania o kilka dodatkowych godzin.
Podczas pisania tego postu nie ucierpiał żaden dwulatek. Ucierpiała jedna matka, ale sam proces pisania nie miał na to wpływu.
Histeryjka niebezpiecznie się przedłużała. Mijała minuta za minutą. W tym czasie pokonali jakieś 20 metrów. A gdy i Matka już prawie czuła się pokonana, wreszcie udało się dojść do kompromisu. Płacz ucichł. Syn, jakby nigdy nic, złapał Matkę za rękę i wspólnie, noga w nogę, ręka za rękę, w jednym kierunku, bez cofania się, zbierania śmieci i macania każdego mijanego samochodu zaczęli w zgodnym tempie przemierzać kolejne metry. Gdy minęło ich około 50, Syn nagle przystanął i poprosił o wsadzenie go do wózka. Z radującym się sercem Matka spełniła jego prośbę, by po niecałej minucie już spał. Załatwiła, co miała załatwić. Syn obudził się akurat pod domem. Sąsiad pomógł z wózkiem, więc po prezesowsku wjechał Pierworodny na górę do mieszkania. I tu dał do zrozumienia, że on z wózka nie wysiada. O.K. - powiedziała Matka. - W sumie żaden problem, niech sobie siedzi. Gorzej, że nie chciał zdjąć butów, kurtki, szalika, ani nawet odkryć kocyka i tego pokrowca chroniącego od wiatru. Ale przecież nic mu nie będzie jak sobie tak trochę posiedzi. Siedział zupełnie spokojnie przez 10 minut i myślał o sobie tylko wiadomych rzeczach. Aż nieroztropna Matka, przechodząc akurat obok, poczęstowała go winogronem. Chciał więcej. Ale chwila, jak chcesz więcej to wysiądź i sobie weź - Matka nie jest służącą, która paniczowi na tron będzie donosić winne grona. To miała na myśli, ale ujęła łagodnie, spokojnie i prościej.
Już nie wiadomo było o co chodziło, czy o winogrona czy o ten wózek, z którego za nic nie chciał wysiąść. Zaczęła się histeria, nieopisany ryk przez 25 minut. W międzyczasie wrócił do domu Ojciec. Wyjął zaryczanego Syna z wózka. A gdy Pierworodny już się uspokoił, dostał tę swoją upragnioną kulkę winogrona.
Po pół godziny nadgryzioną oddał Matce, bo jednak nie miał ochoty.
Spać poszedł bez umycia zębów.
I tak o jeden wózek, jeden spacer z jednym Synem Pierworodnym jedna Matka zaliczyła 3 potężne histerie.
Taka historia.
Żeby nie było tak o niczym to teraz czas na refleksję.
Dwulatki to ZUUUO(!). To kara za wszystko, co złego zrobiliśmy w poprzednim wcieleniu. To test na naszą odporność psychiczną. Jeżeli bez popełnienia żadnego błędu wychowawczego przejdziesz przez bunt swojego dwulatka, jeżeli w dodatku jesteś rodzicem wielodzietnym, to wiedz, że teraz możesz WSZYSTKO - masz predyspozycje do bycia szefem NASA, królem świata, świętym, kolejnym lamą, honorowym papieżem, poskramiaczem dzikich zwierząt. Możesz wszystko - możesz mówić językami ludzi i aniołów, osiągniesz nirwanę, możesz wystąpić w DDTVN, "Nie do wiary" a nawet u Wojewódzkiego. Moce piekielne przy Twoich umiejętnościach to jak porównywanie szlaczków zrobionych pieczątką z ziemniaka do chińskiej kaligrafii. Stan umysłu osiągnięty przez największych joginów przy Twojej osobowości to jak Teletubisie przy Sokratesie, Platonie i Arystotelesie razem wziętych. Przy Tobie osiągnięcie stanu zen jest niczym liczenie do 10. i oddychanie do papierowej torby.
Podczas pisania tego postu miała miejsce jedna histeria (znów z winogronem w tle). Co wydłużyło proces pisania o kilka dodatkowych godzin.
Podczas pisania tego postu nie ucierpiał żaden dwulatek. Ucierpiała jedna matka, ale sam proces pisania nie miał na to wpływu.
Ach, boskie happeningi antykoncepcyjne!
OdpowiedzUsuń:D
Oj tam zaraz antykoncepcyjne. Po prostu zastanawiam się nad wyszukaniem jakiejś fundacji zajmującej się badaniami nad hibernacją w celu przekazania im swojego 1% podatku. Bo hibernacja to jedyne sensowne wyjście z sytuacji na jakie aktualnie mam pomysł. Tylko jeszcze nie wiem czy lepiej żeby przez rok spało dziecko czy ja.
Usuńja się piszę na hibernację :)
UsuńPS. serio tyle syfu na ulicach? czy to oznacza, że mam z dzieckiem w kagańcu (i to o drobnych oczkach) do Pl przyjeżdżać? fuuuj!
Serio, u nas jest obrzydliwie. Widoki piękne, mieszkamy nad samą Wisłą. Główne trasy spacerowe w mieście. Ale jak się bliżej przyjrzeć to okazuje się, że też główne miejscówki do popijawy w plenerze, co kawałek porzucone plastikowe kubeczki, puszki, kapsle, butelki. Między blokami też nie lepiej, ludzie są tacy porządniccy, że nie smrodzą sobie papierosami w mieszkaniach, wychodzą na balkon, a potem z własnego podwórka urządzają popielniczkę.
UsuńRzyg!
UsuńSerio strach potomstwo luzem puścić. Wysmaruje się psia kupa, zrobi szlaczki petem i zGryzie kapslem - taka wizja ponura...
Hehehe (śmieję się ja, matka sześcioipółlatka). Bunt dwulatka rzeczywiście jest straszny, bo... jest pierwszy. Nic cię na to nie przygotowuje, nagle słodki dzidziuś zmienia się w potwora, i uwaga - to może nastąpić już w wieku 14-15 miesięcy, nazwa buntu bywa zwodnicza. U nas bunt trwał od 17 miesiąca do równo drugich urodzin, potem pozostały tylko "świńskie godziny", tzn. jak JaśniePan obudził się za późno lub za wcześnie z popołudniowej drzemki. Zwykle za późno. Po jednej takiej skasowałam popołudniową drzemkę. Ale adrem - ostatnia jazda histeryczna odbyła się równo dzień po drugich urodzinach, a jej powodem była wymarzona kosiarka (taka zabawka kłapiąca i gadająca), którą syn dostał w prezencie. Baaardzo się ucieszył, wyszedł na spacer, szpanował po alejkach i trawnikach, uśmiechnięty Mały Budda, zen. Na hasło "wracamy do domu" posłał promienny uśmiech, po czym się zastanowił i po chwili refleksji leżał na chodniku drąc się tak, że mieszkańcy okolicznych bloków o mało nie powypadali z okien. Trwało to pół godziny :) Dobra wiadomość jest taka, że jak nie popełnisz zbyt wielu błędów, następne bunty - tak mniej więcej do lat nastu - da się przeżyć (podobno) :)
OdpowiedzUsuńPół godziny to u nas taki standardzik :-) Często w gratisie za wytrwałość dostaję jeszcze dodatkowe 10-15 minut - premia dla stałych klientów.
UsuńAle do tych histerii naprawdę można się przyzwyczaić :) Mnie na przykład już to nie rusza, że ludzie patrzą na mnie jak na potwora tylko dlatego, że jak mi się córcia wydziera to ja na spokojnie idę z wierzgaczem i olewam krzyk. Albo pozwalam jej wylegiwać się w sklepie na podłodze, podczas gdy ja sobie patrzę w okno. Luzik. Na krzykacza nie ma innej metody, tylko pokazać, że te wrzaski w niczym nie pomagają :)
OdpowiedzUsuńJa też się powoli przyzwyczajam. Nigdy nie czułam w takiej sytuacji żeby ludzie patrzyli na mnie jak na potwora. Ale wkurza mnie, że nie reagują tak jak ja, tzn. jakby nic się nie działo. Kiedy widzę w publicznym miejscu rodzica z rozhisteryzowanym maluchem, jedyne co robię to posyłam krzepiące spojrzenie jeżeli przypadkiem nasz wzrok się spotka. Nie staram się pomagać, nie daję dobrych rad, nie zwracam uwagi, ignoruję dziecko. I zawsze liczę na to, że ci, których my skazujemy na uczestniczenie w podobnej sytuacji także pozostaną bierni. Niestety, nagle każdy jest człowiekiem czynu i chce pomóc udręczonej Matce. Starsi panowie chcą dziecko nastraszyć, że jak nie będzie słuchało mamy to je zabiorą, babcie i młode mamy, które wiedzą jak ten chleb smakuje, chcą dodać otuchy wielce pomocnymi słowy: "to jest właśnie najgorsze gdy już się nauczy chodzić", starsze panie próbują od rozhisteryzowanego dziecka dowiedzieć się "dlaciego chłopcik płacze?". A i jeszcze każdemu przechodzącemu obok dziecku ktoś musi głośno powiedzieć: "Tak, dzidzia płacze".
UsuńZ emocjami Pierworodnego radzę sobie coraz lepiej. Z własnymi coraz gorzej.
Doskonale Cię rozumiem. Też wciąż się uczę cierpliwości i wyrozumiałości do małej terrorystki :)
UsuńJa myślę, że dzieci wszystko kumają. to taka próba sił.
OdpowiedzUsuńnp. jeśli mówią do młodej, aby nie jadła piasku, a ona BEZCZELNIE, na moich oczach znów wkłada pełną łapkę piasku do buzi, to o czym to świadczy?
Ja daje 2-3 ostrzeżenia, a potem mówię, że jeszcze raz i idziemy do domu. Histeria mam na razie w 5 minutówkach. więc spoko, da się żyć.
O tak znamy to, znamy i na własnej skórze sprawdziliśmy, co to takiego ten bunt dwulatka. Na szczęście mój syn już skończył trzy. I powiem Ci, że to co napisałaś na końcu posta ma sens. Po tych wszystkich histeriach i histeryjkach naprawdę jestem zahartowana i byle co z równowagi mnie nie wyprowadzi :)
OdpowiedzUsuńZapraszam dziś do mnie na bloga - dzisiaj post o Matkach Polkach :)
Eh, Wikul dziś rano darł się przez godzinę. Najpierw, że chce książki czytać w piernatach. Dałam książki. Pobieżnie obejrzała i wyrzuciła je z łóżeczka. I zaczęła histeryzować, że znów je chce... Ciężkie czasy nastały w Dolinie Muminków.
OdpowiedzUsuńWypróbuj szelki - nie będzie uciekał.
OdpowiedzUsuń3 miesiące w życiu małego człowieka to już stare dzieje ;-) Takie akcje nie mają już miejsca. Szelki nie są nam potrzebne, lubię kiedy swobodnie sobie biega na spacerach. A żeby go w tłumie nie zgubić mamy plecak z tzw. smyczą - działa podobnie do szelek.
Usuń