Po przeanalizowaniu sprawy Matka doszła do wniosku, że oprócz noska i boskiego spojrzenia Synek po Tatusiu odziedziczył też dziwne upodobania kulinarne, a może raczej nawyki żywieniowe. Na przykład to, że obaj patrzą podejrzliwie na zielone jedzenie. Na szczęście Syn jest jeszcze w takim wieku, że nie uprzedza się z góry i to, że ładuje wszystko do buzi zanim pomyśli ma czasem zalety (o tym, że ma też wady będzie kiedy indziej). Tym sposobem zjada czasem fasolkę, groszek czy inne frykasy. W przeciwieństwie do swego Ojca, którego nie daje się przekonać chyba do niczego zielonego poza ogórkiem, cukinią, kiwi, no i Johny Walkerem (ale to już inna kategoria żywieniowa).
Po Ojcu dziecko ma też dziwne zamiłowanie do gotowych dań słoiczkowych. Nie, nie, nie, od razu zaprzeczam. Nie żywi się Ojciec daniami Gerbera czy innego Bobofruta. Chodzi o to, że jak przygotuje jedzenie ktoś obcy i trzeba za nie słono zapłacić to nagle Ojciec zapomina, że ma uprzedzenia do wielu składników i wszystko od razu jakoś lepiej smakuje. Do szału doprowadzają Matkę takie sytuacje, gdy w restauracji z olśnieniem na twarzy Ojciec stwierdza: "Nawet dobre te brokuły", a w domu tylko patrzy z obrzydzeniem, gdy Matka się zajada. Albo gdy opowiada: "Kupiłem sobie kanapkę i tam były takie... no jak rzeżucha, ale nie rzeżucha... nie wiem co, ale jakie dobre". "Kiełki". "Skąd wiesz?". "Bo non stop to kupuję a Ty nawet posmakować nie chcesz".
Ostatnio Matka wpadła na pomysł jak zachęcić Syna do zupek czy innych dań, które trudno byłoby mu jeść samodzielnie (Matka wie, że metody BLW zalecają by dziecko wszystko jadło samo, ale Syn potrafi zrobić sajgon 3 chrupkami kukurydzianymi, Matka ma bogatą wyobraźnię i dlatego domyśla się co byłoby z zupką, więc dała sobie spokój z aż takim nakłanianiem do samodzielności, dla własnego dobra). Teraz Matka podaje zupki w słoikach. Na czas obiadku piękne, kolorowe miseczki idą w odstawkę. Matka znając upodobania Syna do gotowych "słoiczków" postanowiła wziąć go na sposób. Sposób okazał się niezwykle skuteczny. Dziecko je. Smakuje mu wszystko. Choć nadal się brudzi to już nie tak bardzo - po posiłku łatwo rozpoznać, że to niewielkich rozmiarów istota ludzka a nie potwór z bagien czy jakiś inny bezkształtny, lepiący się stwór. I sprzątania nagle mniej.
Matce wróciła wiara (we własne umiejętności kulinarne), nadzieja (że kiedyś będzie lepiej) i miłość (bezwarunkowa, do Syna, która bywała mocno nadszarpnięta na czas trwania obiadku, gdy Matka po raz enty musiała przecierać okulary z jarzynowej papki).
"Tak więc trwają wiara, nadzieja i miłość - te trzy: z nich zaś największa jest MIŁOŚĆ"
Kurcze,a mialam ciche plany by córka jadla sama, tak jak w BLW piszą, ale obawiam się, że może sie nie powiesc...gratuluję podstępu ze sloiczkami :)
OdpowiedzUsuń