Rzecz dzieje się w grudniu Roku Pańskiego 2012. Średniej wielkości miasto, zwyczajne osiedle, mieszkanie na 3 piętrze. Młoda Matka (lat 27) i jej Syn (8,5 m-ca) spędzają razem dzień jak co dzień. Tylko gorszy.
Przez większość dnia ryczał(!). Obudził się godzinę wcześniej niż zwykle (co miało duże znaczenie w połączeniu z faktem, że Matka położyła się później niż zwykle). I od razu wymagał aby nad nim stać, względnie nosić go i czule tulić w ramionach. Matka! Tylko żadnego spania! No chyba, że na stojąco i oczywiście tuląc. Nawet był gotów pobawić się zabawkami w swoim łóżeczku, ale tylko pod warunkiem, że Matka będzie na to patrzyła. Nawet mógł się ewentualnie zgodzić na leżenie w łóżku na miejscu Ojca, ale jedynie jeżeli będzie się nad nim siedziało i spoglądało z góry. W przeciwnym razie ryk(!). Gdy tylko na 2 sekundy Matka przykładała głowę do poduszki - ryk(!). Gdy bezwiednie opuszczała głowę na skrawek materaca, resztą ciała przywierając do podłogi lub jego łóżeczka - ryk(!). No dobra, przekonałeś mnie, wstajemy - powiedziała Matka siląc się na łagodny ton, chociaż w myślach wypowiadała słowa bardzo nieodpowiednie nawet dla niekumającego jeszcze niemowlaka.
Kolejne 3 godziny - ryk(!) za rykiem(!). Potem zasnął. Błoga cisza. Nie licząc lecących w kółko kołysanek, ale te już dawno nauczono się w domu wypierać ze świadomości. Po drzemce jakby odmienione dziecko. Tylko niedobra Matka postanowiła dać obiadek. Początek nawet spoko. Na koniec ryk(!). Kolejny punkt programu - spacer. Dwie godziny anielskiego spokoju. Magiczne chwile kiedy patrząc na Syna ma się ochotę go sklonować aby powielać tę słodycz. Ekspedientki w sklepach jak zwykle patrzące z rozczuleniem. Aż dziwne, że tym razem nie zadano pytania "Czy on zawsze taki grzeczny?" - to Matki spacerowe FAQ. Niestety, nie zapominajmy, że trwa grudzień. I nie można tak jak latem wychodzić z domu na 5-6 godzin tylko po to żeby nie zwariować. Po 2 godzinach, w tym dwukrotnym ogrzaniu się w sklepach, trzeba wracać. Otwieramy drzwi do mieszkania. Ryk(!) Potem wredna Matka daje jabłuszko. Ryk(!) połączony z histerią (!!). Powieki ciężkie, rączki trą oczka. Paskudna Matka włącza kołysanki, tuli, całuje, kładzie do łóżeczka. Ryk(!). Kolejne półtorej godziny męczarni. Syn już, już prawie zasypia. Wraca Ojciec. Ryk(!). Ojciec bierze na ręce. Syn szczęśliwy. Cisza... Dopiero teraz Matka zauważa jak bardzo boli ją głowa od tego ciągłe hałasu. Zamyka na chwilę oczy. Po godzinie budzą ją szczęśliwi Ojciec z Synkiem - oboje roześmiani, już po wieczornej kaszce, kuchnia posprzątana, gotowi do kąpieli.
Matka też chciałaby czasem wyjść z domu do pracy na 11 godzin by mieć znów energię do bycia przez godzinę idealnym rodzicem. Kiedy energię trzeba rozłożyć na całą dobę są dni kiedy nie sposób być idealnym nawet przez 15 minut.
Oj taaaaaak... Praca to moje błogosławieństwo ;)
OdpowiedzUsuń