środa, 18 czerwca 2014

Do wszystkich ciężarnych! - chociaż teraz nie zrozumiecie, a gdy przyjdzie pora zapomnicie



Piszę do Was jako ja, Matka Wyluzuj!. Nie jestem głosem wszystkich matek, nie jestem nawet głosem wszystkich Matek Polek, ani też wszystkich niewyluzowanych Matek Polek. Piszę jako swój własny głos, jako jedna konkretna matka, która miała długo problemy z tym, aby w kwestii macierzyństwa wyluzować. A jako że Syn mój ma już ponad dwa lata i miewa się dobrze (a przynajmniej nie mówi, że niedobrze - bo ogólnie jeszcze niewiele mówi), mogę, wywołując pogardliwe prychnięcia u rodziców nastolatków i tych którzy już użerają się nawet z zięciem lub synową, powymądrzać się i zachowywać jak gdybym w kwestii rodzicielstwa pozjadała wszelkie rozumy. Spokojnie, nie będę zgrywać eksperta i już na wstępie podkreślam, że wszystko, co niżej przeczytacie jest wynikiem wyłącznie mojego doświadczenia.

Ten post może być pomocny wszystkim tym kobietom, które jeszcze matkami nie są, ale już wiedzą, tak jak ja swego czasu wiedziałam, że wkrótce o luz w wielu kwestiach będzie im trudno. Że jak by się nie starały i w teorii nie zdawały z tego sprawy, to w macierzyńskiej praktyce wszystko pójdzie w łeb.

Prawdopodobnie piszę to, trafiając grochem o ścianę. W większości z Was buzują właśnie wszelkie możliwe hormony - mam nadzieję, że z hormonami szczęścia na czele - i chociaż jeszcze niedawno rzygałyście nawet od zapachu świeżego powietrza teraz wtranżalacie śledzie z nutellą. I pewnie po wyłączeniu tej strony przerzucicie się zaraz na jakiś sklep on-line z dziecięcymi wózkami i ekologicznymi kocykami albo na Allegro będzie sprawdzać ceny monitoringów do badania oddechu u noworodków, szybko zapominając o tym, co tutaj przeczytałyście.
Ja bym pewnie mniej więcej tak zrobiła. Z tą różnicą, że ja w ciąży nie znałam żadnych blogów parentingowych. W 9. miesiącu poznałam cudne pod każdym względem dzieciowo.pl, ale wtedy i tak skupiałam się jedynie na sprawdzaniu opinii o pieluszkach i chusteczkach nawilżanych, które kupiłam już dla Syna Pierworodnego, co do którego jeszcze 100% pewności, że synem będzie nie miałam.

A tymczasem, poza tym ile gwiazdek przyznano chusteczkom do tyłka Waszego dziecka, powinnyście wiedzieć o paru innych kwestiach. Kwestiach, o których sama nie wiem, czy ja nie słyszałam, czy tak bardzo wtedy nie chciałam słyszeć?
Owszem, raz koleżanka powiedziała mi, jeszcze na początku ciąży, że pierwsze 2 tygodnie po porodzie to istna  MASAKRA. Nawet dobrze nie zdążyła rozwinąć tematu, gdy jej mąż ją zgasił: "Ale po co Ty takie rzeczy opowiadasz?!". "Bo tak jest" - odpowiedziała, ale już nie kontynuowała. Mi było wszystko jedno, nie ciągnęłam jej za język. Przecież moje maleństwo upragnione nie będzie żadną masakrą, w żaden sposób do żadnej masakry przyczynić się nie może... O jakże ja byłam naiwna.

W szkole rodzenia też tam coś mówiono o częstych zmianach nastroju w pierwszych dniach. Głównie posiłkując się zabawnymi historyjkami z doświadczenia własnego i długoletniego doświadczenia zawodowego. Coś wspominano o Baby Bluesie. Depresją poporodową kazano się nie martwić - przez kilkanaście lat pracy był tylko jeden przypadek. Teraz wiem, że choć szkoła rodzenia, do której jeździliśmy była wspaniała, ten temat potraktowano bardzo po (o ironio!) macoszemu. A może znów to ja nie chciałam słyszeć tego, co do mnie mówiono?

Skazana na bluesa

W ciąży czułam się piękna. W ciąży czułam się zdrowa. W ciąży czułam się dobrze sama ze sobą, choć paradoksalnie przecież sama ze sobą wtedy nie byłam. Po co więc miałam myśleć, że pewnego wiosennego dnia to piękno, które było we mnie zamiast wybuchnąć i okwiecić cały świat, aby był tak samo piękny jak moje myśli, nagle zwiędnie, zbrzydnie, zgaśnie i mnie przytłoczy, śpiewając smutnego bluesa tak, jak tylko stary Murzyn śpiewać bluesa potrafi. Owszem, były jaśniejsze, radosne i wzruszające momenty, ale były to raczej oddechy przed kolejnymi refrenami tej długiej, melancholijnej pieśni.

Podskórnie przeczuwałam, że mogę być jedną z tych, które tzw. Baby Blues dopadnie. A mimo to odsuwałam od siebie tę myśl, jakby Baby Blues miał być przypadłością złych matek, a przecież ja zamierzałam być najlepszą matką z możliwych. Czujecie tę ironię losu? Jeszcze nie? Jak urodzicie to poczujecie. Teraz już mogę śmiało stawiać tezę jakoby matka, która od początku ma wobec siebie bardzo duże wymagania była znacznie bardziej podatna na taką emocjonalną sieczkę, czyli właśnie nie zła matka a ta, która chciałaby być najlepszą. To może dopaść każdą z nas - fryzjerkę, panią adwokat, studentkę, policjantkę, bezrobotną, nauczycielkę, panią prezes czy senior manager od czegoś tam w wielkiej korporacji. I właściwie większość z nas dopada.

Baby Bluesa nie trzeba się bać. Trzeba go przetrwać. A najbardziej pomocni będą w tym ludzie, którzy bez dodatkowego przytłaczania Cię ("Weź się w garść!", "Jak ty to robisz? Daj ja założę tę pieluchę", "Za często karmisz.", "Za rzadko karmisz." itp.), po prostu Cię wesprą i powiedzą prawdę prosto w oczy, czyli że "JESTEŚ NAJLEPSZĄ MATKĄ JAKĄ TO DZIECKO MOGŁO SOBIE WYMARZYĆ I WSZYSTKO ROBISZ DOBRZE, PEWNOŚĆ SIEBIE I WPRAWA PRZYJDĄ SAME Z CZASEM". Dla mnie takimi osobami były Ojciec Pierworodnego i Anioł, który przychodził pod dziwnym pseudonimem "położna z wizytą patronażową". Dobrze, gdyby ten, kto będzie nad Tobą czuwał, wiedział jakie są różnice między Baby Bluesem a depresją poporodową, aby mógł zareagować, gdyby zrobiło się niebezpiecznie. Baby Blues to obniżenie nastroju, zalewanie się łzami, patrząc obiektywnie, bez powodu, smutek, zdenerwowanie, uczucie rozczarowania. Może wystąpić brak apetytu, bezsenność, drażliwość. Zwykle mija to wszystko po około 2 tygodniach. U mnie minęło po 3.

Inna bajka jest z depresją poporodową. Pamiętajmy, że depresja może być niebezpieczna, zarówno dla matki, jak i dla dziecka! Depresję poporodową TRZEBA LECZYĆ, często nawet farmakologicznie, konieczny jest więc kontakt z lekarzem. Depresja to nie, jak w przypadku Baby Bluesa, chwilowa hormonalna zupa zamiast mózgu, to stan naprawdę poważny. To bardzo głębokie przygnębienie, które skutkować może nawet myślami samobójczymi czy chęcią zrobienia krzywdy dziecku. Depresja może trwać miesiącami a nawet latami. To nie tylko smutek, ale też niemożność podejmowania nawet najbardziej błahych decyzji, brak siły na podstawowe czynności, trudności z koncentracją, bardzo silny, nieuzasadniony lęk o dziecko. Nie należy więc bagatelizować tematu depresji, ale uczulić najbliższych na podstawowe jej objawy.

Kocha, nie kocha, kocha, nie kocha... 

Nie kocham własnego dziecka? Tak, taka myśl może się pojawić, gdy będziesz patrzeć na śpiącego, najpiękniejszego bobasa świata. Będziesz bała się ją wypowiedzieć głośno, ale w Twojej głowie może zakiełkować. Nie bój się - może, ale wcale nie musi.
Na początku poczujesz siłę, będziesz wiedziała, że to maleństwo, takie brudne i sine, które dali Ci w ramiona jest teraz najważniejsze na świecie, a Ty nie dasz mu zrobić najmniejszej krzywdy, będziesz wiedziała, że dasz mu wszystko, bo ono na to zasługuje, że masz w sobie tyle siły, że jeśli będzie trzeba przeniesiesz Tatry nad Bałtyk. Potem zaczniecie się poznawać, przez kolejne godziny będziesz nieustannie na nie patrzeć. I czekać. Czekać aż spłynie na Ciebie ta wielka fala miłości. Bo przecież tak jest na filmach. I przecież wszyscy opowiadają jak to przeogromnie kochają swoje dzieci. No cóż, na jednych spływa, na innych nie. Wiesz, że to najważniejsza dla Ciebie istota na ziemi, ale gdzie ta bezgraniczna miłość? "Nie kocham własnego dziecka???". Kochasz!, tylko jeszcze nie wiesz jak mocno - jeszcze nie umiesz tego ogarnąć, jeszcze nie jesteś w stanie pojąć, że można kogoś TAK kochać. I wiesz co? Ja po dwóch latach jeszcze nie ogarnęłam. To wciąż rośnie. Ta miłość zalewa od środka, od zewnątrz, do wewnątrz, zalega między książkami na półkach, wyskakuje z szuflad, wylewa się oknami naszego mieszkania, spływa odpływem w brodziku wraz z wodą z emolientem, a wciąż jest jej tyle, że wiruje pod sufitem i nieustannie jej przybywa. Nie martw się, że od razu tego nie poczujesz. Poczujesz później. Sama nie zauważysz kiedy. Nie czekaj na to, samo przyjdzie, tak po prostu, po cichutku, i zostanie na zawsze. Ja nie wiem kiedy u mnie przyszło, ale na pewno nie w szpitalu, na pewno nie w pierwszym tygodniu, na pewno nie uderzyło jak fala tsunami. Raczej tak kap, kap, kap... po kropelce, ale bezustannie, drążyło, aż wydrążyło sobie w sercu miejsce niczym Wielki Kanion.

Jak na punkcie własnego dziecka zwariować tak, aby nie zwariować

Pozwól sobie na tydzień w piżamie. Tydzień to umowny przedział czasowy - pozwól sobie na tyle, ile będziesz potrzebować. Pierwsze dni po powrocie ze szpitala są nie do ogarnięcia. Nie spodziewaj się, że w swojej ulubionej sukience będziesz z dumą spacerować po parku pchając przed sobą nowiutki, lśniący wózeczek z rumianą dziecinką w środku. W ulubioną sukienkę nie wejdziesz - nawet jeżeli większość ciążowych kilogramów zejdzie z Ciebie jeszcze w szpitalu, nie dopniesz jej w cyckach. Nie będziesz miała też siły pchać tego wózeczka. Ja po pierwszym spacerze, na którym to Ojciec pchał wózek a ja człapałam obok, czułam się jak po wyczynowych zawodach lekkoatletycznych. Po porodzie nie musisz wyglądać jak Miss Macierzyństwa, masz tylko czuć się na tyle komfortowo, na ile to będzie możliwe z cieknącym mlekiem, naciętym kroczem, sączącą się krwią, być może z raną na brzuchu, siniakami pod oczami i innymi atrakcjami, które ciężko sobie wyobrazić. Po porodzie będziesz się pocić, dużo pocić. Będziesz karmić, dużo karmić, na początku być może bardzo nieporadnie. Będziesz potrzebować dużo snu, czy jest dzień czy noc nie będzie miało dla Ciebie znaczenia, bo nie będzie miało znaczenia dla noworodka. Piżama pomoże zachować wygodę w tych wszystkich sytuacjach. Na strojenie się, makijaż i inne fiki-miki przyjdzie czas.

Ustal z góry plan odwiedzin. Dla najbliższej rodziny może być to kontrowersyjne. Bo przecież każdy chce się nacieszyć tym kilkudniowym maleństwem. Początkowo moja mama, która pomagała mi w pierwszych dniach po porodzie, była oburzona tym, że obwieściłam, że odwiedziny przyjmujemy w szpitalu albo dopiero w Wielkanoc, która wypadała dokładnie tydzień po urodzeniu się Pierworodnego. A ja po prostu znam siebie i wiedziałam, że potrzebna mi chwila spokoju na ogarnięcie nowej sytuacji, że zestresowana nie zniosłabym, gdyby ktoś patrzył mi na ręce i, choć pewnie tylko w mojej wyobraźni, oceniał moją nieporadność. W szpitalu nic nie trzeba, nie martwisz się nawet szczególnie tym, że jesteś nieuczesana a co dopiero tym, że nie masz ciasta do kawy. Goście mogą przychodzić i wychodzić. W mieście, w którym mieszkamy, nie mamy najbliższej rodziny - jeżeli ktoś jedzie do Ciebie 100 km to oczywiste, że po pół godziny nie wyprosisz go, bo sama pragniesz jeszcze w ciszy przez 2 godziny pogapić się na świeżutkiego noworodka, tylko w miarę swoich sił i możliwości chcesz odwiedzających ugościć jak najlepiej. Już po 2 dniach w domu, patrząc na powstały lej po bombie zamiast salonu, mama przyznała mi rację - goście w tym wszystkim to byłoby już za dużo. Od piątego dnia w domu przyjmowaliśmy wizyty - na spokojnie, zrelaksowani, znaliśmy rytm i pierwsze przyzwyczajenia Syna, wiedzieliśmy jakie godziny są na odwiedziny najlepsze i czego możemy się w ich trakcie spodziewać.

Nie porównuj się z innymi. NIE PORÓWNUJ SIĘ Z INNYMI. Nie porównuj się do dziewczyny, która leżała razem z Tobą w sali i rodziła dzień wcześniej. Nie porównuj się do siostry, która rodziła dwa lata temu, do koleżanki, która rodziła 2 miesiące temu ani do matki, która rodziła 25 lat temu. Masz prawo czuć się tak, jak będziesz się czuła, chociaż Twoja koleżanka czuła się lepiej (może tylko mówiła, że czuje się dobrze, a może już zapomniała jak było naprawdę). Twoje dziecko ma prawo przepłakać pół nocy, bo masz problem z przystawieniem go do piersi, chociaż dziecko Twojej sąsiadki ze szpitalnej sali doskonale ssie a potem doskonale śpi. Masz prawo nie wiedzieć, nie umieć, nie być czegoś pewną. Dowiesz się, nauczysz, nabierzesz pewności. W swoim tempie. Ja miałam to szczęście i tego pecha zarazem, że w tym samym miesiącu, w którym urodziłam Syna urodziło się w rodzinie jeszcze dwoje dzieci. Jedno 27 dni wcześniej, drugie 19 dni wcześniej. Wiecie ile to jest 27 dni w życiu noworodków? To niemal przepaść pokoleniowa! Choć wiedziałam, że nie powinnam, wciąż porównywałam się do kuzynki, która po 4 tygodniach była już przecież "matką doświadczoną" a jej dziecko takie "samodzielne". Takie głupoty, jak to, że ona jest już w stanie nastawić obiad, nie pomagały w nabraniu pewności siebie, gdy o 13-tej wciąż miotałam się po domu bez śniadania. Choć przyjaźnimy się od lat, jesteśmy zupełnie różne i różnie podchodzimy do tak wielu rzeczy, że sama nie wiem, jak mogłam wtedy sądzić, że tak samo podchodzić będziemy do macierzyństwa. Naszych dzieci też nie da się ze sobą porównać. Różnią się w każdym aspekcie, w każdym najmniejszym szczególe, w którym tylko może różnić się dwoje małych ludzi.

Przygotuj sobie jedną książkę o pielęgnacji niemowląt. W pierwszych tygodniach zapomnij o internecie. Internet w kwestii pielęgnacji noworodka to Zuuuuuo. Broń Boże nie wchodź na żadne forum. Wszelkie informacje postaraj się zdobyć jeszcze w ciąży (potrzebne Ci tylko podstawy, by nie czuć się zieloną jak szczypiorek na wiosnę, większość roboty i tak odwali instynkt). Czytaj, pytaj, obserwuj. Osobiście polecam szkołę rodzenia. Ale po porodzie zapomnij już o stosach czasopism dla młodych rodziców, o wszystkich poradnikach i stronach internetowych, które wiedzą wszystko o tym, jak powinno wyglądać Twoje macierzyństwo. Zostaw sobie jedną książkę, góra dwie, które wcześniej uznałaś za najlepsze, najbardziej pomocne, szczegółowe i pasujące do Ciebie - może potrzebujesz niemal naukowej rozprawy na temat pierwszych kąpieli noworodka ze szczegółowym określeniem temperatury wody, dozwolonych składników w kosmetykach i gęstości splotu bawełny ręcznika, na którym położysz dziecko, a może wolisz przeczytać, że wodę masz sprawdzić łokciem, do wanienki wlać łyżkę oliwy a ręcznik wystarczy, że będzie czysty i milusi. Gdy zajdzie potrzeba, a na początku wciąż będzie Ci się wydawało, że zachodzi, będziesz zaglądać właśnie do tej książki. Jeśli nie napisali tam, że częsta czkawka u dziecka jest niebezpieczna dla jego życia, nie doszukuj się tej informacji gdzie indziej. A już na pewno nie w internecie, bo tam na siłę znajdziesz wszystko. I w pierwszej kolejności zapomnij o kolorowych pisemkach ze słodkimi dzidziusiami na okładkach - mnóstwo tam nieścisłości, sprzecznych informacji, rad wprowadzających zamęt i artykułów dopasowanych nie do Twoich potrzeb a jedynie do produktu reklamowanego obok.
Przez pierwsze dni do książki prawdopodobnie będziesz zaglądać średnio raz na godzinę. Po kilku tygodniach już raz na kilka dni. Po kilkunastu tygodniach już raz na miesiąc, by przeczytać, co na tym etapie dziecko może a co powinno już umieć. Nawet nie zauważysz kiedy zapomnisz, gdzie odłożyłaś książkę i co się właściwie z nią stało. Ja o swojej zapomniałam po 6 miesiącach. W siódmym raz zerknęłam, bo pomyślałam, że wypada wiedzieć czy wszystko w porządku. I od tamtej pory nigdy już jej nie otworzyłam.

Staraj się zachować zdrowy rozsądek. To chyba najtrudniejsze. Hormony szaleją. Baby Blues gra Ci na nosie. A Ty masz jeszcze myśleć zdroworozsądkowo? Przyznaję, że ja chwilami o zdrowym rozsądku zapominałam i dlatego o tym piszę, żeby Cię właśnie przestrzec przed tym, co ja wyprawiałam. W trzecim tygodniu po porodzie płakałam dlatego, że na pewno zapewniam mojemu dziecku za mało zabaw edukacyjnych, przez co w przyszłości nie będzie tak inteligentne, jak jego rówieśnicy. Dziś, gdy zbiera kamyczki na chodniku uznaję, że mamy zaliczone ćwiczenie motoryki małej. W drugim tygodniu płakałam, bo mojemu dziecku się nie odbijało po jedzeniu, więc na pewno robię coś źle, jestem beznadziejna i tylko mu zaszkodzę. Płakałam o to, że mam Baby Bluesa, a moja kuzynka nie, więc na pewno jestem gorszą matką. Z pierwszą kolką Syna kazałam zawieźć się z dzieckiem do przychodni. A rozdziały dotyczące pierwszych dwóch miesięcy życia we wszystkich 3 książkach o dzieciach, które posiadałam (w tym w "Encyklopedii zdrowia małego dziecka" wzbogaconej mnóstwem zdjęć małych, chorych na wszystko! pacjentów) potrafiłam niemal wyrecytować z pamięci. Zaprawdę powiadam Ci, nie idź tą drogą...

***
Nie każę wszystkich tych rad i "mądrości" wprowadzać w życie. Nie każdemu będą one potrzebne. Nie każę Ci tego drukować i wieszać na lodówce - kto ma taką wielką lodówkę? (Wiem, znów przesadziłam z obszernością tekstu). Ale często trafiają na blog dziewczyny, które piszą, że myślimy bardzo podobnie - będę przeszczęśliwa, jeżeli choć w małym stopniu uda mi się pomóc którejś z Was w niespodziewanych trudach pierwszych dni macierzyństwa i jeżeli chociaż jedna rada okaże się trafiona i pomocna.

A może do końca doczytał też ktoś, kto już to wszystko przeżył i chętnie dodałby swoje porady na temat tego, jak przetrwać pierwsze tygodnie macierzyństwa, pozostając przy zdrowych zmysłach i tak, aby jak najlepiej ten czas wspominać? Serdecznie zapraszam do podzielenia się nimi w komentarzach. Nie zostawiajcie tej tajemnej wiedzy tylko dla siebie.

To pisałam ja,
Matka Wyluzuj!
Od samego początku matka wybitnie niewyluzowana.
Ale robiąca postępy.

22 komentarze:

  1. Fajnie napisane. Jak dla mnie kluczową "tajemnicą" było to, ze nie można się nastawiać, że będzie "jakoś". Bo może być zupełnie inaczej. My przy Pietruszce trzymaliśmy się jak koła ratunkowego różnych opowieści z książek i szkoły rodzenia właśnie. Zamiast chłonąć nową rzeczywistość i próbować się w niej odnaleźć. Z Zochaczem i Jasiem było pod tym względem dużo lepiej :D.

    I może jeszcze jedno - z czasem jest coraz lepiej. Coraz łatwiej włączyć dziecko w normalne życie, odzyskujemy "utracone pozycje" - ulubiony serial, kino, potrawy. A dzięki dziecku odkrywamy nowe fascynujące aspekty rzeczywistości.

    To pisałam ja, kobieta która po pierwszym porodzie płakała oglądając reklamy w telewizji :D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak. Podpisuję się pod tym czym się da. Nawet lewą stopą chociaż jestem prawonożna ;-)

      Usuń
  2. CTRL+A+ print. Wiem,że zabroniłaś,ale mam to w nosie;)kocham cie za ten tekst:)wyprintuje i jeszcze po rodzinie porozdaje,jak przyjdzie pora. Żeby nie było wątpliwości:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty, Matka Wyluzuj, my to chyba z jednego miotu jesteśmy :)
    Ja bym radziła jeszcze NIE PLANUJ, ale o tym pisałam już i siebie ;)

    A baby blues- rzeźnia jakaś, na to chyba nie można być gotowym

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poniżej podaję link do tekstu Misako, który dotarł do mnie wczoraj, gdy mój post czekał już gotowy na publikację. Misako pisze o tym, co z perspektywy czasu powiedziałaby sobie samej w ciąży. Daje też wyzwanie innym mamom, więc od niej możecie trafić na posty o podobnej tematyce pisane przez różne blogerki.

      http://ciazowomi.wordpress.com/2014/05/30/5-rzeczy-ktore-bym-powiedziala-ciezarnej-misako-5-things-i-will-tell-pregnant-misako/

      Usuń
  4. jakie to trafne! wszystko było właśnie tak, tylko ja byłam głupiutka i dawałam się zwariować

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdybym wiedziała wcześniej to na te parę miesięcy odłożyłabym swój "perfekcjonizm"...i słuchała swojej intuicji., miała więcej zaufania do siebie mimo bycia początkującą matką..warto iść za własnym instynktem. Macierzyństwa nikt nie nauczy, nie przygotuje. Bo każda z Nas jest inna i dzieci też są różne. Są pewne ramy, ale nie wolno ich się sztywno trzymać...
    ale ja taka "mądra" jestem dopiero po drugim porodzie :PP, w dodatku kilka miesięcy po..
    A twój post będę polecać "brzuchatym" koleżankom :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie polecanie to najlepszy komplement jaki mogłabym sobie wymarzyć. Dziękuję.

      Usuń
  6. Hej.Ja to chyba w czepku urodzona,albo gruboskórna jak nosorożec jakiś jestem.Nic z tych paskudnych rzeczy mnie nie dopadło.Może przy pierwszej córce chciałam za dobrze i sama.O to podstawa,zawsze sama,broń nas Boze od pomocy.Wyleczyłam się z tego.Przy drugiej daję się wyręczać mężowi w godzinach rannych.O 6 wstaje ,opiekuje sie córcią a ja dopiero o 8 i jak idzie do pracy to przejmuję opiekę na cały dzień.Jak teściowa chce pomóc to też nie bronię.Nie raz nie dwa sama wetknę córkę w ręce bo muszę coś zrobić.Oduczyłam się Zosisamosi.Poza tym lux malina.Po drugiej cesarce nawet szybciej doszłam do siebie.Trzymam kciuki za wszystkie doświadczone przez Baby blus matki.Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczęściara! Zazdrościmy. I wszystkim życzymy takiej "gruboskórności". Bo na Baby Bluesy nie zasługuje żadna z nas.

      Tym razem pokusiłam się o napisanie w imieniu wszystkich, które "bluesy" przeżyły ;-)

      Usuń
  7. Czytałam ten tekst i widziałam siebie...baby blues hardkorowo przeczołgał mnie przez3 tygodnie...kolki przez 3 miesiące...jedno jest pewne, da się to przetrzymać:-D

    OdpowiedzUsuń
  8. A propos baby bluesa - mój przyjaciel, ojciec czwórki dzieci, rzekł był kiedyś: Jak nie dać się rozpaczy? Jak najdłużej.

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo fajny tekst, tym bardziej, że oparty na własnych doświadczeniach, a nie wzięty z sufitu.
    U mnie było trochę inaczej. Na baby bluesa nie mogłam sobie pozwolić absolutnie. Rodziłam sama (planowana cesarka, mąż w szpitalu w innym mieście po wypadku), w szpitalu odwiedzała mnie tylko rodzina. W perspektywie miałam powrót do pustego domu i głównie samodzielne zajmowanie się noworodkiem. Podskórnie czułam, że nie mogę się rozkleić, bo jak to zrobię, to pozamiatane, nie będzie komu mnie pozbierać do kupy. Tydzień w piżamie też mnie ominął. Mąż wrócił szczęśliwie ze szpitala i nagle okazało się, że mam pod opieką dwoje dzieci. Karmienie piersią mnie ominęło, najzwyczajniej w świecie nie dałam rady. Zazdroszczę wszystkim matkom, które poród i połóg mogły przeżyć normalnie. Zazdroszczę jak cholera, bo więcej dzieci nie planuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratuluję siły! Nie wiem czy ja w podobnej sytuacji posypałabym się na milion kawałków czy tak jak Ty zebrała w sobie i trzymała pion. Jesteś doprawdy imponująca. A karmienie piersią nie jest najważniejsze na świecie. I mówi Ci to matka, która karmiła prawie dwa lata, a mimo to daleka jest od współczesnego "fetyszu" karmienia dzieci do nie wiadomo kiedy.
      Mama, która da radę w najtrudniejszych sytuacjach jakie zsyła los to dopiero skarb dla dziecka!

      Usuń
  10. Czemu nie napisałas tego tekstu Matko 10 miesięcy wcześniej? Zaliczyłam chyba wszystko o czym napisalas.... i czułam się taka beznadziejna.... podrzuce tekst przyjaciółce, rodzi w sierpniu:-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Najważniejsza rada: ODPUŚĆ SOBIE! Kurz na podłodze i tłuste włosy nikogo nie wpędzą do grobu. Mąż przeżyje także dotyk i widok nieogolonych nóg...

    OdpowiedzUsuń
  12. Będąc w ciąży przeczytałam chyba wszystko w internecie o tym co się dzieje z kobietą i dzieckiem w ciąży, jak będzie wyglądał każdy kolejny tydzień rozwoju malucha itp, itd. Jakoś nigdy nie skupiłam sie na temacie baby bluesa a szkoda! Złapało mnie jakieś 3 dni po wyjściu ze szpitala, na szczęście trzymało tylko około tygodnia. Płacz nie wiadomo dlaczego, obwinianie siebie, ze powinnam być bardziej szczęśliwa (nie czułam aż takiego szczęścia, jakie myślałam, że poczuję). Dopiero kilka m-cy później odkryłam spisek najbliższych- widzieli co się ze mną dzieje i bali się mnie zostawić samą z dzieckiem w domu. Więc za moimi plecami umawiali się na dyskretne dyżury tak żeby niby przez przypadek ciągle ktoś był w domu aż do powrotu męża z pracy. Wtedy tego nie widziałam, dziś widać to jak na dłoni :) mała kończy niedługo roczek, szczęście i miłość spływa na nas ogromnymi falami choć na początku różnie z tym bywało. Ale na reklamach wciąż płaczę- tak już mi zostało po porodzie ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Prawdę zes tu napisala. U mnie po pierwszym porodzie to nie tylko baby blues był. Na depresje zwrócił uwagę lekarz medycyny pracy i wysłał mnie na terapie. To było półtora roku po porodzie. Przy drugim bardzo bałam sie powtórki z rozrywki. Z mężem przygotowaliśmy sie najlepiej jak mogliśmy, zeby znowu nie dopadła mnie deprecha. Skończyło sie na kilku dniach baby bluesa. Nawet kolki przeżyłam tak bezstresowo. Przy pierworodnym wszystko było takim stresem chociaż on nawet nie miał kolek.
    Planujemy jeszcze jednego malucha. Sama sobie i innym powiedziałabym, zeby przygotować sobie dobry system wsparcia np mama do pomocy, jeśli to możliwe, z mężem przegadać zawczasu co od niego oczekujcie i żadnego tygodnia w pidżamie. Nie wiem czemu, ale bycie w pidżamie mnie rozklejam. Przy pierworodnym długo paradowalan w pidżamie i nie wspominam tego dobrze. Tak wiec słuchaj tylko siebie i rób to co tobie najlepiej odpowiada. Najważniejsze żebyś zawczasu wiedziała co może sie dziać po porodzie. Polog to dla organizmu trudny okres i czasem dla całej rodziny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za ten komentarz. Mam nadzieję, że i przy trzeciej ciąży nie będziesz musiała przez to przechodzić.

      Być może piżama to nie dla każdego dobry pomysł. Chodziło mi raczej o to, że jeżeli dziewczyna ma ochotę być przez chwilę taką "rozmemłaną" to niech sobie na to pozwoli. Bez wyrzutów sumienia. Jeśli nie czuje takiej potrzeby to oczywiste, że nie będzie na siłę pakować się w dres czy piżamę. Ja tego potrzebowałam, a jednocześnie samą siebie wpędzałam w poczucie winy, że jestem taka niepozbierana. Przepraszałam położną, która do mnie przychodziła zawsze bez zapowiedzi, że przyjmuję ją w piżamie. A ona mi za każdym razem tłumaczyła, że mam się tym nie przejmować, że mam do tego prawo i że nie ma w tym nic dziwnego. Zawsze ufałam jej słowom do końca dnia. A gdy przychodziła następnym razem zaczynałyśmy od nowa - ja swoje, ona swoje.

      Usuń
  14. Dobrze wiem o co Ci chodziło, bo przy pierwszym maluchu to przechodziłam. Jednak chodziło mi o to, ze za każdym razem może być inaczej. Przy drugim maluchu człowiek po prostu musi być bardziej pozbierany, bo jest już przecież pierworodny/pierworodna w domu, którym tez trzeba sie zajac. To była dla mnie chyba najlepsza terapia;) polecam;)

    OdpowiedzUsuń