piątek, 31 stycznia 2014

Dlaczego Matka dziś płacze?

Miało dziś nie być tekstu. Nie to żeby nie było tematów. Są. Zawsze są.
Miało dziś nie być tekstu z powodu ogólnie pojętego Bólu Duszy, Niezrozumienia Świata, Bezsensu Istnienia, powiększającej się dziury ozonowej, ginących wielorybów, głodu na świecie, topniejących lodowców, braku wina w domu...
W skrócie rzecz ujmując: z powodu Zespołu Napięcia Przedmiesiączkowego.

Ale, gdy już Matka hektolitry łez wylała i oczy zapuchnięte ją bolały, wtedy rzekła sobie mniej więcej tak: "Koniec z tym. Trzeba wziąć się w garść. Nie można tak do wieczora. Porwana książeczka o krówce Melanii to nic strasznego. Trzeba żyć dalej. Najpierw sprawdzimy, co interesującego w poważnym świecie się wydarzyło". I tak weszła na Fejsa. A tam nowy post Jaskółki. Jakby do niej Matka Tylko Jedna napisała - "Dlaczego matka płacze?".
Miał być tylko komentarz. Jak zwykle za dużo wyszło. Zamknęła Matka komputer. Po czym, gdy jeszcze trzy razy potok łez z siebie wylała stwierdziła, że lepiej będzie jak wyleje to z siebie w inny sposób.

A zatem...
Dlaczego Matka dziś płakała?

  1. Bo kupiła sobie sukienkę żeby mieć lepszy humor. A w domu się okazało, że jednak nie leży.
  2. Bo Syn postanowił do skutku testować jej cierpliwość i powtarzać każdą zakazaną czynność tyle razy, aż w końcu Matka wydrze ryja, choć sobie codziennie obiecuje, że nie będzie drzeć.
  3. Bo Syn od 3 dni rzuca w otwartego laptopa Matki półlitrową butelką wody. Znienacka. 
  4. Bo zjadła w trymiga całą tabliczkę mlecznej czekolady (nie licząc tej pół tabliczki białej rano przed śniadaniem) - płakała, bo przecież jadła żeby już było dobrze, a zrobiło się niedobrze.
  5. Bo Syn rzucił książką, która się rozpadła, rzucił warzywami do obiadu, rzucił bananem rozciapcianym, płatkami z mlekiem, metalowym samochodzikiem, szklanką prawie rzucił, ale ją Matka złapała.
  6. Bo postawił na swoim i nie przeprosił.
  7. Bo Ojciec zabrał ich w ciągu dnia na zakupy do hipermarketu (pierwszy raz od łohoho), ale zamiast cieszyć się szczęściem Matki, która zamiast kolejny cały dzień siedzieć w domu z dzieckiem może przez godzinę przechadzać się alejkami z nabiałem, pieczywem i innymi frykasami, wciąż miał skwaszoną minę, ciągle patrzył na zegarek, raz po raz odbierał telefony, a na koniec wyszło, że jest już spóźniony.
  8. Bo trafiła na ten tekst na blogu Zorkownia. I tu już tak płakała, że aż nie mogła znaleźć krzyżyka u góry ekranu, żeby czym prędzej zamknąć stronę i już więcej sobie tego nie robić.
  9. Bo Syn zasnął jedząc obiad. Z widelcem w ręku. I Matka płakała z poczucia winy, że się cieszy, bo nie musi patrzeć, czy tym razem nie rzuci ziemniakami.
  10. Bo Syn obudził się po godzinie z histerią i płakał rozpaczliwie przez kilkanaście minut nie wiadomo o co. Jak się okazało, o to, że mu się pić chciało. 
  11. Bo, gdy Syn płakał, Matka dla rozbawienia go włączyła filmik, który chwilę wcześniej dostała. Filmik z roześmianym dzieckiem Kuzynki. Syn płakał jeszcze głośniej. A Matka, patrząc na rozbawione niemowlę, płakała razem z nim.
  12. Bo tuż przed kolacją wrócił Ojciec i ni z tego ni z owego powiedział: "Wiesz co, Synek, w niedzielę pojedziemy na cały dzień do Babci. A Mama sobie odpocznie od Ciebie.". Wtedy Matka już z miłości płakała. Bo skąd on wiedział, że Matce tego właśnie trzeba? Fakt, miał pewne przesłanki do tego, by tak pomyśleć. Choćby ten SMS, w którym napisała "Dzień jest kurewsko do dupy. Chcę iść już spać." 
Oby do jutra.
Dobranoc.

czwartek, 30 stycznia 2014

PijaR na gorąco

30.01.14
30 stycznia 2014
Trzydziesty?
30 stycznia, 30 stycznia... Cholera co miało być 30 stycznia? Coś miało. Ja pierdziuuuu, muszę wreszcie zacząć prowadzić jakiś terminarz. Co z tego, że mam pamięć do dat skoro nie umiem ich łączyć z faktami?
Pewnie ktoś ma urodziny... Nie, to nie to.
Jakiś lekarz? Przychodnia? Szczepienie? Gdzieś miałam dzwonić? Gdzieś iść?
W kalendarzu na lodówce nic nie ma. Zwykły czwartek.
Czwartek 30 stycznia... jasny gwint! No nie wiem, nie wiem, nie wiem.

środa, 29 stycznia 2014

Chyba niełatwo jest kochać Matkę

Przy kolacji.
Matka smaruje kawałek bagietki margaryną. Podczas sięgania po ser (spokojnie, nie ten śmierdzący) zauważa wpatrzony w nią wzrok Ojca Pierworodnego.
- Co??? - pyta nakładając wędlinę na kanapkę. #taksięunasjada
- Nic. Jesteś bardzo atrakcyjna - rzekł spokojnie.
- Powiedział z miną przeczącą jego słowom - skomentowała gdzieś w przestrzeń Matka, równie spokojnie.
- Ja pierdzielę, Synu, Ty to masz matkę. No nie pomaga mi w pielęgnowaniu tej miłości. Nie pomaga...*


Przy zabawie.
- Synuś, a kochasz Mamusię?
- Nie.
Kurtyna.


*Serio? Bardzo utrudniam mu sprawę?

wtorek, 28 stycznia 2014

Matka Polka idzie do kina

Bilet upaprany syropem klonowym
Wykorzystała Matka swój kupon na kino. Za 3 tygodnie kolejne Walentynki, więc wypadało wreszcie.
Od 1 stycznia, kiedy Syn przestał być kompatybilny z biustem Matki, a raczej kiedy Matka go po prostu od dostępu do tegoż biustu odcięła, wypracowano nowy rytuał zasypiania Pierworodnego. W skrócie: karmienie zostało zastąpione czytaniem książeczki. Na szczęście okazało się, że w przeciwieństwie do karmienia, czytać może każde z rodziców. A Pierworodnego nawet cieszy taka odmiana. No to jak cieszy to Matka nie będzie mu tej radochy zabierać. PO RAZ PIERWSZY wyfrunęła z domu wieczorową porą, kiedy Syn jeszcze nie spał snem sprawiedliwym a bawił się w najlepsze przed kolacją. Po raz pierwszy też Matka nie serwowała mu tej kolacji. Burżujka jedna zamiast z dziatwą i ślubnym w domu po zmroku siedzieć to do galerii poszła. Spokojnie, nie sztuki, tej drugiej. Bo w galerii jest kino.

niedziela, 26 stycznia 2014

Nie może być

No nie może być. Że rok?
Rok już Matka pisze?
Jaja jakieś. Przecież dopiero co pierwszą notkę zamieściła. Trochę bez pomysłu jak to ugryźć. Trochę nie wiedząc o czym właściwie będzie pisać. Myśląc, że ponarzeka na świat, na macierzyństwo, na wszystko, przez dwa - trzy miesiące się wyżyje i jej przejdzie to całe pisanie. Że się znudzi, zmęczy, odpuści.
A tu proszę, nie odpuszcza. Trzyma mocno. I wygląda na to, że potrzyma jeszcze jakiś czas.

Gdy zaczynała Matka pisać, Syn był taki malutki... Jeszcze nie chodził. Teraz chodzi po szafkach kuchennych. Jeszcze nie mówił, dopiero co nauczył się mówić "mama". Nadal nie mówi, a od tamtej pory nauczył się mówić "mama" i zapomniał po kilku dniach już z 10 razy. W zasadzie nigdy nie posługuje się więcej niż 3-4 słowami. Aktualnie są to "ka-ka", czyli kaczka i "nie ma", co oznacza to co powinno a słyszane jest kilkadziesiąt razy dziennie, pięknie artykułowane i wzbogacone jest zwykle odpowiednim gestem z rozłożeniem rączek na boki i jednoczesnym odgłosem paszczowem typu pierdnięcie.

Wiele się wydarzyło w życiu Pierworodnego przez ten rok. Oj wiele...
O, na przykład:
polizał kocią kupę - a Matka nie padła na zawał, nie przeczytała całego internetu by dowiedzieć się ile chorób mógł złapać, nie pobiegła też na pogotowie, nie odmówiła pięciu zdrowasiek ani nie poszła na kolanach do Lichenia w intencji bycia lepszą matką. Napisała tylko o tym w swoim kajecie a później zrobiła z tego post na blogu i Wyluzowała!


czwartek, 23 stycznia 2014

Wsiąść do pociągu byle ciepłego



Całe życie nie opuszcza Matki pech pociągowo-autobusowy. W rodzinie nikt już się nawet nie dziwi jak mówi, że pociąg, którym jechała się zapalił albo że został potrącony przez człowieka (tak, nie na odwrót), że wsiadła Matka w środek transportu jadący nie w tym kierunku co trzeba (to zdarza się nagminnie) albo, że sprzedano jej bilet do miejscowości, w której pociąg się nie zatrzymuje a tylko przez nią przejeżdża. Teraz nie było tak źle. Ot, po prostu - pociągi plus zima - połączenie, którego wynik od lat jest ten sam, mimo to corocznie, nieodmiennie zaskakuje.

Może pamięta ktoś jeszcze jak latem wybrali się Matka z Synem do Torunia? Tym razem zimowa wersja tamtej historii.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Goździkowa przypomina



- Ale mnie głowa boli - zajęczał Ojciec.

- Mnie też. - Dołączyła się do jęczenia Matka.

- A może by tak wieczorem...

- Seks! No wiesz... nie ma co tu ukrywać... seks jest najlepszym środkiem od bólu głowy. Ale niestety działa krótkotrwale. Będziemy musieli to zrobić ze dwa razy...

Zaniemówił. Rozanielony.

- Tak, wiem. Idealna ze mnie żona. Jak już będziesz miał swój blog, pozwolę Ci to opisać.


niedziela, 19 stycznia 2014

Matka Wyluzowana!

Matki wciąż nie opuszcza wizja jaką to będzie super-ekstra-hiper-wyluzowaną matką, jeżeli przyjdzie jej kiedyś zostać matką po raz drugi.

Pani doktor, która będzie próbowała wmówić Matce, że jej dziecko z kolką płacze z winy Matki, usłyszy żeby sp... spadała na bambus.
Ktokolwiek będzie chciał zasugerować Matce, że jest egoistką, bo chociaż siedzi w domu jak ten darmozjad to nie chce jej się z gołym cyckiem latać i rocznego dziecka poić, niech lepiej dla własnego dobra z oczu Matce zejdzie.
I skoro jedno dziecko dorodne wykarmiła to przy drugim nie da sobie trajkotać nad uchem, że "może ono się nie najada" na zmianę z "może ono jest przekarmione".

środa, 15 stycznia 2014

Uwolnienie tłumionych frustracji. Taka niby aLEGOria.

Przyjechała Ciocia. Ciocia wyjątkowa. Pierworodny jakby od zawsze czuł, że to taka specjalna ciocia. Matka Chrzestna. I od pierwszego wejrzenia, gdy jeszcze maleńkim berbeciem był, Ciocię pokochał.
Tym razem poza wygłupami, czytaniem książeczek, przytulankami i ogólnie pojętą przednią zabawą Ciocia wkupiła się prezentem. Ciocia zawsze przywozi udane prezenty. A przy okazji tej wizyty był to zestaw klocków LEGO.

Chcesz by Pierworodny na pewno Cię zapamiętał? Podaruj mu LEGO.

Już od 4 dni, od wyjazdu Cioci, Syn kilkadziesiąt razy dziennie podchodzi do drzwi wyjściowych i, pokazując na nie, woła Ania - swoją drogą to dotychczas jedyne imię jakie wypowiedział. Wtedy obowiązkiem Matki jest odpowiedzieć mu: "Tak, była u nas Ciocia Ania, ale musiała już pojechać do domu.". Zestaw LEGO, który otrzymał zawiera motocykl i figurkę policjanta. Jeżeli w trakcie zabawy natrafi na któryś z tych elementów nie spocznie dopóty, dopóki Matka nie "powtórzy" za nim: "Tak, dostałeś to od cioci Ani.". A że od kilku tygodni Pierworodny bawi się całymi dniami niemal wyłącznie autami i klockami LEGO, nader często trafia na klocki otrzymane od Cioci. Dodatkowo pierwszego dnia po wyjeździe trzeba było mu wciąż powtarzać: "Tak, te ciasteczka upiekliśmy dla Cioci Ani". Mając już dość tej powtarzanki, Matka w wielkim poświęceniu i pośpiechu dojadła wszystkie te ciastka, które się ostały.

Matka już Ciotce zapowiedziała. Żeby ta spodziewała się niespodziewanego. Że nie zna dnia ani godziny, kiedy Matce nerwy wysiądą i usłyszy Ciotka dzwonek do drzwi. A gdy otworzy, na wycieraczce zastanie uradowanego jej widokiem Pierworodnego z wiaderkiem klocków i ukochanym pluszowym Pieskiem pod pachą (bo bez Pieska Pierworodny z domu się nie rusza). A Matka? Szukaj wiatru w polu...

Ale skoro już pojawił się temat LEGO to Matka go pociągnie. Bo właściwie o LEGO już dawno miał być post. Bowiem powoli Matka staje się specjalistką w zakresie LEGO DUPLO, która to seria, zgodnie ze swoim przeznaczeniem, odpowiada kategorii wiekowej, której Syn Pierworodny jest dumnym reprezentantem. Specjalistką, ponieważ Syn posiada już 4 różne zestawy tych klocków. Owszem, Matka cieszy się szczęściem Syna i rozwijaniem przez rodzinę jego pasji, którą stało się budowanie z klocków (choć może bardziej precyzyjne będzie określenie "zabawa klockami" - jednak budowania jest w tym jeszcze niewielki procent). Bardzo się cieszy. A przy okazji realizuje też Matka swoje niezrealizowane marzenia z dzieciństwa.
Jednak cały myk tego wszystkiego siedzi w tym, że 3 z 4 tych zestawów otrzymał Pierworodny od Rodziców Matki (jeden od Dziadka i dwa od Babci).

Od tych samych  Rodziców (a obecnie także Dziadków), którzy w dzieciństwie dręczyli swoją córkę zdaniami typu:
"Masz takie fajne klocki, po co Ci kolejne?" - Tak, wszystkie jednakowe, jednokolorowe, bez wyrazu, bez bajeru, bez nazwy.
"Nie ma sensu wydawać tylu pieniędzy na kilka klocków." - "Nie ma sensu kupować kredensu."
"Przecież te LEGO niczym się nie różnią od innych klocków. Płaci się tylko za firmę." - Jak to się nie różnią? To tak jakby wmawiać Matce, że Miś Uszatek w sumie niczym się nie różni od Kubusia Puchatka. A to już przecież nawet Rodzicom Matki nie przeszłoby przez gardło, bo do Kubusia Puchatka w rodzinie ma się wręcz nabożny stosunek, podczas gdy do Misia Uszatka, lekko mówiąc, oziębły.
"Z takich kilku klocuszków to się niczego zbudować nie da. Twoje klocki są lepsze, dają więcej możliwości."
"Na co Ci taki mały komplet jak w domu masz pełno innych klocków?"

Jakoś nigdy Matka nie uwierzyła w te frazesy. Tak samo jak w to, że "Lepiej kupić tabliczkę czekolady niż Kinder Niespodziankę."  i, gdy dorosła a matką jeszcze nie była, z uporem maniaka dzieciom wszystkich znajomych kupowała "jajka z niespodzianką". 

Czyżby całe podejście Dziadków do zabawek dziecięcych LEG(ł)O w gruzach?

I sięgnęło się za to wszystko Matce Matki. W Święta. Po tym jak już Syn rozpakował kolejny karton LEGO. Że teraz widać dokładnie zasadę: rodzice są od wychowywania a dziadkowie od rozpieszczania. Ale kto by pomyślał, że wraz z nową rolą życiową człowiekowi tak zmienia się światopogląd? Warto to tyle pieniędzy wydawać na trochę klocków? Przecież płaci się tylko za firmę. Dziecku własnemu to szkoda było kupować, ale z Wnusiem to super się układa całymi godzinami na podłodze, co?

Oczywiście Ojciec Pierworodnego musiał się wtrącić i stanąć w obronie Teściowej. Bo zwykle sztamę trzymają. A jak wiadomo Matka to zołza.
- Jak Ty masz takie nierozwiązane problemy z dzieciństwa, to Ty może w ogóle nie powinnaś mieć dzieci? 

Odezwał się! Mądrala. Co to sam miał klocków LEGO na kilogramy.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Kto nie ryzykuje, nie pije szampana!



Blisko rok temu, gdy Matka zakładała swój blog, trwała akurat poprzednia edycja konkursu Blog Roku. W luźnej rozmowie z inną początkującą blogerką żartowała sobie Matka, że za rok obie startują i każda kosi konkurencję w swojej kategorii.
Wtedy rok nieprzerwanego pisania wydawał się jakąś absolutną abstrakcją.

Przez ostatnie dni Matka zastanawiała się czy naprawdę ma wziąć udział. Rozważała czy się zbytnio nie zbłaźni. W końcu stwierdziła "raz kozie śmierć!".

Bo jak mawia klasyk:
"Jak kochać to księcia. Jak kraść to miliony."
Jak prowadzić blog to wśród najlepszych!

Ale nie liczy Matka na skoszenie konkurencji. Raczej na to, że chociaż rodzina się jej nie wyprze.

Decydując się na uczestnictwo w całej akcji pomyślała: "a co mi tam właściwie szkodzi? Wklei się ładny, kolorowy banerek, może napisze jakąś notkę motywującą i będzie cacy. 5 minut roboty i po krzyku." Taa, pewnie dla normalnego blogera tak. Pewnie dla większości ludzi żyjących w XXI wieku też. Ale nie dla Matki Wyluzuj!
Zamieszczenie na własnym blogu obrazkowej informacji o tym, że stanęła do konkursu zajęło jej około doby. Bo Matka jest informatycznym ciołkiem i już chyba nic tego nie zmieni. Poczeka jeszcze 2-3 lata to Syn jej zacznie takie rzeczy tłumaczyć. Tak jak teraz Matka tłumaczy mu, że krówka robi "muuu" a konik "iiihaha".

Już na wstępie się wygłupiła, pisząc po wielogodzinnym wyczekiwaniu do organizatorów, że nie dostała od nich maila potwierdzającego jej uczestnictwo. Okazało się, że był w spamie. O kurcze! to w skrzynce na Gmailu Matka ma taki folder? Kto by pomyślał.
Ale schody zaczęły się dopiero później. Matka nie będzie nikogo zanudzać szczegółami. Stwierdza jedynie, że za samą wytrwałość, niewyrzucenie komputera przez okno i jako rekompensatę krzywd wyrządzonych Pierworodnemu w związku z całodziennym niewychowawczym zachowaniem Matki ("Później Synku!", "Nie teraz.", "Idź się pobawić, ja zaraz przyjdę.", "Chodź, bajkę Ci włączę.") oraz krzywd wyrządzonych Matce przez Syna w skutek jej niewychowawczego zachowania (m.in. 3 wyrzucone na podłogę posiłki, przy czym poranna kaszka miała zdecydowanie największy rozbryzg) należy się choć jeden głos dla Matki Wyluzuj!. Choćby z wyrazami współczucia.

niedziela, 12 stycznia 2014

Natury nie oszukasz. Wredne wrednym pozostanie

- Wiesz co, ja to zamiast tego komplementu to chciałbym od Ciebie jeden miły dzień - rzucił Matce w rozmowie Ojciec Pierworodnego, co w kontekście ich wcześniejszej wymiany zdań miało oznaczać "dzień bez złośliwości Matki".
- Ale takiego kuponu nie było!
- I dlatego właśnie mówię, że chciałbym to zamiast komplementu.
- No nie wiem, nie wiem. To by trzeba sprawdzić w regulaminie. Czy to się w ogóle tak da? Nie wydaje mi się. Nie wiem, nie wiem, naprawdę nie wiem... To raczej niezgodne z zasadami. Nie, to chyba niemożliwe.

piątek, 10 stycznia 2014

Kryzysowa Żona

Cały świat pogrążony w kryzysie. A może już nie? Matka trochę nie na bieżąco z wiadomościami. Ale od paru lat jak coś idzie nie tak, to woła się, że kryzys i hasło to ma usprawiedliwiać wszelkie niepowodzenia. Kryzys za kryzysem kryzys pogania. Amerykanie mają swój kryzys. Europie kryzys czkawką się odbija. Młodzież przechodzi przez kryzys tożsamości. Panowie w średnim wieku mają swój kryzys wieku średniego. Społeczeństwa kryzysy społeczne. Wierzący mają swój kryzys wiary. Matki mają kryzysy laktacyjne. Różne związki przechodzą kryzysy. Nawet w celu podania przykładu jakiegoś celebryckiego kryzysu weszła Matka na Pudelka, ale tam akurat o tym, że Kora się hajtnęła, Anja Rubik uprawia jogging, Perfekcyjna Pani Domu chwali Kaczyńskiego (WTF?) i generalnie każdy coś pokazuje - ktoś syna, ktoś inny córkę, jeszcze inny cycki, tyłek albo nowy dom.
Matka Wyluzuj! też przechodzi kryzys. Kryzys twórczy. Chciałaby pisać, potrzebę ma wciąż wielką. A mimo to z codzienności swej codziennej tematów sobie nie potrafi wyłuskać. Niby coś się wokół dzieje, ale w słowa tego ubrać nie sposób.

- Eee, nie mam o czym pisać. Powiedz coś - zamarudziła Matka do Ojca Pierworodnego sięgając po laptopa i licząc na to, że jak komputer odpali to rozpali tym samym wenę w sobie.

piątek, 3 stycznia 2014

A Ty bijesz już swoje dziecko?

Pierworodny przegina. Oj przegina. PRZE-GI-NA! Pierworodny przegina na maksa. 
Nie, nie cały czas. Pierworodny przegina seryjnie. Jak zaczyna przeginać to trzyma go przez 2-3 dni. Potem odpuszcza. I znów jest normalnie. Miłość, przyjaźń, harmonia, sielanka. Tylko Matka po każdej takiej przegince staje się coraz bardziej czujna, trochę niepewna ile jeszcze czasu jej zostało.

Proszę sobie wyobrazić, że Syn Pierworodny to jest bardzo kumata bestia. Chociaż czasem otoczenie o tym zapomina z powodu tego, że jak na kumatą bestię to kiepsko u niego z komunikacją werbalną - ale, że bestia kumata to radzi sobie wszelkimi innymi sposobami.
Pierworodny doskonale wie, czego mu nie wolno, co jest zakazane, co niebezpieczne, czego Matka sobie nie życzy, czego nie życzy sobie Kot.

Wspinaczka po meblach, ze szczególnym uwzględnieniem stołu i kuchennej szafki. Z pełną premedytacją rozlewanie wody, soku i wszystkiego co da się rozlać. Plucie wodą, sokiem i wszystkim czym da się pluć. Rzucanie jedzeniem po każdym posiłku. Gryzienie Matki, Ojca i Kota. Bicie Matki, Ojca, Kota. Ciągnięcie za włosy. Awantura na hasło: "zbieranie klocków z podłogi". Foch podczas prób ubierania, który skutkuje godzinnymi przygotowaniami niemal przed każdym wyjściem z domu. Rzucanie zabawkami. Uderzanie kubkiem w szybę w oknie. Zaczepianie Kota, prowadzące do użycia przez Kota pazurów. Rozdarcie na strzępy gazety i rozrzucenie owych strzępów gdzie się da. Wrzucanie za kanapę kawałków jedzenia i najróżniejszych drobnych elementów czegokolwiek, co wpadnie mu w ręce. Dobranie się do kociej kuwety. Walenie na oślep w klawiaturę laptopa Matki. Wsadzenie ręki do toalety, by pochlapać sobie wodą. Odklejanie pasków zabezpieczających zakazane szafki i szuflady, aby wyrzucać ze środka zawartość. Przewrócenie krzesła. Szarpanie ubrań Matki i Ojca. Zrzucanie Matce z twarzy okularów. Dobieranie się do zakazanych sprzętów, szczególną uwagę poświęcając sprzętowi grającemu, dekoderowi od telewizora i telefonom. Wyrzucanie ziemi z doniczki z kwiatkiem. I zawsze, nie wiedzieć jak, wynajdzie jakiś nóż, aby go niepostrzeżenie złapać i sprawić, że Matka w sekundzie starzeje się o kolejny rok a mimo to w ułamku tej sekundy dobiega do niego niczym rącza gazela przeskakująca przez wzgórze klocków Lego.

I kiedy Pierworodny zaczyna przeginać, to wszystko, co do jednego, dzieje się już przed południem. A to dopiero początek.

Efekt jest taki, że Matka działa na granicy rozstroju nerwowego, gdzieś pomiędzy furią, rozpaczą a totalnym wkurwem. Syn na zmianę ryczy, drze się i złowieszczo chichra. Kot w swym przerażeniu czuwa niespokojnie gotowy do zastosowania niewymownych środków wyrazu w obronie własnego jestestwa. Ojciec przez większość dnia jest w pracy. Gdy wraca wieczorem, szybko przestawia się na sposób działania Matki. Mieszkanie wygląda jak lej po bombie. A Matka nie jest w stanie zdziałać niczego konstruktywnego, nawet jeżeli za konstruktywne uznamy powieszenie prania.

Największym problemem ostatnich dni jest gryzienie. Pierworodny gryzie wszystkich, uznając to za świetną zabawę. Po wyczerpaniu już całej palety pomysłów na to jak wyperswadować mu ten pomysł na umilanie sobie dnia, Matka z Ojcem też zaczęli go gryźć. I tak się gryzą nawzajem. Ciężki orzech mając do zgryzienia. Na razie sposób działa. Oby działał dalej, bo się zagryzą. Albo zgryźliwi staną.
Zagwozdkę mają nie lada, jak wychować dziecko a nie gryzonia.

Ale gdy Syn bije, wtedy już nikt mu nie oddaje. Bić nie wolno. „W naszym domu nikt nikogo nie bije!”. A ręka nie raz Matkę świerzbi. Gdy tłumaczy Pierworodnemu dlaczego czegoś nie może robić, a nim skończy mówić ten od nowa robi to samo, ewentualnie biegnie już dalej w celu popełnienia innego niegodziwego występku. Jeżeli kiedykolwiek Cię uderzę, będziesz mógł mi oddać!” Jednak Matka nie uderzy, bo wie, że nie byłoby już powrotu.

*
To było rok temu. Ponad. W Wigilię. Pamięta Matka, bo miała półtoragodzinne wychodne w celu kupienia jakiegoś ostatniego prezentu, którego nie udało się kupić wcześniej. A skoro w mieście już była to jeszcze wstąpiła do drogerii. Takiej znanej, sieciówkowej, ale to nieważne w tej opowieści. Szukała właśnie promocji na swój ulubiony krem przeciwzmarszczkowy, gdy mimowolnie usłyszała (no dobra, specjalnie to było, Matka uwielbia słuchać obcych ludzi w miejscach publicznych) rozmowę ekspedientek tego sklepu. A Matka już dawno zauważyła, że panie pracujące w tej sieci mają prawdopodobnie odgórny przykaz stałego obstawiania miejsc przy drogich kremach przeciwzmarszczkowych, tak aby taka klientka jak nie przymierzając Matka, nie mogła ich spokojnie przejrzeć, przebrać, wybrać. Choć pewnie rozchodzi się o to, by nie mogła zakosić cichaczem. Ale przecież nie o tym miało być. Ad rem.

- Wczoraj myślałam, że z nimi zwariuję. Zasnąć nie mogli. Jak dostali na tyłek, od razu poszli spać. - Bez ogródek zwierzała się jedna z pań koleżankom. Koleżanki były dwie. Pani obstawiała początek regału z kremami, jedna koleżanka koniec, druga stała przy regale po przeciwnej stronie alejki. A w środku Matka biernie uczestnicząc w tej dyskusji czująca się jak zamknięta w Trójkącie Bermudzkim. Matka, która w domu zostawiła niespełna 9-miesięcznego Syna, na półtorej godziny, na całą wieczność.
- Jakbym nie przylała to nie wiem jak długo jeszcze by to trwało – ciągnęła niewzruszona. Ta obstawiająca koniec regału pokiwała głową ze zrozumieniem w milczeniu.
- A Ty swojego już bijesz? - zagaiła do koleżanki po przeciwnej stronie alejki.
Ta, wyraźnie zaskoczona pytaniem i na równi z Matką czująca się nieswojo wciągnięta w tę ponurą konwersację wydukała tylko niepewnie:
- Nie-e – A cała jej osoba zdradzała jawne zażenowanie i zdezorientowanie na myśl jak się odciąć od niewygodnego tematu.
- No tak, za mały jeszcze – dopowiedziała sobie resztę znawczyni tematu. Pani, która do tej pory kiwała tylko głową teraz włączyła się czynnie do rozmowy:
- A ja tam klapsów nie daję. Wolę dać karę. Lepiej działa. Nie powiem, parę razy dostali, ale stwierdziliśmy, że tak naprawdę to nie działa i teraz tylko kary.
- Ja tam wolę klapsa niż jakieś kary – zarzekła się z całą stanowczością prowodyrka całej tej irracjonalnej wymiany zdań. - Szybciej działa. Nie muszę nic wymyślać. Bez klapsów to bym sobie nie dała rady.
Temat ciągnęła dalej, ale Matka wściekła wyszła już ze sklepu. Wściekła na siebie. Na to, że jak zwykle w takich sytuacjach nie potrafiła się odezwać, wtrącić, wybuchnąć nawet. Chociaż wiedziała doskonale, co chciała babie powiedzieć.

„Jak następnym razem nie będziesz mogła zasnąć, niech Ci mąż z liścia strzeli. Na bezsenność nie ma to jak dostać w ryj od ukochanego. Zobaczysz, od razu zaśniesz.”

Matka ma żal do siebie o to, że milczy, gdy wszystko się w niej gotuje. Tak wielki żal, że ten dialog jak żywy pamięta, choć już minął rok. Tak wielki, że już nigdy nie weszła do tego sklepu. I nawet nie kupiła już sobie ani razu tamtego kremu, którego promocji wypatrywała. 

środa, 1 stycznia 2014

Rozmowy na Nowy Rok


- Dobrze, że ja tego bloga parentingowego prowadzę - rzuciła Matka swoim przemyśleniem w stronę Ojca zaraz po tym, jak Syna Pierworodnego położyła spać o zwykłej porze, na wszelki wypadek nie informując go wcześniej, że zaczyna się wyjątkowa noc w roku i mógłby w związku z tym oczekiwać jakichś atrakcji. - Wiesz, dobrze, że parentingowego, a nie takiego normalnego. Jakoś mniej głupio się czuję, że nie mam żadnych wypasionych planów na dzisiaj. Od rana czytam kto spędza Sylwestra z Dwójką, kto z Polsatem, kto nie ma z kim dzieci zostawić, u kogo dzieci się pochorowały, komu tak jak mi się nie chce... Od razu znikają wszystkie kompleksy towarzyszące wyciąganiu sylwestrowego dresu z szafy.
Na znak zrozumienia Ojciec z uśmiechem pokiwał głową otwierając sobie piwo.

Bo Matka to jest przewrotna. Na co dzień w dresach nie chodzi. To sobie w Sylwestra dla odmiany ubrała. Ale żeby nie było, że się Matka nie potrafi odpicować odpowiednio do okazji... bluzka miała świecidełka.

Grubo po 22. było, gdy przypomniało się Matce, że szampana nie schłodzili. A szampan prawdziwy. Wytrawny, pyszny. Kulinarnie też w tym roku Matka się nie popisała, a mimo to o "atrakcji wieczoru" - paczce chipsów (zielona cebulka), Ojciec przypomniał sobie dopiero daleko po 1 w nocy. Pochłonęli w 5 minut.
Fajnie minął im ten wspólny czas. Nie zdarza się, by mogli sobie tak gadać po nocach.
Od dawien dawna nie zdarza się też Matce upijać. Kiedy to ostatni raz miała kaca? Ach, dzisiaj. Okazało się, że nie tęskniła ani trochę.

- O! Krzysiu Ibisz prowadzi. Oglądamy? - zapytała lekko ubzdryngolona już Matka.
- Noo, ostatni rok już prowadzi - odpowiedział poważnie Ojciec.
- Czemu? - równie poważnie zapytała Matka, podejrzewając, że zostanie uraczona jakimiś plotkami z szoł biznesu.
- W przyszłym roku będzie już nieletni. Nie pozwolą mu.

Do siego!