Pierworodny
przegina. Oj przegina. PRZE-GI-NA! Pierworodny przegina na maksa.
Nie,
nie cały czas. Pierworodny przegina seryjnie. Jak zaczyna przeginać
to trzyma go przez 2-3 dni. Potem odpuszcza. I znów jest normalnie.
Miłość, przyjaźń, harmonia, sielanka. Tylko Matka po każdej
takiej przegince staje się coraz bardziej czujna, trochę niepewna
ile jeszcze czasu jej zostało.
Proszę
sobie wyobrazić, że Syn Pierworodny to jest bardzo kumata bestia.
Chociaż czasem otoczenie o tym zapomina z powodu tego, że jak na
kumatą bestię to kiepsko u niego z komunikacją werbalną - ale, że
bestia kumata to radzi sobie wszelkimi innymi sposobami.
Pierworodny
doskonale wie, czego mu nie wolno, co jest zakazane, co
niebezpieczne, czego Matka sobie nie życzy, czego nie życzy sobie
Kot.
Wspinaczka
po meblach, ze szczególnym uwzględnieniem stołu i kuchennej
szafki. Z pełną premedytacją rozlewanie wody, soku i wszystkiego co da się rozlać.
Plucie wodą, sokiem i wszystkim czym da się pluć. Rzucanie
jedzeniem po każdym posiłku. Gryzienie Matki, Ojca i Kota. Bicie
Matki, Ojca, Kota. Ciągnięcie za włosy. Awantura na hasło:
"zbieranie klocków z podłogi". Foch podczas prób
ubierania, który skutkuje godzinnymi przygotowaniami niemal przed
każdym wyjściem z domu. Rzucanie zabawkami. Uderzanie kubkiem w
szybę w oknie. Zaczepianie Kota, prowadzące do użycia przez Kota
pazurów. Rozdarcie na strzępy gazety i rozrzucenie owych strzępów
gdzie się da. Wrzucanie za kanapę kawałków jedzenia i
najróżniejszych drobnych elementów czegokolwiek, co wpadnie mu w ręce.
Dobranie się do kociej kuwety. Walenie na oślep w klawiaturę
laptopa Matki. Wsadzenie ręki do toalety, by pochlapać sobie wodą.
Odklejanie pasków zabezpieczających zakazane szafki i szuflady, aby wyrzucać
ze środka zawartość. Przewrócenie krzesła. Szarpanie ubrań
Matki i Ojca. Zrzucanie Matce z twarzy okularów. Dobieranie się do
zakazanych sprzętów, szczególną uwagę poświęcając sprzętowi
grającemu, dekoderowi od telewizora i telefonom. Wyrzucanie ziemi z
doniczki z kwiatkiem. I zawsze, nie wiedzieć jak, wynajdzie jakiś
nóż, aby go niepostrzeżenie złapać i sprawić, że Matka w
sekundzie starzeje się o kolejny rok a mimo to w ułamku tej sekundy dobiega do niego niczym rącza gazela przeskakująca przez wzgórze klocków Lego.
I
kiedy Pierworodny zaczyna przeginać, to wszystko, co do jednego,
dzieje się już przed południem. A to dopiero początek.
Efekt
jest taki, że Matka działa na granicy rozstroju nerwowego, gdzieś
pomiędzy furią, rozpaczą a totalnym wkurwem. Syn na zmianę ryczy,
drze się i złowieszczo chichra. Kot w swym przerażeniu czuwa
niespokojnie gotowy do zastosowania niewymownych środków wyrazu w
obronie własnego jestestwa. Ojciec przez większość dnia jest w
pracy. Gdy wraca wieczorem, szybko przestawia się na sposób
działania Matki. Mieszkanie wygląda jak lej po bombie. A Matka nie
jest w stanie zdziałać niczego konstruktywnego, nawet jeżeli za
konstruktywne uznamy powieszenie prania.
Największym
problemem ostatnich dni jest gryzienie. Pierworodny gryzie
wszystkich, uznając to za świetną zabawę. Po wyczerpaniu już
całej palety pomysłów na to jak wyperswadować mu ten pomysł na
umilanie sobie dnia, Matka z Ojcem też zaczęli go gryźć. I tak
się gryzą nawzajem. Ciężki orzech mając do zgryzienia. Na razie
sposób działa. Oby działał dalej, bo się zagryzą. Albo
zgryźliwi staną.
Zagwozdkę
mają nie lada, jak wychować dziecko a nie gryzonia.
Ale
gdy Syn bije, wtedy już nikt mu nie oddaje. Bić nie wolno. „W
naszym domu nikt nikogo nie bije!”. A ręka nie raz Matkę
świerzbi. Gdy tłumaczy Pierworodnemu dlaczego czegoś nie może
robić, a nim skończy mówić ten od nowa robi to samo, ewentualnie biegnie
już dalej w celu popełnienia innego niegodziwego występku. „Jeżeli
kiedykolwiek Cię uderzę, będziesz mógł mi oddać!” Jednak Matka
nie uderzy, bo wie, że nie byłoby już powrotu.
*
To
było rok temu. Ponad. W Wigilię. Pamięta Matka, bo miała
półtoragodzinne wychodne w celu kupienia jakiegoś ostatniego
prezentu, którego nie udało się kupić wcześniej. A skoro w
mieście już była to jeszcze wstąpiła do drogerii. Takiej znanej,
sieciówkowej, ale to nieważne w tej opowieści. Szukała właśnie
promocji na swój ulubiony krem przeciwzmarszczkowy, gdy mimowolnie
usłyszała (no dobra, specjalnie to było, Matka uwielbia słuchać obcych ludzi w miejscach publicznych) rozmowę
ekspedientek tego sklepu. A Matka już dawno zauważyła, że panie
pracujące w tej sieci mają prawdopodobnie odgórny przykaz stałego
obstawiania miejsc przy drogich kremach przeciwzmarszczkowych, tak
aby taka klientka jak nie przymierzając Matka, nie mogła ich
spokojnie przejrzeć, przebrać, wybrać. Choć pewnie rozchodzi się o to, by nie mogła zakosić cichaczem. Ale
przecież nie o tym miało być. Ad rem.
-
Wczoraj myślałam, że z nimi zwariuję. Zasnąć nie mogli. Jak
dostali na tyłek, od razu poszli spać. - Bez ogródek zwierzała
się jedna z pań koleżankom. Koleżanki były dwie. Pani obstawiała
początek regału z kremami, jedna koleżanka koniec, druga stała
przy regale po przeciwnej stronie alejki. A w środku Matka biernie
uczestnicząc w tej dyskusji czująca się jak zamknięta w Trójkącie
Bermudzkim. Matka, która w domu zostawiła niespełna 9-miesięcznego
Syna, na półtorej godziny, na całą wieczność.
-
Jakbym nie przylała to nie wiem jak długo jeszcze by to trwało –
ciągnęła niewzruszona. Ta obstawiająca koniec regału pokiwała
głową ze zrozumieniem w milczeniu.
- A
Ty swojego już bijesz? - zagaiła do koleżanki po przeciwnej
stronie alejki.
Ta,
wyraźnie zaskoczona pytaniem i na równi z Matką czująca się
nieswojo wciągnięta w tę ponurą konwersację wydukała tylko
niepewnie:
-
Nie-e – A cała jej osoba zdradzała jawne zażenowanie i zdezorientowanie na myśl jak się odciąć od niewygodnego tematu.
- No
tak, za mały jeszcze – dopowiedziała sobie resztę znawczyni
tematu. Pani, która do tej pory kiwała tylko głową teraz włączyła
się czynnie do rozmowy:
- A
ja tam klapsów nie daję. Wolę dać karę. Lepiej działa. Nie
powiem, parę razy dostali, ale stwierdziliśmy, że tak naprawdę to
nie działa i teraz tylko kary.
- Ja
tam wolę klapsa niż jakieś kary – zarzekła się z całą
stanowczością prowodyrka całej tej irracjonalnej wymiany zdań. -
Szybciej działa. Nie muszę nic wymyślać. Bez klapsów to bym
sobie nie dała rady.
Temat
ciągnęła dalej, ale Matka wściekła wyszła już ze sklepu.
Wściekła na siebie. Na to, że jak zwykle w takich sytuacjach nie
potrafiła się odezwać, wtrącić, wybuchnąć nawet. Chociaż
wiedziała doskonale, co chciała babie powiedzieć.
„Jak
następnym razem nie będziesz mogła zasnąć, niech Ci mąż z
liścia strzeli. Na bezsenność nie ma to jak dostać w ryj od
ukochanego. Zobaczysz, od razu zaśniesz.”
Matka
ma żal do siebie o to, że milczy, gdy wszystko się w niej gotuje.
Tak wielki żal, że ten dialog jak żywy pamięta, choć już minął
rok. Tak wielki, że już nigdy nie weszła do tego sklepu. I nawet
nie kupiła już sobie ani razu tamtego kremu, którego promocji
wypatrywała.