poniedziałek, 31 marca 2014

"Wyciągnijcie go już ze mnie!" - krzyknęła Matka dokładnie dwa lata temu

Cicho tu ostatnio u Matki Wyluzuj!... Ale, jak wiadomo, 31 marca 2012 r. zostałam Matką. W związku z tym wiecie, rozumiecie, w weekend odbyło się przyjęcie urodzinowe Syna Pierworodnego. A że zostałam Matką trochę zbyt spiętą, czasem zbyt poważnie podchodzącą do codziennych, błahych spraw, więc wiecie, rozumiecie, od tygodnia trwało ogarnianie mieszkania. Co z tego, że przyjechać mieli sami tacy goście, którym zwisa czy Matka starła kurz wysoko na szafie, czy pomyła wszystkie okna, odkurzyła za kanapą i ile razy wyszorowała toaletę? Mimo że wysoko z szafy Matka starła kurze dwa razy, toaletę wyszorowała w ostatnie 2 dni trzykrotnie, odkurzyła za kanapą, a nawet posprzątała w szafce z dokumentami, to i tak miała poczucie winy, że okno w sypialni nieumyte a jedne ciasteczka zbyt kruche zamiast "miękkie i rozpływające się w ustach". Tak, głupie. Ale Matka już tak ma. Trzeba ją taką akceptować. I broń Boże krytykować za to, gdy jest w szale sprzątania i gotowania- awantura murowana.
31 marca 2012 r. zostałam Matką z parciem na bycie "matką doskonałą", więc wiecie, rozumiecie, 2. urodziny Syna to nie przelewki, to poważna sprawa. Tak, tak, pamiętam, mówiłam, że nigdy więcej żadnego babrania się z tortem. Ale wiecie, rozumiecie, no przecież... to DRUGIE urodziny MOJEGO SYNECZKA. A co tam, że do 3. nad ranem ugniatałam, wycinałam, kleiłam, poprawiałam, przeklinałam... Dla radosnego uśmiechu i okrzyku "U-u-a"* warto było :-)


Tak, wiem, zdaję sobie sprawę, że powinnam wyluzować. Przecież staram się tego dokonać. Wiecie, rozumiecie, przy pomocy bloga.



- Jak robi małpka?
- U-u-a!

Życzenia dla Syna mile widziane ;-)

wtorek, 25 marca 2014

Przy miłej pogawędce robota aż wre

Jak mało kiedy, Matka z Ojcem spędzili razem weekend. I to niemal cały bez dziecka. Czyli, mówiąc wprost, w pracy byli.

- Ja to się nie boję, że będę miał zawał. Albo że mnie praca wreszcie wykończy. Jak Ty mnie nie wykończysz, to już nic mnie nie ruszy - już po kilku godzinach powiedział Ojciec. Wiadomo do kogo.

***
A w pracy m.in. remont biura uskuteczniali.

- Ta półka jest przymocowana krzywo - stwierdziła Matka.
- Nie jest! - stwierdził Ojciec.
- Jest!
- Ale o co Ci chodzi? O to, że z tej strony jest trochę wyżej? - zapytał szczerze zdziwiony.
- No wyobraź sobie, że na tym właśnie polega "krzywo".
- Eee, gorzej jakby ta druga strona była wyżej. A tak to się nic nie sturla, tylko na ścianie zatrzyma.
- Jak można półkę bez poziomicy wieszać? - zastanawiała się Matka, jednocześnie mając wrażenie, że odkąd zna Ojca zastanawia się nad tym nie po raz pierwszy.
- I jeszcze samemu, bez pomocy - zaznaczył z dumą.
Jednak widząc minę Matki zmienił odpowiedź:
- Przecież nie miałem tu żadnej poziomicy.
- To mogłeś chociaż miarę wziąć, odmierzyć czy jest równo z każdej strony...
Itd. Czepiała się Matka jak zwykle.
Po chwili, gdy emocje powoli opadały, a każdy zajęty był jakimiś papierami...
- Ech, gdybyś nie była już moją żoną, to chciałbym się z Tobą ożenić.
Matka spojrzała krzywo.
- Wyjść za Ciebie? - poprawił się niepewnie.

***
- Ta mapa z rejonami jest niepraktyczna. Poza tym jest za duża i nie ma jej gdzie powiesić. Nie wieszajmy jej, to nie będzie dobrze wyglądało. - Po raz kolejny zaczęła Matka ten niewygodny temat.
- Ale jest ładna. I ja ją chcę! - stwierdził stanowczo Ojciec. - To moja jedyna zachcianka w tym biurze. Chyba jedną mogę mieć? - W obliczu tej argumentacji Matka odpuściła.
- I jeszcze paprotkę bym chciał - dodał cichutko po chwili.

***
Matka, Ojciec i ich Kolega.

Matka: A co u niego słychać? Widujesz go w ogóle? Wiesz czym się teraz zajmuje? - pytanie dotyczyło kogoś znajomego, z kim kiedyś łączyły ich kontakty zawodowe.
Ojciec: Jak go ostatni raz widziałem to mówił, że wyjeżdża za granicę. Ale to już dawno było. Potem jeszcze kilka razy spotkałem jego dziewczynę z ich dzieckiem. Tylko raz ich razem widziałem, ale jakoś ją zapamiętałem... bo jest.... nooo... tak wyjątkowo... hmm... nieatrakcyjna... no brzydka po prostu...
Kolega: Ej no, może jest bardzo, bardzo fajna!
Ojciec: Tak, na pewno ma bardzo fajny charakter!
Kolega: A wiadomo, charakter jest tak naprawdę najważniejszy!
Rozbawiona Matka odnosiła nieodparte wrażenie, że gdyby nie jej obecność wśród tego męskiego grona, ta rozmowa potoczyłaby się zupełnie inaczej.
Matka: Hmm, sądząc po tym jak często sugerujesz mi jaki mam charakter, zaczynam podejrzewać, że muszę być bardzo, bardzo piękna.

Od tej pory komplementy typu "Ale Ty jesteś śliczna" czy "Jesteś NAPRAWDĘ ładna" Matka słyszy znacznie częściej. Niestety.

poniedziałek, 24 marca 2014

Jak to jest być Gwiazdą Blogosfery?

Dzieje się. Matka nieprzyzwyczajona. Nie ogarnia.
Szaleństwo zaczęło się w czwartek. Wystarczyło tylko, że zaprzyjaźniona blogerka, niejaka Nishka, na swoim fanpage'u zaczęła zachwalać tekst Matki o ściemnianiu własnym dzieciom. Po raz pierwszy przeżyła Matka taki nawał gości. Zrozumiałe więc, że strasznie się tym podjarała. Gdyby nie to, że cały dzień spędzała w pracy, pewnie w ogóle nie spuszczałaby oka ze statystyk.
Wieczorem udało się ogarnąć blog, napisać coś nowego, opublikować i tak, spełniona jako blogerka, po udanym wirtualnym dniu, udała się Matka na zasłużony spoczynek.
Wyobraża sobie Matka, że Gwiazdy sypiają po minimum 8 godzin, Matka sypia po 5-6. Głównie z własnej winy, ale bardziej dramatycznie jest zasugerować, że bycie rodzicem ma z tym coś wspólnego. W dodatku, gdy po ciemku wślizgnęła się Matka do łóżka, na swojej poduszce znalazła śpiącego Pierworodnego. Wtuliła się w niego, by przed uśnięciem, wchłonąć jeszcze jak najwięcej tego cudnego zapachu i maleńkiego ciepełka zapakowanego w piżamkę-pajacyk ze smerfami... i w tym momencie Syn tak pociągnął jej z dyńki, że nim straciła do rana przytomność, sprawdziła tylko czy łuk brwiowy ma cały i nie zakrwawi nim białej pościeli. Czy Gwiazdy bywają bite przez dzieci?
Następny dzień minął pod znakiem sprzątania i domowych obowiązków. Czyli normalnie. Mycie okien, pranie, odkurzanie, smażenie naleśników... Czy Gwiazdy myją okna? Bo naleśniki to pewnie smażą. Z eko-mąki, mleka od szczęśliwej krówki z alpejskiej wioski, podane z dodatkiem egzotycznych owoców, których nazw nie można zapamiętać. I na pewno nie w usyfionej kuchni, nie z przaśnym twarogiem z osiedlowego sklepu i bez uczynnego dwulatka do pomocy.
A w piątkowy wieczór wydarzyło się TO! Matka Wyluzuj! trafiła do, kultowego już, cyklu "Piątek z blogującą mamą" na stronie Dzieciowo Mi! I się zaczęło. Kiedy Matka przypadkiem zorientowała się, co się wydarzyło, wbiło ją w kanapę i przez 4 godziny obserwowała tylko, popijając winko, co to się dzieje. #tożtoszokI znów poszła Matka spać jako spełniona blogerka. Znów zdecydowanie za późno, aby mieć szansę się wyspać. I przyśniło jej się, że jest Gwiazdą. A gdy, nawet nie aż tak wcześnie rano, obudził ją śmiejący się z wnętrza SWOJEGO łóżeczka Pierworodny, sprawdziła tylko, czy aby ten piątek z blogującą mamą jej się nie śnił. I wyobraźcie sobie, że nie :-)  A potem to już dziecko kolejny dzień z rzędu zasugerowało, że nocnik może się chrzanić. Kawa zimna. Włosy jakieś nie takie. Do pracy spóźniona. Biletów na tramwaj w kiosku brak. Zlew zalał całą szafkę pod nim wraz z zawartością oraz pół kuchni. Co musiało się w końcu stać (ale dlaczego akurat w ten poranek?) - do przewidzenia jak ma się męża złotą rączkę typu Pomysłowy Dobromir łamane przez Prowizorka Da Radę, który zlew uszczelnia zatyczką od dziecięcego smoczka (Kocham Cię, Kochanie! Nie obrażaj się zbytnio, co? I tak szacun, że dawało radę przez dobrych kilka miesięcy). A że jedyne dziecko w domu już dawno odsmoczkowane to się Matka nowej zatyczki naszukała, a jak znalazła to nie pasowała tak, jak poprzednia. Ale biec już do pracy trzeba było. A w pracy remont biura. Ekipa składająca się z dwóch facetów i Matki. Jak się okazało Matka cały dzień, aż do wieczora, była od opierdalania i sprzątania. Właśnie w tej kolejności. A sprzątania było dużo.
Czy Gwiazdy spędzają pierwsze ciepłe, wiosenne weekendy na czyszczeniu biurowej toalety?
Wróciła Matka styrana po tym wszystkim. Po tym sprzątaniu też. I odpłynęła, szybciej niż Pierworodny, zaraz po przeczytaniu "George'a" (po raz 81.). Po godzinie obudził ją Ojciec. I znów siedziała do późna. Budzik brutalnie zadzwonił po 4 godzinach. Niedziela w pracy. Na niedzielny obiad przygotowane na boku kiełbaski z grilla. Z ketchupem. Czy ketchup można podciągnąć pod warzywo?
Czy Gwiazdy... no dobra, pytanie tak retoryczne, że nawet nie ma po co go zadawać.

Tak więc, jeżeli ktokolwiek miał obawy lub jakieś wątpliwości, to Matka uspokaja i zapewnia:
- sukces Matki nie zmieni,
- sodówka jej do głowy nie uderzyła,
- nie sprzedała się,
- nie skończyła,
- wciąż jeszcze nie uruchamia zakładki "współpraca", więc nie zaleje Was falą postów reklamujących smoczki, kubki termiczne, kocią karmę czy pielęgnacyjne balsamy dla dzieci,
- Pierworodny wciąż jeszcze nie zdaje sobie sprawy z własnej fenomenalności i nie wie jak wielu ma fanów,
- a Ojciec Pierworodnego skutecznie sprowadza Matkę na ziemię, nie do końca wierząc jej, że naprawdę istnieje coś o tak abstrakcyjnej nazwie, jak "blogosfera parentingowa".

czwartek, 20 marca 2014

Jak dosrać Matce tak, by odpowiedziała "Lubię to"? - poradnik dla początkujących hejterów

Skąd w matkach ta misja? W niektórych matkach. Ta ogromna misja udowadniania światu jakie są idealne w swym macierzyństwie. Są tak doskonałe, że ta doskonałość z nadmiaru aż wylewa się z nich. I aby nie uronić jej ani kropli postanawiają szerzyć ją po świecie. A zaczynają od uświadamiania innym matkom jak bardzo beznadziejnymi są w porównaniu z nimi. Jak niedoskonałe są ich dzieci w porównaniu z dziećmi takiej doskonałej matki. Owszem, jej dziecko również doskonałe się nie urodziło, ale matka doskonała tak doskonale je wychowuje i kształtuje jego osobowość, że już rośnie doskonały mini-klon doskonałej matki. Zasiadają takie matki do komputera połączonego z internetem i tworzą awatary siebie samych. Licząc na to, że ktoś im uwierzy.
Ale nie z nami te numery. My, blogujące mamy, wiemy jak jest. Wiemy, że doskonałość w macierzyństwie nie istnieje. Nie istnieją też doskonałe dzieci. Gdyby tak było nie byłoby w nas potrzeby prowadzenia blogów. Bo jaki byłby sens w idealnym prowadzeniu idealnych blogów o idealnych dzieciach przez ich idealnych rodziców?  I co, każda z nas opowiadałaby o tym jak Franio, Henio, Helenka, Marlenka pięknie zjadły obiadek, nie brudząc się przy tym ani troszeczkę, jak wspaniale przesypiają noce od 4 doby życia, jak mama i teściowa, które ani trochę się nie wtrącają, na zmianę z chęcią zostają wieczorami z dziećmi, aby idealna matka ze swym idealnym mężem mogli pójść na idealną kolację przy świecach...? sranie w banie... Dlatego właśnie istnieje tyle blogów rodzicielskich, bo każda z nas jest na swój sposób niedoskonałą matką dla swych niedoskonałych dzieci. I nie wstydzimy się swej niedoskonałości.

Dygresja. Dobra, wiem, jest ogrom blogów lukrowanych. Ale one są tylko pisane. Nikt ich nie czyta. Ewentualnie ogląda się na nich ładne obrazki. Matka nawet tego nie robi, bo zamiast patrzeć na bluzeczkę firmy X i buciki firmy Y jak się należy, zastanawia się, jak też udało się tej mamie zrobić takie ładne zdjęcie, przy takim dobrym świetle, takiemu czystemu dziecku w takiej czystej koszulce. I w dodatku, fuck!, wyprasowanej. Zgoda, raz na jakiś czas każdemu przypadkiem się uda. Ale żeby tak 350 razy w roku? Jak Matce uda się uchwycić idealny moment do pstryknięcia fotki Pierworodnemu, kiedy tło jest idealne, światło odpowiednie, zabawa przednia, buzia roześmiana, Syn patrzy w obiektyw... to model zawsze ma na sobie albo resztki obiadu albo najgorsze ciuchy jakie posiada albo jedno i drugie na raz. Koniec dygresji.

Zadziwia wciąż Matkę jak życzliwi i fajni czytelnicy gromadzą się wokół jej postów. Fakt, za mały z niej żuczek w blogosferze, by wielkim hejterom chciało się tu pomyje wylewać. Ale przechadza się Matka i po innych blogach i z wielkiego rzadka, przypadkiem po jakichś forach i nadziwić się nie może, gdy czyta komentarze. Jedna baba drugiej babie chętnie by wsadziła grabie. Jedna matka drugiej matce pisze tak okropne rzeczy, że ręce opadają, szczęka leci na klawiaturę i długo wciska przypadkowe litery, a w głowie często aż się kotłuje by odpisać w podobnym tonie, ale przecież jest się ponad to, nie warto. Dlaczego matki obrażają się wzajemnie tylko dlatego, że mają różne podejście do macierzyństwa, inne poglądy na bieżące wydarzenia, inny światopogląd, inne dzieci, inne życie?

To jedna rzecz. Bezceremonialne i często dosadne obrażanie matek, które po prostu wyraziły swoją opinię w jakiejś sprawie. Zjawisko już dawno zauważone i, mimo że piętnowane, wciąż obecne.
Ale jest coś jeszcze. Coś, co Matkę drażni do potęgi.
Wbijanie szpilek.
Taki niby grzeczny komentarz, ale sugerujący w podtekście, że w sumie to jesteś strasznie nieporadną matką. Tylko ładne słówka, ale właściwie to sama swoimi kiepskimi metodami wychowawczymi zasłużyłaś sobie na takie zachowanie dziecka. Słodko-pierdząco, ale jej dziecko to pięknie przesypia noce, bo w odpowiednim momencie wiedziała której metody z jakiej fachowej literatury użyć, a Twoje nie śpi, bo nic nie wiesz o wychowywaniu dzieci - i ciul, że jej dzieciak leje wszystkich dookoła, gryzie nawet psa sąsiada, ma 4 lata i dalej wali w pieluchy, ale noce to zawsze przesypiał pięknie. A wiadomo, przespane noce to esencja fajnego dzieciństwa.
Są takie matki, które zawsze wszystko zrobiłyby lepiej. Jeśli używasz pieluch jednorazowych to wymienią 99 powodów, dla których wielorazowe są lepsze. Jeżeli używasz wielorazowych to udowodnią , że niewłaściwego rodzaju lub producenta. Jeżeli Twoje dziecko jada warzywa 5 razy dziennie i bardzo Cię to cieszy, na pewno udowodnią Ci, że kupujesz jarzyny ze złych upraw i bardziej tym dziecku szkodzisz niż pomagasz. Jeżeli walczysz z odpieluchowaniem półtoraroczniaka uderzą na alarm, że za wcześnie, jeżeli dwuipółlatka spytają czy aby za długo nie zwlekałaś.

Szpileczki na blogu Matki się zdarzają. Jak na Matkę Wybitnie Niewyluzowaną przystało, szybko podnoszą jej ciśnienie, zdarza się, że przez sekundę lub dwie Matka w siebie jako matkę zwątpi - krótko mówiąc ukłują, zaboli i się zapomina. Prędzej czy później każdy kto zdobywa się na to, by publicznie opowiadać o swojej prywatności, uczy się pisać w naparstkach.
Takich kłujących komentarzy niestety nawet nie ma powodu usuwać. Oficjalnie nie są "hejtem", oficjalnie nie mają obrażać, oficjalnie nie robią nic złego. Poza tym, że wprowadzają kwaśno-śmierdzący klimat. Mają tylko uświadomić Ci, że wyrządzisz wielką krzywdę swojemu dziecku, jeżeli natychmiast nie zmienisz swojego podejścia do opieki, wychowania i pielęgnacji potomka na podejście jedyne słuszne, czyli to, które reprezentuje autor komentarza. Niby jesteś Panem I Władcą na swoim blogu, niby możesz wszystko i to Ty decydujesz, ale z drugiej strony wiesz, że przesadą byłoby usuwanie każdego komentarza pisanego w tonie, który Tobie nie odpowiada. Bo nie jest hejtem tekst typu " Matko, ja bym tak nie mogła, w łeb bym sobie strzeliła. Od początku postępowałam z moim dzieckiem tak i tak, dziwię się, że Ty nie. Teraz nie mam problemu, a Ty tak."

A teraz coś, na co czekacie od samego początku. Mini poradnik dla początkujących hejterów. Matka nauczy Was dzisiaj jak od wbijania szpilek przejść krok dalej. Jak dosrać Matce tak, aby jeszcze odpisała "Uwielbiam Cię"? Jak pojechać po Matce jak po burym Burku tak, aby nie usunęła Twojego komentarza? Jak obrazić ją w ten sposób, by stwierdziła "You made my day!"?
Oto, stworzony roboczo przez Matkę, przykładowy komentarz. Szersze wnioski wysnujcie sami. Ufam Waszej inteligencji.
Całość to wzór komentarza. To co wytłuszczone dociera do Matki. Resztę ma w nosie. Albo jeszcze gdzieś indziej.
Czasem ciężko czytać ze zrozumieniem, gdy bombardują na raz rycząca bajka o pociągach w telewizji, dziecko, które z całych sił próbuje pokazać Ci jak wspaniale, a przede wszystkim głośno, udaje lokomotywę, trwający remont klatki schodowej, kot domagający się by teraz, zaraz, już, natychmiast posprzątać mu kuwetę i w dodatku czujesz, że chyba przypala się obiad.

Masz cudowne dziecko, jest wprost rozkoszne, do schrupania, jak to możliwe, że ma taką fatalną matkę? Twój Syn jest taki mądry, możesz być z niego dumna, na dodatek zaledwie w wieku dwóch lat przewyższa inteligencją mamuśkę. Wspaniale się czyta o Waszej rodzinie, Twój Syn jest niesamowity. Wprost wyjątkowy jest Twój brak znajomości interpunkcji, w tym wieku, stara małpo, to już wstyd nie umieć postawić przecinka. Cieszę się, że trafiłam na Twój blog, od razu czuję się lepiej przygotowana do bycia matką niż ty. Bardzo pomocny blog, dziękuję, dzięki Tobie wiem jak jestem wspaniałą matką, bo już wiem, że nie popełniam tylu strasznych błędów co ty, takim jak ty powinni dzieci zabierać zaraz po porodzie. Zwłaszcza, gdy mają takie słodkie i kochane maluszki jak twój synek.

Miłego hejtowania ;-)

środa, 19 marca 2014

Kiedy należy przestać wciskać dziecku ciemnotę?

- Synku, dziś nie ma bajek. Dziś jest Międzynarodowy Dzień Bez Bajek. Takie święto dla grzecznych rodziców.

- Synu, umyj zęby. Bo inaczej Ciocia Ania będzie smutna. Co ja jej powiem jak zadzwoni i zapyta czy umyłeś ładnie ząbki? Będzie jej przykro, gdy usłyszy, że migasz się od mycia... - Ciocia Ania jest dentystką, ale jeszcze nie zdarzyło się jej dzwonić z pytaniem czy Pierworodny myje zęby. Raz tylko wysłała instruktaż esemesowy, bo była po zajęciach z pediatrii i się przejęła.

- Musimy się pospieszyć. Chodź szybciutko, bo zaraz skończą się w sklepie bilety i nie będziemy mogli pojechać autobusem.

- I co? Jesz sobie ciasteczka od mamusi? Pyszne? Chyba nie najgorszą masz tę mamusię, co? Zawsze mogła trafić się gorsza, taka na przykład bez ciasteczek. - To akurat przykład zbytniej abstrakcji w prowadzeniu przez Matkę dialogów z Synem, w takich chwilach łapie się na tym, że chyba za dużo gada do dziecka.

- Wskakuj szybko do wanienki. Prędko, bo nie zdążysz się wykąpać. Woda się skończy i co wtedy?

- Posprzątaj zabawki, bo Święty Mikołaj wszystko widzi. Będzie mu przykro, że nie sprzątasz zabawek, które Ci przyniósł i już nie będzie chciał dawać Ci prezentów. - Kurcze, jeszcze na koniec stycznia działało...

I najbardziej okrutne.
- Tak, kochanie, masz rację. Tylko dorośli jedzą czekoladę. Dzieci nie jedzą czekolady. (Tak, Matka jest Bardzo Złym Człowiekiem.)

Po czym poznać, że należy przestać karmić potomka takimi tekstami? Matka nie wie, bo Matka jest spaczona. Jej rodzice nie zorientowali się kiedy należy przestać.
Taka sytuacja. Matka jest nastolatką, w jej domu trwa jakieś spotkanie z rodziną i znajomymi, powiedzmy np. imieniny Matki Matki. Nawinął się temat "w co wierzą małe dzieci". Któreś z rodziców Matki wypala tekstem "Naszej udało się nam wmówić, że zupa ogórkowa jest dobra na gardło. Akurat była chora i nie chciała jeść. Miała z 5 lat wtedy, ale jeszcze całkiem długo w to wierzyła". Nastoletniej Matce oczy się zaszkliły, ze złości na policzkach pojawiły się wypieki, cały dziecięcy świat runął w tym momencie w gruzach wraz z myślą "To ogórkowa nie jest dobra na gardło???". Zaczęły się podejrzenia. Z czym jeszcze ściemniali? Później wyszło na jaw, że gdy miała 7/8 lat i wyzionął ducha jej ukochany chomik, po którym przez wiele dni nosiła żałobę, a było to zimą, gdy panowały trzydziestostopniowe mrozy, to Ojciec Matki wcale nie urządził mu pogrzebu w parku, kiedy Matka była w szkole i nie pochował go pod drzewkiem tylko zapomniał pod którym. Długo, choć nie aż tak, wierzyła też Matka, że jak połknie pestkę to wyrośnie jej w brzuchu drzewo. I, że patrzą na nią Święty Mikołaj, Gwiazdor i Zajączek Wielkanocny (była pewna, że widuje tę trójkę jak jakichś szpiegów ukrytych za swoim oknem). I, że na końcu banana mieszkają robaki była pewna. I, że jak będzie starsza to dostanie psa wierzyła. Nie dostała. A teraz jest już tak stara, że sama mówi: "żadnych psów w domu". I że rodzice zawsze mówią prawdę wierzyła. I że dorośli zawsze są bardzo mądrzy. Pewna była też na przykład, że każdy dorosły zna ortografię, że ta tajemna wiedza jest pewnikiem, który sam przychodzi z wiekiem. Nie żeby te 3 ostatnie wmawiali jej rodzice, ale takie wysnuła sobie wnioski i nikt jej nigdy z błędu nie wyprowadzał. Sama musiała się wyprowadzić. Z błędu.

I co teraz? Kiedy należy przestać Pierworodnemu wciskać tego typu ciemnoty? Żeby nie chodził po świecie, jak Matka, z wizją, że wszyscy będą się z niego śmiać, gdy z uszu będą mu wyrastać liście wiśni. Bo pestek wiśni jakoś się Matka najbardziej obawiała. Dwa lata to już ten moment? Czy może jeszcze z rok czy dwa? Może Matka sama z tego wyrośnie? A może rodzice mają dożywotnie prawo do ściemy i wciskania dzieciom kitu w imię wyższych celów?


P.S. Matka do reszty znienawidziła zupę ogórkową. Dla zasady już nie tknie. Ale wiecie, co jest w tym najzabawniejsze? Że kilka lat później przeczytała gdzieś, że zupa ogórkowa naprawdę pomaga przy chorobach gardła. Rodziców Matki szczerze to zaskoczyło. I ubawiło.

niedziela, 16 marca 2014

Gwarancji nie daję. Ale zachodzi przypuszczenie, że pomoże nawet na bezsenność w Seattle

Post dedykowany osobom mającym problemy z zaśnięciem. Bowiem podejrzewa Matka, iż jego przeczytanie może tak zmęczyć, zamęczyć, wymęczyć, przemęczyć, że udacie się na spoczynek nim doczytacie do końca.

Matkę męczyło samo pisanie. I dlatego tekst ten powstawał ponad półtora miesiąca.

A zatem dziś o codziennym rytuale zasypiania Syna Pierworodnego. Zapraszam.

czwartek, 13 marca 2014

Jak coś powie, to już powie

Są zalety tego, że 95% wypowiedzi dziecka sprowadza się do słów: "mama", "tata" oraz "nie" (pozostałe 5% to głównie wyrazy dźwiękonaśladowcze od kotka po samolot, ze szczególnym uwzględnieniem świnki, lwa i pociągu).
Przypadkiem można usłyszeć komplement.
- Chodź, ubierzemy Ci koszulkę. Trzeba zakryć ten piękny brzuszek.
- Nie!
- Nie? Jak to? Nie masz ładnego brzuszka? To kto ma ładny brzuszek?
- Mama.
- Kocham Cię!

poniedziałek, 10 marca 2014

A po burzy - słońce, czyli Matka i Ojciec znów ze sobą rozmawiają

Wrócił Ojciec do biura po służbowym spotkaniu i opowiada:
- Nawet dyrektor pytał co mam dziś taki dobry humor.
- I? - ktoś dopytuje.
- To mu powiedziałem, że z żoną się pogodziłem.

***
- Młody był dziś tak okropny, że miałam ochotę go udusić - żali się Matka Ojcu, licząc na odrobinę (no dobra, mnóóóstwo) współczucia po ciężkim dniu.
- Możesz powtórzyć? Słabo się nagrało...

***
W telewizji właśnie skończył się film "Listy do M.".
- To co? Ubieramy choinkę? - zakrzyknęła radośnie Matka.
- Jeeeny, dobrze, że Ty na przykład "Potopu" teraz nie oglądałaś - stwierdził Ojciec zupełnie nie podzielając matczynego entuzjazmu.
- A co? Myślisz, że bym wyjechała do Szwecji?
- Raczej, że byś coś zalała...
- Chyba się.

***
8 marca. Godzina 23:00.
- Na urodziny też nic nie dostanę? - Po całym dniu Matka nie wytrzymała.
Ojciec zamarł wyraźnie zakłopotany. Matka ciągnęła temat dalej.
- Bo wiesz co... jak dawniej zrobiłabym Ci awanturę o to, że nie dałeś mi nic na Walentynki, ani nawet życzeń nie złożyłeś, to na Dzień Kobiet dostałabym wszystkiego podwójnie. A w tym roku chciałam być taką wyrozumiałą żoną, taką wyrozumiałą... I co? I wyszłam na tym jak Zabłocki na mydle - wyłożyła Matka bez owijania w bawełnę swój punkt widzenia na sprawę. Po czym dodała już pod nosem, bardziej do siebie: - Trzeba było strzelić fochem. Przynajmniej coś bym z tego miała. A tak ani Walentynek ani Dnia Kobiet.
- Widzisz, ja dzień i noc, DZIEŃ I NOC... - Matka po wyraźnej pretensji w głosie była pewna, że Ojciec powie "pracuję", tymczasem... - DZIEŃ I NOC myślę po prostu o tym jak Cię zmotywować do pisania. Wszystko robię żebyś tylko tematy na blog miała.
- Taa, i tyle z tego mam. Kebaba zamiast kwiatka. Ale o Dniu Matki to pamiętaj, dobra? - Matka przyjęła już błagalny ton.
- Dobra. A to też w marcu?
- !@#$%^& - pomyślała Matka, ale już siedziała cicho i tylko oczami przewróciła.
- Ej, czekaj. Ale po drodze jeszcze Twoje urodziny i imieniny! - olśniło Ojca.
- No tak, ale po Dniu Matki, W MAJU, masz już spokój aż do grudnia - zauważyła Matka na zachętę.
- Ale jeszcze Zielnej jest.
- He? A co ja mam z tym wspólnego?
- Też Matki. W sierpniu.

Tak że tego... Walentynek i Dnia Kobiet Ojciec nie obchodzi, ale na Matki Boskiej Zielnej to się Matka aż boi co od niego dostanie.

sobota, 8 marca 2014

Matka Wy...tłumacz się!, czyli Matka Wyluzuj Reaktywacja!

Matka coś napisała. Dla siebie, do zeszytu, aby odreagować. A potem, zupełnie bez przekonania, przepisała to do arkusza w blogspocie. Chwilę patrzyła niepewnie na tekst, zastanawiając się czy go opublikować. Przecież w ogóle nie pasuje. Do niczego, do koncepcji... Koncepcji blogu. Rzecz jasna. I wtedy przyszła jedna myśl, że właśnie tej koncepcji zakładnikiem stała się Matka. Zrozumiała to, gdy niedawno w komentarzu przeczytała o sobie, że zawsze ma dobry humor, nawet mimo kłód pod nogami. A przecież to nieprawda. W zasadzie to wręcz gówno prawda.
Matka jest matką z krwi i kości. Uchodzi za osobę spokojną. Ale jak strzela fochem to strzela, nie uśmiecha się z zaciśniętymi zębami aż do skurczu policzków. Jak tupie nogą to tupie, w dodatku tak, że wszystko wokół drży. Jak trzaska drzwiami, to tak, że omal nie wylecą z futryny. Jak jej źle, to nie udaje, że jest dobrze. Jak się z mężem pokłóci, to też nie udaje przed światem, że wszystko jest w porządku, byle nie zburzyć obrazu rodziny doskonałej. A ci, którzy Matkę znają wiedzą, że jej twarz niemal nigdy nie potrafi skrywać trudnych emocji: zakłopotania, zdenerwowania, smutku. I jak jej się otrzymany prezent nie podoba, to niestety też od razu po niej widać.
I nagle zdała sobie Matka sprawę z tego, że przypadkiem wykreowała sobie wizerunek głupkowato wesołkowatej choćby się waliło i paliło. Podczas gdy jej sposób pisania i opisywania rzeczywistości, to po prostu nic innego, jak odreagowywanie wszelkich codziennych frustracji.

Czasem są takie dni, że wydaje się, że jeżeli Twój własny kot jeszcze raz wejdzie Ci w drogę, to go w końcu skopiesz.
Że jeżeli usłyszysz jeszcze jeden huk uderzającej o panele zabawki, to zaczniesz wrzeszczeć tak, że zagłuszysz wszystko, łącznie z Franklinem, świnką Peppą i lokomotywą Tomkiem, na zmianę okupującymi telewizor.
Chcesz wyjść z domu i cicho zamknąć za sobą drzwi, ale zamiast tego tylko trzaskasz za sobą drzwiami do łazienki. I dochodzi do Ciebie, że coś się zmieniło - przy drzwiach nie zmaterializowało się od razu, jak dawniej, zaryczane dziecko. Niepokoi Cię cisza i, choć sama masz ochotę ryczeć w samotności, szybko otwierasz te cholerne drzwi z powrotem. Widzisz, że wielce zadowolone z Twojej chwilowej absencji dziecko, zdążyło już wspiąć się po kanapie do uchylonego okna i przez małą szparę próbuje wyrzucić z wysokości trzeciego piętra jeden ze swoich resoraków. W ostatniej momencie łapiesz auto opuszkami palców, starając się samej go nie upuścić. I wtedy wiesz, że to już za dużo. Masz dość.
Uff. Wreszcie wybiło południe. Czas na drugie śniadanie. Sadzasz dziecko w jego krzesełku do karmienia. Zatykasz jogurtem. Już? No to masz jeszcze banana. Zeszyt. Otwierasz. Możesz pisać.

Matka miała kilka, kilkanaście takich dni pod rząd. Do tego nazbierało się jeszcze pierdyliard innych rzeczy, powodujących, że jej jako taka forma psychiczna zaczęła lecieć w dół na łeb na szyję, toczyć się jak po równi pochyłej. I powstał ten tekst. Naprawdę myślała Matka, że już samym tytułem i brakiem linku na Facebooku raczej zniechęci niż zachęci wszystkich do czytania. Jakże się pomyliła. Wygląda na to, że bardzo lubicie czytać "na smutno". A upijacie się też na smutno? Bo Matce jeszcze się nie zdarzyło. Na smutno, bo w ogóle to bywało.

Może to przesłanka do tego, by powstał jakiś cykl pt.: "Matka Wypłacz się!"?

W reakcji na ostatni post dostała Matka potężny i bardzo pozytywny odzew. Czuje się tak wirtualnie wyściskana, że jej internetowe alter ego ma obolałe żebra. Jako że tak się przejęliście, poza najszczerszymi podziękowaniami, Matka jest Wam winna jeszcze uspokajający raport - wszystko już wróciło do normy. Podryfowała do brzegu. Z mężem wszystko wyjaśnione, posklejane, przypieczętowane. Znów się kochają. Miłość, sielanka, dialogi.

Tylko Syn nadal jest dwulatkiem. Ale już trudno, przeżyje się i to.

Co ciekawe, najczęściej mogła Matka od Was przeczytać, zarówno w komentarzach jak i prywatnych wiadomościach: "jakbyś opisała mój dzień", "mam to samo", "znam to" itp. Każdy rozumiał, choć nie każdy zrozumiał. Ale i tak było to bardzo miłe, uspokajające i takie niespodziewane. Zaczęła Matka nawet podejrzewać, że być może cały ten stan to wina ciśnienia, może pogody, przesilenia wiosennego, skutki ocieplenia klimatu czy jakichś wybuchów na Słońcu albo wynik eksplozji jakiegoś wulkanu? Bo chyba to niemożliwe, aby nagle z wszystkimi na raz było coś nie tak, c'nie?

Ostatnio brakowało siły na pisanie, odpowiadanie, nawet na komentarze.
Ale...
Matka Wraca!

jeszcze się nie skończyła ;-)

środa, 5 marca 2014

Nie czytaj. To taki raczej smutny post.

Czasem bywa tak, że brakuje sił na najprostsze, podstawowe czynności. Nie ma nawet siły wykrzyczeć na co się nie zgadza. Wyciągnięcie odkurzacza przerasta fizyczne możliwości. Przyklejenie uśmiechu przerasta możliwości psychiki.
Bywają dni, kiedy w domu po wielokroć słychać płacz. Ale tym razem nie jest to płacz rozhisteryzowanego dwulatka. Płacze się, w swej bezradności, gryząc własne ramię, przywiera do ściany i prosi, by móc na chwilę zniknąć, by przez chwilę być niebytem, by przez chwilę nie musieć.
Bywają dni, kiedy w złości, tracąc cierpliwość ciska się zabawką o podłogę. By zaraz po tym, znów we łzach, przepraszać zdziwione dziecko, tłumaczyć, że się nie powinno, że przecież tyle razy mówiło się, że nie wolno rzucać zabawkami, że mama obiecuje, że już więcej tak nie zrobi. I samemu już nie wierzy się w te słowa, bo jak nie wolno, jak wolno, jak przed chwilą mamie było wolno...

Są takie dni, kiedy jedynym sukcesem jest zrobienie przez dziecko siku do nocnika. Ale nawet to znika pod ciężarem wszystkich porażek. Są dni kiedy ma się wrażenie, że jeżeli jeszcze raz będzie musiało się powtórzyć: "Chodź umyć ręce", to się zwymiotuje. Że jeżeli będzie musiało się walczyć ze zmyciem jeszcze jednej kredki z krzesła, to prędzej tym krzesłem huknie się przez zamknięte okno.

I bywa też tak, że nie ma komu tego wszystkiego powiedzieć. Zapłakana tulisz w ramionach maleńkie, dwuletnie ciałko całym swym jestestwem obejmujące Cię za szyję, ale wiesz, że nie tego w tym momencie potrzebujesz. Że to Ty chcesz przez chwilę być tym maleńkim ciałkiem objętym przez kogoś. Kogoś, kto się Tobą zajmie, kto nawet nie musi mówić, że będzie dobrze, abyś w to uwierzyła, kto podmucha w Twoje myśli i już nie będą bolały.

Odzywa się do Ciebie znajoma, która ma prawdziwe problemy i, jak sama mówi, "doła jak stąd do jądra ziemi". I co jej powiesz? Że dziecko wyrzuciło z półki wszystkie książki i nie chce pozbierać? Przecież sama wiesz, że to nic. Tylko dzisiaj to dla Ciebie już za dużo. Że z mężem od 11 dni nie rozmawiasz? Że nigdy, przez 9 lat nigdy, tak nie było? A ona zapyta o co się pokłóciliście. I co jej powiesz? Że się nie pokłóciliście? Idiotyczne. Nic nie mówisz. Pocieszasz ją.
A potem znów płaczesz, bo nie ma kto pocieszyć Ciebie. Bo tak bardzo potrzebujesz przytulenia, że gotowa jesteś, wbrew sobie, zawołać: "masz rację, wszystko to moja wina, zasłużyłam sobie, tylko znów mnie kochaj, tylko znów obejmij, żeby wszystko się ułożyło".

Bywa, że nazbiera się w Tobie tyle smutku, że rozlewa się wszędzie wokół Ciebie. Czujesz jak Cię unosi, jak na nim odpływasz. I nie bronisz się nawet, bo przecież potrzebujesz odpłynąć, potrzebujesz być daleko stąd. Potrzebujesz wyjść, cicho zamykając za sobą drzwi. Ale wiesz, że nie ma takiej możliwości. I wiesz, że nie masz dokąd pójść.

Czasem jest tak kurewsko pojebanie, że nie nadaje się to do opisywania na porządnym blogu parentingowym. Czasem postu nie będzie.

poniedziałek, 3 marca 2014

Nie poślę mojego Syna na wojnę!

Kiedy ludzie walczyli na Majdanie odwracałam wzrok. Wyłączałam radio, gdy oni ginęli.
Nie mogłam sobie pozwolić na rozklejenie się w pracy. Łzy same ciekły, gdy ktoś w mojej obecności niby niegroźnie zażartował sobie z Majdanu - wiedziałam, że nie mówi poważnie, że to tylko głupia, nieprzemyślana odzywka, ale uciekałam, nie chciałam oburzona wdawać się w dyskusje, nie chciałam żeby widziano jak płaczę i tłumaczyć się z tego.
Dopiero, gdy zostawałam w biurze sama, lub gdy wracałam do domu, nadrabiałam informacje podawane w mediach. Wtedy łzy mogły już kapać. Zdziwiony Syn mógł do mnie podejść, a ja mogłam powiedzieć: "To dlatego, że tak bardzo Cię kocham, Syneczku. Nie martw się".

sobota, 1 marca 2014

Matka Poleca!

"Share Week" to coroczna inicjatywa Andrzeja Tucholskiego, autora jestKultura.pl. Zasady są proste: autorzy polecają autorów. Przedstawiamy blogi, które cenimy, polecamy, które w ostatnim czasie nas poruszały, inspirowały, zaciekawiły. Spodobała się Matce ta akcja i postanowiła się do niej przyłączyć. Przemyślała dokładnie kogo chciałaby w swoim zestawieniu wymienić. Wiedziała już wszystko - kogo i za co. Wiedziała, co napisze, jak napisze, nawet gdzie kropkę postawi. I co? I jak już, już miała siadać do pisania to przyszła wiadomość od Nishki, która chwilę wcześniej opublikowała swoją listę. I nagle się okazało, że Nishka poleca tych samych i za to samo. Nie noooo, nie może tak być. Nie dość, że wyjdzie na to, że "polecenie za polecenie" to jeszcze wszystko zerżnięte. Przemyślała Matka więc swoje polecenia raz jeszcze i wyszło na to, że jest ich jednak więcej niż przypuszczała.

Kolejność nie ma znaczenia. Możesz czytać od początku, możesz od końca, możesz na wyrywki.
Oto blogi, które Matka regularnie odwiedza, które uważa za wartościowe, inspirujące, niebanalne.

Matka Sanepid - Matka nie wie dlaczego tak jest, ale ma wrażenie, że Matka Sanepid jest przez blogosferę pomijana. To trochę tak, że "w parentingach", każdy ją zna, każdy czyta, ale nikt nie mówi o niej głośno. A gdyby nie Matka Sanepid nie powstałaby Matka Wyluzuj! A było to tak... Był grudzień 2012, jakoś krótko przed Bożym Narodzeniem, bo pamięta Matka, że w kuchni przygotowywała jakieś świąteczne smakołyki. Przygotowywała i słuchała audycji w Trójce. A w tej audycji był wywiad z niejaką Aleksandrą Michalak, która właśnie książkę wydała. Książkę pod tytułem, a jakże, "Matka Sanepid". I sympatyczna wydała się Matce ta Matka. Sprawdziła o jakim to blogu mówiło się właśnie w radiu. I wiecie co? To był pierwszy blog tzw. parentingowy jaki zaczęła czytać. Wcześniej, jak bum-cyk-cyk, nie miała pojęcia, że coś takiego jak "blogosfera parentingowa" istnieje. I tak od Matki Sanepid, która jest jedyna, wyjątkowa i niepowtarzalna, a jej "100 błędów wychowawczych" to błędy wszystkich nas - rodziców (tylko nie wszyscy tak szczerze i głośno się do nich przyznajemy), trafiła Matka na kilka innych blogów. I pomyślała, że może sama by też...

Nishka - blog Nishki zawsze świetnie wygląda. Naprawdę, jak by nie wyglądał, tak zawsze się Matce podoba. Zresztą Nishka też zawsze dobrze wygląda. Skubana, nie jest łatwo szczerze i tak bez zawiści ją lubić, bo w dodatku, co ważniejsze, Matce podoba się również to, co i jak Nishka pisze. Obie zresztą mają słabość do publikowania rodzinnych dialogów. I rodzina Nishki też się Matce podoba. Zwłaszcza córki. Wygadane, inteligentne, oczytane, z wielką wyobraźnią i jeszcze większym poczuciem humoru. Ale jak się czyta o spojrzeniu Nishki na macierzyństwo, które to macierzyństwo spadło na nią, gdy miała lat 19, to nie dziwota, że te córki takie fajne. I powiem Wam w zaufaniu, że Matka widziała ich zdjęcia (nie, nie na blogu, tam się ich nie uświadczy) i te córki Nishki też są takie ładne. I pewnie nie Matka jedna chciałaby którąś z nich zeswatać ze swoim Synem. Ale możecie przestać dawać na mszę w tej intencji, wypowiadać magiczne zaklęcia do Kupidyna czy modlić się do świętego Walentego - Matka ma pierwszeństwo, na piśmie wczoraj dostała, że Nishka, również chętnie widziałaby Syna Pierworodnego w roli swojego zięcia.

Jadźka - sama o sobie mówi "wyrodna matka Juniorów", Matka swego czasu nazwała ją "najbardziej hard-core'ową główną księgową wśród matek polskiej blogosfery parentingowej" i za to ma u Jadźki obiecanego drinka. Wciąż liczy na to, że naprawdę uda im się go kiedyś razem wypić. A jeszcze wczoraj Jadźka fajnym postem o dupie wpasowała się Matce w ten dzień do dupy. Bo Jadźka, nawet jak o dupie pisze, to nie pisze o dupie Maryni. Aż żal dupę ściska, że samemu się tak nie napisało.

Smoczkiem po łapkach - Moe ma dzieci, dokładniej ma dwie córki, w dodatku te córki są takie jakby... lepiej urodzone. Pewnie gdybyście spotkali Moe spacerującą po Warszawie ze swoimi dwiema małymi córeczkami, zapytalibyście czy to bliźniaczki. Nie, to nie są bliźniaczki. To Moe jest taka szalona, że zdecydowała się na drugie dziecko, gdy pierwszemu jeszcze daleko było do nauki siadania, a co dopiero do tego, by zmienić młodszej siostrze pieluchę. Ale Moe, poza tym, że rodzi sobie takie fajne córki, to jeszcze jest płodna literacko - potrafi nawet kilka postów w ciągu dnia opublikować. Nie wie Matka jakim cudem, bo sama przy Pierworodnym czasem ma problem z opublikowaniem jednego komentarza albo wymyśleniem samego tytułu. Ale Moe potrafi a jej wiktoriańsko-elżbietański blog to bardzo interesujący zapis dnia codziennego mamy, dwóch mocno nieletnich królowych i ich czołgu.

Matko Jedyna - pani z kabaretu, co dzieci sobie narodziła. I jak ona o tych dzieciach potrafi napisać, jak ona potrafi... Matka tak nie potrafi, choćby tydzień siedziała i pisała, skreślała i kombinowała, nie potrafi. A Magda pisze tak, jakby od niechcenia pisała, a potem okazuje się, że napisała tak mądrze, tak trafnie, często bardzo gorzko, nie raz łzy z człowieka wyciśnie. I samą prawdę w tym zawiera. Jest pięknie, jest smutno, jest zabawnie, jest surowo, zwykle o rzeczach najważniejszych, ale czasem i tych bardziej błahych. I zawsze z miłością do dzieci w podtekście. Czasem pojedzie po bandzie, ale zawsze trzyma się tego, co napisała.

Paweł Bielecki - jedyny mężczyzna w tym zestawieniu. Ale jakoś mam wrażenie, że bycie jedynym mężczyzną w towarzystwie kobiet nie jest dla niego niczym krępującym ani niezwykłym. Może tylko nowością jest towarzystwo młodych matek. Za co Paweł? Za to, że jest taki Bielecki. Oczywiście. Przez niego Matka choruje na notes Moleskine. I skrycie marzy by być na miejscu Marysi Organ. Ale czy obok półki z perfumami znajdzie się jeszcze miejsce?

Patrycja - czyli życie Pani Piosenkarki. I wiecie JAKA to piosenkarka? Ha, uważajcie, Patrycja Kosiarkiewicz. Tak, TA Patrycja Kosiarkiewicz. To niesprawiedliwe, nie można być aż tak uzdolnionym. Matka, jak zwykle, zagapiła się, gdy w Niebie talenty rozdawali, w niewłaściwej kolejce stanęła (bo Matka nawet w marketach zawsze najgorszą kolejkę wybierze) - i co jej teraz z umiejętności wyplatania bransoletek przyjaźni z muliny albo umiejętności odgadnięcia ile metrów skoczył skoczek narciarski zanim podadzą statystyki na ekranie telewizora? A Patrycja nie dość, że śpiewa (wolicie nie wiedzieć jak Matka śpiewa, rodzina Matki też wolałaby nie wiedzieć, ale wie), to jeszcze Patrycja pisze. I to świetnie pisze! A jak w tekście pojawia się Dzidka to Matka, wie że będzie czad. Bo "szurnięta i postrzelona" mogłyby razem świat zwojować. A Matka chętnie by im w tym pomogła. I pewnie Patrycja nigdy nie zdawałaby sobie z tego sprawy, ale Matka zawsze o niej myśli, gdy podciąga rajstopy. I uśmiecha się przy tym. Ultraprzyjemny blog.