poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Typy rodziców, których można spotkać na szpitalnym oddziale dziecięcym




Tuż przed Świętami Wielkanocnymi, dokładnie w Wielki Piątek, trafił Syn Pierworodny do szpitala. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. W jednej chwili urywała się Matka z pracy, by zdążyć przed zamknięciem do przychodni na wizytę kontrolną z Synem, w drugiej jechała z nim do szpitala na badania, a nie minęła godzina, jak siedziała przy łóżku na oddziale dziecięcym. Wszystko to brzmi bardzo dramatycznie, a w rzeczywistości tak naprawdę do końca Matka nie wierzy, że było potrzebne. Z drugiej strony, jeżeli już lekarze muszą od 4 lat regularnie przy każdej okazji ignorować to, co Matka do nich mówi, lepiej niech już wyolbrzymiają niż bagatelizują.

5 dni w szpitalu to zarówno dla Matki, jak i dla Syna całkowicie nowe przeżycie. Szczerze? Martwiła się Matka, że będzie gorzej. Ale że nie za bardzo nawet mieli co u Syna leczyć to i obyło się bez jakiejś poszpitalnej traumy. Przynajmniej u Syna. Bo 5 nocy w zimnej sali, na czymś, co szumnie nazywa się leżakiem nie jest czymś, co Matka chciałaby powtórzyć, a moment grozy, kiedy nad ranem obudziło ją bawienie się obcego dziecka jej włosami na zawsze pozostawi ślad w matczynej psychice.

Kilka dni w tych nowych, nieznanych warunkach wzbogaciło Matkę o doświadczenia, bez których chętnie żyłaby dalej, ale też pozwoliło wysnuć jeden ogólny wniosek.

Na oddziale dziecięcym to, co najgorszego to... rodzice.

Choć rodzice, jak to ludzie, są różni. Nie wszystkich od razu ma się ochotę poddusić na rurce od kroplówki, nie wszystkim chlusnąć w oczy płynem do dezynfekcji rąk albo przynajmniej zakleić usta plastrami z Minionkami. Są tacy, z którymi chętnie by się zakumplowało, gdyby okoliczności były ku temu bardziej sprzyjające, są tacy, którym z całego serca chce się pomóc i tacy, którzy nie budząc żadnych emocji są nam zwyczajnie obojętni i to też jest dobre.

Przy czym mowa tu o zwykłym oddziale dziecięcym, na którym nie ma naprawdę trudnych przypadków, dzieci chorych przewlekle, czy po poważnych wypadkach. Krew się nie leje, nie rozgrywają się dramaty większe niż konieczność połknięcia syropu dwa razy dziennie, a wszystko dalekie jest od scen z "Ostrego dyżuru". Życie na takim oddziale toczy się spokojnie i dość monotonnie, a to w jakiej atmosferze upłynie czas tam spędzony w dużym stopniu zależy od tego, kogo tam spotkamy...


Typy rodziców, których można spotkać na oddziale dziecięcym

wyłącznie na podstawie doświadczeń i obserwacji jednej Matki Wyluzuj!


I co ja robię tu, uuu?

To w zasadzie nie typ, ale faza. Dotyczy rodziców będących z dzieckiem w szpitalu po raz pierwszy. To faza początkowa, która może potrwać kilka godzin, aczkolwiek może też utrzymywać się nawet 2-3 dni - w zależności od umiejętności adaptacyjnych. Rodzic w tej fazie to rodzic zdezorientowany, często niewiedzący dlaczego i po co znalazł się z dzieckiem na oddziale. Nie wie co ma robić, gdzie pójść, od czego zacząć. Siedzi, czeka, chłonie wszelkie informacje, które udaje mu się wyłapać z otoczenia. Przyjeżdża nieprzygotowany, średnio co półtorej minuty wysyła SMS z informacją, co jeszcze trzeba mu dowieźć. Słysząc dobre rady pozostałych rodziców z sali dotyczące technik rozkładania leżaka na noc (głowa zaparta o szufladę szafki, nogi na taborecie, wystającą śrubą nie warto się przejmować, w nocy i tak wypadnie, blokada nie działa i tak, to coś to jest śpiwór), myśli, że to taki żart współtowarzyszy niedoli, rodzaj chrztu bojowego na przełamanie lodów. Tyle jeszcze przed nim...
Nigdy nie ma pewności, kim okaże się być rodzic po wyjściu z tej fazy.




Rodzic weteran

Rodzic weteran jest na oddziale nie po raz pierwszy, więc niczemu się nie dziwi. Przyjeżdża przygotowany na każdą ewentualność, na salę chorych wchodzi, jak do siebie. Pobyt zaczyna od obejścia starych kątów, sprawdzenia czy wózek z herbatą stoi na korytarzu w tym samym miejscu, co ostatnio, ile kroków ma do kuchni, na którym kanale telewizor odbiera TVP2, bo wieczorem serial, udziela kilku nieproszonych rad pozostałym rodzicom z sali, z personelem szpitala wita się (z każdym z osobna), jak z dalekimi krewnymi, których ostatnio widział 2 lata temu na weselu kuzynki szwagra.
Tak jak w przypadku rodzica zdezorientowanego nową sytuacją, kim tak naprawdę jest, okaże się dopiero po chwili - w tym przypadku jednak szybciej niż później, być może nie zdąży nawet postawić torby przy łóżku. Statystyki mówią, że im później będzie wiadomo, tym lepiej dla współlokatorów, albowiem wady, męczące przywary i nieznośne zachowania zawsze w takich sytuacjach dają się zauważyć jako pierwsze.




Rodzic z misją

Rodzic z misją ma potrzebę czucia się potrzebnym. Potrzebę silną i wciąż niezaspokojoną. Rodzic z misją na każdym kroku udowadnia sobie, dziecku, a przede wszystkim światu, że bez jego obecności całe leczenie nie miałoby sensu i absolutnie żadnych szans na powodzenie. Rodzic z misją wciąż sprawdza, czy na pewno obserwujesz i dostrzegasz, jak bardzo troskliwym jest rodzicem. Rodzic z misją jest po to, żeby pomóc wyzdrowieć swojemu dziecku. Nie po to, by przeczytać przy okazji jakąś gazetę, książkę, czasopismo. Nie po to, by z dzieckiem się pobawić. Nie po to, by z kimkolwiek porozmawiać - rodzic z misją może co najwyżej opowiadać o chorobie swojego dziecka (a tego z rozmową nie należy mylić) i nie ważne czy ktokolwiek ma ochotę o tym słuchać, a jeżeli w dodatku ten, na kogo trafi jest pracownikiem szpitala, ma wręcz obowiązek o tej chorobie słuchać (i bez znaczenia, że jest to salowa, która przyszła tylko wymienić worki na śmieci).
Misją takiego rodzica w szpitalu jest ułatwić dziecku powrót do zdrowia poprzez korygowanie każdej jego aktywności. Przy czym jako "aktywność"uznaje się już sam fakt oddychania przez dziecko. Bo dziecko zawsze może bardziej się postarać i zrobić coś lepiej.

Skrajny przypadek rodzica z misją trafił się Matce tuż przy łóżku obok.
Przykłady wypowiedzi matki z misją:
- dziecko kaszle, leżąc - "Usiądź, jak kaszlesz, usiądź, nie leż, kiedy kaszlesz, usiądź..."
- dziecko kaszle, siedząc - "Połóż się na boku, nie siedź, połóż się..."
- dziecko kaszle - "Napij się, musisz pić, napij się, chcesz się napić? napij się..."
- dziecko nie kaszle - "Odkaszlnij, nie wstrzymuj, musisz odkaszlnąć"
- dziecko śpi - " Wyspałeś się już? Jak ty masz tę poduszkę? Wyspałeś się już? Ile można spać? Daj, poprawię ci kołdrę. Będziesz jeszcze spał?"
- dziecko rysuje - "Co to jest? To mają być okna? Mógłbyś się bardziej postarać. A w ogóle co ty rysujesz, coś ładnego byś narysował"
- dziecko się bawi - "Włączę ci telewizor", "Nie" - odpowiada dziecko i bawi się dalej, matka z misją włącza więc telewizor
- dziecko dostaje obiad - "Przecież on tego nie będzie jadł. On tego nie lubi. Będziesz jadł? Nie, on tego nie będzie jadł"
- dziecko zajęte sobą, nie kaszle - matka z misją wychodzi na półtorej minuty z sali, w związku z tym po powrocie pyta: - "Kaszlałeś? Kaszlałeś? Mocno? Dużo kaszlałeś?"
- dziecko śpi, nie kaszle, pozostali rodzice próbują usypiać swoje dzieci, matka z misją wychodzi na półtorej minuty z sali, w związku z tym po powrocie pyta: "Kaszlał? Kaszlał? Jak mnie nie było to kaszlał?". 10 minut później powtórka, i tak jeszcze kilka razy.
Rodzic z misją nie wyobraża sobie, że dziecko mogłoby poradzić sobie z kasłaniem bez jego cennych uwag w trakcie.
Rodzic z misją nie przyjmuje też do wiadomości, że  7,5-letnie dziecko mogłoby umyć się samo, bo jaką miałby pewność, że zrobiło to dobrze.
Rodzic z misją może tak często opowiadać o tchawicy swojego dziecka, że Matka Wyluzuj! na sam dźwięk słowa "tchawica" wyobraża sobie, jak robi krzywdę tchawicy rodzica z misją.

Jest jednak jeden moment, kiedy misja schodzi na dalszy plan. Jeden moment, kiedy dziecko może kaszleć tak, jak mu wygodnie, leżeć tak, jak mu wygodnie, spać tak, jak mu wygodnie... Gdy na Dwójce leci "M jak Miłość". Świat przestaje istnieć. Misja zawieszona.




Rodzic towarzyski

Wokół rodzica towarzyskiego masz wrażenie, że cały czas toczy się jakaś impreza. Rodzic towarzyski na okrągło coś wpiernicza, a to serniczek, a to babka, a to sałatka... Rodzic towarzyski wciąż z kimś rozmawia, a to z Tobą, a to z innymi rodzicami, a to z gośćmi, których jest wciąż pełno wokół łóżka dziecka zawsze wtedy, gdy akurat zmienia na kilka godzin drugiego rodzica, a to nadaje z kimś przez telefon, a to przez Skype'a...
Rodzic towarzyski jest bardzo sympatyczny. Jednak długie przebywanie z rodzicem towarzyskim może być męczące, a ból głowy gwarantowany. Bo każda fajna impreza powinna skończyć się w odpowiednim momencie, by pozostawić po sobie jak najlepsze wrażenia.




Żyj i daj żyć innym

Rodzic spod tego szyldu zainteresowany jest przede wszystkim przypadkiem własnego dziecka i na nim skupiony, jednak dostrzega obecność innych w sali i tę obecność szanuje pod każdym względem. Nie wypytuje o choroby cudzych dzieci, bo nie udaje, że coś go to obchodzi, ale też nie opowiada o chorobie swojej pociechy, bo nie ma złudzeń, co do tego, że sąsiadka przy łóżku obok ma to w dupie. Nieproszony nie wyrywa się z cennymi radami i nie narzuca własnego zdania. Poproszony, bez mrugnięcia okiem udziela stosownej pomocy. Co ciekawe zdecydowaną większość tych rodziców na oddziale dziecięcym stanowią mężczyźni. Matka od lat nieodmiennie stwierdza, że jakoś z facetami lepiej się dogaduje.




Żyj, ale nie daj żyć innym

Przypadek, którego starała się Matka unikać jak ognia. Trafiła na jeden i wystarczyło na cały pobyt.
Rodzic z tego gatunku ukierunkowany jest na własne nieszczęście i dobro własnego dziecka (przynajmniej tak mu się wydaje, przynajmniej tak to na pierwszy rzut oka wygląda). W rzeczywistości innych po prostu ma w głębokim poważaniu, a zachowuje się tak, jak jemu wygodnie. Rodzic taki do perfekcji ma opanowane wykonywanie zwykłych codziennych czynności przy jednoczesnym ciskaniu gromami z oczu, rzucaniu nienawistnych spojrzeń na boki i mierzeniu wzrokiem z odległości 30 metrów tych, którzy mu podpadli. Zaczyna zdanie od słów: "Proszę Pani tu wszyscy jesteśmy zmęczeni i zdenerwowani...", co tylko pozornie ma być oznaką empatii, a w rzeczywistości masz usłyszeć: "Gówno mnie obchodzi, że ty albo twoje dziecko jesteście zmęczeni, bo ja jestem bardziej, a moje jest mojsze". Prawdopodobnie, kiedy dziecko śpi i rodzic taki ma dla siebie chwilę wolnego, poświęca ten czas na przeczesywanie japońskiej części internetu, szukając wystarczająco głośnego i wkurzającego szitu, który dla niepoznaki nazywa bajeczkami. Gorszym od spotkania z takim rodzicem może być tylko mieszkanie z nim w jednej sali.


*

P.S. Mam nadzieję, że nie macie i mieć nie będziecie własnych doświadczeń tego rodzaju. Jeśli jednak tak, gorąco zapraszam do podzielenia się nimi. Usystematyzowanej wiedzy nigdy dość.

P.P.S. Tak, Matka również chce wierzyć, że jest rodzicem z gatunku "Żyj i daj żyć innym". Czy tak jest w rzeczywistości? Pani od skaczących japońskich kreskówek w telefonie zapewne była innego zdania.