Jeżeli chcesz napić się ze mną kawy, wiedz że na jaw wyjdzie mnóstwo moich dziwactw.
Każdy ma jakieś dziwactwa, z których mniej lub bardziej zdaje sobie sprawę. Nie mów, że Ty nie, bo nie uwierzę. Może wszystkim domownikom obsesyjnie każesz myć ręce zaraz po powrocie do domu? Może nie zaśniesz, póki nie wytrzepiesz porządnie każdej poduszki z osobna? Może nie lubisz kiedy na talerzu jedzenie styka się ze sobą? Może trzy razy się wracasz, by sprawdzić czy woda zakręcona, żelazko nie na gazie, drzwi zamknięte i czy klucz nie tkwi w zamku? Może na widok czarnego kota plujesz przez lewe ramię, nie przejdziesz pod drabiną i nie spoczniesz, jeżeli po zobaczeniu kominiarza nie złapiesz się za guzik, a potem nie trafisz na pana w okularach i zakonnicę na rowerze? Może głosujesz na Janusza Korwin-Mikkego? Może boisz się motyli? Może, mimo trzydziestki na karku, wciąż używasz pasty do zębów dla dzieci? Może obgryzasz paznokcie u nóg?
Każdy ma jakieś dziwactwa. Każdy. Jeżeli nie łapiesz się na żadne z powyższych, na pewno łapiesz się na jakieś inne.
Postanowiłam spisać własne. Myślałam, analizowałam. I wyszło mi, że większość tyczy się picia kawy.
Mnie też to zdziwiło.
Kawę piję połowę życia albo i dłużej. Nauczyła mnie mama, gdy byłam jeszcze w podstawówce - po prostu chciała mieć z kim spijać kawki po obiedzie. W liceum nie wyobrażałam już sobie dnia bez kawy. Na studiach, jeżeli ktoś mnie rano szukał, najpierw zaglądał do uczelnianej kawiarenki. W życiu więc kawy wypiłam sporo. Pewnie zawyżam krajową średnią.
Zdaję sobie sprawę, że przed pierwszą kawą bywam nieznośna. Ale po też.
I tak jak nie ufam ludziom, którzy nie lubią czekolady, tak podejrzliwie patrzę na tych, którzy nie pijają kawy.
Bo na moją propozycję małej czarnej odpowiedzieć mi: "Nie, dzięki. Nie piję kawy", to tak, jakby mi powiedzieć: "Jem tylko raz dziennie, a w weekendy i święta państwowe wcale." albo "Od 25 lat ani razu nie byłem poza granicami swojego miasta." albo "Podniecają mnie małe, puchate króliczki.". Jedyną sensowną odpowiedzią byłoby ewentualnie: "Nie, dzięki. Nie piję kawy... odkąd w 1994 roku porwali mnie kosmici i wszczepili pod skórę chip, który grozi wybuchem pod wpływem kontaktu z kofeiną". To przynajmniej jest jakieś logiczne wytłumaczenie.
Nie jestem wytrawnym smakoszem kawy. Wiem jakie mi smakują, a jakie nie, o! Nie znam się na gatunkach. Nie mam pojęcia czy pijam kawę z Etiopii, czy z Kostaryki, czy spod Sochaczewa. Pijam taką z supermarketu. Zwykle jedną, konkretną. Bo ma być dobra, tzn. taka jak lubię. Nie dla mnie esspresso - dwa łyki trzepiące beret i po wszystkim, choć od czasu do czasu się skuszę i nie robię tego z obrzydzeniem. Owszem, rozróżniam caffee latte, caffee macchiato, latte macchiato, cappuccino i pewnie coś tam jeszcze. Nawet lubię. Ale dla mnie to już nie kawa, deserki bardziej. Choć rzeczywiście ze smakiem cappuccino w Bolonii o poranku niewiele rzeczy może się równać. RADA TAKA: jeżeli Włoch o imieniu Marco (czy może być bardziej włoskie imię?) mówi Ci, że w tej kawiarni wypijesz najlepsze cappuccino w życiu, po prostu uwierz mu na słowo i tam idź! O nic nie pytaj, tylko idź, i niech Cię nie korci zmieniać zdania po zobaczeniu spisu możliwych do wyboru kaw - bierz to cappuccino, a potem wspominaj je przez kolejne 4 lata.
Lubię kawę z ekspresu. Niestety takowego nie posiadam. Jeżeli kupię ekspres, będzie to najporządniejszy ekspres na jaki będzie mnie stać. I najładniejszy. I będę miała gdzie go postawić, na razie nie mam. Nie piszę się na przelotne znajomości, w tym wypadku myślę jedynie o związku na lata. Musi być niezawodny, z góry wiem, że będę go często potrzebować i w trudnych chwilach zawsze szukać w nim oparcia, musi być na to gotowy. Wciąż marzę o tym ideale, w którym będę mogła rozkochać się bezgranicznie. Na razie wystarcza mi przyjaźń z czajnikiem.
Będąc u kogoś, nie wybrzydzam. Doceniam to, jaką kawę mi sparzył. Zawsze też można poprosić o mleko, by zabić smak. Ale w domu i w biurze kawa musi smakować idealnie, a przy parzeniu i spożywaniu zachowane muszą być wszelkie rytuały i przyzwyczajenia ze szczególnym uwzględnieniem fiksacji i skrzywień.
Czarna, z gruntem, z jednej wajchy. Dmuchana. I do pełna.
Rozpustna czy z gruntem?
Ja piję z gruntem. Mówi się, że sypaną, po turecku, parzoną... Ja mówię z gruntem.
Jeśli chcesz mogę sparzyć Ci rozpustną. Prawda, że brzmi bardziej obiecująco od rozpuszczalnej? Ale rzadko mam ją w domu odkąd zaszłam w ciążę i spodziewałam się Pierworodnego. Rozpuszczalna musi być większym świństwem niż można by się tego spodziewać - mój zaciążony organizm odrzuciło od niej (razem z papieroskiem) już pierwszego dnia - był to najszybszy z objawów ciąży i przez 9 kolejnych dni pewniejszy nawet od testów z apteki, których nie zdałam.
Czarna
Jak mówię, że czarna to czarna. Bez mleka i bez cukru. Bez syropów smakowych. Broń Borze Tucholski z bitą śmietaną (taką w aerozolu). Tym to można ewentualnie ozdobić gorącą czekoladę, deser, lody... ale nie kawę!
Pijesz z mlekiem? Nie ma sprawy. Mogę podać. Choć pewnie przy zalewaniu wodą nie zostawię miejsca na mleko, prawie zawsze zapominam, musisz mi wybaczyć. Odpijesz, co?
Pijesz z cukrem? Nigdy nie zrozumiem. Ale w porządku, gdzieś miałam cukierniczkę. Poczekaj tylko, rozłupię ten cukier, bo się taka bryłka zrobiła. Wiesz, u nas nikt nie słodzi, a ten to chyba na święta kupiłam, jak miałam piec ciasto. A znasz Hemingway'a? Taki cytat z niego mi się przypomniał: "Ludzie dzielą się na inteligentnych i tych, co słodzą kawę.". Bez urazy! W końcu kto by tam kojarzył Hemingway'a? Pulitzera i Nobla dostał. Ale to dawno było.
Pijesz z mlekiem? Nie ma sprawy. Mogę podać. Choć pewnie przy zalewaniu wodą nie zostawię miejsca na mleko, prawie zawsze zapominam, musisz mi wybaczyć. Odpijesz, co?
Pijesz z cukrem? Nigdy nie zrozumiem. Ale w porządku, gdzieś miałam cukierniczkę. Poczekaj tylko, rozłupię ten cukier, bo się taka bryłka zrobiła. Wiesz, u nas nikt nie słodzi, a ten to chyba na święta kupiłam, jak miałam piec ciasto. A znasz Hemingway'a? Taki cytat z niego mi się przypomniał: "Ludzie dzielą się na inteligentnych i tych, co słodzą kawę.". Bez urazy! W końcu kto by tam kojarzył Hemingway'a? Pulitzera i Nobla dostał. Ale to dawno było.
Z jednej wajchy
"Z ilu łyżeczek?" albo "Ile sypiesz?" - jak ja nienawidzę tych pytań. W domu i w pracy mam miarkę do kawy, taką dodawaną kiedyś do Jacobsa. I wiem, że najlepsza kawa wychodzi z jednej takiej miarki. Wajchy czyli. Wiem też z jaką górką nasypać do wajchy, kiedy potrzebuję czegoś mocniejszego. Nie mam pojęcia z ilu łyżeczek piję, bez miarki sypię po prostu na wyczucie. Nikt inny nie jest w stanie wyczuć - zawsze sypnie o kilka ziarenek za dużo lub za mało. Jeżeli proponujesz mi kawę, a nie chcesz, żebym stała Ci w kuchni i po trochu dosypywała ziarenek do kubka, a potem po troszeczku odsypywała żeby jeszcze odrobinę dosypać (na bank narobię przy tym bałaganu, poza tym musi być to drażniący widok), po prostu nie pytaj i sparz mi taką jaką uważasz za najlepszą. Nie będę wybrzydzać. Już mówiłam.
Dmuchana
To teraz możemy usiąść i pogadać. Słucham? Aaa, łyżeczkę jeszcze chcesz?
Ale nie jesteś z tych, co to muszą zamieszać najpierw 9 razy w prawo, potem 8 w lewo i jeszcze łyżeczkę oblizać? Bo ja nie mieszam. Serio. Wcale. Przed pierwszym upiciem dmucham. Chodzi o to, że zdmuchuje się tę pierwszą warstwę, to nie będzie w zęby wchodzić. I już. Tak mi lepiej smakuje. Tak zawsze pili moi rodzice. Bo tak piła moja mama, a tata uczył się kawę pić od niej. Tak pije mój mąż, bo kawy uczył się pić ode mnie (żebym miała z kim ją spijać po obiedzie), a ja zwykle zapominałam podać mu łyżeczkę. Młody, zakochany, nie śmiał krytykować, nauczył się, przyzwyczaił.
Pierwszy jest najważniejszy
Lubię podpijać kawę innym. Kiedyś mąż rozwiedzie się za to się ze mną, albo zwyczajnie zrobi mi krzywdę. Sama sobie będę winna, on nie ukrywa jak go to drażni, a ja nie mogę się powstrzymać. Nie mam też nic przeciwko, jeżeli ktoś napije się z mojego kubka. ALE WARA OD PIERWSZEGO ŁYKA! Pierwszy łyk jest najważniejszy! Jest mój! To samo mam w przypadku batoników i wafelków - pierwszy gryz smakuje najlepiej. Jeżeli chcesz, żeby nasza znajomość przetrwała, nigdy nie ruszaj pierwszego łyka mojej kawy. NIGDY! Jeżeli Ci się zdarzy, wiedz, że otrzymasz pierwsze ostrzeżenie. Drugiego nie będzie.
Do pełna, proszę
Jako że pierwszy łyk jest tak ważny, musi być idealny. Kawa nie może wyglądać tak, jakby ktoś już ją pił przede mną. Albo jakby czegoś w niej brakowało. Musi być nalane do pełna. Nie chodzi o to, by sięgała do samego brzegu i wylewała się przy podniesieniu kubka (albo przy dmuchaniu!). Ważne są odpowiednie proporcje, świadomie wyważony balans między napojem a rantem naczynia. Jeżeli naleje się za dużo, nic już nie zrobisz. Trudno. Jeżeli naleje się za mało i doleje się wody po chwili, bo się zagapiło, zapomniało, nie wiedziało albo kawa zwyczajnie opadła - to już nie to. Musisz mi uwierzyć. Nie wytłumaczę tego.
Kubek
Kwestia kubka to oddzielna bajka. Podstawowa zasada to: nigdy, PRZENIGDY, kubek nie może być wyszczerbiony. W ogóle w moim domu żadne z naczyń nie może być wyszczerbione. To takie natręctwo, z którym nawet nie zamierzam walczyć. Wyszczerbione - do śmieci. Choćby kosztowało majątek.
Poza tym kubek musi być ładny. Tak zwyczajnie ładny (w sensie nie brzydki), może być jednokolorowy, właściwie zwykły, ale chodzi o to, żeby miał w sobie to "coś". Kształt na przykład może mieć fajny. Jednocześnie musi być wygodny. Do picia kawy nie nadają się takie klasyczne, proste kubki, takie jak są, przykładowo, w 95% ofert firm zajmujących się produkcją gadżetów ze zdjęciami. Takie kubki to się nadają, co najwyżej, do trzymania w nich długopisów.
Dobrze też, żeby porcelana miała odpowiednią grubość. Taką w sam raz, oczywiście.
I jeszcze jedno. Nienawidzę, gdy ktoś parzy sobie kawę w MOIM ULUBIONYM kubku. O tyle jest to trudne, że "ulubioność" kubków jest sprawą płynną. Raz na jakiś czas pojawia się w moim życiu nowy ulubiony kubek. Ale to nie znaczy, że ktoś może ruszać ten stary. To coś jak z facetem, który jest w szczęśliwym związku z kobietą, ale gula mu rośnie, gdy widzi swoją eks na randce z innym - choć przecież rozstawali się w przyjaźni i właściwie spotykają się od czasu do czasu na przyjacielski seks w porze lunchu. Moich ulubionych kubków po prostu nie tykaj. Nie bierz tego z Audrey Hepburn. Ani tego z napisem "cappuccino". A najlepiej to w ogóle zapytaj, będzie prościej.
Nie dla mnie Francja-elegancja i inne Wersale
Filiżanka to nie to samo. Filiżanka może być od święta. Do pierwszej porannej, pitej w biegu kawy się nie nadaje. A jak się ma małe dziecko, nie nadaje się też do żadnej następnej. W ogóle jeżeli jest niska a szeroka, kawa w niej za szybko stygnie. I zawsze boję się, że taką delikatną filiżankę zwyczajnie stłukę. Dlatego tych kilka drogocennych, które posiadam, trzymam wciśnięte gdzieś z tyłu szafki. I na wszelki wypadek nie sprawdzam ile są warte. I nie używam. Zresztą kit z tym, jeżeli stłukę własną filiżankę, ale co jak stłukę u kogoś? Już lepiej sparz mi kawę w tym kubku od długopisów.
Podkładki pod kubek. U mnie możesz czuć się swobodnie - stawiaj kawę gdzie chcesz. Byle dziecko Ci jej nie wylało, kawy szkoda. Nie znoszę podkładek. Pod kawę, pod piwo, pod myszkę do komputera... Jakoś całe życie ich unikam i żaden z moich mebli nie ma na sobie nieestetycznego kółka. Zawsze czuję się skrępowana w domach, gdzie stosuje się podkładki. Nie neguję jakoś szczególnie samej idei. Zwyczajnie nigdy nie pamiętam o odstawianiu na nie kubka. Do tego stopnia, że kiedy mam taką podkładkę przed sobą, w pierwszej chwili zawsze [podświadomie] kubek postawię obok, bo to przecież niebezpiecznie stawiać na czymś. Do porządku szybko doprowadza mnie wzrok gospodarza.
O mój wzrok nie musisz się martwić. Pod warunkiem, że nie upijesz mi pierwszego łyka!
Jesteście gotowi napić się ze mną kawy?
Wbrew pozorom to wcale nie takie straszne. Do odważnych świat należy ;-)
_______________________
P.S. Przy pisaniu powyższego postu żadna kawa nie została zmarnowana. Poszły trzy kubki. I dwa kieliszki cosmopolitana. Ale to już inna historia.