Jest! Mamy go!
Pierwszy czasownik!
Cała rodzina chodzi wzruszona. Najbardziej Matka. Oczywiście. Bo matki już tak mają, że wszystko najbardziej. A Matka w szczególności.
Do tej pory ze słów, które można było pod czasowniki od biedy podciągnąć pojawiało się często i gęsto am oraz bam. Ewentualnie też brum. Jednak pierwsze, poza "jeść", oznacza też po prostu "jedzenie" albo, już tak bardziej konkretnie, 99% produktów spożywczych, których inaczej nie umie się nazwać, drugie, poza "upaść, spaść, wypaść", bardzo często znaczy "upadek, wypadek, zderzenie, kraksę, karambol i uderzenie", a bywa że i "pacnięcie" czy "walnięcie" i tyczyć się może każdego przedmiotu, środków komunikacji a także zjawisk atmosferycznych (chociażby śnieg za oknem zrobił bam, z kolei brum bam, bo potraktowano je z impetem łopatką). Trzecie zaś znacznie częściej niż w znaczeniu "jeżdżenia", stosowane jest, tak tradycyjnie, jako wygodniejszy w użyciu synonim "auta".
Ale teraz jest! Prawdziwy! Najprawdziwszy!
Prawidłowo używany! Pff, tam prawidłowo? Doskonale używany! Wzorcowo.
I jakże pięknie brzmiący!
Nasz.
Pierworodnego.
Czasownik.
W 3 osobie liczby pojedynczej czasu teraźniejszego. W trybie orzekającym, a stronie czynnej.
Na początku do Matki nie docierało. Musiał jej Syn wręcz wykrzyczeć jakieś 5 razy z rzędu w twarz, by zorientowała się, że to naprawdę. Nie żaden przypadkowy zlepek sylab fajniebrzmiących, ale świadomie wypowiadane słowo mające określić rzeczywistość.
A może i przyszłość? Może ten pierwszy, upragniony, tak wyczekiwany czasownik będzie wróżbą? Może to przepowiednia? Prognostyk na przyszłe lata, by się Matka jednak o dziecię swe lękać nie musiała?
W końcu powiedział nie byle co.
Powiedział:
czita
- Mama czita. Mama czita, czita! czita!!! czita!!!!!
I nadal powtarza. W różnych kontekstach, zestawieniach. Cieszy się tym nowym słowem. Nie przesłyszała się Matka - może tylko, jak na Matkę przystało, przejawia nadmierny entuzjazm.
I jednak trochę jej teraz głupio, że akurat w tak doniosłej chwili nie czytała Kołakowskiego albo Mrożka chociaż, a jedynie łola na fejsie.
Czita - pięknie! I ambitnie (co tam, że fejs... ;) ).
OdpowiedzUsuńWłaśnie, prawda że pięknie? Bo już się bałam, że przesadzam ;-)
Usuńa ja to a propos spotkania blogerow: blog Matki czytam i uwielbiam, mimo ze sie nie ujawniam w komentarzach. pozdrawiam, Kamila
OdpowiedzUsuńSzalenie mi miło :-) Dziękuję.
UsuńA czy może widziałyśmy się na Blogowigilii?
OMG, u nas podobny bazowy zestaw słów (brum, bam, jest jeszcze ba, które może oznaczać zarówno śmieciarkę, jak i krople wody na samochodzie) + onomatopeje, ewentualnie gesty. Chodzimy do logopedy, która twierdzi, że absolutnie nie ma się czym martwić, zaleca jeno synalka trochę bardziej usamodzielnić.
OdpowiedzUsuńA czita - to brzmi dumnie! W kontekście nieczytającego narodu polskiego - szlachetnie nawet. Nieważne, że fejs, ważne, że słowo pisane!