czwartek, 28 lutego 2013

Bobas Lubi Wygodę

Chciała być Matka matką nowoczesną, matką postępową, idącą z trendami. Myślała, że uszczęśliwia dziecko zapodając mu posiłki metodą BLW (Bobas Lubi Wybór). Pal licho to sprzątanie. Przecież to zaowocuje w przyszłości - Syn szybciej nauczy się jeść samodzielnie. Będzie chętniej sięgał po warzywa, sam zdecyduje co lubi, pozna jedzenie wszystkimi zmysłami. Bla, bla, bla. Okazało się, że Syn Pierworodny chromoli to całe BLW. Bobas Lepiej Wie. Od początku wprowadzania stałych pokarmów poza zmiksowaną papką codziennie dostawał też warzywa i owoce w kawałkach. Przez pierwsze miesiące bawiła go taka forma. Pal licho to sprzątanie. Matka z dumą obserwowała jak z każdym tygodniem Syn coraz sprawniej radzi sobie np. z jabłkiem, zaczynał od polizania, potem wbijał kolejno jeden ząbek, dwa itd. i tak sobie skrobał, teraz wcina bez problemu całe jabłko. Matka Matki patrzyła na cały ten eksperyment z trwogą ("bo przecież jaki bałagan") i drżącym sercem ("bo przecież on się udusi" - nigdy nawet się nie zakrztusił). Zdobywane przez Syna doświadczenie zaowocowało jednak nie tylko tym, że nauczył się samodzielnie zjadać coraz większe ilości, ale też tym, że nauczył się robić coraz większy bajzel dookoła siebie a siebie samego doprowadzić do stanu opłakanego. Bobas Lubi się Wybrudzić. Matka nie zaufała jednak metodzie BLW do końca i np. zupki czy kaszki zawsze podawała sama, nie sprzeciwiając się jednak, gdy Syn chciał rączką sprawdzić co też takiego znajduje się w miseczce. Bobas Lubi Wiedzieć. Pal licho to sprzątanie. W pewnym momencie Syn zastrajkował i niemal całkowicie wypiął się na podawane przez Matkę zupki. Dopiero wtedy tak naprawdę dowiedziała się co znaczy SYF! Zupkom Syn powiedział nie, ale za to chętniej zajmował się drugim daniem, jadanym samodzielnie, choć ilości wciąż były to niewielkie. Pal licho to sprzątanie. Bobas Lubi Wybrzydzać.
Od jakiegoś czasu Syn znów zupki pokochał. Matka nie ukrywa, że jeszcze bardziej się stara i szuka nowych smaków, bardziej wyrazistych, a i posolić jej się czasami zdarzy (chociaż do niedawna się zarzekała, że dziecku solić nie będzie, no bo jak to? po co?). No i doszły jeszcze te słoiki. Ale odkąd, ku uciesze Matki, Syn wrócił do zupek zaczął też tracić zainteresowanie drugim daniem. Nie no, zwariować można! Tłumaczenie, że niby za duże porcje odpada - wszystkiego mniej niż w schematach żywienia niemowląt. Aż tu nagle... Matka, jak zwykle szukając na Syna Pierworodnego sposobu i starając się go rozbawić, gdy robił się marudny, przypadkiem znalazła rozwiązanie. Zaczęła mu podawać drugie danie łyżeczką, tą samą co zupkę. Nawet ciężko się nakładało ziemniaki i fasolkę szparagową na taką małą łyżeczkę, ale Syn był zachwycony. Bobas Lubi Wszystko. Po raz pierwszy zjadł dwa dania. I to całkiem pokaźne. Bo Matka stwierdziła, że skoro i tak dojada po dziecku to sobie tym razem więcej tych warzywek na parze ugotuje. A tu Syn jej wszystko wyjadł, łyżeczka po łyżeczce. Na zdrowie. I sprzątania prawie wcale. Pal licho to BLW.

Bobas Lubi Wybór? Bobas Lubi Wygodę!!!

środa, 27 lutego 2013

Nadejszła wiekopomna chwila

Wszem wobec i każdemu z osobna uroczyście ogłasza się, iż z 26 na 27 lutego Roku Pańskiego 2013 liczący sobie 10 miesięcy 3 tygodnie i 5 dni małoletni, zwany dalej Synem Pierworodnym, ku uciesze wszystkich domowników, tj. Matki, Ojca oraz Kota płci żeńskiej, po raz pierwszy w swoim życiu
PRZESPAŁ CAŁĄ NOC
>>fanfary<<

Matka szczerze przyznaje, że nie pamięta daty odkrycia pierwszego ząbka w paszczy Syna, ani też kiedy Pierworodny po raz pierwszy poszedł w siną dal na czworakach. Nie pamięta daty chrzcin, ani szczepień, jak też dat wielu innych ważnych wydarzeń w życiu swojego dziecka. Dlatego stara się je zapisywać (o ile i o tym nie zapomni). 
Ale Matka pamięta dwie ważne daty po 31 marca 2012 r. i nawet gdyby ją zbudzić w środku nocy i zapytać znienacka to odpowie bezbłędnie. Wie kiedy Syn po raz pierwszy uśmiechnął się do niej. Trudno byłoby nie wiedzieć, bo było to w Matki urodziny. I wie też, że 12 maja 2012 r. pierwszy raz po porodzie wcisnęła się w swoje obcisłe jeansy. 
A teraz będzie pamiętać jeszcze jedną datę. 
I ma nadzieję, że już się nie dowie co z tymi kapciami.

wtorek, 26 lutego 2013

Kapcie

Kładła się Matka spać jak zwykle późno, jak zwykle ostatnia. Tak jak lubi. Wchodząc do łóżka myśli sobie:  "Przestawię jednak te kapcie, przecież za jakieś 2 godziny wstaję do Młodego, jeszcze się o nie potknę". Ale jednak nie przestawiła, ponieważ zaraz przyszła myśl: "Jak przestawię to potem po ciemku będę szukać, bo na pewno będzie mi zimno w stopy od paneli".

"Zaraz, zaraz... czy ja już się nad tym kiedyś nie zastanawiałam? Co ja w nocy robię z kapciami? Zakładam czy nie? Kiedyś wstawało się do karmienia nawet 4-5 razy, teraz już tylko 1-2, ale wciąż nie wiem co ja z nimi robię? Są mi potrzebne czy nie - zakładam odruchowo czy może jestem tak nieprzytomna, że nie czuję, że mi zimno? Muszę dziś zwrócić uwa...". Matka zasnęła.

Syn obudził ją koło 8:00. Gdy rano rozmawiali sobie przy ka-sz/w-ce Matka znów przypomniała sobie o kapciach. Pamięta, że wstawała w nocy do Pierworodnego. Hmm... ale raz czy dwa? I co z tymi cholernymi kapciami?
I tak już prawie 11 miesięcy.

poniedziałek, 25 lutego 2013

Matka ewoluuje?

Czasem Matka zastanawia się czy miała jakieś życie przed 31 marca 2012... Nie pamięta. Ale chyba tak. Jak przez mgłę przypomina sobie kogoś kto miał czas chodzić na jogę, czasem też na siłownię, lubił czerwone wino i cienkie papierosy. Lubił spać do południa i kłaść się nad ranem. I nosił sukienki. Tak, to pewnie po tym kimś została Matka z szafą pełną niewygodnych, ale takich ładnych sukienek. I butów na obcasie, w większości też oczywiście niewygodnych. I torebek pasujących do jednych i drugich - głównie kopertówek, widocznie ten ktoś nie musiał dzień w dzień pchać przed sobą wózka i wychodząc z domu zawsze miał wolne ręce... Sukienki wiszą wciąż równiutko na wieszakach, bo Matka lubi sobie na nie popatrzeć od czasu do czasu. Nawet chętnie wskoczyłaby w którąś z tych kiecek, ale jak w takiej dziecko nakarmić? I żal byłoby po podłodze z Synem się turlać. Szkoda też zupką zachlapać. No i wydałoby się, że znów nie było czasu nóg ogolić.

Pozostaje wmawiać sobie dalej, że praktyczna torba przewieszona przez ramię i wygodne jeansy to wynik ewolucji stylu, a brak alkoholu i papieroska do kawy to świadomie wybrany zdrowszy styl życia.

niedziela, 24 lutego 2013

Jaki Ojciec taki Syn

Po przeanalizowaniu sprawy Matka doszła do wniosku, że oprócz noska i boskiego spojrzenia Synek po Tatusiu odziedziczył też dziwne upodobania kulinarne, a może raczej nawyki żywieniowe. Na przykład to, że obaj patrzą podejrzliwie na zielone jedzenie. Na szczęście Syn jest jeszcze w takim wieku, że nie uprzedza się z góry i to, że ładuje wszystko do buzi zanim pomyśli ma czasem zalety (o tym, że ma też wady będzie kiedy indziej). Tym sposobem zjada czasem fasolkę, groszek czy inne frykasy. W przeciwieństwie do swego Ojca, którego nie daje się przekonać chyba do niczego zielonego poza ogórkiem, cukinią,  kiwi, no i Johny Walkerem (ale to już inna kategoria żywieniowa).
Po Ojcu dziecko ma też dziwne zamiłowanie do gotowych dań słoiczkowych. Nie, nie, nie, od razu zaprzeczam. Nie żywi  się Ojciec daniami Gerbera czy innego Bobofruta. Chodzi o to, że jak przygotuje jedzenie ktoś obcy i trzeba za nie słono zapłacić to nagle Ojciec zapomina, że ma uprzedzenia  do wielu składników i wszystko od razu jakoś lepiej smakuje. Do szału doprowadzają Matkę takie sytuacje, gdy w restauracji z olśnieniem na twarzy Ojciec stwierdza: "Nawet dobre te brokuły", a w domu tylko patrzy z obrzydzeniem, gdy Matka się zajada. Albo gdy opowiada: "Kupiłem sobie kanapkę i tam były takie... no jak rzeżucha, ale nie rzeżucha... nie wiem co, ale jakie dobre". "Kiełki". "Skąd wiesz?". "Bo non stop to kupuję a Ty nawet posmakować nie chcesz".
Ostatnio Matka wpadła na pomysł jak zachęcić Syna do zupek czy innych dań, które trudno byłoby mu jeść samodzielnie (Matka wie, że metody BLW zalecają by dziecko wszystko jadło samo, ale Syn potrafi zrobić sajgon 3 chrupkami kukurydzianymi, Matka ma bogatą wyobraźnię i dlatego domyśla się co byłoby z zupką, więc dała sobie spokój z aż takim nakłanianiem do samodzielności, dla własnego dobra). Teraz Matka podaje zupki w słoikach. Na czas obiadku piękne, kolorowe miseczki idą w odstawkę. Matka znając upodobania Syna  do gotowych "słoiczków" postanowiła wziąć go na sposób. Sposób okazał się niezwykle skuteczny. Dziecko je. Smakuje mu wszystko. Choć nadal się brudzi to już nie tak bardzo - po posiłku łatwo rozpoznać, że to niewielkich rozmiarów istota ludzka a nie potwór z bagien czy jakiś inny bezkształtny, lepiący się stwór. I sprzątania nagle mniej.
Matce wróciła wiara (we własne umiejętności kulinarne), nadzieja (że kiedyś będzie lepiej) i miłość (bezwarunkowa, do Syna, która bywała mocno nadszarpnięta na czas trwania obiadku, gdy Matka po raz enty musiała przecierać okulary z jarzynowej papki).
"Tak więc trwają wiara, nadzieja i miłość - te trzy: z nich zaś największa jest MIŁOŚĆ"

sobota, 23 lutego 2013

Babcia Wyluzuj! czyli Wnuk Pierworodny kontra Babcie cz.2

Matka Ojca
Matka Ojca dla odmiany uważa swego Wnuka Pierworodnego za małego geniusza. W związku z tym, według niej, Syn Pierworodny wszystko robi doskonale, a przede wszystkim lepiej niż inne dzieci. Tu z kolei najczęstszym tekstem jest: "Jak on mądrze patrzy" - wypowiadane z taką jakby nostalgią w głosie czy też pewnym namaszczeniem. Bo według Matki Ojca inne dzieci tak oczywiście nie patrzą. Fakt faktem Syn Pierworodny bardzo często robi poważną minę człowieka, który przeżył wiele i lubi kontemplować świat w skupieniu i spokoju.
Poza tym coraz częściej pada też: "Jak on to sprytnie robi" - wypowiadane z zachwytem. Syn Pierworodny wszystko robi sprytnie i oczywiście, w przeciwieństwie do innych dzieci, jakoś tak wyjątkowo. Matka Ojca nawet nie musi być świadkiem wyczynu wnuka by to orzec, wystarczy, że Ojciec Pierworodnego wspomni jej przez telefon.
A już najbardziej Matkę Ojca zachwyca odwaga Syna Pierworodnego. Która to według niej przejawia się nieskrępowanym zaczepianiem psa. Pies w domu Matki Ojca zdecydowanie nie należy do kategorii małych piesków kanapowych, gdyby zechciał jednym ruchem mógłby powalić Matkę na ziemię a Syna połknąć na jakieś trzy chapnięcia (gdyby nie był tak wybredny co do jedzenia). W dodatku nigdy nie miał kontaktu z dziećmi. Matka i Ojciec oblewają się więc zimnym potem, gdy z daleka dostrzegają, że Syn Pierworodny z prędkością Bolta na setkę przemierza na czworakach pokój i dopada do psa. "Ale przecież spokojnie, jest obok Babcia, nie da chyba zrobić krzywdy wnukowi?" - uspokajają się w myślach przez ułamek sekundy, po czym i tak na wszelki wypadek dobiegają do Syna i łapią go wydaje się w ostatniej chwili przed włożeniem przez Syna rączki do paszczy lwa, yyy, psa. A co na to Matka Ojca? Rozbawiona i zachwycona obserwując wszystko z boku relacjonuje: "Złapał i pociągnął psa za wąsy. I wcale się nie bał. Ale on jest odważny."
W takim wypadku i zawsze kiedy Syn robi coś czego nie powinien Matka z Ojcem oczywiście przybierają groźne miny i mówią, że nie wolno. A co robi Babcia? Śmieje się. A gdy się jej zwraca uwagę, nadal uśmiechnięta odpowiada "No tak, nie wolno się śmiać, bo przecież będzie myślał, że to zabawa".
Wspominałam, że Matka Ojca jest psychologiem?

Babcia Wyluzuj! czyli Wnuk Pierworodny kontra Babcie cz.1

Babcie jak to babcie - są bez reszty rozkochane w Synu Pierworodnym. W końcu to także Wnuk Pierworodny. Matka i Ojciec patrzą na to z przymrużeniem oka. Choć bywają też sytuacje kiedy dla dobra dziecka muszą zachować czujność.

Matka Matki
Stałym tekstem Matki Matki, gdy przyjeżdża jest: "Ostatnio jeszcze tego nie robił" - nie ma znaczenia czy widzi wnuka po 2 dniach czy po 2 tygodniach, zawsze Wnuk ją czymś zaskakuje, a tekst zawsze wypowiadany jest z tym samym zachwytem i zadziwieniem. Poza tym dotyczy wszystkiego, od sposobu trzymania zabawki, przez techniki jedzenia, plucia, siadania, wstawania, po robienie min, gonienie kota czy zaczepianie rodziców. Nie ma wizyty Babci bez "Ostatnio jeszcze tego nie robił".
Poza tym do niedawna za każdym razem, gdy Matka ze swoją Matką rozmawiały przez telefon a w tle "odezwał się" Syn Pierworodny, niezależnie od tego jaki dźwięk z siebie wydał, Babcia mawiała: "Ooo, chyba powiedział mama". Zdanie to Matka słyszała jakieś 200 razy odkąd Syn skończył 3 miesiące.
A tak na marginesie istnieje podejrzenie, że Syn odhaczył sobie "mówienie mama" na swojej liście umiejętności do zdobycia i postanowił dać sobie z tym spokój. Nauczył się, potrenował 2 tygodnie, po czym stwierdził, że skoro i tak wszystkie jego zachcianki są spełniane migusiem to po co właściwie się wysilać. A może pomyślał sobie: Hmm, co oni? o co im chodzi? wczoraj tak się zachwycali, że mówię ma-ma, a dziś ciągle tylko ta-ta, ta-ta. No to wezmę ich na przetrzymanie - znów będą się cieszyć.  
Co ciekawe zdanie to wypowiadane przez Babcię, nie wiedzieć czemu, podnosiło Matce ciśnienie tak samo pół roku temu, kiedy Syn nie mówił, 3 tygodnie temu, gdy mówił i teraz, kiedy znów nie mówi. Niedawno nawet Babci przyśniło się jak Syn Pierworodny mówi "Kocham Cię Mamusiu", co opowiedziała kilkakrotnie, bo przecież było takie wzruszające...
Niezmienny jest również zachwyt Babci nad większością zachowań Syna Pierworodnego. Według niej Syn wszystko robi "śśślicznie". Śśślicznie wygląda, śśślicznie je, pije, patrzy, pełza, raczkuje, śśślicznie macha, bawi się itd.

Ciekawe ile jeszcze czasu zostało do tego jak Syn nauczy się wykorzystywać to uwielbieńcze zapatrzenie w jego osobę? I śśślicznie da Babci popalić.

czwartek, 21 lutego 2013

Blog tylko dla dorosłych?

Matka weszła dziś sobie w statystyki swojego bloga. Niech mi tylko ktoś powie, że prowadzi bloga i nigdy tego nie robi! He? Wiedziałam.
Matka sobie surfuje po tych statystykach, bo przecież miło jest wiedzieć, że ktoś czyta to co się napisało - motywuje to do dalszego pisania, a bez wciąż podsycanej motywacji Matka bardzo łatwo się wypala i zaniedbuje to co zaczęła. Aż tu nagle, na dole jednej z zakładek, co widzi? W wykazie "wyszukiwane słowa kluczowe" wali ją po oczach tekst: matka ma ochotę na swojego syna.
O Matko Boska Częstochowska! - myśli mniej więcej i po szybkim ochłonięciu pisze o tym na fejsie Kuzynce. Kuzynka rozbawiona zaraz odpisuje, że sprawdziła i nie pozostawia złudzeń: "Haha, jak wpisałam ten tekst to Twój blog wyskakuje jako pierwszy".
O rzesz w mordę! - myśli tym razem.
Matka wzięła się w sobie i postanowiła to sprawdzić osobiście. Rzeczony tekst wpisała w wyszukiwarkę. Wciskając enter już w myślach widziała jak teraz wszyscy pracownicy Google'a mają ją za zboczeńca i zwyrodnialca skoro takich rzeczy szuka. Ale nic! zęby zacisnęła i patrzy. Rzeczywiście, Matka Wyluzuj! na pierwszym miejscu. Tuż za nią nagłówki: "toksyczna matka", "podgląda mnie syn", "mamuśka ma ochotę na syna znajomego", "jeśli mój syn jest gejem"...
Dalej Matka nie czytała, bała się przewinąć stronę. Zdruzgotana  po prostu odeszła od komputera.

Wyrodna Matka

Matka nie wie jak to się stało. Przecież cały czas pilnowała. Może to przez to ubranko i taki sam smoczek nie zauważyła. Nie wie, po prostu nie wie. Ale fakt pozostaje faktem. Ktoś Matce dziecko podmienił.

Kładła Matka spać małego rozwrzeszczanego bachorka, który od rana nic tylko ryczał i ze wszystkim był na "nie!", a 3,5 godziny później (tak, tak moi mili, drzemka trwała TRZY I PÓŁ GODZINY - cała sala krzyczy hip-hip-hurra i uradowana klaszcze na stojąco) zastała uśmiechniętego i ogólnie zadowolonego z życia chłopca. Stał sobie w łóżeczku i tak samo jak Syn Pierworodny podał Matce swojego smoczka na znak, że już się wyspał. Ale Matka wiedziała, że coś tu jest nie tak. Chłopiec aż rwał się do zabawy a obiadku wprost nie mógł się doczekać. Gdy usiadł na krzesełku Syna aż nóżkami przebierał z radości na widok zupki. A potem zjadł ją przepięknie nie brudząc się przy tym wcale - tylko raz wyjął z buzi marchewkę by sobie ją jeszcze raz obejrzeć (Syn Pierworodny też często tak robi), ale zaraz wpakował ją z powrotem. Syn Pierworodny zwykle po zupce jadał ziemniaki, to jego ulubiona część obiadu, ale ten chłopiec nieszczególnie miał na nie ochotę. Nie szkodzi. Matka nie nalegała, wciąż była pod wrażeniem ekspresowego pochłonięcia pierwszego dania. Po obiadku sprzątania Matka miała niewiele, a i przywrócenie dziecka do stanu sprzed posiłku trwało krótko. Reszta dnia też minęła w bardzo miłej atmosferze. Była wizyta u Koleżanki i obeszło się bez jesieni średniowiecza w kuchni, a pole do popisu było spore, bo na deser był banan.
Matka ma lekkie wyrzuty sumienia, ale musi się przyznać, że tego nowego chłopca pokochała jeszcze bardziej niż swojego Syna. Są do siebie bardzo podobni, więc obcy nie zauważą różnicy. Koleżanka nie zauważyła. Ba! Nawet Ojciec Pierworodnego nie zauważył. I na to samo imię reagują... Matka ma tylko nadzieję, że Syn Pierworodny trafił do jakiejś miłej rodziny, bo to w gruncie rzeczy dobre dziecko. Ale i tak, jeśli może, to chętnie zostawi sobie to nowe.

wtorek, 19 lutego 2013

Pod opieką babci

Póki Syn Pierworodny sam o siebie nie zadba nie ma szans na podrzucanie go dziadkom. Jeden dzień, dwie sytuacje.
I.
 Z Matką Matki - zwaną Mamcią
- Mamcia, spojrzysz na niego? Muszę iść do łazienki - zapytał Ojciec Pierworodnego.
- Jasne, idź - odpowiedziała znad gazety.
- Mamcia! On już wchodzi do kuwety kota! - krzyknął Ojciec nim jeszcze zdążył dojść do drzwi łazienki.
- Ojej, Wnusiu Pierworodny, wyjdź stamtąd - powiedziała łagodnie Mamcia składając gazetę, podczas gdy Ojciec biegł powstrzymać Syna i przenieść go w bezpieczniejsze tereny.
II.
Z Matką Ojca - bez przydomku
- Wy sobie spokojnie zjedzcie obiad a ja się nim zajmę.
Rodzina zasiada do stołu. Niemal od razu dzwoni telefon Matki Ojca.
- A witam Cię... - zdążyli Matka z Ojcem usłyszeć zanim babcia wyszła z pokoju żeby dziecko nie przeszkadzało jej w rozmowie. Wraca po 10 minutach.
- Ale Ty jedz, bo Ci wystygnie, ja się przecież nim zajmę.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Gadu gadu o dzieciach

Niedawno przeczytała Matka o młodej matce, która była na imprezie. Imprezie z dorosłymi ludźmi. Gdzie opowiadano sobie ploteczki z pracy. Eee, fikcja literacka - pomyślała Matka. No bo jak to? To tak można? Matka, oczywiście gdy była w ciąży miała wizję, że można, a jakże. Ale teraz okazuje się, że chyba jednak nie - jak zwykle wizje Matki nijak się mają do jej rzeczywistości. Bo jak już Matka rozmawia z kimś dorosłym, kto nie jest Ojcem Pierworodnego albo Babcią Pierworodnego, to i tak 95% konwersacji dotyczy dzieci. A jeśli już nawet są jakieś ploteczki to i tak dotyczą innych matek, tych co właśnie zaszły lub tych co się starają. Matka jak dziś pamięta swoją rozmowę z Kuzynką na Facebooku, gdy każda z nich miała staż macierzyński zaledwie kilkutygodniowy. Matka napisała wtedy: "jeżeli za pół roku nasze rozmowy nadal będą tak wyglądać to po prostu mnie zastrzel". I co? Minęło 6 miesięcy. Minęło 10 miesięcy. I jest coraz gorzej. Obie żyją. Ale wciąż gadają o dzieciach.

niedziela, 17 lutego 2013

Obiadek

Jeszcze jeden obiadek i ostrzegam! będą ofiary w ludziach. Matka ocipieje, względnie jakaś kurwica ją strzeli.

Owszem, Matka hołduje zasadzie "Dzieci dzielą się na szczęśliwe i czyste.", no ale bez jaj. Syn Pierworodny w takim razie powinien ulewać tęczą i puszczać lawendowe bąki. A szczęście i harmonia powinny wychylać się z każdego kąta. Względnie przycupnąć sobie pod krzesełkiem do karmienia. Ale tam już nie ma miejsca. Pod krzesełkiem mieszka syf! Syf już dawno pokonał harmonię, szczęście broniło się dłużej, ale też poległo. Zaczęła się wojna. Wojna, na którą składa się kilka bitew dziennie. Rano śniadanko - tu Matka wciąż jeszcze ma przewagę. Chociaż od czasu do czasu zdarzają się poranki, gdy Matka pokonana czuje się już przed pierwszą kawą. Po południu deser, wieczorem kaszka. Kiedyś traktowane bardziej jak miłe spotkania  towarzyskie, tudzież rodzinne, bitwy, do których niespecjalnie trzeba było się przygotowywać. Coraz częściej zamieniają się w płacz (Pierworodnego) i zgrzytanie zębami (Matki). Jednak bitwą dnia, Matki i Syna Grunwaldem, czy innym Waterloo, jest obiadek. Tu już każdy wytacza najcięższe działa.
Jeszcze zanim Matka otworzyła swój pierwszy w życiu słoiczek Gerbera ze zmiksowaną marchewką, obiecywała sobie, że nie będzie zbytnio przejmowała się kwestią posiłków, Matka nie chciała wywierać na dziecku presji, chciała, żeby samo odkrywało przyjemność w jedzeniu... Samo to dziecko odkryło przyjemność w rzucaniu jedzeniem, wcieraniu jedzenia we włosy (nie tylko własne), oczy (Aaa! Mamo! Co się dzieje? Weź to, nic nie widzę, skleiło się!), skarpetki, rajstopki czy co tam akurat miało na sobie, pluciu (na dwa sposoby: 1. na odległość, 2. na jak największy rozbryzg) i można by tak jeszcze wymieniać i wymieniać...
Aby nie osiwieć i nie wyjść z siebie zbyt daleko (bo mogłaby się już nie odnaleźć) Matka wprowadzała już najróżniejsze zasady. Miedzy innymi taką, że po godzinie zwija manatki - nie zjadłeś? trudno. Matka zazdrości innym matkom, które jej mówią, że obiadek trwa u nich 10 minut a o sprzątaniu po nim nawet nie wspominają. 20 minut to Matka zasuwając na najwyższych obrotach nie raz starała się doprowadzić krajobraz po bitwie do względnego porządku.
W dni kiedy Synowi Pierworodnemu udaje się zjeść całą zupkę Matka szczęśliwa rozsyła po rodzinie smsy i czeka na gratulacje.
Tabele żywieniowe dla niemowląt? Pfi! Syn ma je w głębokim poważaniu. "Ja się nie znam na żadnych mililitrach! Będę jadł tyle na ile mam ochotę i nikomu nic do tego!" Matka szanuje indywidualizm Syna. I tylko raz na kilka tygodni, z czystej ciekawości, a może by poziom frustracji zbytnio jej nie opadł, zagląda sobie do takiej tabeli i zdziwiona kiwa głową myśląc: "to tak się da?".
Powalająca jest także ekspresja Syna Pierworodnego, z którą jeszcze żaden śliniak sobie nie poradził. Nikogo, komu zdarza się być obserwatorem tych obiadkowych zmagań, nie dziwi już to, że dziecko do posiłku rozbierane jest do bodziaków i dopiero wtedy opatulone w śliniaczek. Zaskoczenie na widok zdejmowania skarpetek mija zaraz po tym, gdy Syn w okolicach 3 łyżeczki zupki przyjmuje pozycję "na prezesa" i wystawia stopy na blat, który ma przed sobą i nie zamierza już ich stamtąd zabierać, za to chętnie wciera sobie brokuły między paluszki.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze zmienność upodobań Syna - jednego dnia ma ochotę na jedzenie samodzielnie, innego na karmienie łyżeczką, jednego dnia ma być miksowane, drugiego w kawałkach. Więc Matka jak głupia biega z łyżeczkami, miseczkami, blenderem i Bóg wie czym jeszcze żeby tylko Synusiowi dogodzić, żeby tylko obiadek był przyjemnością a nie przykrym obowiązkiem.
I nijak to wszystko się ma do zdjęć uśmiechniętych bobasków w czyściutkich śnieżnobiałych śliniaczkach i ich zadowolonych i wystrojonych mam, które na czas obiadku nigdy nie musiały wkładać kuchennego fartuszka, pozujących do kolorowych pisemek dla idealnych R jak Rodziców.
A na zakończenie wisienka na torcie, coś co doprowadza Matkę do szewskiej pasji (kulturalnie rzecz ujmując). Wszystkie problemy znikają, gdy Syn Pierworodny dostaje obiadek przygotowany przez pana Hippa czy panią Bobovitę. Wszystko zjedzone do ostatniego mlaśnięcia, smutna minka pt.: "to już koniec?", zero problemów ze sprzątaniem czy szorowaniem Syna. Wszyscy zadowoleni. Oprócz portfela.
Matka ma teorię o śladowych ilościach narkotyków dodawanych do gotowych dań dla niemowląt, ale nie powie o niej głośno by nie wywoływać paniki.

sobota, 16 lutego 2013

Matka ma nadzieję

Zanotowała sobie Matka w kajecie 24 stycznia 2013 r.:
"Spał dziś do 10:30! Z dwiema stałymi pobudkami na karmienie. Ale to nieważne, przyzwyczaiłam się już.
Gdy o 10:20 nieprzytomna podniosłam zaspany wzrok na budzik pierwsze co zrobiłam to w trybie pilnym, aczkolwiek otępiałym od nadmiaru snu, popędziłam sprawdzić czy Pierworodny oddycha. Chrapnął, mlasnął, zacmokał smoczkiem - uznałam to za tak. Przez kolejne 10 minut leżąc i patrząc w sufit zastanawiałam się o co chodzi i czy może była jakaś nadzwyczajna zmiana czasu o np. 2 godziny, którą przegapiłam z racji tego, że ostatnio z niczym nie jestem na bieżąco. Po czym Pierworodny wstał, przywarł do szczebelków łóżeczka, uśmiechnął się i dał do zrozumienia, że jest w świetnym humorze. Chyba kocham go coraz bardziej."

Matka lubi wracać do tej notatki aby przypominać sobie, że takie rzeczy się zdarzają. Rzadko, ale jednak. Matka wciąż ma nadzieję na powtórkę. Matka wciąż ma nadzieję, że Syn Pierworodny zacznie przesypiać noce. Nadzieja matką...?

piątek, 15 lutego 2013

Poszło Matce w pięty

Matka jedzie z Synem pociągiem. Jakiś czas temu Syn Pierworodny okazał się "pociągowym Casanovą" i co podróż znajduje sobie nową koleżankę. Tak było i tym razem. Do pociągu wsiadła Inna Matka, wraz z Córką (na oko 6-miesięczną) i Koleżanką. Syn, któremu podróż zaczynała się już dłużyć i zastanawiał się właśnie czy może jednak trochę nie pomarudzić i nie narobić Matce wiochy, jak tylko zobaczył niemowlę w różowym kombinezonie od razu się ożywił, zaczął głośno się śmiać i "zagadywać" młode dziewczę, które niestety średnio było nim zainteresowane. W związku z brakiem zdecydowanej reakcji ze strony dziewczęcia oraz jej opiekunek, Syn również stracił zainteresowanie. By umilić sobie podróż zajął się więc tzw. pierdzioszkami.
- Ooo, zobacz. On tak samo pluje jak Jagoda - orzekła Koleżanka Innej Matki
- Widzisz, a mówiłaś że to moje dziecko jest niewychowane.

Szczęka Matce opadła tak nisko, że zaryła o tory. No dobra, nie oszukujmy się, przypadkiem nauczyli Matka z Ojcem tych pierdzioszków, a teraz plucia, czyli efektu ubocznego, oduczyć nie mogą.
Ale żeby mi tu obca baba, nieproszona, błędy wychowawcze wytykała??? Matka nie może się pozbierać.

czwartek, 14 lutego 2013

Wesołego Czwartku!

"Walentynki są nie dla nas" stwierdziła Matka wkurzona na to, że jest jak jest w tym roku i przypominając sobie jak to się z Ojcem Pierworodnego (wtedy jeszcze Przyszłym Ojcem) pokłócili w zeszłym roku. O dziwo Matka nawet pamięta o co. No cóż, ale jeżeli w grę wchodzi wyrzucone do śmieci duże opakowanie czekoladek Lindt to kto by nie pamiętał? Żal dupę wszystkim ściskał, ale że honorowi Matka z Ojcem są to nikt tych czekoladek nie wyjął z kosza i poszły na stracenie.
W związku z tym, że Walentynki wydają się być pechowe, Halloween Matka nie uznaje, Sylwester ją wkurza  (najbardziej te miny lekko zażenowane, lekko współczujące, gdy na pytanie "Co robisz w Sylwestra?" odpowiadasz "Siedzę w domu") i do paru innych świąt też ma obiekcje stwierdziła dziś Matka, że najbardziej to chyba lubi Tłusty Czwartek. No nie ma się do czego przyczepić, nie ma. Człowiek się nie narobi jak przed Bożym Narodzeniem albo Wielkanocą. Nie musi myśleć o prezentach dla innych. Ba! W ogóle nie musi myśleć o innych. Ani w co się ubrać - byle by ubranie wytrzymało. Może świętować w samotności i wcale nie czuć się z tego powodu samotnym. Nie trzeba niczego śpiewać, ani kolęd ani "Sto lat" skoro i tak się nie potrafi. Nie trzeba o północy iść przez mróz na pasterkę albo składać sobie życzeń, co roku tych samych, bo nigdy nie wiadomo co powiedzieć. Domu sprzątać nie trzeba, chyba że nas poniesie w kuchni przy smażeniu pączków czy innych faworków. Ale i to można sobie odpuścić, bo to jedyne święto kiedy nikt Ci nie wytknie, że makowca to należy samemu turlać i jeszcze najlepiej samemu mak mielić (czy co tam się z nim robi), pierogi, uszka i inne ustrojstwa samemu lepić a nie z mrożonki, barszcz broń Boże gotowy - ma być prawdziwy i to na zakwasie, to samo z żurkiem.
A w Tłusty Czwartek? Jeszcze Ci cukiernie i piekarnie wszyscy będą polecać, która najlepsza, która najtańsza, gdzie małe kolejki, gdzie najlepsze chrusty.
W sklepach nie pojawia się milion gadżetów z wizerunkiem pączka. Nie ma pluszowych faworków ani kartek "Happy Fat Thursday"...

Jednym słowem Matka lubi Tłusty Czwartek. Dziś się zorientowała, że jej się świętowanie o tydzień przedłużyło. W międzyczasie przegapiła "śledzik" i Środę Popielcową (ale tego chyba się nie świętuje).

A z Ojcem Pierworodnego w końcu się pogodziła. Rekordu nie będzie. Na szczęście. I z prezentem niespodziewanie Ojciec zaszalał. Głupio teraz czekoladki z Biedronki mu dać.

środa, 13 lutego 2013

"Tuż obok była apteka: Poproszę mleka pięć deka"

Matka była wczoraj w aptece. Wiadomo, że kupowała test ciążowy (skuteczny swoją drogą, bo Matka Natura w dwie godziny po jego zrobieniu potwierdziła negatywny wynik). Kupiła, pakuje się i tarabani z wózkiem. Za nią stał starszy pan. Przyszła więc jego kolej przy kasie:
- Czy jest klej to tapet?
- ...?
- Tzn. do protez.

wtorek, 12 lutego 2013

Cichosza

No i Matka z Ojcem nawet Walentynek nie potrzebowali żeby się pokłócić. Widocznie licho wisiało w powietrzu. Za długo był spokój. Od weekendu trwa zimna wojna. Co ciekawe Matka zauważyła, że im dłużej jest Matką, a co za tym idzie im bardziej Syn Pierworodny staje się kumaty, tym bardziej kłótnie Matki i Ojca ewoluują. I to właśnie za sprawą Matki właśnie, która hamować się potrafi. I "ciche dni" nie są aż takie ciche jak bywały dawniej. Ale też bez dramatyzowania, nie żeby to darcie kotów znowu takie częste było. Po prostu kłótnie Matki i Ojca są rzadkie za to przebiegają z rozmachem. I zwykle mają swoich kilka etapów. Narastające napięcie. Wybuch Matki. I tu, jeżeli Ojciec jest pod ręką to następuje szybka kłótnia i szybkie oczyszczenie atmosfery - jak we włoskiej rodzinie. Ale jeżeli Ojca nie ma to napięcie narasta od nowa i to dopiero staje się niebezpieczne, prowadzi do zacięcia się Matki, wtedy Ojciec widzi, że dobrze nie jest, więc też się zacina. I następują "ciche dni". Mogą trwać różnie od kilku godzin do nawet... hmm, rekord to chyba 5 dni. Potem jedno nie wytrzymuje, zaczyna się niewinnie, od drobnej złośliwości, kopnięcia nogi pod kołdrą, przepychanki w drzwiach, później nie ma już wyjścia trzeba pogadać (kiedyś zacietrzewienie było takie, że trzeba było smsy sobie wysyłaś będąc w jednym mieszkaniu). Kolejny etap to zwykle seks na przypieczętowanie zgody. I jeszcze jeden dzień na pełne oczyszczenie atmosfery. Zastanawiające, że Matka po czasie NIGDY nie wie o co chodziło. Właściwie nie potrafi sobie przypomnieć przyczyny żadnej kłótni z całych 8 lat. Bo Matka wie, że tak naprawdę nie warto się kłócić, a już na pewno nie milczeć przez tyle dni, szkoda czasu. Ale cóż poradzić skoro Matka jest taka uparta. A Ojciec z każdym rokiem z nią spędzonym cechę tę w sobie pielęgnuje? Właściwie to nawet nie o upór Matki się rozchodzi tylko o jej dumę i honor a w drugiej kolejności dopiero o nieugiętość, gdy wie, że wina nie leży po jej stronie, bo z przepraszaniem nie ma już takiego problemu.
No i tak sobie Matka z Ojcem trwają w impasie. I trwać będą dopóty dopóki Ojciec nie dojrzeje do tego żeby ją przeprosić. Dziś koło południa już się łamał. Niestety nastąpił regres.

Tymczasem...
Matce okres się spóźnia. Jeden dzień. Matka już wie jak powie Ojcu, że będzie Ojcem.
Paranoja. Wyluzuj Matko! I to już! Bo sama ze sobą zwariujesz.
Drugi dzień. Matka test kupiła. Tym razem w aptece. Chyba bardziej pewny.
Jak się spóźni jeszcze jeden to Matka się przetestuje, bo normalnie nie wyrobi. Wtedy ogłosić Ojcu będzie mogła 14 lutego. Chyba, że nadal nie będą się do siebie odzywać. Nie, no wtedy to już będą musieli się przełamać. Ale czy to dobry pomysł? Taki prezent na Walentynki? Wtedy to dopiero poziom byłby zawyżony. I co potem? Co wymyślić za rok żeby zapamietał? Bliźnięta? Porsche 911? Skoki ze spadochronem? Albo bez. Matka się jeszcze zastanowi czy mówić.

Wyluzuj Matka! Przecież Ty nie jesteś w ciąży. Przez ostatnie 2 dni żywisz się głównie pączkami. To musi być zespół napięcia.

Ale jak będzie chłopiec to może Tomek...

poniedziałek, 11 lutego 2013

Romantyczne pogaduchy

Matka z Ojcem Pierworodnego rozmawiają przez telefon. Tak zresztą komunikują się najczęściej z powodu zupełnie nienowoczesnego modelu rodziny, który stworzyli, czyli Ojciec na polowanie, a Matka w jaskini potomstwo bawi i dba o ciepło domowego ogniska. Ojciec nierzadko poluje od rana do wieczora, gdyż ponieważ jest jednoosobową firmą i nie może sobie jak inni Ojcowie chodzić na polowanie na 8 godzin dziennie 5 dni w tygodniu.
Aby mieć stałą łączność ze sobą, Matka i Ojciec kilka razy dziennie dzwonią do siebie i opowiadają, co u nich słychać.

- I co tam jeszcze nowego? - pyta Matka.

- Aaa zrobiłem sobie dziś kurs na wózki widłowe.

- Aaa ile to kosztowało?

- Aaa "tyle i tyle".

- No to już masz prezent na Walentynki.

- Dzięki :-) Ale teraz już zawsze widlaki będą mi się z tym dniem kojarzyć.

I tym sposobem Matka upiekła dwie pieczenie na jednym ogniu. Prezent ma z głowy, a jednocześnie przypomniała Ojcu o istnieniu takowego święta.
No bo, będąc tak zupełnie szczerą, Matka Walentynek nie znosi (począwszy od całego przymusu świętowania i kochania się w ten dzień, skończywszy na wymyślaniu prezentu - kiedyś była bardziej kreatywna i zbyt wysoko ustawiła sobie poprzeczkę), ale gdyby Ojciec zapomniał to mimo wszystko strach być w jego skórze. W zeszłym roku jakieś 5 dni trwały tzw. "ciche dni" po 14 lutego. A Ojciec po 8 latach spędzonych z Matką, wie, że ciche dni to nie przelewki i na tym polu nigdy z nią nie wygra.

niedziela, 10 lutego 2013

Ojciec uczy się na błędach

Po 9 dniach (słownie: dziewięciu) znów nadarzyła się okazja, by raz wcisnąć w ręce Ojca dziecię z pieluchą do zmiany w trybie pilnym. A nawet by na ten czas wybyć z domu. Nie ma to jak wychodne - średnio pół godziny raz na dwa tygodnie do wykorzystania w markecie ok. 100 metrów od domu. Wow! Szał ciał. Aż nie wiadomo co ze sobą zrobić. Ale cóż, dobre i to. Matka jak dzika wybiega przed blok. A swój czas wykorzystuje cudownie bezproduktywnie co do ostatniej sekundy.
Wraca Matka radosna, bo nie musiała pchać przed sobą wózka, ani taszczyć go po schodach do windy (tak, istnieją takie twory architektoniczne i chociaż człowiek, czyli Matka, korzystał z nich dzień w dzień przez jakieś 4 lata to dopiero przy pierwszym spacerze z Synem Pierworodnym zdał sobie sprawę z ich istnienia). Matka nie musiała też uważać na krawężniki, mogła iść najkrótszą drogą i nawet trzymać ręce w kieszeniach mogła. Wraca więc radosna. Ojciec z kolei musi wyjść z powrotem do pracy. Na pierwszy rzut oka wszystko w porządku. Po chwili, nie dłuższej niż 5 minut, gdy już Matka z Synem zostają sami, okazuje się, że pampers założony krzywo popuścił bokiem.
Wieczorem:
- Ostatnio mówiłeś, że nie mam robić min tylko ochrzaniać. Pampa krzywo założyłeś! Zaraz jak wyszedłeś musiałam Syna Pierworodnego przebierać, bo cały się osikał. A jak już był golutki to się okazało, że skończyliście pieluchy i nie dołożyłeś nowych z szafy!
- Ale za to zamknąłem chusteczki.
Grrrr. ZEN. Jestem ZEN.

sobota, 9 lutego 2013

Matka znalazła Synową

Jeszcze gdy Syn Pierorodny był bardziej Matki i Ojca wyobrażeniem niż prawdziwie namacalną postacią w ich życiu i o swoim istnieniu przypominał beztroskim kopanie Matki od środka, zwykła Matka mawiać, ku przerażeniu i wyraźnej dezaprobacie Ojca Pierworodnego, że to będzie JEJ SYNECZEK. Że na pewno będzie najwspanialszy, najukochańszy, a Matka wychowa go na świetnego faceta. I będzie się starać przez te wszystkie lata, żyły sobie wypruwać, dbać, wspierać i kochać najbardziej na świecie. A potem przyjdzie taka jedna, druga, zbałamuci i nauki Mamusi pójdą precz, wszystko na nic... Matka wie, bo sama jest tą, co zbałamuciła i w niwecz obróciła wszelkie przez Mamusię wpojone zasady. W związku z tym, ku niezadowoleniu Ojca Pierworodnego, zwykła też mawiać, że miotłą będzie odganiać te, które się zbliżą.
Ale niedawno zdanie zmieniła. Sama jest zdziwiona, że tak szybko. Otóż znalazła dla Syna kobietę idealną. Na razie przepaść pokoleniowa jest ogromna, ale za lat 20 z hakiem te 3 lata różnicy znaczenia wielkiego mieć nie powinny.
Jechała Matka z Synem Pierworodnym pociągiem. Plan był taki żeby całą drogę przespał, jak to jeszcze 2 miesiące temu miał w zwyczaju, a potem rześki i radosny jak letni poranek zawitał tam, gdzie się ich z wizytą spodziewano. Ale Syn miał inny pogląd na sprawę i odpłynąć w objęcia Morfeusza nie zamierzał. Zamierzał za to świetnie się bawić. Były więc książeczki, grzechotki i mocno próbowana kreatywność Matki. Jednak pod koniec drogi, gdy już nieznośnie przeciągało się stanie przy wyjściu i czekanie na właściwą stację, Syn zaczął mędzić i ględzić. Podeszła do nas zaciekawiona dziewczynka (na oko 3-4 letnia), która jechała z tatą i młodszym bratem. Gdy tylko Syn ją zobaczył od razu uspokoił się, rozpromienił, wszystkich wokół zaczarował uśmiechem i wyciągnął do dziewczynki rączkę. Ona z nim pogadała, kazała być grzecznym itd. On słuchał. Poszła. Syn zaczął mędzić. Wróciła. Uśmiech. Okazało się, że wysiada na tej samej stacji. Na pożegnanie Syn dostał buziaka. Uuu, szybko skubany zaczyna - pomyślała Matka.
Gdy Matka dopchała wózek do sklepu aby kupić bilet na miejski autobus okazało się, że tata dziewczynki jest w środku a ona pijnuje wózka z bratem. Przy okazji popilnowała też wózka, wraz z zawartością, Matce. Zresztą ku wielkiej uciesze Syna, który normalnie nie dałby się zostawić pod sklepem. Potem okazało się, że wszyscy jadą jednym autobusem na to samo osiedle. Dziewczynka, wtedy już Matka wiedziała, że Oliwka, cały czas Syna Pierworodnego zabawiała, rozmawiała z nim, okrywała, coś mu poprawiała i strofowała żeby był grzeczny dla mamy, co zaskakujące Syn wtedy milkł urzeczony.
Matka powtórzy, znalazła dla Syna kobietę idealną. Ładna, zaradna, elokwentna, opiekuńcza, z poczuciem humoru. No ale dobra, bądźmy szczerzy, takich to Syn sam sobie w odpowiednim czasie na pęczki wyszuka. Czym tak naprawdę ujęła Matkę? Tym, że na Matki słowa: "Ależ on Cię słucha" pochyliła się nad Synem i powiedziała: "Mnie nie słuchaj - Mamy słuchaj!"
Idealna Synowa.
Kto wie czy za jakieś 20 lat Matka nie będzie w kółko jeździć tą trasą w poszukiwaniu Oliwii, która być może nadal będzie odwiedzać babcię. Przecież taka dziewczyna to skarb.

piątek, 8 lutego 2013

Matka zaczyna wierzyć...

...w zjawisko seksu końca świata. I wszyscy wokół mogą sobie zaprzeczać i zapierać, że to w ogóle związku nie miało, że zwykła wpadka, albo że przecież od dawna się starali, czy też że właśnie teraz uznali, że nadszedł odpowiedni moment... Pal licho! Nieważne, liczby mówią same za siebie. Jednym znajomym Matki właśnie urodził się syn. Osiem innych par spodziewa się dzieci. Matka ma wrażenie, że cały świat chodzi w ciąży. Tylko ona jedna nie. Oczywiście, o ile można mieć zaufanie do przeterminowanych testów ciążowych. Ale dopóki pokazują to, co Matka zobaczyć chciała, zaufanie mają u niej ogromne. W końcu w tym wypadku chodzi o niemiecką technologię ;-)

czwartek, 7 lutego 2013

Kobieto, co Ty wiesz o bałaganie...

Matka była u Koleżanki. Razem z Matką był jej Syn. Razem z Koleżanką jej Córka. Nie raz żaliła się Matka Koleżance, że Syn Pierworodny... hmm tu użyjemy eufemizmu... nie jada zbyt estetycznie. Każdy posiłek Syna trwa dłuuuugo i nierzadko sprzątanie po nim trwa drugie tyle. Bywają dni kiedy dzień Matki sprowadza się do schematu:
  • przygotować śniadanie
  • wystawić krzesełko do karmienia
  • nakarmić
  • posprzątać
  • schować krzesełko
  • o kurwa! już taka godzina?
  • przygotować obiadek
  • wystawić krzesełko
  • nakarmić
  • posprzątać
  • schować krzesełko
  • o kurwa... itd.
Oczywiście Syn w międzyczasie świetnie się bawi, zalicza drzemkę, trochę przegoni kota po mieszkaniu i załatwia mnóstwo interesujących i niezwykle ważnych spraw. A Matka tylko w kółko czyści to cholerne krzesełko.
Ale pewnego dnia Matka z Synem Pierworodnym wybrali się w gości. Do Koleżanki, która nie raz mówiła "Nie przejmuj się, moja Córka ma już 18 miesięcy i nadal robi syf przy jedzeniu" - no to się Matka trochę mniej zaczęła przejmować, bo wcześniej wydawało jej się, że wszystkie dzieci wokół potrafią już jeść w miarę samodzielnie nie robiąc przy tym rozpierduchy na pół mieszkania. A tu się dowiaduje, że tak dobrze to jednak nie u wszystkich jest, więc ulżyło.
Wizyta wypadła w porze popołudniowego deserku, więc Matka zabrała dla Syna jabłuszko. Siedzi więc Matka w kuchni Koleżanki. Syn siedzi na kolanach Matki i ze smakiem zajada owe jabłuszko, bo jabłuszka to jest to co Synowie Pierworodni lubią najbardziej.
Matka zachwycona tym, że Syn w gościach potrafi się zachować i nie nabałaganić tak jak zrobiłby to w domu rozpływa się z dumy i spija kawkę. Deserek trwa. Matka trochę wyluzowała.
Koleżanka odbiera telefon od Męża.
- Ooo, zaraz będziesz? To fajnie, zdążysz zobaczyć jaką Syn Pierworodny Matki Wyluzuj zrobił nam jesień średniowiecza w kuchni.

Yyy, ale przecież mówiłaś... to jednak tylko moje dziecko tak ma... yyy... i to nazywasz jesienią średniowiecza... to szkoda, że obiadku nie widziałaś...

środa, 6 lutego 2013

"W domach z betonu..."




Mieszkamy w wieżowcu. Wprowadzając się szybko musieliśmy zaakceptować fakt, że oryginalne rozwiązania budowniczych lat 70-tych sprawiły, że każdy dźwięk niesie się albo rurami albo kaloryferami albo po prostu przez cienkie ściany. Początkowo śmieszyło mnie, że mimowolnie wiem na kogo sąsiadka głosuje w "Tańcu z gwiazdami", chociaż nawet nie znam jej nazwiska. Z czasem nauczyłam się ignorować te odgłosy, które nie zostały wygenerowane na naszych 32 metrach. Ojciec Pierworodnego po kilku latach, nadal ma z tym problem.

W sobotni wieczór zalegamy z Ojcem Pierworodnego na kanapie, oglądając kolejny odcinek "Dr. Housa". Nagle małżonek przerywa ciszę.
- Wiedziałem, że będzie impreza - mówi, patrząc w telewizor.
- Co? - pytam lekko zdezorientowana, bo ta bądź co bądź niezbyt skomplikowana wypowiedź nijak nie pasowała mi do fabuły.
- Na górze. Nie słyszysz?
- Aaa rzeczywiście, coś tam słyszę. A skąd wiedziałeś? - dopytuję, nie przerywając oglądania.
- Bo sąsiadka od rana tłukła kotlety. A tłucze tylko w niedziele i święta.

Pointy brak. Ale ciekawe, co o nas mówią sąsiedzi na podstawie odgłosów z naszego mieszkania?

wtorek, 5 lutego 2013

Zboczona Matka Polka

Ojciec Pierworodnego rozmarzył się i snuje dalekosiężne plany jak to Syn Pierworodny dorośnie a my będziemy już tylko spijać wychowawczą śmietankę. W pewnym momencie dochodzi do wizji:
- ... i pomyśl sobie, że wtedy będziemy mieli już spokój.
- Ale ja naprawdę chcę mieć więcej dzieci - po raz nie wiadomo który przypomniała Matka Ojcu.
- Poważnie? Tyle lat się znamy i nigdy bym cię o to nie podejrzewał.
- O co? O to, że chcę mieć dzieci?
- Nie, o skłonności sado - maso.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Z pamiętnika młodej matki

Rzecz dzieje się w grudniu Roku Pańskiego 2012. Średniej wielkości miasto, zwyczajne osiedle, mieszkanie na 3 piętrze. Młoda Matka (lat 27) i jej Syn (8,5 m-ca) spędzają razem dzień jak co dzień. Tylko gorszy.

Przez większość dnia ryczał(!). Obudził się godzinę wcześniej niż zwykle (co miało duże znaczenie w połączeniu z faktem, że Matka położyła się później niż zwykle). I od razu wymagał aby nad nim stać, względnie nosić go i czule tulić w ramionach. Matka! Tylko żadnego spania! No chyba, że na stojąco i oczywiście tuląc. Nawet był gotów pobawić się zabawkami w swoim łóżeczku, ale tylko pod warunkiem, że Matka będzie na to patrzyła. Nawet mógł się ewentualnie zgodzić na leżenie w łóżku na miejscu Ojca, ale jedynie jeżeli będzie się nad nim siedziało i spoglądało z góry. W przeciwnym razie ryk(!). Gdy tylko na 2 sekundy Matka przykładała głowę do poduszki - ryk(!). Gdy bezwiednie opuszczała głowę na skrawek materaca, resztą ciała przywierając do podłogi lub jego łóżeczka - ryk(!). No dobra, przekonałeś mnie, wstajemy - powiedziała Matka siląc się na łagodny ton, chociaż w myślach wypowiadała słowa bardzo nieodpowiednie nawet dla niekumającego jeszcze niemowlaka.
Kolejne 3 godziny - ryk(!) za rykiem(!). Potem zasnął. Błoga cisza. Nie licząc lecących w kółko kołysanek, ale te już dawno nauczono się w domu wypierać ze świadomości. Po drzemce jakby odmienione dziecko. Tylko niedobra Matka postanowiła dać obiadek. Początek nawet spoko. Na koniec ryk(!). Kolejny punkt programu - spacer. Dwie godziny anielskiego spokoju. Magiczne chwile kiedy patrząc na Syna ma się ochotę go sklonować aby powielać tę słodycz. Ekspedientki w sklepach jak zwykle patrzące z rozczuleniem. Aż dziwne, że tym razem nie zadano pytania "Czy on zawsze taki grzeczny?" - to Matki spacerowe FAQ. Niestety, nie zapominajmy, że trwa grudzień. I nie można tak jak latem wychodzić z domu na 5-6 godzin tylko po to żeby nie zwariować. Po 2 godzinach, w tym dwukrotnym ogrzaniu się w sklepach, trzeba wracać. Otwieramy drzwi do mieszkania. Ryk(!) Potem wredna Matka daje jabłuszko. Ryk(!) połączony z histerią (!!). Powieki ciężkie, rączki trą oczka. Paskudna Matka włącza kołysanki, tuli, całuje, kładzie do łóżeczka. Ryk(!). Kolejne półtorej godziny męczarni. Syn już, już prawie zasypia. Wraca Ojciec. Ryk(!). Ojciec bierze na ręce. Syn szczęśliwy. Cisza... Dopiero teraz Matka zauważa jak bardzo boli ją głowa od tego ciągłe hałasu. Zamyka na chwilę oczy. Po godzinie budzą ją szczęśliwi Ojciec z Synkiem - oboje roześmiani, już po wieczornej kaszce, kuchnia posprzątana, gotowi do kąpieli.

Matka też chciałaby czasem wyjść z domu do pracy na 11 godzin by mieć znów energię do bycia przez godzinę idealnym rodzicem. Kiedy energię trzeba rozłożyć na całą dobę są dni kiedy nie sposób być idealnym nawet przez 15 minut.

niedziela, 3 lutego 2013

Nicht Schwanger

Ostatnio wszystkie Matki znajome robią sobie testy. Ciążowe testy. I co zaskakujące wszystkie po kolei zdają. Matka rozumie, że studenci teraz sesję mają, ale i tak ten urodzaj na testowanie (się) ją zaskakuje. Jako, że w ciąży okazała się być także Matki najlepsza przyjaciółka, której Córka Pierworodna jest starsza od Syna Pierworodnego o 4 tygodnie (bez jednego dnia), Matka wpadła w lekką paranoję. Bo gdy poprzednio usłyszała radosną nowinę rozpoczęła się prawdziwa ciążowa epidemia a Pierworodnego stworzono jeszcze tego samego wieczora. Więc nie dziwota, że tym razem nie na żarty się wystraszyła. Na ewentualną ciążę aktualny czas jest chyba najbardziej nieodpowiedni z możliwych.
Niby człowiek istotą racjonalną jest i nawet Matka, która bywa że zachowuje się wielce irracjonalnie, wie że jak dorośli ludzie zabezpieczają się podczas tego i owego to, jak stanowi ulotka dołączona do opakowania, mają 97% pewności, że mogą potem spać spokojnie. Ale jak zewsząd docierają kolejne informacje o stanach błogosławionych Matka zaczyna powoli panikować, analizować sytuację i przypomina sobie, że te ostatnie prezerwatywy to z przeceny były... Hmmm, czemu oni je tak mocno przecenili, może coś z nimi nie tak było? Nie, na pewno nie. Zresztą żadnych objawów nie mam. Zaraz, zaraz, jakie to ja na początku objawy miałam, gdy spodziewałam się Pierworodnego? Dżizas, co w tym domu tak śmierdzi? Chyba to jedzenie dla kota. Ostatni raz tak śmierdziało kiedy byłam w ciąży. A może to zmywarka? Trzeba ją nastawić. Tylko dołożę jeszcze sztućce. Hmmm, teoretycznie powinno mnie odrzucać, a jakby truskawkami pachnie. Boszzzz... jak ja bym sobie truskawki zjadła... Aaaaaa!!!! Na pewno jestem w ciąży! Jak truskawki to na bank dziewczynka. Przecież my wszystko dla chłopca mamy. Przynajmniej o imię nie będziemy się spierać, bo już dawno ustalone. Ale może lepiej zrobię ten test zamiast się denerwować. W tym stanie nie wolno mi się denerwować. Powinnam nawet mieć jakiś test w domu, jeszcze z czasów "przed Pierworodnym". Super, przeterminowany.
Będę miała córkę z gumki z przeceny i starego testu ciążowego. Ale w sumie wyrzucić szkoda. Zrobię. Czemu tu wszystko po niemiecku napisane? Aaa, z Rossmanna. Jest i po polsku. Dobra, gotowe. 3 minuty. Cyk-cyk-cyk jeszcze dwie cyk-cyk no szybciej cyk-cyk-cyk już! Negatywny. Przecież wiedziałam :-)

sobota, 2 lutego 2013

Tylko nie mów Ojcu

Najskuteczniejszy budzik dla Matki Niedoskonałej? Niemowlę, wtedy niespełna 9-miesięczne, spadające z jej łóżka. Stawia na nogi szybciej niż zegar z kukułką, litr mocnej kawy czy grupa antyterrorystów w kominiarkach i z karabinami wpadająca do sypialni. Nie żebym z tym ostatnim miała jakieś doświadczenia, ot tak sobie wyobrażam.
Ale nie ma co panikować. W końcu nie skakało na główkę. A Matka już tuliła czule i ze skruchą zanim jeszcze Pierworodny zdążył ogarnąć, co się właściwie stało i stwierdzić, że w sumie to wypadałoby poryczeć trochę dłużej, żeby poza umysłem rozbudzić w Matce jeszcze poczucie winy - a nuż będą z tego jakieś korzyści...

Kilka godzin później Matka stwierdza, że chyba jednak po drodze gdzieś łepetynką trzepnął. Guz na czole. Ojciec Pierworodnego wpadł w ciągu dnia na niecałą godzinę do domu. Niczego nie zauważył. Młody też się nie wygadał. Tydzień wcześniej, gdy nieopatrznie przy Ojcu Pierworodnego trwała rozmowa telefoniczna z Matką Matki na temat tego, że trzeba przestać zabierać Syna rano z jego łóżeczka do siebie, Ojciec miał taką minę, jakby zamierzał posadzić Matkę na 27 minut na karnego jeżyka, aby przemyślała swoje dotychczasowe zachowanie.

Przy kąpieli Ojciec pyta Syna:
- A gdzie ty znów tą główką uderzyłeś, co? Chyba guza masz.
Syn dyplomatycznie dalej bawił się gumowym krabem. Nie puścił pary z ust. Trzyma sztamę z Mamusią. No!

piątek, 1 lutego 2013

Matka Nie luzuj!

Prawda jest niestety taka, że zmiana pieluch Pierworodnemu to Matki zasrany obowiązek. Jego Ojciec całymi dniami pracuje, w związku z czym na co dzień nie ma się tu Matka kim wyręczyć. Bywa, że przez tydzień czy dwa jest zmuszona załatwiać sprawę samodzielnie, więc doświadczenie nabyła już ogromne i gdyby nie nadzwyczajna ruchliwość Pierworodnego, a przy tym niebywała wyobraźnia jak na 10-miesięczne dziecko, mogłaby to robić z zamkniętymi oczami.
Na szczęście raz na jakiś czas przychodzi taki dzień jak ostatnia niedziela, kiedy Matka może powiedzieć: "Poproś Tatusia, niech Ci zmieni pampucha". Ojciec Pierworodnego zwykle bez szemrania godzi się na ten układ i nie uchyla się nawet w przypadku zawartości nie pozostawiającej złudzeń już na pierwszy niuch. Robi co trzeba i szybko przechodzi do kolejnego, już przyjemniejszego, punktu programu. Tymczasem Matka, pół godziny później, wchodzi do sypialni. I co zastaje? Na środku podłogi wywaloną, nie zwiniętą, za to z całą pewnością zużytą, pieluchę. Na półce chusteczki wysychające w otwartym opakowaniu. W łóżeczku wszystkie rzeczy, którymi Pierworodny bawił się na przewijaku, aby choć przez chwilę leżeć spokojnie.
Matka w myślach wypowiada kilka niecenzuralnych słów. Odetchnąć głęboko nie może, bo sypialnię spowija zapach z pieluchy. Powtarza, więc sobie "Wyluzuj!". Następnie zamyka chusteczki, sprząta łóżeczko i ze zwiniętym pampersem, już uspokojona, idzie jakby nigdy nic w kierunku kuchennego kosza. Po drodze mija Ojca Pierworodnego, który w skupieniu podaje Synowi śniadanie i nawet na nią nie patrzy. Wyrzuca co miała wyrzucić po czym za plecami słyszy:
- Już lepiej byś mnie ochrzaniła zamiast robić takie miny.
I po co Matka luzuje skoro rodzina już bez zrzędzenia wytrzymać nie może?