niedziela, 22 listopada 2015

Gadka trzylatka #3


Gadka trzylatka #1, #2



Gol

Przedszkole Pierworodnego odwiedzili piłkarze z pierwszoligowej drużyny. Dzień przed tym spotkaniem, kiedy Matka rozmawiała z Synem, okazało się, że dziecko nie ma pojęcia kim jest piłkarz... No jakoś tak wyszło, że mecze, jeżeli Ojciec ogląda, to wieczorami, gdy Syn śpi, Matka od sportu (szczególnie drużynowego) stroni i chociaż z Pierworodnym w piłkę się kopie, sportową edukację, poprzez przeoczenie, zaniedbano.

Za to tuż po przedszkolnym spotkaniu Syn ogłosił, że jak będzie duży, zostanie piłkarzem.

Z tą radosną nowiną zaraz zadzwoniła Matka do Ojca Pierworodnego. Niech się chłop cieszy.

Następnego dnia, podjarany Ojciec wypytuje Syna o jego plany:

- A to prawda, że jak będziesz dorosły to chciałbyś zostać piłkarzem?

- Nie. - Syn bezpardonowo odarł tatusia z marzeń.

- A kim chciałbyś być jak będziesz duży? - zapytali zaciekawieni rodzice.

- Królikiem.


o_O




Siła argumentów

Od rana Pierworodny zjadł sporo słodyczy. Sporo w mniemaniu Matki, we własnym wciąż niewystarczającą ilość.
Tłumaczy Matka, że tyle nie można, że niezdrowo, że w końcu brzuszek będzie bolał, że trzeba jeść też inne rzeczy poza słodyczami...
Pierworodny swoje. Zaraz po zjedzeniu jednego ciastka zaczyna jęczeć o następne:

- Mamusiuuu, poproszę Hita. (I to jakoś potrafi powiedzieć wyraźnie i poprawnie)

Matka w kontrze bierze głęboki oddech i rozpoczyna swoją batalię:

- Dziecko, podaj mi jeden sensowny argument...

Nie zdążyła dokończyć zdania, jak zaskoczona, stojąc, poczuła malutką dłoń Pierworodnego łapiącą ją za rękę. Spojrzała uważniej w dół w jego stronę. Drugą rączkę zacisnął w piąstkę tak, jakby coś w niej trzymał i udaje, że to coś przekłada do ręki Matki. Po czym, by tego nie upuściła, zaciska jej dłoń i z uśmiechem mówi:

- Masz!

Spojrzała Matka rozczulona na tę swoją zaciśniętą dłoń z jednym sensownym argumentem w środku i wymiękła.

- No dobra, przekonałeś mnie. Ale to będzie ostatni!

A co, Wy byście nie dali?




Dobre poczucie humoru. Chociaż czarne 

Pierworodny miał kij. Kij był długości mniej więcej trzech czwartych Pierworodnego. Przytachali kiedyś ten kij Pierworodny z Babcią ze spaceru. Kij mieszkał sobie na klatce schodowej. Dopóty dopóki jakiś nadgorliwy sąsiad kija nie wyrzucił. Czasami wyprowadzał Pierworodny kij na spacery, co kończyło się tym, że ludzie pytali Matki: "A po co pani tak z tym kijem chodzi?".

I któregoś dnia, kiedy akurat Pierworodny zabrał kij na spacer i właśnie wychodził z nim przed blok, obok Syna przechodził pan sąsiad. Pan sąsiad jest niepełnosprawny i chodzi o kuli.

- O! O! O! Pan też ma kij! - rozemocjonował się Syn Pierworodny tak, że słyszało go pół osiedla.

- Tak, kochanie. Ale kij tego pana to taki specjalny kij. Nazywa się kula. Mówi się, że pan chodzi o kuli.

- Kula? - zdziwił się Syn, którego poznawanie homonimów wciąż wprawia w zdumienie.

- Tak, kula. Pan ma chorą nogę i dlatego chodzi o kuli.

- Aua?

- Tak, kiedyś miał "aua" i nóżka nie do końca mu wyzdrowiała.

- Pan musiał do doktora? - (W Słowniku Języka Pierworodnego doktor to "pu-pu")

- Tak, na pewno musiał IŚĆ do doktora. - Niefortunnie złożyła zdanie Matka.

- Pieszo??? - zapytał ironicznie Syn. Po czym sam zaczął zaśmiewać się z własnego dowcipu tak, że musiał podeprzeć się kijem.

Matka i Ojciec zachodzą w głowę, gdzie on się nauczył tak ironizować? I tylko na jedną odpowiedź wpadli. Strach pomyśleć czego jeszcze nauczą go w tym przedszkolu ;-)


czwartek, 19 listopada 2015

Żona swojego szefa, czyli życie jak w bajce




Jak wiadomo Ojciec Pierworodnego prowadzi firmę, a w firmie tej Matka również się udziela. Niby pracują razem, ale przeważnie każde zajęte własnymi sprawami i nierzadko w różnych częściach miasta.

Rano. Matka już wie, że spóźni się do pracy. Biega więc po mieszkaniu jak oparzona i zbiera po kątach to, co ma do zabrania. Łatwo się domyślić, że nie jest w związku z powyższym przyjaźnie nastawiona do świata. Ojciec Pierworodnego siedzi przy stole i spokojnie patrzy na matczyne wysiłki - dobre i to, przynajmniej nie przeszkadza.

- Ale po co ty się tak spieszysz? - pyta nie wiadomo po co.

- Przecież się spóźnię! - Niby co innego mogła odpowiedzieć Matka?

- I po co się denerwujesz? Stanie się coś, jak otworzysz biuro później?

- ?

Przerwała Matka na chwilę swą krzątaninę, by podnieść brew i spojrzeć pytająco w stronę Ojca.

- Zwolni cię ktoś? - Jego ton głosu ani przez chwilę nie stracił swego wkurzającego stoicyzmu.

- Nie, ale przecież jeżeli..

- ...jeżeli pod drzwiami będzie czekał klient, to coś wymyślisz - wszedł Matce w słowo.

- Co niby wymyślę?

- Możesz zacząć tak: "Szłam rano do pracy, szłam, szłam, szłam... Aż tu nagle patrzę, a na drodze rozsypane mrowisko. Pomogłam więc to mrowisko z powrotem ułożyć. I wtedy wyszła jedna z mrówek i mówi do mnie: 'Bardzo Ci dziękujemy, dobra kobieto. Tylu ludzi tędy przechodziło, ale tylko Ty jedna się zatrzymałaś. Jeżeli kiedyś będziesz potrzebowała pomocy, zagwiżdż tylko, a wszystkie mrówki świata ruszą Ci z pomocą'. Pożegnałam się i poszłam dalej. I tak szłam, szłam i szłam dalej. I kiedy byłam akurat nad Wisłą, z wody na brzeg wyskoczyła wielka ryba. Pomogłam jej wskoczyć z powrotem do rzeki, a wtedy ona powiedziała: 'Dziękuję Ci za uratowanie mi życia. Jeżeli będziesz kiedyś w potrzebie, zawołaj tylko, a wszystkie ryby ruszą Ci z pomocą." No! A dalej to już sama coś wymyślisz.


*
Post miał mieć pointę. Ale adekwatnej Matka nie wymyśliła.

P.S. Do biura spóźniła się 10 minut. Tym razem żaden klient nie czekał. Nie dowiemy się zatem, jak dalej potoczyła się ta historia. Ale na pewno był w niej jakiś smok zamieniony w dynię i krasnoludek, co o północy zgubił pantofelek. Czy jakoś tak.

niedziela, 15 listopada 2015

Mam i ja!



Życie potrafi zaskoczyć. Truizm. Prawda to najoczywistsza z oczywistych. Ale takie na przykład życie pod jednym dachem z trzylatkiem, to, proszę ja Was, potrafi zaskoczyć wyjątkowo niebanalnie. I wie o tym każdy, kto pod jednym dachem z trzylatkiem żyje.
Rodzice i opiekunowie dzieci starszych też kiedyś wiedzieli, ale pod natłokiem nowych wyzwań, pojawiających się z każdym rokiem, prawdopodobnie już zapomnieli.
Rodzice i opiekunowie dzieci młodszych zapewne już mogą co nieco w tej kwestii sobie wyobrazić, co nie znaczy, że są w stanie na to się przygotować.
Ci, którzy z dziećmi nigdy nie mieli do czynienia, gdyby to czytali (ale nie oszukujmy się, niby po co mieliby to robić?) i tak by nie zrozumieli.

Pierwsza lepsza sytuacja. Na faktach autentycznych, żeby nie było.
Dla bezdzietnych tym bardziej nie do pojęcia, że rzecz się dzieje w mieszkaniu, którego stan czystości na daną chwilę (podkreśla się CHWILĘ) uznać można za bardzo zadowalający, można wręcz powiedzieć: dobry plus. A biorąc pod uwagę, że chodzi o mieszkanie rodziny z dzieckiem energicznym i, że mowa o sobocie, kiedy to dziecko jest w domu, a nie w przedszkolu, to ocena ta znacznie zyskuje na wartości.

A było to tak...
Łazienka. Umywalka. Mydelniczka. Matka.
Wiadomo, ręce myć trzeba, choć podobno jak zbyt często to też niedobrze - skóra się ściera i człowiek umiera. Syn Pierworodny prawdopodobnie mocno wierzy tej zasadzie, a przynajmniej nie wyklucza jej słuszności i na wszelki wypadek nie ryzykuje.
Stoi Matka przy umywalce, patrzy - mydło się kończy. Jeden rzut oka wystarcza, by wysnuć hipotezę, graniczącą z pewnością, że przed Matką, w tym samym miejscu musiał stać wcześniej Syn i również patrzeć na tę samą końcówkę mydła - bo mało prawdopodobne, żeby dobrowolnie zmusił się do mycia rąk. Tyle że z tego patrzenia, nie wiedzieć jak, mydło rozbabrało się na kilka kawałków i w dodatku leży zanurzone w wodzie wlanej do mydelniczki.
Po ogarnięciu mydlanej pożogi i powstrzymaniu się od wyszorowania całej umywalki (bo tego dnia przecież raz już czy dwa to robiła - po ponad 3 latach prób posprzątania najbliższego otoczenia gubi się już rachubę), zabrała się wreszcie Matka za to, po co przyszła, czyli mycie. Hm, dziwne to mydło. Coś z nim nie tak. Chyba w dotyku jakieś inne. I nie mydli się, tylko jakby... klei???
Wygląda normalnie, ale w dotyku zdecydowanie coś nie pasuje... A zapach? Przykłada Matka mydło do nosa. Pachnie jakoś znajomo... Czyżby...? Tak, na pewno.

- Synuuuu, co Mamba robi w łazience?

- Nie wiem!

Oscara to on raczej nie dostanie.


piątek, 13 listopada 2015

Dylemat



Dylemat Matka ma. 
Rzecz rozchodzi się o to, że nie chce wyjść na żonę zrzędzącą, taką co się czepia i w kółko mędzi o tym samym. Nawet jeżeli to prawda. Trzeba zachować jakieś pozory.

Znacie to staropolskie porzekadło: "Jeżeli facet mówi, że coś zrobi, to zrobi - nie trzeba mu o tym przypominać co pół roku."? Więc sytuacja wygląda tak, że niedawno, chyba w zeszłym tygodniu, a dokładnie to 2 lata temu, odpadła ze ściany w łazience kratka wentylacyjna - taka plastikowa osłonka na dziurę w ścianie. Po prostu się wzięła i odpadła, kiwała się jakoś długo i wreszcie przy którychś porządkach, podczas jej odkurzania, została Matce w ręce. Ojciec obiecał, że naprawi.

Obiecał przecież.

Już pół roku później, w dzień 2. urodzin Syna Pierworodnego, na jakieś 20 minut przed przybyciem gości, czyli w samą porę, Ojciec zabrał się za mocowanie kratki. Mieszkanie wysprzątane na błysk, Matka przez 2 tygodnie, jak nie biegała ze ścierą, to coś gotowała albo piekła, więc głupio, żeby tak zaraz po wejściu do łazienki straszyła wyrwa w ścianie i psuła efekt. Ojciec szybko zorientował się, że bez specjalistycznego sprzętu nie da rady, bo coś się ułamało. Postanowił sprawę załatwić raz, a porządnie, bo na certolenie się nie było już czasu. Silikon!
Przytaszczył z szafy butelkę silikonu, która ostała się po ostatnim remoncie, a do tego jeszcze taki specjalny niby pistolet, by móc ten silikon wyciskać.

Pięknie przykleił. Pełen profesjonalizm.

Ale Matka rzekomo ma to do siebie, że zawsze znajdzie dziurę w całym, podobno jest czepialska i nazbyt drobiazgowa. I właściwie to prawda. 
Jednak raz na jakiś czas ma też zryw, by z tym walczyć. I to był ten moment.

Bo co z tego, że kratka na swoim miejscu, jak silikon już nie. Wspomniany "pistolet" (wyciskacz?) odłożył Ojciec na łazienkową szafkę (taki słupek). Położył na samą górę i zostawił. Wiadomo, pośpiech, roztargnienie, mało czasu miał, tylko pół roku, a tu zaraz goście...

Zacisnęła Matka zęby, nie odezwała się. Tylko kratkę pochwaliła.

Przez pierwszych kilka miesięcy nawet się denerwowała. Głównie dlatego, że szafka otwierana i zamykana jest kilka-kilkanaście razy dziennie, a "pistolet" leży tak, że za każdym razem haczy o drzwiczki.
Jednak człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego.
Mijały miesiące, żółto-pomarańczowy "pistolet", niby do niczego niepasujący, stał się już stałym elementem łazienkowego krajobrazu. Syn Pierworodny prawdopodobnie nie wyobraża sobie, że kiedyś tego czegoś tam po prostu nie było. I choć "pistolet" gryzie w oczy niemiłosiernie i przeszkadza w normalnym korzystaniu z szafki z kosmetykami, Matka postanowiła, że nie będzie zrzędzić. Nie co pół roku.
Wstępnie zdecydowała się odczekać półtora. Bo Matka, jak się zaweźmie, potrafi być bardzo cierpliwa.

Pech chciał, że po roku (w dniu 3. urodzin Syna) potrzebny był dostęp do otworu wentylacyjnego. Ojciec musiał kratkę odkleić, po czym zakleić ponownie. Oczywiście tym silikonem z łazienki.

- No rzeczywiście, ma chłop łeb na karku - pomyślała Matka. - Jakby przewidział, że nie ma sensu chować tego kleju do szafy, bo już po roku będzie znowu potrzebny.

Wiszącą na miejscu kratkę Matka oczywiście pochwaliła, a wychodząc z łazienki, kątem oka zerknęła tylko w stronę tubki z silikonem na szafce i westchnęła. Bo co jej innego pozostało.

Od tego westchnięcia minęło już 8 miesięcy. "Pistolet" nadal haczy przy otwieraniu drzwiczek.

I teraz powstaje dylemat. Początkowo dawała sobie Matka półtora roku zanim nieśmiało przypomni (w głębi serca miała skrytą nadzieję, że nie będzie musiała, naiwna) i jeszcze chwilę, nim ruszy do ataku. Teoretycznie minęło więcej, rok i 8 miesięcy. ALE... skoro po roku użył jeszcze raz tego samego kleju, to powstaje pytanie, czy czas się zeruje i trzeba mierzyć od nowa, czy licznik bije dalej???

Bo tak się Matka zastanawia, czy jakby teraz, przy okazji świątecznych porządków, wspomniała, że mógłby po sobie sprzątnąć, to może akurat do Wielkanocy by się wyrobił, co?

Ale tak z drugiej strony... w ciągu najbliższych kilku tygodni, może miesięcy, najdalej w przyszłym roku, planują Matka z Ojcem spory remont w mieszkaniu. Jest sens tracić energię na jedną tubkę kleju? Zwycięstwem, jeżeli przyjdzie, nie będzie dane cieszyć się długo, a w miejsce tej jednej tubki staną dziesiątki nowych... Więc i swoje siły należałoby zdziesiątkować, na zapas.



Uwaga! Zwrot akcji!
Rok i 8 miesięcy leżał sobie na szafce w łazience silikon z pistoletem. Aż tu nagle, akurat gdy Matka pisała powyższy tekst, stwierdził Ojciec, że potrzebuje coś gdzieś załatać/uszczelnić/czy jakoś tak i musi zabrać ten wyciskacz do pracy. Ruszyła Matka z kopyta do łazienki. Patrzy i nie wierzy.
Zniknęło! Zniknęło to żółto-pomarańczowe ustrojstwo! Nie ma! Nie haczy!

Silikon został.
Trzymejta mnie.