wtorek, 30 kwietnia 2013

Przy wieczornej pielęgnacji

- A ty Synek co planujesz na jutrzejsze urodziny Mamusi? - zagadnęła Matka Syna zdejmując mu pieluchę przed kąpielą.
- Na te urodziny, co to ich Mamusia podobno nie obchodzi? - wtrącił się niepytany Ojciec Pierworodnego, który pół godziny wcześniej zdążył przyswoić sobie tę informację.
- Bo nie obchodzi! - obruszyła się Matka - Ale i tak jakiegoś spektakularnego skoku rozwojowego spodziewam się ze strony Syna. W zeszłym roku pierwszy raz się uśmiechnął i zaczął podnosić główkę leżąc na brzuszku.
- Uuu, no to w tym roku Synuś może zacznij samodzielnie jeść. Wiesz gdzie jest lodówka - podpowiedział Pierworodnemu Ojciec.
- O tak, i jeszcze zacznij mówić pełnymi zdaniami, i korzystać z nocnika, i zacznij porządnie chodzić, tak żebyśmy na spacery bez wózka mogli wychodzić, tylko za rączkę, i żebyś na czerwonym świetle mi się zatrzymywał...
- No z tym czerwonym to już przesadziłaś - stanął w obronie Syna Ojciec.
- Fakt. Poczekamy z tym do imienin. *


* Imieniny ma Matka 4 dni później

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Zawsze może być gorzej

Od czasu do czasu w życiu dziecka, a co za tym idzie także jego rodzica, następuje taki moment, że nie ma akurat żadnej kolki, nie ząbkuje boleśnie i upierdliwie, nie ma żadnych nieznośnych objawów alergii, no nic, zdrów jak ryba. I w tej szczęśliwości rodzina opływa sobie na przykład całe 2 dni. Bo wtedy jak na złość wypada szczepienie w przychodni.
Idziesz więc ze zdrowym dzieckiem, bo przecież chorego i tak by nie zaszczepili, zapodadzą mu coś w ramię - nawet dokładnie nie wiesz co, ale możesz być spokojna/-y, bo przecież był przy tym lekarz, który wcześniej patyk dziecku do gardła wsadził i pielęgniarka, która dziecko zważyła. No to jesteś spokojna/-y. Przez jakiś tydzień. Bo potem następuje seria niepożądanych objawów, co to je wymieniono w ulotce dołączonej do książeczki zdrowia na odchodne w przychodni.
Czyta więc Matka wnikliwie tę ulotkę, bo jakoś nie doczytała wcześniej, że dziecko może tak zwymiotować albo tak fajdać w pieluchy. Czyta punkt po punkcie. I doczytała, że lekarz powinien być poinformowany o alergii na jajka. A Pierworodny jajek nie jada. Szybkie pytanie do Ojca Pierworodnego: "Pytał Cię ktoś o to?". "Nie, zapytali tylko o choroby. Powiedziałem, że nie chorował, jest tylko alergikiem. Ale nie pytali na co ta alergia." Matka znów wkurwiona jak sto pięćdziesiąt. Bo przecież dziecko zawsze zdrowe było, do przychodni poszło po szczepionkę żeby dalej nie chorować, a teraz ją 5 dzień odchorowuje. I w diabły poszły wszystkie sukcesy wychowawcze. Smoczek znowu, jak przy najgorszych rzutach ząbkowania, działa jak korek - izolujący Matkę i Ojca od ataków histerii. Pierworodny 5 minut nie chce bez niego wytrzymać. Nawet podczas jedzenia musi trzymać go w rączce i co kilka łyżek nim "zagryzać". A przecież udało się już ograniczyć jego obecność w życiu Syna tylko do czasu spania. Poza tym nawet na minutę z pola widzenia nie może zniknąć Matka. Jest potrzebna Pierworodnemu zawsze i wszędzie - Ojciec w związku z tym czuje się odrzucony i niepotrzebny, Matka zmęczona fizycznie i psychicznie. Nadmierne przywiązanie Syna przejawia się też ciągłym tuleniem do Matki, włażeniem jej na kolana, potrzebą nieustannego noszenia na rękach, oplataniem matczynych nóg i niepozwalaniem na wykonywanie jakichkolwiek czynności domowych czy nawet tych osobistych bez jego udziału.
Po 5 dniach działania niepożądane szczepienia zaczęły bardzo powoli ustępować,  niepożądane nawyki z czasu poszczepiennego zostały. Naiwnie zdążyła Matka pomyśleć "gorzej już chyba nie będzie". I wtedy obudziła się z blisko 38 stopniową gorączką. I uczuciem, że nie wiadomo czy na toalecie usiąść czy się nad nią pochylić. Z zawrotami głowy, nudnościami i ogólnym poczuciem, że wszystko jest do dupy.
Okazuje się, że zawsze może być gorzej.

sobota, 27 kwietnia 2013

Przerwa bardzo potrzebna

Ojciec Pierworodnego ciągle jeszcze jest na etapie twierdzenia, że Syn będzie jedynakiem. Matka chciałaby mieć więcej dzieci. Kiedyś.
Chociaż sama się sobie dziwi, zważywszy na aktualny stan Pierworodnego, a w rezultacie i jej własny. Prawdopodobnie są to skutki zeszłotygodniowego szczepienia. Swoje też mogło dołożyć ząbkowanie - nigdy nie wiesz, kiedy dopadnie twoją rodzinę, ale zawsze będzie to moment nieodpowiedni. Pierworodny od 4 dni jest dziwnie osowiały, bez humoru, wciąż przyklejony do Matki, która to przez cały dzień z ponad 11-kilogramowym dzieckiem na rękach nie bardzo radzi sobie z dbaniem o ognisko domowe i nawet obiadu ugotować nie potrafi. Zresztą Pierworodny i tak apetytu nie ma. Nie chce jeść, a jak już, ku uciesze Matki, w środę zjadł 3/4 obiadu to tylko po to by po godzinie zwymiotować go na podłogę co do ostatniego makaroniku typu gwiazdki. W czwartek już nie rzygał. Ale za to jak się przy deserze posrał... - no dobra, nie nadaje się to do opisywania szerokiemu gronu. Piątek przyniósł obrzęk w takim miejscu, że pewnie gdyby tu napisać i za parę lat Syn chciałby te zapiski przeczytać Matka dostałaby niezłą burę. (I tak pewnie czeka ją awantura za kocią kupę.) Za to sobotni poranek zaczął się wysypką i Syn zaczyna przypominać biedroneczkę.
A poza tym Pierworodny cały czas marudzi, jojczy, mędzi i popłakuje. Przez to i Matka jest marudna, jojcząca i mędząca i ma ochotę schować się przed światem pod kołdrą i nie wychodzić przez tydzień, albo jeszcze lepiej przez 10 dni. Bo to podobno szczepionka była, co to swe negatywne skutki wydobywa na światło dzienne po około tygodniu i mogą one trwać aż do 10 dni. Matka podejrzewa, że to kara za to, że raz jeden jedyny posłała do przychodni Pierworodnego z Ojcem. Sama została w domu i umierała na kanapie z powodu pierwszego dnia okresu. Mimo to Opatrzność, czy jakaś inna karma, stwierdziły, że za dobrze jej było i teraz dowala jej za to, doliczając jeszcze karne odsetki za tygodniową zwłokę.
Pierworodny nigdy nie chorował, nawet kataru nie miał, dlatego Matka trochę zdezorientowana jest i nie wie co robić. Przede wszystkim próbuje zachować spokój.

A mimo to nadal myśli, że chciałaby mieć więcej dzieci. Kiedyś. Tyle że pomiędzy potrzebuje przerwy. Na papierosa.
Ten papieros to już się Matce po nocach śni. Dziś na przykład.
Bo Matka ma aktualnie niewielkie pragnienia. Chciałaby po prostu móc, tak jak Ojciec, powiedzieć "Idę wyrzucić śmieci" i wrócić po 5 minutach otulona zapachem tytoniowego dymu. I móc sobie wychodzić na te 5 minut kilka razy dziennie. Od biedy nawet raz dziennie by wystarczyło. Kiedy atmosfera w domu jest już wyjątkowo napięta, kiedy mędzenie Pierworodnego po całym dniu staje się już nie do wytrzymania, kiedy po 6. godzinach ręce mdleją od noszenia go, kiedy już nie ma siły na patrzenie na ten cały bajzel opanowujący mieszkanie... wyjść, zaciągnąć się, nie myśleć. A potem wrócić w ten cały wir i zacząć wszystko od nowa.

środa, 24 kwietnia 2013

Zakaz porównywania

Jak bardzo może się od siebie różnić dwoje spokrewnionych ze sobą dzieci, między którymi różnica wieku wynosi 27 dni?
Całkowicie.

Otóż Matka ma Najlepszą Przyjaciółkę, która tak się składa jest jednocześnie jej Kuzynką. Do obecnej przyjaźni dochodziły latami. W dzieciństwie nie znosiły się szczerze i z całego serca. Aż w pewne wakacje (gdzieś w połowie podstawówki), kiedy ponownie zostały zmuszone wbrew własnej woli do spędzenia ich razem, nagle, nie wiedzieć czemu, odmieniło im się - nastała zgoda i harmonia. Taka to przyjaźń, że nawet  w ciążę Matka zaszła dla towarzystwa ;-)
4 marca 2012 urodziła się Córka Pierworodna Kuzynki
31 marca 2012 - Syn Pierworodny Matki
Dzieci tak różne, jak tylko może różnić się od siebie dwoje ludzi. Syn Pierworodny to mały konstruktor - całymi dniami bawi się kubeczkami, różnymi klockami, pudełkami, buduje wieże itd. Jego Kuzynka to mała artystka - lubi tańczyć, śpiewać, czytać książeczki, wybiera te zabawki, które grają i świecą. Syna wcale nie łatwo rozbawić, Kuzynka to istna śmieszka.
Od samego początku kiedy jedno spało całymi dniami czy nocami drugie dawało rodzicom popalić. Obecnie nawet Matka nie żali się już swojej Kuzynce, że Pierworodny wciąż nie przesypia nocy, bo wie, że dowie się, że jej Córka nie ma z tym problemu. Ale też nie chwali się kiedy śpi z Synem do 9-tej, bo niemal pewnym jest, że tego dnia jej Kuzynka chodzi z oczami na zapałkach po pobudce o 5 rano. Kiedy Syn Pierworodny nie chciał jeść zupek, jego Kuzynka zjadała je do ostatniej łyżeczki. Teraz jest odwrotnie. Zawsze im większe problemy Pierworodny stwarzał przy posiłkach, tym ładniej jadła ona. Im bardziej on się wybrudził przy obiadku, tym czystsza była ona.
Kiedy Syn zaczął mówić MAMA, jego Kuzynka mówiła TATA. Kiedy Kuzynka rozgadała się na całego, Syn niemal zupełnie zamilkł.
Gdy ona siedzi na podłodze i niemal nieruchomo bawi się jedną zabawką, on w tym samym czasie kilkanaście razy ją okrąży, zwiedzi wszystkie pomieszczenia w mieszkaniu i jeszcze pobawi się 5 zabawkami.
Syn zgrzany i spocony w samych bodziakach i bosych stópkach. Kuzynka zmarznięta w długim rękawku, sukience, rajstopkach i butach.
Syn Pierworodny ciężko i przez kilka tygodni przechodził pierwsze ząbkowanie. Ząbki Kuzynki wyszły niepostrzeżenie i niemal bezboleśnie. Za to gdy Syn bezproblemowo przechodzi  przez każde szczepienie, jego Kuzynka musi swoje odchorować.
To z czym jedno ma problemy, drugie wykonuje bez trudu. Gdy jedno wkłada zabawki do pudełka drugie je wyciąga.
Kiedy się spotkają zwykle jedno jest marudne a drugie w doskonałym humorze, jedno ucina sobie drzemkę, drugie nawet nie chce o tym słyszeć, jedno pięknie zjada obiad, drugie gardzi posiłkiem. I nigdy nie wiadomo, na które tym razem wypadnie.
Dzieci są tak od siebie różne, że czasem wydaje się wręcz niemożliwym by były w jednym wieku. Ale chociaż mają zupełnie inne charaktery i temperamenty to do większości epokowych dokonań dochodzą niemal w tym samym czasie, czyli Syn Pierworodny jakiś miesiąc po swojej Kuzynce - tak było z ząbkowaniem, pełzaniem, raczkowaniem, pierwszymi słowami, krokami itp.
Jeszcze w ciąży Matka bała się, że wszyscy w rodzinie wciąż będą porównywać ze sobą jej Syna Pierworodnego i Córkę Pierworodną Kuzynki. Tak zresztą jak porównywano Matkę z Kuzynką i co pewnie było powodem ich wieloletniej niechęci wobec siebie. Jak się okazało dzisiejsze pokolenie znalazło na to sprytne rozwiązanie. Wszystko robią na opak i różnią się we wszystkim. I tym samym nie dają nikomu szans na jakiekolwiek porównania.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Opowiedz mi swoją historię

Wczoraj w kiosku na dworcu Matka powiedziała tylko: "Poproszę bilet". A co usłyszała?
"Ooo, u mnie w rodzinie też będzie takie małe. Ale to dopiero w październiku. Może będzie dziewczynka? Wreszcie. Taka mała księżniczka. Proszę, dwa osiemdziesiąt. Od pokoleń nie było dziewczynki w rodzinie. Od 50 lat sami chłopcy. Ja byłam jak na razie jedyna... Ale będzie rozpieszczana... Tak wszyscy czekamy. Za dwa tygodnie może będzie wiadomo..." itd. itd. itd.
Głupio przerwać. A przecież Matce z Pierworodnym na autobus spieszno.
Przed Matką była kolejka na jakieś 12 osób i chyba wszyscy kupowali bilety. A tylko Matka usłyszała historię rodziny pani ekspedientki. Matkę często zastanawia skąd bierze się to, że ludzie tak chętnie opowiadają jej o sobie... Miłe to bardzo, bywa zabawne, ale czasem i uciążliwe.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Liebster Blog

Matka donosi iż została nominowana do zabawy Liebster Blog czy też Liebster Award. Czterokrotnie.
Matka bardzo dziękuje. Czuje się doceniona i jest jej bardzo miło. Nawet się lekko zarumieniła. Zadziwiła ją ta popularność i lekko onieśmieliła.
Zabawa polega na tym, że dostaje się nominację od swojego czytelnika jako nagrodę "za dobrą robotę", odpowiada się na 11 pytań, wymyśla 11 własnych i nominuje kolejnych 11 blogów.
Szczerze? Matki to jakoś nie bierze. I nawet gdyby była jakaś klauzura o 11 latach nieszczęścia za przerwanie łańcuszka i o tym, że jedna pani w Kanadzie nie odpowiedziała i jej 11 pryszczy wyskoczyło albo że jakiś pan z Radomia, co to prowadzi bloga o swoim chomiku przerwał grę i słuch o nim zaginął, to jednak też by zrobiła tak jak zrobi, czyli zaryzykuje i podziękuje. Problem w tym, że Matka ledwo znajduje czas na własnego bloga a tu jeszcze trzeba wyszukać 11 innych, które chciałoby się wyróżnić i to w dodatku takich, które jeszcze się w to nie bawiły. Cholera, trudne. No nie zna Matka aż tylu i już. Za leniwa jest na odpowiedzenie na 44 pytania i jeszcze wertowanie internetu w poszukiwaniu fajnych blogów, bo Matka już tak ma, że jak się za coś bierze to raczej nigdy nie na odpierdziel. Dlatego dziękuje bardzo i na wymienieniu blogów, od których dostała nominację kończy. Dzięki dziewczyny!

niedziela, 21 kwietnia 2013

Takie sobie rozmowy niedzielne przy porannej kawce

Ojciec odstawia na miejsce dwa świeczniki.
- Ten stał tuuu, a ten tu - komentuje głośno zadowolony z siebie.
- Możliwe - nieuważnie odpowiada Matka.
- Co?! To ja od wczoraj się martwię czy dobrze zapamiętałem a Ty...
- No dobra - przerywa mu Matka i kątem oka zerka na regał. - Ten czerwony na pewno nie stał tak na środku.
- Uff, Mama wróciła, Synek, a już się o nią martwiłem.
- Ty! Uważaj sobie, bo Cię na blogu opiszę!
- Jakim wspaniałym mężem jestem?
- Tego nie mogę napisać. Zbereźności tam nie wypisuję.
- Ale że naczynia myję to byś mogła.
- Eee, nie będę przecież zanudzać czytelnika.
- Oż Ty! Synek, wygląda na to, że będziesz Synem Matki Samotnie Wychowującej Dziecko.

sobota, 20 kwietnia 2013

Top Fajf najdziwniejszych zachowań Syna Pierworodnego przy posiłkach

1) Jedzenie z nogami w górze. Od samego początku Pierworodny miał zwyczaj siadania na krzesełku do karmienia z nogami wywalonymi na zamontowanej do krzesełka tacy. W takiej półleżącej pozycji "na prezesa" wszystko jakoś lepiej mu smakowało i znacznie ułatwiało ubrudzenie się od stóp do głów. Wyjmowane z buzi porcje jedzenia wciskane były między paluszki u stóp. Cholera, te małe stópki nawet wysmarowane papką z dyni są przesłodkie. Zwyczaj umarł śmiercią naturalną dopiero, kiedy Syn urósł na tyle, że zabrakło mu miejsca na przełożenie nóżek.

2) Jedzenie ze słoików. Pewnego dnia Syn zastrajkował i zaczął marudzić na widok obiadków przygotowywanych samodzielnie przez Matkę. Bez problemu zjadał słoiczkowe gotowce dlatego Matka, w imię własnych zasad i oszczędzenia domowego budżetu, musiała uciec się do przechytrzenia Syna. Zaczęła samorobne zupki pakować do słoików. Problem z niejedzeniem się skończył. Pozostał problem ze słoikami. Na szczęście przeszedł do historii kilka dni temu.

3) Jedzenie od najmniejszego do największego. Przez jakiś czas Pierworodny jadł według własnego systemu. Kiedy Matka kładła przed nim kilka kawałków jedzenia - warzyw, chrupków, wafelków ryżowych, czegokolwiek. Syn zawsze najpierw je obserwował, po czym wybierał najmniejszy. Jeżeli w trakcie jego przeżuwania Matka coś dołożyła, wyjmował to co miał w buzi, porównywał wszystko ze sobą jeszcze raz i albo wracał do wybranej opcji albo zmieniał swój wybór. Na początku nikt Matce w to nie wierzył. Na szczęście za świadka posłużyła Matka Matki. Przeszło samo.

4) Mina "ale to ohydne" i otwieranie paszczy po jeszcze. Pierwsze dwa - trzy miesiące poznawania nowych pokarmów związane były z tym, że cokolwiek nowego Pierworodny próbował zawsze robił tę samą minkę, jakby jeszcze niczego tak paskudnego nie jadł. Zaraz po tym w pośpiechu otwierał buzię w oczekiwaniu na kolejną łyżeczkę i znów robił tę samą minkę - całą skrzywioną i zniesmaczoną. Tak było z każdą nowością. Jeszcze teraz, okazjonalnie, się to zdarza.

5) Umiejętność pokonania każdego(!) śliniaka i ubrudzenia się od przestrzeni pod paznokciami u nóg (wbrew pozorom trudnej do wyczyszczenia u niemowlaka) po sam czubek głowy. Nie zapominał też o wnętrzu ucha czy nosa, wcieraniu we włosy, wlepianiu w zgięcia pod kolankami, zalepianiu oczu. Kawałki jedzenia znajdowała Matka nawet w pampersie (kawałki świeżego jedzenia, nie chodzi o takie już przetrawione) - mimo ubranych bodziaków i śliniaka z rękawkami zapiętego pod szyję. Obecnie jest już lepiej. Śliniaczki zaczynają sobie radzić na tyle, że nie trzeba dziecka rozbierać do jedzenia, choć nadal nie łatwo jest po posiłku domyć buzię a czasem i włosy.

Każde z wymienionych zachowań trwało dłużej niż 2 tygodnie. Tych jednorazowych Matka nawet nie starała się zapamiętywać. Kolejność punktów jest przypadkowa i można ją ustalić według własnego uznania.

piątek, 19 kwietnia 2013

Ku pamięci

Właśnie Matka zdała sobie sprawę, że jakoś tak bez echa na blogu przeszedł roczek Pierworodnego. Matka wyrodna nie napisała żadnej wzruszającej notki o tym jaki to cudowny rok za nią, jak to pięknie jest budzić się kilka razy w nocy - każdej nocy!, jak budującym doświadczeniem były kolki, jak wzbogacające były tygodnie z baby bluesem, jak atrakcyjnym był czas spędzony na karmieniu piersią - przecież każdy chciałby posiedzieć sobie jednym ciągiem 5 godzin na kanapie i "nic nie robić".

A tak na serio to naprawdę był cudowny rok. Pełen niesamowitych zdarzeń i doświadczeń. I uczczono go jak należy. Było przyjęcie, balony, tort, którego przygotowanie zajęło Matce cały dzień, ale wyszedł piękny, była tradycyjna wróżba, gdzie Pierworodny wybrał monetę, po czym wrzucił ją do kieliszka, byli goście i prezenty.
A z każdym dniem po pierwszych urodzinach Syna przychodzą nowe refleksje. Przestał być już niemowlakiem. Nagle stał się małym chłopcem. W dodatku coraz bardziej samodzielnym. Któremu Mamusia coraz mniej będzie potrzebna. Chlip, chlip!
Ha! Bujda! tak naprawdę to każdy przejaw tej rosnącej samodzielności Matkę rozczula i zachwyca. Chce więcej i więcej.

A jaki jest Syn Pierworodny z jedynką na karku?

Bardzo towarzyski. Uwielbia bywać w gościach, ale też ich przyjmować. Kiedy w pobliżu znajdują się inne dzieci, Matka ma pewność, że będzie dobrze.
Lubi spacery i wycieczki. Chociaż szykowanie się do wyjścia nierzadko bywa drogą przez mękę.
Ulubioną zabawką są aktualnie kubeczki. Wciąż też króluje wszystko, co zabawką nie jest, ale uda mu się podwędzić. Klamerki, pojemniki, pudełka, sztućce, miski, reklamówki, piloty, kartki itd.
Nie lubi jeszcze huśtawek i zjeżdżalni, jednak z zaciekawieniem obserwuje bawiące się na nich dzieci.
Najbardziej śmieszą go: zabawa w "brzuuuuszku!", łaskotki, przewalanki z rodzicami na łóżku i zabawy balonem z Ojcem.
Nie cierpi mycia zębów i opróżniania noska fridą. Paznokcie daje sobie obciąć tylko przy piosence "Ona tańczy dla mnie". Za to uwielbia się kąpać - nawet po spuszczeniu wody z wanienki wciąż udaje, że przelewa kubeczkami wodę i nie chce wyjść.
Zasypia bez problemu. Ale kilka razy budzi się w nocy.
Na śniadanie jada kaszkę mannę z owocami i, jeżeli ma apetyt, kanapkę. Na obiad zupki i drugie danie. Przepada za warzywami gotowanymi na parze - nie przepada za mięsem. Jest fanem naleśników i makaronu (po Mamusi). Na razie nie chce tknąć szpinaku (po Tatusiu). Na deser lubi jabłka i banany. Wieczorem dostaje porcję kaszki Sinlac. Wciąż też karmiony jest piersią. Coraz bardziej opanowuje samodzielne jedzenie, ale nadal potrafi w mgnieniu oka ubrudzić się tak, jak żadne inne znane Matce dziecko.
Lubi się przytulać. I gdy jest w dobrym nastroju nawet do obcych pcha się "na rączki".
Dzień przed pierwszymi urodzinami, 30 marca, postawił swoje pierwsze kroczki. Jednak wciąż jeszcze za mało pewnie się czuje, by na rzecz chodzenia zrezygnować z raczkowania. Zresztą w raczkowaniu jest mistrzem i osiąga niebywałe prędkości. Energia Pierworodnego, która wręcz aż go rozsadza, często prowadzi do siniaków, zadrapań i stłuczeń. Jednak Pierworodny to prawdziwy FAJTER i nie płacze z byle powodu. Gdy się przewróci, zwykle szybko wstaje i rusza dalej. Nawet kiedy sprawa jest poważniejsza i się rozpłacze, szybko daje się uspokoić i zapomina o wypadku.
Zdecydowanie nie jest zmarźlakiem. Całymi dniami biega boso i zazwyczaj w samych bodziakach. Matka nie musi martwić się o zimne podłogi, czy otwarte okno. A jej zimny wychów powoduje zwykle przerażenie u starszego pokolenia.
Aktualnie jest na etapie bycia "Synkiem Tatusia". Źle mu, gdy Matka znika z pola widzenia albo nie daj Boże wychodzi z domu, ale gdy do domu wraca Ojciec, śmieje się całe pycho Pierworodnego i wszystkie smuteczki znikają. Gdy jest u Ojca na rękach, odgania łapką każdego, kto próbuje go przejąć. Matka jest lekiem na całe zło, ale Ojciec gwarantuje najlepszą zabawę.
Codziennie w ciągu dnia Pierworodny funduje sobie drzemkę. Około południa. Dawniej musiała być w domu cisza, leciały kołysanki, było karmienie. Teraz zmęczony Syn po prostu przychodzi się przytulić, sadza go sobie Matka okrakiem na kolanach, codzienne życie toczy się wokół, telewizor, internet w telefonie... a gdy po chwili zaśnie, Matka zanosi go do łóżeczka i okrywa kocykiem. Na drugą, krótszą drzemkę decyduje się często podczas popołudniowego spaceru.
Dopiero zaczyna odkrywać pole do popisu w kwestii wymuszania płaczem, ale Matka i Ojciec obawiają się, że będzie próbował się w tym wyspecjalizować.
Na razie najbardziej daje się we znaki Sąsiadom i Kotu.
Energiczny, ciekawy świata, często bardzo poważny, tulaśny i z wymagającym poczuciem humoru. Taki jest dwunastomiesięczny Syn Pierworodny.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Każdy ma jakiegoś bzika

Chyba każdy człowiek ma jakieś fobie. Uświadamia je sobie bardziej lub mniej, wstydzi się ich albo mówi o nich otwarcie. Ale każdy czegoś się boi. Matka na ten przykład boi się igieł, pszczół (i tych wszystkich podobnych), mgły, starości i wizyt u dentysty. Ojciec ma stwierdzoną hydrofobię. Przez to pewnie nigdy nie nauczy się pływać. Nie przyznaje się, ale Matka podejrzewa, że boi się też węży. I wiele by wyjaśniało, gdyby można było fobią nazwać niewytłumaczalną niechęć Ojca do szpinaku.
Fobii dorobił się też Syn Pierworodny. Od kilku miesięcy męczył go strach przed... butami. Na szczęście nic nie wskazuje na to, aby śniły mu się wizje kozaków-potworów, gigantyczne krwiożercze sandały czy przeraźliwe monster-trampki. Pierworodny po prostu reagował przeraźliwym, histerycznym wręcz płaczem na każdą próbę założenia mu bucików. Nawet gdy jakimś cudem komuś udawało się tego dokonać robił wszystko, aby jak najszybciej się ich pozbyć i nie było mowy aby w nich stanął - podkurczał nóżki i ryk(!). Uciekał też na widok małych adidasków i rzucał sandałkami.
Matka z Ojcem byli cierpliwi. Co jakiś czas próbowali, ale bez naciskania na Syna. Aż tu nagle... jak gdyby nigdy nic, Pierworodny w sobotę dał sobie ubrać butki i grzecznie pojechał w nich z wizytą do Babci. W niedzielę dał sobie założyć inną parę i spędził w niej cały dzień na wycieczce. W poniedziałek już sam próbował sobie włożyć bucik na stópkę. Tak jakby od zawsze nosił buty i nie było w tym nic nadzwyczajnego. Dzielny chłopak. Sam uporał się z własnymi lękami. A jeszcze niedawno był taki maleńki... Matka jest taka dumna :-)

niedziela, 14 kwietnia 2013

Pierworodny Twist

Boszzzz... ile to się trzeba namęczyć, żeby przechytrzyć dziecko. Z każdym miesiącem jest trudniej. O sposobach na zjedzenie przez Syna obiadu Matka pisała już wielokrotnie. Od kilku tygodni samo zjedzenie obiadku nie jest już problemem, jednak wciąż kłopotliwa pozostaje forma jego podania - efekt uboczny okantowania Pierworodnego w sprawie dań gotowych. Syn wciąż najchętniej jadałby zupki ze słoika. Co zastanawiające, kłopot zupełnie nieistniejący przy drugim daniu ani przy żadnym innym posiłku. Co jakiś czas Matka próbowała podawać pierwsze danie na miseczce. Jednak po 1, góra 2, łyżeczkach Pierworodny stanowczo odmawiał współpracy. Wtedy, na jego oczach, Matka przelewała wszystko do słoika i posiłek zostawał ze smakiem zjedzony w całości. Kilka dni temu Matkę olśniło. Odwróciła kolejność. Pokazuje Synowi zupę w słoiku a następnie, na jego oczach, przekłada ją do miseczki. Obiadek zostaje ze smakiem zjedzony w całości. Powoli zaczyna być normalnie. Trzeba jeszcze tylko wyeliminować etap przelewania z garnka do słoika. Znów Matka musi pogłówkować.

sobota, 13 kwietnia 2013

I że Cię nie opuszczę, aż do...liczę do 14

Matka i Ojciec ustalili. Jeżeli kiedyś się rozwiodą to powodem najprawdopodobniej będzie robienie przez Ojca Pierworodnego zakupów spożywczych. Matka wciąż na nowo obiecuje sobie, że nie będzie już więcej wysyłała go samego do sklepu. Jednak co najmniej raz na 2 tygodnie pojawia się sytuacja, w której nie ma innego wyjścia. Matka wtedy stara się opisać każdy możliwy produkt jak najdokładniej, tak żeby Ojciec wziął z półki właśnie ten, który jest jej potrzebny. Mimo to nigdy, ale to NIGDY, nie zdarza się, aby Ojciec kupił wszystko prawidłowo. Przez to Matka, w swojej mikroskopijnej kuchni każdą szafkę, jak również lodówkę, zawaloną ma stosami niepotrzebnych produktów. Gdy np. Ojciec miał kupić ugotowane słodzone mleko skondensowane, czyli tzw. "krówkę", przyniósł nieugotowane, w dodatku niesłodzone, więc dla Matki zupełnie bezużyteczne. Zawsze też pomyli rodzaje śmietany, mimo że mu się wyjaśnia jak tylko się da, myli smaki mleka sojowego, rodzaje płatków musli, chociaż zawsze chodzi o te same itd. Lista jest długa. Kiedy raz jeden, jedyny, w kryzysowej sytuacji został poproszony o kupienie w Rossmannie wkładek higienicznych - wyjaśniła Matka co to jest, jak wygląda, gdzie tego szukać, co ma być napisane - to przyniósł... opakowanie wielkich, grubych, superchłonnych podpasek. Dobrze, że chociaż na właściwy dział trafił, bo mogła jeszcze Matka zostać obdarowana np. pieluchami.

Ostatnio trwał spór o warzywa dla Syna Pierworodnego. Przez zimę Matka kupowała mu po prostu różne mieszanki warzyw mrożonych, czy to na zupę czy tzw. warzywa na patelnię. Wysłała Matka do Biedronki Ojca. Kupił. Jakąś mieszankę warzyw po grecku. Z oliwkami, pieczarkami i paskudną mieszaniną przypraw zawierających też mleko, którego Pierworodnemu nie wolno. Wkurzyła się Matka. Przy kolejnych zakupach znów zleciła Ojcu kupno warzyw. Kazała czytać etykiety i nie brać żadnych warzyw po grecku czy innemu, tylko nasze polskie, normalne. Przyszedł i przyniósł. Dwa opakowania warzyw po włosku. Więc tłumaczy znów Matka wkurzona, że po cholerę płacić dwa razy więcej za warzywa, które utaplane są w jakiś niepotrzebnych świństwach. Nie czytał składu na opakowaniu? Mówi, że czytał i nie było w nim nic czego Synowi i Matce nie wolno jeść. A jak czytał to nie widział tego glutaminianu i innych takich? No nie widział. Grrr. I co to jest ta fasola "Mung"? Że niby Włosi coś takiego jedzą? Wczoraj wreszcie kupił dobrą mieszankę (tylko jakiś miesiąc prób i błędów). Ale na liście zakupów był też czosnek. "A ten czosnek to polski jest? Bo dziwnie wygląda". "Nie, ale innego nie było". "Przecież zawsze mówię (tego dnia Matka nie podkreśliła, fakt, jej błąd), że jak nie będzie polskiego to masz nie kupować!". "Wiem, ale tyle razy już o tym czosnku mówiłaś to kupiłem jaki był żebyś już nie musiała mówić". Męska logika: kupię to czego nie chce żeby nie musiała już mówić, że tego nie chce. Grrr.
Miał też kupić kostki rosołowe (jakoś tak Matka nie może pozbyć się nawyku stosowania ich w kuchni i od czasu do czasu ułatwia sobie nimi gotowanie). Sam z siebie przed wyjściem Ojciec zapytał: "A jakie dokładnie mają być te kostki? Żebym na pewno dobre kupił". "Mają mieć napisane rosół z kury albo bulion drobiowy". Przyszedł i przyniósł. Rosół warzywny. No to się Matka pyta po kiego grzyba się pytał?!
I tak za każdym razem. Matka aż trzęsie się ze złości zawsze, gdy wypakowuje te jego zakupy. A najbardziej frustrujące jest to, że nie dość, że Ojciec Pierworodnego nie widzi w tym problemu, bawi go to rosnące ciśnienie Matki, jej ciskanie gromami z oczu i zaciskanie zębów, aby tylko nie wyrażać się przy dziecku, to w dodatku z każdym rokiem ta jego nieumiejętność robienia zakupów się pogarsza i narasta wręcz lawinowo. Lawinowo też narasta frustracja Matki, która ma problem z wyluzowaniem w takich momentach.
Wczoraj Matka powiedziała wprost:
- Jeżeli kiedyś na liście będzie kilkanaście produktów i wszystkie kupisz źle to się rozwodzimy.
- Dobra, ale to będzie twoja wina.
- Nie, twoja, bo ja ostrzegałam.

Wieczorem Ojciec odbił piłeczkę.
Matka beknęła. No cóż, zdarza się. Przeprosiła.
- Jak bekniesz tak 14 razy to się z tobą rozwiodę.
- Ale pod rząd czy tak w ogóle?
- No niech ci będzie, że pod rząd.
Uff, no to luz.

piątek, 12 kwietnia 2013

Na początku był Chaos

Od tygodnia Pierworodny budzi się codziennie o innej godzinie. Przedział od 5:40 do 9:40. Kiedyś można było z nim zegarek nastawiać. Teraz Matka ma problem z rozplanowaniem całego dnia, ogarnięciem rano siebie i Syna, nawet z zaplanowaniem spaceru. A przecież wszystkie mądre poradniki typu "Dziecko dla opornych" czy "Rodzicielstwo dla żółtodziobów" mówią, że dzieci potrzebują rutyny i stałego planu dnia. Okazuje się, że to bujda. Pierworodny funkcjonuje świetnie. Za to Matka coraz gorzej. Stały porządek dnia tak naprawdę potrzebny jest rodzicom. Daje im pozorne poczucie ładu i panowania nad sytuacją w tym całym chaosie zwanym wychowaniem.

czwartek, 11 kwietnia 2013

I cóż że ze Szwecji

Dwa tygodnie temu Ojciec Pierworodnego miał do załatwienia służbowe sprawy w Gdyni i Gdańsku. Zabrał ze sobą Matkę i Syna Pierworodnego, aby sobie pospacerowali. I teraz zagadka: gdzie spacerowali Matka z Synem? Dla podpowiedzi: w ten dzień pizgało jak w Kieleckiem.
a) po Głównym Mieście w Gdańsku,
b) po sopockim molo,
c) po wybrzeżu w Gdyni
... no dobra, bez jaj. Oczywiście, że jak tradycyjna polska rodzina wybrali się na zwiedzanie Ikei.

środa, 10 kwietnia 2013

Wolnoć Tomku w swoim domku

Wolnoć Haniu w swoim mieszkaniu
Wolnoć Bracie na swoim kwadracie
Wolnoć Synku we własnym budynku
Wolnoć Burku na swoim podwórku

No dobra poniosło Matkę.

Sąsiad wczoraj zwrócił Ojcu Pierworodnego uwagę. Że za głośno. Że Żona Sąsiada się skarży. Żonę Sąsiada Matka spotkała godzinę wcześniej, a ta zamiast coś powiedzieć na ten temat to obrażona odburknęła odpowiedź na Matki "dzień dobry" i odwróciła głowę w drugą stronę.
Sąsiada lubimy. Żony Sąsiada nie. I teraz Matka ma problem. Bo rozchodzi się o walenie w podłogę (tudzież sufit dla niektórych) i przesuwanie, jak to Sąsiad nazwał, "jakichś beczek". Jako że Matka w domu nie posiada żadnej, nawet najmniejszej, beczki po analizie stanu rzeczy doszła do wniosku, że musi chodzić o drewniane zabawki Syna Pierworodnego. Winowajcami zapewne są też słoik i kilka innych dość ciężkich rzeczy, którymi Pierworodny lubi się bawić. Jak widać nawet najmniejsze przejawy eko-rodzicielstwa u Matki zostają tłamszone, weź tu bądź rodzicem na czasie.
Ale co tu teraz począć, gdy Syn ma w nosie pluszaki a wszystko co niehałaśliwe już dawno mu się znudziło? Jest na etapie zrzucania przedmiotów z wysokości, np. z krzesełka do karmienia, i obserwowania jak spadają, badania świata dźwięków i eksperymentowania z nimi. Od kilku dni na przykład stuka sobie łapką w ściany i drzwi. A dziś, jak na złość, jakby to jemu Sąsiad zwrócił uwagę, wymyślił sobie rano zabawę w uderzanie plastikowym kubeczkiem w podłogę - zachwycony, że inne efekty uzyskuje stukając w panele a inne w płytki.
I co teraz? Zakazywać mu? Hamować jego ekspresję by żyć w zgodzie z Sąsiadką, która i tak z łaski odpowiada "dzień dobry" czy może stać się Mamuśką, która wszystkich wokół ma w głębokim poważaniu, bo zadowolenie jej Synka jest najważniejsze?
Prawdę mówiąc Matce zupełnie nie przeszkadza to całe stukanie. Nie trwa przecież bez przerwy, kilka minut i po sprawie, bo przecież żadna zabawa roczniaka nie trwa dłużej. I odbywa się w rozsądnych godzinach, czyli w porach największej aktywności Pierworodnego - nie ma mowy o zakłócaniu tym ciszy nocnej.
Zabronić mu więc układania wieży z kółek, bo gdy mu nie wychodzi albo chce zacząć od nowa to drewniane elementy uderzają o podłogę? Zabrać słoik, który uwielbia zamykać i otwierać i wkładać do niego klocek Lego? Przecież to zabawki, dzięki którym Matka może chwilę odetchnąć albo mieć czas na zrobienie czegoś w kuchni... Dylemat: spokojne życie z Sąsiadami czy spokój z Synem Pierworodnym?

wtorek, 9 kwietnia 2013

Życie jak film

(Bynajmniej nie jak kreskówka Disney'a czy inne dzieło familijnej kinematografii.)

Jakby nie dość mu było siniaków i zadrapań na twarzy, wczoraj przy kolejnym upadku przegryzł sobie wargę. Dziecko zapłakane i z krwią wypływającą z ust to nie jest widok, który pozwala łatwo zachować spokój.  W dodatku ranka jest tak niefortunna,  że co chwilę Pierworodny ją podrażnia i cały cyrk rozpoczyna się na nowo. Posiniaczony, podrapany, z napuchniętymi i krwawiącymi ustami wygląda jak Sylvester Stallone na koniec "Rocky'ego".

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Sprawa odhaczona

Przyjechali Dziadkowie i Chrzestny. Jedynie tydzień spóźnieni. Zadzwonili do Ojca Pierworodnego w niedzielę rano z pytaniem czy popołudnie będzie pasować. W pierwszym odruchu Matka stanowczo powiedziała NIE. Potem jednak sprawę przemyślała i orzekła, że lepiej mieć to z głowy i jak najszybciej wyjaśnić sytuację. No a skoro mieszkanie akurat w miarę wysprzątane to niech przyjeżdżają. Jako że zapowiedzieli się dość późno Matka miała wymówkę by bezczelnie postawić przed nimi jedynie kawę, harbatę i nic poza tym. Wizyta była tak sztywna jak jeszcze nigdy. Najlepszym dowodem na to było milczenie Matki Ojca i Brata Ojca, a to się prawie nigdy nie zdarza. Gdyby nie Syn Pierworodny w roli gwiazdy popołudnia, byłoby nie do wytrzymania.
Mimo wszystko Matka trwała w nadziei, że usłyszy w końcu jakieś marne "przepraszam", jakieś tłumaczenia, choćby najbardziej absurdalne. Tymczasem nic. Temat urodzin całkowicie pomijany. Matce gul rósł, ale się jeszcze hamowała.
Siedzieli wszyscy nad tą kawą i prześcigali się w zabawianiu Pierworodnego. Po dwóch  godzinach goście podnieśli się do wyjścia i przyszła pora na wysłuchanie standardowych wymówek, tych samych powtarzanych od lat - pies sam w domu, w piecu nie napalone, droga długa i męcząca - tu następuje analiza całej trasy, którą tym razem Matka zgasiła jednym zdaniem - "Wiem, jeździmy tą samą drogą". Usłyszała też Matka na odchodnym, że jej łatwiej jest przecież wybrać się do nich niż odwrotnie. No tak, bo przecież dużo łatwiej jest zebrać do kupy dwoje dorosłych (z których jedno pracuje nawet przeszło 300 godzin w miesiącu) i małe dziecko, a do tego jeszcze wszystkie manatki tegoż dziecka. Obiadki, kaszki, zabawki, śliniaczki, łyżeczki, kocyki, kosmetyki, wanienkę, wózek, ciuszki, pieluszki itd. Pewnie, że łatwiej jest się im wybrać niż 3 dorosłym osobom. Dlatego przez cały rok starali się chociaż raz w miesiącu jechać z Wnukiem do Dziadków. Ostatni raz pojechali z okazji Dni Babci i Dziadka. Wtedy stwierdzili, że mają dość - za każdym razem słyszą to samo, za każdym razem zapraszają do siebie, wracają wieczorem umęczeni, nic się nie zmienia. Postanowili, że dadzą Dziadkom potęsknić, może to skłoni ich do przyjazdu do Wnuka Pierworodnego. Efekt: nie zauważono różnicy. Matka Ojca po 2,5 miesiąca stwierdziła to co zwykle: "Ale on urósł przez ten miesiąc!". Matce ręce opadły.
Ale pod koniec wizyty już nie wytrzymała. Powiedziała wprost. Grzecznie, ale bardzo stanowczo. Wszystko co myśli o zeszłotygodniowym zachowaniu Dziadków i Chrzestnego Pierworodnego. Wszyscy byli w szoku. Bo przecież 8 lat gryzła się w język, chociaż wszyscy wiedzą, że język ma niewyparzony. Dopiero wtedy poczuła Matka, że winowajcom jest głupio, czyli tak jak być powinno. "Przepraszam" nie padło. Ale i tak Matka czuje, że zrozumieli. Matka Ojca powiedziała tylko "Ale chyba nam wybaczycie?!". Ni to pytanie, ni stwierdzenie. Matka z uśmiechem odpowiedziała "Może kiedyś", kątem oka widząc, że Ojciec ma ochotę zabić ją za to wzrokiem. Sam nie odezwał się ani słowem. Ciężko jest Matce zrozumieć jego relacje z Rodzicami.
Kiedy za gośćmi zamknęły się drzwi Ojciec Pierworodnego orzekł jedynie: "Nie mogłaś się na koniec powstrzymać?". Ni to pytanie, ni stwierdzenie.
"Nie mogłam."

niedziela, 7 kwietnia 2013

Coś za coś

Po sobotnich emocjach związanych z podróżą pociągami i spędzeniu całego dnia z Matką na spotkaniu po latach z jej przyjaciółkami z czasów licealnych i ich rodzinami, Syn Pierworodny wieczorem padł jak kawka. Nie obyło się bez pobudki na karmienie i kilkukrotnego podawania smoka. Jednak najważniejsze jest to, że Syn nie tylko spał do godziny 9:00 (a nie jak zwykle do 6:20), ale dał jeszcze Matce pospać do 9:40 (a nie jak zwykle do 6:30) bawiąc się grzecznie przez ten czas w swoim łóżeczku jedną zabawką - pluszowym zajączkiem zwanym Przytulaskiem (a nie jak zwykle dwudziestoma innym zabawkami - głównie poprzez wrzucanie ich do łóżka Matki i płakanie że nie można ich potem dosięgnąć).
Matka od nadmiaru snu stała się mało czujna i w pierwszym momencie po obudzeniu nie zwęszyła podstępu. Nie był to gratisowy Dzień Matki. Syn po prostu zbierał siły. Wstał z ilością energii, która bez trudu zasiliłaby wieżowiec przez 2 dni co najmniej. Nie do okiełznania.
Matka ściągała pranie z suszarki. Klamerki zostały w tym czasie jakieś 5 razy rozrzucone po całym pokoju. Matka myła zęby w łazience. Jej szczotka do włosów została wrzucona do toalety. Matka parzyła kawę. Syn wspiął się na skrzynki, które stoją w ramach bramki bezpieczeństwa przy wejściu do kuchni. Bieganie, wspinaczka, rozrzucanie wszystkiego, potykanie się, ściąganie ze stołu...
I tak cały dzień. W efekcie, mimo oczu dookoła głowy u obojga rodziców, doszły 3 nowe siniaki na twarzy Pierworodnego. Strach wyjść z nim jutro na spacer, by nie ściągnąć na siebie kontroli z opieki.

- Młody wrzucił dziś moją szczotkę do włosów do kibla - poskarżyła się Ojcu Matka licząc na współczucie.
- Eee tam, ja sam kiedyś swoją wrzuciłem.
- Aha.

piątek, 5 kwietnia 2013

Sposób, czyli nic na siłę - tylko młotkiem

Niedawna wizyta Matki Matki przyniosła pewną refleksję. "Ty na wszystko przy Synu Pierworodnym musisz mieć jakiś sposób" - usłyszała Matka. I chcąc nie chcąc musiała się z tym zgodzić.
Rzecz jasna, z racji ciągłego ze sobą przebywania to Matka jest mistrzynią w wymyślaniu tych sposobów, chociaż i Ojciec wykazuje się dużą kreatywnością.
Żeby Synowi zmienić pieluchę trzeba zawsze na ten czas dać mu coś do zabawy. Niestety bardzo szybko się nudzi i niemal za każdym razem musi to być coś nowego. Do niedawna skuteczne było też odrywanie się od całej czynności co ok. 10 sekund by potrząsnąć kryształkami na kinkiecie, które migocząc budzą zachwyt Syna. Od tygodnia pomagają także pierdzioszki w brzuszek, które wywołują salwy śmiechu u Syna. Gdy te sposoby zawiodą przewijanie staje się koszmarne.
Przy kąpieli muszą być gumowe zabawki, a przez kilka tygodni trwał też etap kąpania się z wieczkiem od słoiczka Gerber. Po kąpieli zabawa kosmetykami - rządzi i wymiata Sudocrem. Przy myciu zębów trzymanie pasty, a przy nakładaniu kremu na mróz zabawa tubką.
Ostatnio żeby usiadł w wózku też musi być czymś przekupiony. To samo z krzesełkiem do karmienia. Syn nie zadowala się byle czym i wciąż trzeba wysilać się intelektualnie, ciągła burza mózgów. Co mu się spodoba, czego nie zepsuje, nie połknie i czym nie zrobi sobie krzywdy?
Żeby dał sobie obciąć paznokcie trzeba włączyć "Ona tańczy dla mnie". Dopiero od jakiś dwóch tygodni podczas drzemki w ciągu dnia nie musi lecieć płyta z kołysankami - po jakiś dziewięciu miesiącach słuchania dzień w dzień w kółko tych samych 10 piosenek Matka ma nieodwracalny uraz na psychice.
Gdy Syn był mniejszy, na kolki śpiewała mu Matka "Na majówkę", a na uspokojenie włączała "Tanich drani" - kiedy jeszcze do tego zaczynała tańczyć Syn był wniebowzięty, a Kabaret Starszych Panów był prawdziwym hitem gdzieś w okolicach 3 i 4 miesiąca.
Posiłki to rzecz jasna wyższa szkoła jazdy. I tak naprawdę to tylko Matka ogarnia co i w jakiej kolejności podać. Jaki śliniaczek do jakiego posiłku. Co jaką łyżeczką (inna jest do kaszki, inna do zupki, inna do deseru i jeszcze inna do zabawy). Co zaśpiewać, co powiedzieć, jak zainteresować.
Matka ma też sposoby na odkurzanie mieszkania w obecności Syna Pierworodnego, umalowanie się i na wiele innych codziennych czynności.
Czasem zastanawia Matkę co by się stało, gdyby nagle przyszło Pierworodnemu spędzać całe dnie z kimś obcym, kto nie zna jego zwyczajów. Przez ile dni chodziłby głodny, brudny i niewyspany zanim zaakceptowałby nowe porządki i metody?

Pytanie

Dlaczego dzieci zawsze kichają wtedy gdy w buzi mają pełno jedzenia?

czwartek, 4 kwietnia 2013

Kuchenne rewolucje pod okiem Syna Pierworodnego

Kolejny dzień z życia Pierworodnego pt.: "Sam nie wiem o co mi chodzi, ale jak będę się darł cały dzień to może odgadniesz" przepłaciła Matka nadszarpniętymi nerwami, doprawieniem kilograma mięsa mielonego cynamonem zamiast papryką i całkiem niezłym wynikiem na bieżni na siłowni, gdzie dawała ujście niebezpiecznie wysokiemu napięciu.

O!

Do tej pory Matka miała mieszane uczucia. Bo w zasadzie to tylko się cieszyć kiedy Teściowie przyjeżdżają raz czy dwa razy do roku, od wielkiego dzwona i kiedy się nie ma ich co chwilę na głowie. Spokój, zero stresu, nie ma kłopotu. Z drugiej strony jednak można by w końcu strzelić focha, gdy przez cały rok życia wnuka przyjeżdżają jedynie dwa razy - tydzień po narodzinach, czyli w zeszłoroczne Święta Wielkanocne, żeby go poznać, i na chrzciny, kiedy miał blisko pół roku. Za każdym razem zjawiając się na jakąś godzinę przed czasem, na który zostali zaproszeni, czyli w momencie najgorszego harmidru w mieszkaniu, gdy trwało największe zamieszanie i nic nie było jeszcze dopięte na ostatni guzik przed przybyciem gości - luz, Matka przywykła i do tego, chociaż jest to dla niej wkurzające o wiele bardziej od godzinnego spóźnienia się.
Ale teraz Matka pękła. Oficjalnie postanowiła. Jest obrażona. I w dodatku czeka na oficjalne przeprosiny. Miarka się przebrała. W dniu pierwszego przyjęcia urodzinowego Syna, tylko dlatego że Ojciec Pierworodnego zadzwonił do Rodziców, dowiedziała się że Dziadowie i Chrzestny, czyli Brat Ojca, nie przyjadą. Szybko, bo już koło południa, podczas gdy przyjęcie zaplanowane było na 15-tą. Kiedy swego czasu informowali, że nie przyjadą na pierwszą rocznicę ślubu Matki i Ojca byli już pół godziny na nią spóźnieni a jedzenie stygło na stole, więc tym razem i tak wykazali się dużą klasą.
Tym razem Matka ma dość. Przez ponad 8 lat na różne rzeczy przymykała oczy. Wiele tolerowała i przemilczała, setki razy liczyła do dziesięciu. Ale kiedy chodzi o Syna Pierworodnego Matka staje się zasadnicza i waleczna. I łatwo nie odpuszcza.
Mata ma dość i jest wkurwiona jak sto pięćdziesiąt. Ma dość wymówek, z których można by wysnuć wniosek, że ma do Teściów bliżej niż oni do niej. Ma dość słuchania, że Syn Pierworodny jest bardziej związany z Matką Matki niż z Matą Ojca. No jest! Jak ma nie być? Uwielbia swoją Babcię, bo ta mimo że dużo pracuje, gdy tylko ma trochę czasu jedzie godzinę autobusem aby móc się z nim pobawić na podłodze czy zabrać go na spacer. Matka Ojca chociaż jest na emeryturze uważa że jest bardziej zapracowana i trudniej jej się wybrać. Bo to jednak 100 km. I jedna przesiada. I co z tego że dysponuje samochodem skoro Ojciec Ojca tyle pracuje, że samochodem to też problem się wybrać... bla, bla, bla. Sranie w banie.
Matka jest wścieła. Matka ma dość. I nie wyluzuje. O!