czwartek, 31 marca 2016

Bajka




Syn Pierworodny mówi. Mówi dużo, a wręcz bardzo dużo. A przy okazji im więcej mówi, tym więcej w jego mówieniu pojawia się figli, żarcików, fantazji, historii, dykteryjek, opowiastek.

I tak pewnego dnia, jakiś miesiąc temu, usiadł, znudzony spojrzał na ilustrację z którejś ze swoich dziecięcych gier i...

opowiedział Matce bajkę. Swoją pierwszą BAJKĘ.
Od tamtej pory było już wiele innych. Ale ta była pierwsza, najważniejsza.

Cóż to była za bajka... Cóż to była za bajka... Wszystko w niej było, proszę ja Was, wszystko. I klasyczne "dawno, dawno temu", i wstęp, i rozwinięcie, i zwroty akcji, i szczęśliwe zakończenie. Takie trochę połączenie "Piotrusia Królika" z "Królową Śniegu" i "Szeregowcem Ryan'em". Tylko lepsze, bo jego własne, bo pierwsze...


Wczujcie się!

*

Było tak zimno kiedyś. Kiedyś.
Kiedyś, kiedyś, kiedyś... Kiedyś. Zima była.
I były króliki. I widziały śnieg.
I BOMBY były!
I zaświeciło słońce.
Stopniał śnieg. I był koniec.


*

Prawda? C'nie? No właśnie, też tak uważam :-)



Następnego dnia nie zdążyła Matka ochłonąć jeszcze z emocji, jak usłyszała nową bajkę. Inspirowaną tym samym rysunkiem.

Ale ta bajka, moi drodzy, to już czysta poezja...


*

Nie było słońca. Była zima. 
I były króliki. I śnieg był. I ślady na śniegu.
I przyszło słońce. 
I pierwszy raz widziało króliki. I pierwszy raz widziało śnieg. 
I zima się skończyła.

*


Matka zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo jest nawiedzona. Nie musicie jej uświadamiać w komentarzach pod tym wpisem.
Za to grzecznościowe peany nad wczesną twórczością przyszłego geniusza literatury mile widziane.



wtorek, 22 marca 2016

Jak wychowam miękką faję, bo nie czerpię z ludowych mądrości z osiedla




"Chłopaki nie płaczą!"

Jak to? Więc co robią, jak im źle, smutno, boli? Zęby zaciskają? Wyrywają paznokieć u palca lewej stopy, żeby odwrócić uwagę i by mniej bolało to co bolało? W mordę walą kogo popadnie, na oślep i bez pytania? Idą do lasu porąbać jakieś trzydziestometrowe drzewo albo powalczyć dla sportu z niedźwiedziem niczym Leo w "Zjawie"? A może piszą wiersze, by wyrzucić z siebie trudne emocje? Lub biegną do swojego psychoanalityka przepracować uczucia? A jak upadają na oblodzony betonowy chodnik, a w dodatku są chłopakami zaledwie trzyletnimi, to też nie mogą płakać? Bo byłam przekonana, że w takim przypadku mają jak największe prawo sobie popłakać i przytulić się do mamy. Ba, gdybym ja, zmęczona po całym dniu, wracając do domu, wyłożyła się jak długa na lodowisku przy śmierdzącym kontenerze na śmieci, lecąc twarzą w chodnik, pewnie rozpaczałabym znacznie bardziej niż trzyletni chłopiec. I zrozumiałabym także łzy dorosłego faceta w analogicznej sytuacji, bo niby czemu nie? Łzy mojego synka są chyba dostatecznym dowodem na to, że chłopcy płaczą.
Więc Droga Sąsiadko, nie mów, kurwa, mojemu dziecku, że chłopaki nie płaczą!



"Taki ładny jesteś, że powinieneś być dziewczynką."

Też nie możemy pogodzić się z tym, że mamy takie ładne dziecko. To chyba nienormalne żeby chłopiec był tak ładny. Próbowaliśmy wszystkiego. Tłukliśmy aż do puchnięcia, bo podobno siniki i blizny dodają męskości, tarliśmy papierem ściernym, by pozbyć się tej gładkiej cery, zapisaliśmy na MMA dla trzylatków i crossfit dla przedszkolaków, coby jakiegoś męskiego sznytu nabrał... A wciąż słyszymy od obcych ludzi, że taki ładny, najładniejszy w przedszkolu, taki ładny, że chyba dziewczynka, i te włoski, te oczy, ten uśmiech... Taki ładny, że powinien był urodzić się dziewczynką. No jego wina. Bo według "Sztuki kochania" Michaliny Wisłockiej wychodziło, że z płodzenia w taki dzień cyklu, jak nic - dziewucha, jak nic.
Spać nie możemy, tylko palce z nerwów po nocach zagryzamy, bo co to dopiero będzie, jeśli mu tak zostanie? Co jeżeli z tego nie wyrośnie? Przecież powinien być tylko trochę ładniejszy od diabła, wystarczyłoby. A w tym wypadku? Co robić? Zacząć ubierać w sukienki, zapleść warkoczyki, do łapy dać lalkę Barbie i ukrywać przed światem, że jest chłopcem?



"No co ty, chłopakowi kuchnię do zabawy byś kupiła?"

Nie, pewnie że nie. Tak tylko żartowałam głupio. Przecież mężczyźni nie powinni nawet wiedzieć, jak podgrzewa się zupę albo obiera marchew. Od czegoś w końcu są baby na świecie. I budki z kebabem. Po co taka wiedza miałaby zaprzątać męskie umysły - jeszcze by zabrakło miejsca na informacje typu: co to jest spalony albo jak się hamuje silnikiem. Lepiej nie ryzykować.
Kanapki? Sami mieliby sobie robić kanapki? A od czego mają mamusie i żony?
To przecież wiadome, że od kuchni, w której właśnie lepi się pierogi, powinni trzymać się jak najdalej, tak jak od łazienki, gdy kobieta depiluje strefę bikini. A o gotowaniu wiedzieć jak najmniej, bo od tego mogą wypaść włosy na klacie, urosnąć piersi i zacząć się regularne miesiączki.
Oczywiście, że nie kupię mojemu dziecku zabawkowej kuchni. Chyba, że byłoby dziewczynką, wtedy to inna sprawa, obowiązek wręcz. Zaraz po różowej miotełce i szufelce. Od najmłodszych lat powinna wiedzieć, gdzie jej miejsce. Ale w tej sytuacji... choćby gówniarz błagał, niech się do garów nie tyka. Jeszcze wyrośnie na jakiegoś dżender-popaprańca.

Albo normalnego człowieka.


piątek, 18 marca 2016

Syn na luzie ćwiczy buzię




Oficjalnie odwołuje Matka stwierdzenie, jakoby Syn Pierworodny nie mówił.

Wiem, wiem, wszyscy uprzedzali, że tak będzie i że Matka zatęskni jeszcze do tych czasów, gdy trzymał język za zębami. Na razie nie tęskni, tylko z fascynacją obserwuje, a przede wszystkim słucha, co to się dzieje. A dzieje się.

Bo Pierworodny, proszę Państwa, rozgadał się tak, że hej. W ciągu ostatnich kilku tygodni nadrobił wszelkie niepokojące zaległości. Zapamiętuje słowa piosenek i wierszyków, snuje opowieści, wypowiada się całymi zdaniami, opisuje fabułę bajek, które ogląda, bez skrępowania rozmawia z obcymi.

Ale Pierworodny, jak to Pierworodny, sam z siebie nie zabrał się do tego mówienia. Ooo, nie! Musiał dostać jakiś motywator, deadline, coś, co przerwie tę prokrastynację i zmobilizuje go do działania na polu komunikacji międzyludzkiej.

Punktem zapalnym okazał się telefon do logopedy. Wystarczyło zadzwonić.
Zadzwonić. Po prostu. Tylko.
Żeby Matka wiedziała, że to takie proste... zadzwoniłaby już w okresie pierwszych kolek czy ząbkowania - iluż niedomówień by wtedy uniknęli...

Na wizytę trzeba było czekać blisko dwa miesiące. Przez ten czas, od wspomnianego telefonu w styczniu do "godziny zero", wypadającej 4 marca o 9:00, Pierworodny zrobił jakiś komunikacyjny krok milowy. Matka i Ojciec szybko przestali nadążać i z niedowierzaniem słuchają codziennie przynajmniej kilkunastu (kilkudziesięciu?) nowych słów pojawiających się w słowotoku Syna. Słowotok zaś zaczyna się mniej więcej po otwarciu przez niego rano prawego oka, a kończy po pierwszym rozdziale czytanej na dobranoc książki.

Skoro już tę wizytę u logopedy Matka umówiła, nie warto było z niej rezygnować, ale gdy tylko wyszli z domu upewniła się w przekonaniu, że jest im zbędna.
Pierwsze kroki skierowali do sklepu, w którym Pierworodny od progu, z uśmiechem tańcząc, podskakując i gibając się, śpiewnie zawołał: "Poprosimy dwa bilety", a wychodząc wyartykułował (bez upominania) najpiękniejsze w swoim życiu "Do widzenia". Pani ekspedientka chyba nie poznała, że to to samo dziecko, które jeszcze niedawno stawało nieśmiało przy ladzie i przestraszone cichutko ryczało "łaaa", co oznaczało: "Poproszę soczek Leon w kartoniku. To ten z lwem na przedzie".

Pani Logopeda również nie miała wątpliwości, że wizyta nie była konieczna i wszystko z mową Pierworodnego jest w porządku, jak na jego niespełna 4 lata.

Z każdym dniem coraz bardziej przekonuje się Matka, że może jednak aż za w porządku. Bo to już nie chodzi o to, ile on mówi, ale co.

Jedna sprawa, że potrafi pyskować tak, że w pięty idzie. Druga, że potrafi zgasić rozmówcę jednym słowem. W obu przypadkach efekt jest taki, że stoi Matka z rozdziawioną buzią i potrzebuje chwili, aby dojść do siebie i jakoś wychowawczo ustosunkować się do jego wypowiedzi. No zwyczajnie nie przywykła jeszcze.

A taki przykład...

Dobiera się Syn do Matki komputera.
Komputer przezornie zostawiła Matka wysoko na regale, aby Syn się do niego nie dobierał.
Syn z kolei przezornie i po cichu przyniósł sobie swój podest z łazienki.
Po wejściu na niego i wyciągnięciu rąk w górę dosięgał do otwartego laptopa jedynie palcami. Matka dobiegła w momencie, gdy komputer chwiał mu się już nad głową - jeden fałszywy ruch (przy waleniu na oślep w klawiaturę więcej niż prawdopodobny), a zarówno laptop jak i Pierworodny zlecieliby z hukiem.
Tłumaczy więc Matka, że w najlepszym wypadku nabiłby sobie guza, ale mogło się też skończyć rozcięciem głowy. Tłumaczy, że przecież nie wolno mu ruszać komputera mamy. Tłumaczy, że gdyby komputer spadł z takiej wysokości, byłby już do wyrzucenia. Tłumaczy, że komputer kosztuje bardzo dużo pieniędzy.
Co na to Syn?
Patrzy Matce w oczy, po czym upada na podłogę, zatrzymując głowę na przykucniętych kolanach Matki i, zamykając oczy, informuje:
"Umarłem.".


Ale Pierworodny jest w tym coraz lepszy i potrafi zgasić nawet wychowawczo - tzn. tak, że po jego słowach już nic bardziej wychowawczego nie jest się w stanie dodać.

W swoim gabinecie Pani Logopeda pokazywała Matce, jakie ćwiczenia warto wykonywać, aby ćwiczyć u Pierworodnego język (tak profilaktycznie). Opowiadała i pokazywała, a w tym czasie Syn bawił się jakąś grą, którą od niej dostał, nie wyglądał na zainteresowanego rozmową. Pani Logopeda wymieniła też kilka sposobów na zastosowanie ćwiczeń w trakcie codziennych czynności (przy czym Matka w myślach przekształcała je na rzeczywistość z Synem). Na przykład wysmarowanie talerzyka Nutellą i wylizywanie (w przypadku Syna ketchupem), posmarowanie miejsca nad górną wargą miodem (lepszy byłby koncentrat), rozsmarowanie wokół ust lodów i oblizywanie się (lody dla wszystkich!), no itd. w ten deseń.

Tego samego dnia, po południu, siedzą Matka z Synem na podłodze, budując samochody i garaże z klocków. W pewnym momencie dostrzega Matka, że zakatarzony Syn zlizuje gluty spod nosa. Fakt faktem, że nie słyszała jeszcze o dziecku, które by podobnych praktyk nie uskuteczniało, ale przecież wychowawczy fason trzeba trzymać, więc upomina:

- Ej, no co Ty?! Weź chusteczkę.

- Mama, ale ja ćwiczę - rzekł poważnie. I z rozmachem oblizał się ponownie.

Ćwiczy... psia kostka...


środa, 16 marca 2016

Telefony, telefony... czyli jak to się robi




Nie zazdrości Matka telemarketerom, ankieterom, pracownikom banków, operatorów komórkowych i innym osobom odpowiedzialnym za telefoniczną reklamę, obsługę klienta czy zbieranie opinii, którzy nieopatrznie wybiorą akurat numer Ojca Pierworodnego.
Ci rezolutni, z dobrym refleksem i przyzwyczajeni do rozmów wybiegających poza utarte schematy wyuczone podczas weekendowego szkolenia jeszcze jakoś sobie z nim radzą. Biada natomiast tym, którzy tych cech nie posiadają, a trafią w nieodpowiedni moment w ciągu zapracowanego dnia Ojca, który telefonów odbiera średnio kilkadziesiąt dziennie (a sam wykonuje drugie tyle).


I tak kilka dni temu, odważnie i niczego nieświadom, zadzwonił Pan z Banku.

Powiedział to, co zwykle mówi na początku, po czym przeszedł do sedna:

- Widzę, że aktywnie korzysta Pan z naszej karty kredytowej. W związku z tym mam do Pana takie pytanie: jak używa się tej karty?

- No wie Pan... - zaczął poważnie Ojciec - najlepiej to podać ją sprzedawcy, a następnie wpisać swój PIN.

[cisza]
[cisza]
.
.
[śmiech]

- Ale chodziło mi o to...

- Ależ ja wiem o co Panu chodziło - wyrwał się Ojciec z nadmiernym entuzjazmem. -  BARDZO DOBRZE MI SIĘ KORZYSTA Z TEJ KARTY. Korzystam z Waszych środków a nie własnych, więc PRZYJEMNOŚĆ Z ZAKUPÓW JEST PODWÓJNA!!


Bingo! Pan z Banku został na tyle zbity z tropu, że rozmowę udało się błyskawicznie zakończyć.


*

Ale nie zawsze Ojciec ma tyle czasu. Bywa, że kończy tego typu rozmowy znacznie szybciej.

W związku z powyższym dialogiem przypomniał się Matce jeszcze jeden, który opublikowała już kiedyś na FANPAGE'u.

- Dzień dobry, bla bla bla bla bla... - Dzwoniąca tym razem Pani zaczęła wypowiadać swoją zwyczajową formułkę.

- Muszę Pani przerwać. - Zgodnie z tym, co powiedział przerwał jej Ojciec Pierworodnego. - Przepraszam, ale Pani głos bardzo przypomina mi głos mojej byłej dziewczyny. Niestety nie mam dobrych wspomnień, dlatego muszę się rozłączyć. Do widzenia.


Krótko, grzecznie, skutecznie.
Można? Można!

A Matce po 20. pytaniu z ankiety na temat znajomości marek piwa zarówno polskiego jak i światowego rynku albo po 6. tłumaczeniu dlaczego nie chce kredytu, który jest tak wspaniale nisko oprocentowany siadają nerwy i wybucha.


piątek, 11 marca 2016

Gadka trzylatka #6


Gadka trzylatka  #1  #2  #3  #4  #5



Co na to Freud?

- Mama, a wiesz co mi się dzisiaj śniło?

- Co, kochanie?

- Bułka z masłem.


hmm.



Wyścig, czyli kto pierwszy ten lepszy

Syn bardzo lubi wyręczać się innymi w sprawach, które niekoniecznie są dla niego "bułką z masłem". Do takich spraw zalicza się m.in. ubieranie i rozbieranie. Poranne i wieczorne, przed spacerem i po. Niemal po każdym powrocie do domu trwają negocjacje, kto ma ściągnąć czapkę, a kto zdejmie buty (może jednego ty, a drugiego ja), kto rozepnie guziki, a kto zamek. Matka i Ojciec imają się wszelkich możliwych sposobów, byle zachęcać Syna do samodzielności. Dobrym sposobem są wyścigi. Na przykład kto pierwszy zdejmie kurtkę. Pierworodnemu to pasuje. Lubi się ścigać. Doszło do tego, że ścigają się nawet jego nogi bądź ręce, która pierwsza zdejmie nogawkę spodni, skarpetkę, rękaw bluzy, kurtki...

Ale, ale. Pierworodny nie jest pierwszy naiwny. Też potrafi wymyślić Matce wyścig.
I tak któregoś dnia, po powrocie z przedszkola przedstawił swój pomysł:

- A może kto pierwszy??? Ja będę jeść lizaka, a ty mnie rozbierzesz? Kto pierwszy, ten może leżeć.

- A ten co przegra, co ma robić?

- Nic.

W sumie pasuje mi taki układ - pomyślała Matka. Niedługo potem poczuła się oszukana, gdy obierając ziemniaki zobaczyła, jak Pierworodny zagarnął obie nagrody i, nic nie robiąc, leżał wyciągnięty na kanapie i głośno cmokał tego swojego lizaka.

 - Przegrałam. Znowu. Kiedy ja się nauczę?



Co się mówi?

Siedzi Pierworodny na kolanach u Matki. Oglądają zdjęcia na laptopie. W pewnym momencie wyczuła Matka, że atmosfera wyraźnie się zepsuła.

- Ej! A co to za puszczanie bąków, siedząc u mnie na kolanach? Co się mówi, jak się puści bączka?

- To mama!

- Co? Na pewno to właśnie się mówi? A nie co innego?

- To mój tatuś! - poprawił się Pierworodny wielce zadowolony z własnego sprytu.



Metryki nie oszukasz

Przez jakiś czas trwał u Pierworodnego etap ciągłego ustalania, co kiedy się wydarzyło. Tzn. czy miał wtedy już 3 lata, czy jeszcze 2. Jeżeli miał 2 to znaczy, że było to dawno, jeżeli 3, znaczy że właściwie to jakby to było wczoraj, choć mogło minąć już kilka miesięcy. Skala to o tyle mało miarodajna, że poczucie czasu u 3-latka jest specyficzne i czasem upiera się, że coś, co wydarzyło się tydzień wcześniej, było rok temu, gdy był 2-latkiem. A 2-latki to przecież takie prawie dzidziusie, maluchy, którym niemal niczego nie wolno i nic nie potrafią.
Dlatego też, oglądając bajkę Syn upewnia się, czy jest ona odpowiednia dla jego wieku. Zaczęło się od rozgoryczenia, gdy Matka kilka razy stwierdziła, że kreskówka jest dla starszych dzieci i wyłączyła. Jednak później naszła go refleksja, że skoro jemu nie wolno pewnych rzeczy oglądać, zapewne dwulatkom nie wolno oglądać czegoś, co on już może.

I tak któregoś dnia, w trakcie chorowania, odkrył z Matką nową bajkę o autach. Nieszkodliwą. Ale brzydką, niedopracowaną, z męczącym dubbingiem - strata czasu.
Pierworodny zachwycony - bo o autach. Ogląda. Matka się męczy, więc zabrała się za czytanie książki.
W pewnym momencie, po obejrzeniu już sporego fragmentu, Pierworodny uświadomił sobie, że zapomniał spytać:

- YYYYhhhh!!! - Aż się zapowietrzył. - A to jest na 3 lata?

- Tak, myślę że taaak, aleee...

- A na 2 też?

- Chyba tak. Aleee wydaje mi się, że to taka nieciekawa bajka, cooo? Możeee... - Matka starała się dyplomatycznie zaproponować jakąś zmianę repertuaru.

- To ty już jesteś za stara, mamuś.


I tyle w temacie.


czwartek, 10 marca 2016

A u nas powoli już wielkanocnie




7 rano. Stoją Matka z Synem na klatce schodowej. Wychodzą do przedszkola. Czekają na windę.

Stoją i czekają aż winda zjedzie z dziewiątego. Stoją, czekają. Matka wgapia się w windę. Syn z

uniesioną głową i poważną miną wparuje się w Matkę, nic nie mówi. Stoją tak, czekają. Matka gapi

się na nieruchomą windę. Syn wpatruje się w Matkę. Winda ruszyła. Jedzie. Syn się wpatruje.

Matka patrzy przed siebie, ale ma tę cholerną świadomość jego wpatrywania się. Winda jedzie. Nic

nie mówią. Ósme. Siódme. Wpatruje się. Czekają. Stoją. Nic nie mówią. Szóste. Piąte. Gapi się.

Czekają. A on się gapi. Czwarte...



Nie wytrzymała:



- Co?!

- Jajco.


sobota, 5 marca 2016

Co powie tata?

czyli rozmowy z Ojcem Pierworodnego


Wygląda na to, że marzec na blogu minie pod znakiem rodzinnych dialogów.
Wyrobiła w sobie Matka nawyk spisywania zabawnych (przynajmniej we własnym mniemaniu) rozmów swojej rodziny - o ile tylko akurat ma na czym, co skutkuje tym, że gdy raz na jakiś czas stara się te zapiski uporządkować, znajduje je to tu, to tam i w ilościach hurtowych.

Tym razem, po gruntownym przejrzeniu zeszytu, notesu i komputera, nazbierało się ich tyle, że starczy na cały cykl cytatów z Ojca i Syna.

Ostatni post był kolejną odsłoną serii #gadka3latka. Dziś w takim razie #gadka30latka. Czyli, co tam znowu chlapnął Ojciec Pierworodnego.



Zabawy kreatywne

W domu goście.
Wieczór. Pierworodny zmęczony, zaczyna mu odbijać. Dorośli siedzą, próbują rozmawiać. Syn biega w tę i z powrotem od sypialni do łazienki przez salon, w którym wszyscy siedzą i drze się na cały regulator jak opętany.

Ciocia Pierworodnego zaskoczona pyta:

- Co on robi?

- Bawi się w "Kevin sam w domu" - odpowiada spokojnie Ojciec.




Poznajmy się

- Zapomniałam wziąć z domu telefon - spokojnie poinformowała Matka Ojca rano w biurze, wypakowując z torebki potrzebne jej rzeczy.

Ojciec postawił oczy w słup. Wyraźnie nie dowierzał.

- O jaaaaa... teraz będziesz musiała dać radę przez CAŁY dzień!

- Nie przesadzaj.

- Racja, przez pół. Ale przynajmniej będziemy wreszcie mieli okazję, aby się lepiej poznać.


<foch><na_wszelki_wypadek>




Kto pierwszy, ten ładniejszy

Rano. W łazience.
Matka szuka swojej twarzy, potrzebując do tego lustra wiszącego nad nie za dużą umywalką.
Ojciec przyszedł się ogolić, zajmując to samo strategiczne miejsce. Miejsce odpowiednie akurat dla jednej dorosłej osoby.

- Ej, ale ja się tu maluję! - poinformowała zdezorientowana Matka, stojąc za plecami Ojca z maskarą w ręce i jednym okiem jakby bardziej.

- Spoko. W ogóle mi nie przeszkadzasz.


Yyy...

A gdzie: "Kochanie, jesteś tak piękna, że nie musisz się malować"?




SPAsuje

Przegląda Ojciec ulotkę SPA. Z udawanym zainteresowaniem czyta ofertę.
W końcu zwraca się do kolegi:

- To co? Idziemy? Zobacz są "zabiegi dla panów" - czyta, pozorując entuzjazm. - Ooo, jest też jakaś "Hanna" - entuzjazm wzrasta, by po chwili zniknąć zupełnie. - A nieee... "henna".




Zapisane w gwiazdach 

- Weź sobie przeczytaj horoskop z Biedronki - zachęca Ojca Matka, która przeczytała rubrykę w programie telewizyjnym chwilę wcześniej i uznała, że bardzo się Ojcu spodoba to, co napisano przy jego znaku zodiaku.

- Przeeestań... Ja nie wierzę w takie rzeczy. Wróżbita Maciej mi powiedział, że w tych gazetach to tylko bujdy.




Skąd się bierze zło na świecie

Matka Matki, która akurat przyjechała z wizytą, ogląda wieczorem serial "Przyjaciółki". Matka i Ojciec w ogóle nie znają fabuły, bohaterów, nie wiedzą która to seria. Mimo to Ojciec w połowie odcinka rozsiadł się przy teściowej na kanapie i ogląda z zainteresowaniem. O tyle męczące jest oglądanie takich produkcji z Ojcem, że niemal przy każdej scenie musi on wtrącić swoje trzy grosze.

W pewnym momencie, patrząc na ekran telewizora, superpoważnym tonem wyraża swoje oburzenie:

- I znowu kłamią? A potem tyle z tego patologii na świecie!


Właśnie.


środa, 2 marca 2016

Gadka trzylatka #5

Gadka trzylatka   #1  #2  #3  #4



A Ty nawet nie wiesz, jak bardzo Cię kocham

- Synuś, a Ty wiesz jak ja Cię kocham? - zaczęła standardowo Matka.

- Nie - odpowiedział standardowo Syn.

- Nieee wieeesz??? To ja Ci muszę to jak najszybciej powiedzieć. Kocham Cię najmocniej na świecie!!!

Zwykle w tym momencie Syn się uśmiechał, a dialog się urywał. Zwykle, bo tak sobie powtarzają ten dialog od przynajmniej dwóch lat. Aż tu nagle pewnego dnia...

- A ja jak mamę kocham?

- Jak?

- Tak, że fuj!


Czyli, że co? Że do porzygu? Obrzydliwie mocno? Czy jednak Matka sobie dodaje?



A, bo wymyślają z tymi imionami...

Oglądają Matka z Synem zdjęcia z przedszkola.

- A ta dziewczynka jak ma na imię - pyta Matka.

- Nie wiem - odpowiada Syn jak zwykle, gdy pytanie dotyczy dziewczyn (poza jedną).

- Jak to, nie pamiętasz?

- Nie. Ale tak samo jak Wiktor.

- Yyy, Wiktoria???

- No.



To się dowiedziała

Założył Pierworodny kapcie Matki. Założył, chodzi zadowolony po mieszkaniu i powtarza bez przerwy:

- Jestem mamusia. Jestem mamusia.

Tymczasem mamusia niepewnie to obserwuje. Bo nigdy nie wiadomo, czego można dowiedzieć się o sobie z takiego naśladowania. A nie był to akurat udany dzień.
Rozbawiony Ojciec widocznie również pomyślał, że zaraz dowie się czegoś interesującego, ale że nie chodziło o niego, nie bał się, co to będzie.

- Jestem mamusia. Jestem mamusia.

- I co będziesz teraz robił??? - Ojciec w końcu nie wytrzymał i podkręcił tempo.

- Nic - odpowiedział zadowolony Syn. I powtórzył to parokrotnie.


A Ojciec osmarkał się ze śmiechu.



***

Kolejne dialogi ukazały się już na fanpage'u Matki. Jednak może ktoś jeszcze ich nie czytał, a może w ten sposób zostaną ocalone przed zgubą.

Przy okazji zachęca Matka do obserwowania od czasu do czasu (a może nawet - w skrajnych przypadkach - do polubienia) owego fanpage'u. Tam też nic mądrego Matka nie pisze, ale za to trochę częściej niż tutaj.




Disko ponad wszysko 

Ojciec z Synem wybierali się w odwiedziny do Babci i Dziadka. Czekała ich długa podróż, a po drodze mieli jeszcze podwieźć Matkę do galerii handlowej. W związku z tym w samochodzie Pierworodny mógł siedzieć z przodu (na miejscu mamy), a Matka zajęła miejsce za jego fotelem. Podekscytowany Syn rozsiadł się wygodnie w swoim foteliku, rozejrzał wokół - lans na całego (brakowało już tylko zimnego łokcia za szybą), po czym rzucił w stronę Ojca odpalającego auto:

- Tata, włączysz jakąś brzydką piosenkę?

- Co proszę? - wyrwała się Matka z tylnego siedzenia. - Co ty mu włączasz, kiedy jesteście sami??? - Przez myśli zdążyło jej przelecieć kilka płyt O.S.T.R., Sokoła, Hadesa, Bisza... Krótki przegląd hip-hopowy. Inne gatunki muzyki, z tych najczęściej słuchanych w samochodzie, chwilowo pozostawały poza celownikiem.

Ojciec, zbity z pantałyku, spojrzał na Syna. Matka, zbita z pantałyku, spojrzała na Syna. Syn, niczym nie zrażony, zaczął śpiewać, wymachując rękoma:

- "Luda tanczy jak szalona!"

Po opanowaniu ataku śmiechu (to Matka) i ogólnym ochłonięciu (to oboje) padło kluczowe pytanie:

- Skąd ty to znasz?

- Kuba śpiewa. I Szymon. 

No proszę. Więc jednak, po półtora roku edukacji, nauczył się jakiejś piosenki w przedszkolu. Oprócz "Sto lat".

Trochę szkoda, że akurat "Ruda tańczy jak szalona". A tym bardziej szkoda po tym, jak doszkolono się na You Tube, co to za czort. Matka znała to tylko z dzwonków na telefony, Ojciec wcale. 
Teraz gotów wypisać dziecko z przedszkola.



Pajączek

- Mamuś, mamuś! Masz pajonka! - rzekł uradowany Syn do Matki stojącej na środku pokoju i zapatrzonej w ekran telefonu.

- Co mam, synuś? - zapytała trochę nieuważnie.

- Pajonka :-)Emotikon smile

- GDZIE? - dotarło wreszcie co powiedział. 

Matka zamarła, próbując zachować zewnętrzny spokój, chociaż wewnątrz zdążyła już zemdleć, otrzeźwieć, popłakać się i przekląć siarczyście cztery razy i jeszcze mać.

- Tu. - Wskazał jej głowę, mniej więcej w okolicach lewego ucha.Emotikon smile

K***! K***! K***! Matka spokojnie podeszła do lustra w przedpokoju. Szuka, przygląda się, sprawdza. Nic nie ma. Wraca do pokoju.

- Synek, gdzie ja mam tego pająka?

- Już nie masz. - W jego głosie słychać było rozczarowanie.

Ręce Matce opadły.

- O! tu jest! - zakrzyknął Pierworodny i wskazał podłogę w okolicach matczynych stóp.

- GDZIE? Nie widzę! - Uruchomiła Matka głęboko ukryte pokłady stoicyzmu i nie zwiała, tylko, bacznie wpatrzona w ciemne panele, stała nieruchomo, mając nadzieję, że jak właduje do gęby wszystkie palce lewej łapy to coś pomoże.

- Ooo, już nie ma. - Smutek.

- Na pewno? Nie widzisz go? - spytała Matka i dla pewności zaczęła jeszcze obracać się wokół własnej osi, rozglądając się dookoła.

- Ooo, tam jest teraz! - Radość.

Sprinter pieprzony, no.

- Gdzie?

- Na ścianie!

- Tu na ścianie? - Wskazała Matka ręką ścianę, na której, mimo wyostrzonych przez adrenalinę zmysłów, nie zauważyła żadnych jadowitych pajęczaków.

- Teraz tam! Na suficie!

- Niczego nie widzę na suficie. Na pewno tam jest?

- Tak, a teraz tu! Pajonk! - Znów pokazał na ścianę, a Matka przestała nadążać. 

Wtem...

- Synuś, chodzi ci o to światełko?

- Tak, pajonk. Emotikon smile

- Dziecko, to nie pająk tylko ZAJĄCZEK. Przecież to mój zegarek go robi - zdołała powiedzieć Matka, której z nerwów zgasło właśnie kilka neuronów, a lewą rękę (oczywiście tę z zegarkiem) przeszył ból zapowiadający zawał.