niedziela, 31 sierpnia 2014

Przemówił!




W samą porę. Jutro pierwszy dzień przedszkola.
Znikają obawy związane z trudnościami w porozumiewaniu się z Pierworodnym.

Taki progres, taki progres... Nikt Matce nie powie, że przedszkole to zło. Pierworodny dopiero co zapisany a już takie postępy. Na dwa dni przed rozpoczęciem przedszkolnej edukacji z wrażenia zaczął mówić.

Fakt faktem, choć Matka starała się zachować spokój i cierpliwość, jednak obawy i niepokój w niej narastały. No bo co z tym mówieniem Pierworodnego??? Przez ponad pół roku żadnego nowego słowa. W zasadzie rok temu używał więcej słów niż teraz. Uspokajające jest to, że doskonale rozumie, co się do niego mówi. Jednak dziwne, że zawsze unika odpowiedzi, kiedy nie da się odpowiedzieć "tak" lub "nie" albo "mama" czy "tata".

Nigdy, ale to nigdy, nie odpowiedział też na zdanie zaczynające się od "Powiedz...". 
Żadne "Powiedz mama.", "Powiedz kotek." czy "Powiedz auto." nie wchodziły w grę. Na "powiedz" po prostu się zacinał, udawał że nie słyszy albo zmieniał temat.

Aż tu nagle taki postęp, taki postęp...

Pierworodny nauczył się nowego słowa.
Powiedział je sam z siebie i od dwóch dni powtarza przy każdej nadarzającej się okazji. Ku początkowej uciesze rodziców i niesłabnącej radości własnej.
Cieszy go więc, gdy ktoś zapyta: "Jakiego słowa wczoraj się nauczyłeś?" albo "Co ty powiedziałeś?".
Można też pytać: "A co tu masz?", "A co to jest?", "Jak to się nazywa?".
Są też chwile, gdy można zapytać o cokolwiek, by usłyszeć słowo dnia. Jaka to litera? Jak masz na imię? Można nawet nie pytać o nic, by je usłyszeć. Można usłyszeć je w najróżniejszych kontekstach i wypowiadane na różne sposoby. Pierworodny ćwiczy przy jego pomocy swój aparat mowy, bada jego możliwości i zachwyca się nowo zdobytą umiejętnością. Entuzjazm nie gaśnie.

Syn Pierworodny umie powiedzieć:
pupa.

Nie ma co, zabłyśnie w tym przedszkolu.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Matka jest Rodzicem, wiedzieliście?

Dziś dotarło to do Matki. Dotarło, że to już. Stało się. Nie ma odwrotu.
Po blisko dwóch i pół roku uświadomiła sobie, że /uwaga, uwaga!/
jest RODZICEM.
Do tej pory była tylko mamą swojego syna - Matką Syna Pierworodnego. Zdawała sobie sprawę z pełnienia tej zaszczytnej roli, ale dziś dotarło do niej, że przecież jest RODZICEM.
Ro-dzi-cem.
A to niecodzienne oświecenie nastąpiło za sprawą tego, że dziś Matka była na ZEBRANIU DLA RODZICÓW. W przedszkolu.
Nagle dotarło do niej, że nie jest sobie po prostu mamą swojego syna, jest RODZICEM, jednym z setek, tysięcy, setek tysięcy...
Jest jednym z TYCH. Z tych starych, odpowiedzialnych i poważnych ludzi. Chodzących na zebrania i spotkania z wychowawcami swoich młodych, beztroskich i niepoważnych dzieci.

Przecież jakby to było wczoraj... ścierała Matka glanami chodnik pod szkołą, drepcząc nerwowo od zakrętu do zakrętu wzdłuż swojego liceum i zerkając co chwilę w stronę bramy, pod którą umówiona była ze swoją Matką i zastanawiając się z jaką ta wyjdzie miną opuszczając szkolne mury po wywiadówce. Krótko: czy wydadzą się te wszystkie wagary czy nie? Będzie się czepiać ocen z matmy czy odpuści? Z pierwszej miny można było odczytać wszystko.

W podstawówce było łatwiej. W podstawówce nie urywało się z lekcji. Przynajmniej do czasu 8. klasy. (Tak drogie dzieci, dawno, dawno temu nauka w szkole podstawowej trwała 8 lat, a Matka, jako ostatni rocznik, załapała się na ten system.) W podstawówce Matka Matki chodziła na wywiadówki głównie po to, by odbierać listy pochwalne i zaciskać zęby, słuchając wywodów "Cioci Kobry" - wychowawczyni Matki. Tylko raz, przez te wszystkie lata poszedł Ojciec Matki. Raz, ale zapamiętali go wszyscy i raczej odetchnęli, gdy nie pojawił się już więcej. Bo Ojcu Matki trudniej zaciska się zęby, gdy słyszy głupoty.

A w przedszkolu? Nie pamięta Matka czy za jej czasów w przedszkolach były zebrania i kto na nie chodził. Wie natomiast, że /uwaga, uwaga, bo nie uwierzycie/ z pierwszego przedszkola 3-letnią wówczas Matkę wyrzucono. Tak, dobrze przeczytaliście. Wyrzucono Matkę jako nie przejawiającą chęci do przystosowania się do panujących tam zasad i nie integrującą się z większością rówieśników. Tak to mniej więcej można ładnie ująć. W rzeczywistości przedszkole to było koszmarem, nie generującym żadnych miłych wspomnień. A tamtejszej wychowawczyni Matka boi się po dziś dzień i gdy kiedyś pokazała ją Ojcu Pierworodnego na ulicy to stwierdził, że się nie dziwi. Za to kolejne przedszkole było fajne, stworzyło wyłącznie fajne wspomnienia i, co ciekawe, żadnej z tych fajnych pań przedszkolanek Matka nie pamięta i na ulicy by nie rozpoznała.

A teraz to Matka była na zebraniu. Obciachu dziecku nie narobiła, bo siedziała cicho. Niczego nowego się nie dowiedziała. Poza tym, że w ramach dodatkowych zajęć Syn będzie miał w przedszkolu dogoterapię. Wrażenia to większego na Matce nie zrobiło, raczej pomyślała sobie, że może się zdarzyć tak, że to raczej pies będzie potrzebować terapii po zajęciach z Synem. Dogoterapia? W przedszkolu Kuzynki Pierworodnego dwuipółlatki uczą się grać na skrzypcach! To dopiero hipstersko brzmi.
- Kochanie, co dziś robiłeś w przedszkolu?
- Jadłem chlebek z dzemikiem i kakałko, bawiłem się z chłopakami, glałem "Wysły w pole kulki tsy" na stladivaliusie a potem lezakowałem.
Poza tym panie mają zamiar uczyć Pierworodnego angielskiego. A niech uczą. Matka wprawdzie miała nadzieję, że nauczą polskiego, ale lepszy rydz niż nic. 25 lat temu Matkę też uczyli w przedszkolu angielskiego i fakt, do teraz pamięta jak po angielsku liczy się do 10, jak brzmi po angielsku "książka" i jak "ziemniak". I jeszcze "rower" - bo pani od angielskiego była fanką zespołu Queen i namiętnie włączała przedszkolakom piosenkę "Bicycle race". A na przykład z tego, czego uczyli Matkę we wszystkich późniejszych latach, pamięta naprawdę niewiele więcej.

Za to po zebraniu uciekł Matce tramwaj. Ale tak bezczelnie. Motorniczy musiał widzieć jak Matka biegnie, jak przeskakuje przez tory, jak drałuje przez trawnik i musiał też widzieć, że dobiegła i wyciągnęła rękę, aby nacisnąć guzik otwierający drzwi - w tym momencie odjechał. I już, już miała pokazać mu "faka", skoro i tak ręka już wyciągnięta, gdy pomyślała: "A jak za mną stoją jacyś rodzice z tego zebrania? Głupio dać się poznać od razu z takiej strony". Rękę opuściła. Nikt za nią nie stał. Niedługo potem spotkała znajomego. Podwiózł ją do domu. Uznała, że to karma wynagrodziła ją za powściągliwość w rzucaniu "fakami".

Po powrocie do domu od progu usłyszała: "Tak chciałam dziś pochwalić tego TWOJEGO SYNA, ale..."
- Uuu, będzie ostro, skoro zniknął "mój wnusio" a pojawił się "twój syn" - pomyślała zdejmując buty, odkładając torebkę i przyjmując moc uścisków i uśmiechów od SWOJEGO SYNA.

sobota, 23 sierpnia 2014

Jestem stara. Ty też!

Jeśli chcecie uniknąć konfrontacji z własną metryką urodzenia, darujcie sobie czytanie tego tekstu. Ostrzegam, istnieje większa niż duża szansa, że po tym poście zdacie sobie sprawę z tego, ile właściwie macie lat i że jest ich niestety więcej niż Wam się wydawało.

Taka sytuacja.
Jak wiadomo, Ojciec Pierworodnego prowadzi firmę. W firmie, jak to w firmie, trochę ludzi pracuje. Są też tacy, co sobie od czasu do czasu dorabiają przy, nazwijmy to, pracach magazynowych. I tak właśnie w niektóre weekendy dorabia sobie córka jednej z pracownic. Córka - lat 18.

Magazyn. Weekend. Praca wre. Aby ją uprzyjemnić w tle leci muzyka. Losowo włączają się utwory z 25. płyt wydanych na 25-lecie Listy Przebojów Trójki. W związku z tym same przeboje i duża muzyczna różnorodność, czyli dla każdego coś miłego. Wśród obecnych 18-latka jest najmłodsza. W pewnym momencie zszokowana i jakby estetycznie zniesmaczona odzywa się:
- Oooborzeeee, coo too?
- Nie wiesz, co to za piosenka??? - niemniej zszokowany był Ojciec.
- Nie - odpowiedziało dziewczę zgodnie z prawdą.
- Przecież to "Orła cień".
- Aha - rzekła, nadal nie wiedząc z czym tę informację połączyć.
- Dzieciaku, matka cię przy tym rodziła! - dodał ze śmiechem Ojciec, szacując na chybił trafił tak i datę urodzenia, jak i rok wydania utworu.

I wiecie, co jest w tym najgorsze? Że nie pomylił się ani o rok. (I już nikomu nie było do śmiechu.)

A to znaczy, że na "pani" mówią Matce dzieciaki, które jednocześnie bez skrępowania (bo przecież już pełnoletnie) sępią fajkę. Że ktoś, kogo na świecie jeszcze nie było, a w najlepszym wypadku ochoczo walił w pieluchy, kiedy Matka spędzała wakacje, drąc się z koleżankami na huśtawce "słyszał ludzki szept, krzyczał, że wolność domem jest", teraz bezczelnie za jej plecami zalotnie kręci tyłkiem w bardziej niż krótkich spodenkach przed jej mężem.
Czujecie, o co chodzi? Ludzie, którzy mogą już głosować, legalnie pić wódkę, seks uprawiać, kupować papierosy, dzieci rodzić i wychowywać, hajtać się, dziary robić bez pozwolenia mamusi... nie znają piosenki "Orła cień"!
Strach pomyśleć o jak wielu rzeczach mogą jeszcze nie wiedzieć, jak wielu nie znać. Czy to w ogóle możliwe, że można być już dorosłą, nie wiedząc, że David Duchovny to nie "Californication" ale "Z archiwum X", nie bojąc się ani razu, oglądając w sobotni późny wieczór "Opowieści z krypty", nie wybierając, którą ze "Spajsetek" chciałoby się być, nie bawiąc się ani razu z kolegami z podwórka w "Drużynę A", nie emocjonując się ani razu tym czy Brenda i Dylan znów się zejdą, nie oglądając "Alfa", "Doogie Howser-lekarz medycyny" albo "Bill Cosbie Show", nie bijąc rekordów w Mario na Pegazusie, nie wiedząc co to takiego "Paszport Polsatu", nie zbierając kolorowych karteczek z notesików albo tazosów z chipsów, nie mając pojęcia o wojnie fanów The Kelly Family z fanami Backstreet Boys, nie spryskując się obficie dezodorantami Fa lub Impulse o zapachach coraz to dziwniejszych owoców albo nie podbierając matce perfum, by "pachnieć krzykiem z wykrzyknikiem", nie nosząc latem klapków w oczojebnym kolorze i koniecznie na wysokiej piankowej podeszwie albo wielkiego plastikowego zegarka, będącego bezczelną podróbą G-Shock Casio, nie podkochując się w detektywie z "Żaru tropików"?
Można już być dorosłą nie doświadczywszy tego wszystkiego???


Wpis zainspirowany przypadkowo włączonym na Polsacie koncertem "Polsat Sopot Festival" poświęconym latom '90. 

A tak naprawdę i w skrócie w tym wszystkim powyżej chodziło o to, że się Matce nostalgicznie i ciepło na sercu zrobiło, jak usłyszała Andrzeja Piasecznego śpiewającego "Imię deszczu" i zaraz każdy jeden plakat znad łóżka jej się przypomniał... 
A wkrótce potem dotarło, że za kilka lat, jak się Matce znów na sentymenty zbierze, Syn pewnie burknie pod nosem coś, czego lepiej żeby Matka nie usłyszała, przewracając przy tym oczami, jak i swego czasu Matka przewracała, gdy jej matka włączała płytę Piotra Szczepanika.

środa, 20 sierpnia 2014

Mamusia prawdę Ci powie

Wzięła się Matka za siebie. Jakiś kryzys wieku średniego czy inna franca przed 30-ką ją złapała, więc uznała Matka, że nie ma sensu dalej marudzić i maskować kompleksów głośnym dystansem do swojego fizis, tylko trzeba coś z tym zrobić.
Doszła też Matka do wniosku, że czas przestać się wygłupiać i dorosnąć (bo lada moment będzie trzeba dawać dobry przykład), czyli wreszcie musi przełamać PANICZNY lęk przed dentystą.
I jakimś cudem, jak pomyślała, tak zrobiła.

Tu następuje miejsce na pochwały dla Matki, na pogłaskanie jej po główce i powiedzenie, że jest dzielna. Przeżyła wizytę w zeszłym tygodniu, zapisała się na przyszły tydzień. Przeżyła też wizytę dzisiaj.

I w związku z tym, pisząc ten post, czuje właśnie Matka, jak puszcza z jej twarzy poranne znieczulenie. Bo jak się okazało, organizm Matki tak jest nieprzyzwyczajony do dentystycznego znieczulenia, że działa ono jakby nigdy nic przez 5 godzin. Nie zdając sobie z tego sprawy, dzisiejsze leczenie umówiła sobie Matka na tuż_przed_pracą.

A wczoraj wieczorem głośno wyraziła obawy z tym związane.
Siedzą sobie wszyscy na kanapie. Matka, Ojciec i zaczytana Matka Matki.
- Pamiętasz, że jutro do dentysty idę?
- Tak. Po południu? - dopytuje Ojciec.
- Właśnie nie, rano. I trochę się martwię jak ja w pracy będę wyglądać...
- ???
- No z takim KRZYWYM RYJEM.
- No wiesz... - Ojciec oburzył się matczynym doborem słownictwa.
- Nie ukrywajmy, ostatnio miałam KRZYWY RYJ.
Ojciec milczy. Na wszelki wypadek. Bo wiadomo, że w takiej sytuacji, cokolwiek powie, jako mąż może mieć przechlapane, a każde użyte słowo może być wykorzystane przeciwko niemu. Wybawiając go od odpowiedzi, ciszę przełamuje Matka Matki.
- No trochę miałaś krzywy - rzecze bez ogródek, nie przerywając czytania książki.
- Jak możesz?!? Przecież to Ty ją urodziłaś? - oburzył się na dobre Ojciec, który chyba wciąż ma złudzenia, co do ślepego zapatrzenia matek w swe dzieci aż po kres dni.
- Nooo - potwierdziła ten oczywisty fakt Teściowa, spoglądając znad okularów, po czym dodała - Ale wtedy jeszcze nie miała...

sobota, 16 sierpnia 2014

Idzie nowe

Stało się.

- Dzień dobry, chcielibyśmy oddać do Państwa dziecko - rzekł przejęty Ojciec Pierworodnego.
- Nie no bez przesady, do przedszkola tylko zapisać - poprawiła go zaraz Matka.

Od 1 września Syn Pierworodny będzie przedszkolakiem!
Decyzja podjęta naprędce, na ostatnią chwilę - no chyba, że poza Matką i Ojcem są tu jeszcze jacyś rodzice, którzy myślą o takich sprawach na dwa tygodnie przed rozpoczęciem roku? Po prawdzie to myśleli już kilka miesięcy wcześniej, ale wtedy wspólnie podjęli decyzję odmienną od aktualnej. Aktualną w zasadzie podjęła Matka - jako ta słabsza psychicznie, dla której dzielenie wychowania własnego dziecka z własną matką jest nazbyt frustrujące (choć nie był to jedyny rozważany argument, tylko jeden z wielu). A Ojciec na tę decyzję przystał. Choć po pierwszej wizycie w przedszkolu wyglądało to tak:
- I jak Ci się podobało? - pytała przy wyjściu podekscytowana Matka.
- Poza tym, że go tu nie oddam? - dopytał spokojnie Ojciec, mijając Matkę i opuszczając budynek.
- Jak to nie oddasz?! - popędziła za nim zdenerwowana Matka.
- Zwolnię się z pracy i będę z nim w domu siedział! - "Aaaa, takie buty", uspokoiła się Matka, że to wyłącznie ojcowski lęk o maleńkiego syneczka a nie zastrzeżenia do samej placówki i odpowiedziała:
- Taa jasne. A poza tym to jak Ci się podobało?
- A poza tym to bardzo fajnie - orzekł, nadal nie zdradzając emocji.

Czyli ustalone. Pierworodny będzie przedszkolakiem. Tylko jeszcze przed ostatecznym podpisaniem umowy z placówką muszą wypełnić ankietę. Na razie jedynie ją przeczytali i stwierdziła Matka, że chyba trzeba będzie razem z Ojcem się napić. Bo czeka ich pierwsza poważna rozmowa na temat wspólnych celów wychowawczych. Do tej pory jakoś szło, człowiek się martwił, żeby dziecko posiłek zjadło, (w miarę) czyste chodziło, zabawek nie wyrzucało przez okno, języka obcym nie wytykało i o ludzkiej porze spać poszło. I raczej zgodnymi rodzicami w tych kwestiach Matka z Ojcem byli. Aż tu nagle... Przedszkole pisemnie ich pyta: "Jakie wartości chcą Państwo wpoić dziecku?". Łolaboga!!! I tylko jedną linijkę na to dali, więc się trzeba będzie poważnie zastanowić.
Ojciec już rozmyśla: "cynizm, cwaniactwo... a to dopiero przy literce Ce jesteśmy..."
Zresztą Matka ma problem z odpowiedzią na większość pytań. A myślała , że swoje dziecko zna jak nikt inny.
"Czy umie sobie radzić w relacjach z rówieśnikami?" - Przecież po to idzie do przedszkola, żeby się tego nauczyć. Trudno nazwać relacjami z rówieśnikami krótkie przypadkowe spotkania w piaskownicy, pociągu czy w kolejce w sklepie. Ale tak, jest lubiany przez dzieci, nie jojczy, nie marudzi, gdy ma się z kimś bawić, lubi dzieci i lubi z nimi przebywać. Wolałaby Matka, żeby trochę bardziej walczył o swoje, bo oddałby dzieciom wszystko, co posiada. Ale póki co nie przeżył jeszcze z tego powodu żadnego rozczarowania, więc nikt nie traktuje tej postawy jako problemu.
"Czy wychowywane jest bezstresowo?" - W sensie, że dziecko. No bez jaj. Na studiach uczono Matkę, że nie ma czegoś takiego jak bezstresowe wychowanie. A jak Matka stronę internetową przedszkola przeglądała, to jej wyszło, że często wspominana "wysoko wykwalifikowana kadra nauczycielska" to przynajmniej w połowie absolwenci tej samej szkoły, do której Matka z Ojcem uczęszczali (co Ojca, jak mu o tym powiedziała, wybitnie nie uspokoiło). No to co odpowiedzieć na takie pytanie? Bo Matka kontaktów z przedszkolem nie chce od razu zaczynać od sarkazmu, poudaje jeszcze trochę.
"Czy wychowywane jest według zasad, reguł?" - A co im to da, że Matka napisze, że tak, skoro nie pytają jakich? A jeżeli Matka ma ustalone z Synem wyjątkowo durne zasady, choćby, że w czwartki chodzą ubrani cali na różowo, we wtorki śniadanie dostaje ten kto wygra konkurs plucia w dal, a w piątki podwieczorki jada się stojąc na jednej nodze, a na drzemkę nie wolno udać się dopóki nie zobaczy się kogoś w kapeluszu... No to jak zamierzają na to wpaść i sobie z Synem poradzić?
"Czy lubi zabawy w grupie?" - A dwoje dzieci to już grupa? Bo Matka nie pamięta, kiedy ostatnio, licząc razem z Synem, miała wokół siebie więcej niż dwoje jego rówieśników.
I jak się okazało Matka ma problem nawet z tymi, wydawało by się, banalnymi pytaniami.
"Czy dziecko lubi spać po obiedzie?" - Generalnie to Syn od roku prawie nie sypia w ciągu dnia. Ale jeśli już to lubi sobie pospać zamiast obiadu. Jak dzisiaj na przykład.
I jakoś tak w każdej rubryce, jak na oko Matki, za mało miejsca jej dali. Bo Matka, nie dość, że pisać lubi, to zawsze ma do dopisania jakieś "ale".
"Czego nie lubi jeść?" - Mięsa, ALE mielone zjada, żółtego sera, ALE roztopiony może być, mleka, ALE z musli to zje itd. itd.
I skoro poza tym jest jeszcze pytanie "Co lubi jeść?" i pytanie o alergeny pokarmowe, to co Matka ma wpisać w rubryce "Czy je wszystko?"... Wegetarianami nie są, religijnych ograniczeń nie mają, z żarcia piasku w piaskownicy Syn już wyrósł... To może Matka wpisać, że nie życzy sobie glutaminianu sodu, cukru wanilinowego i innych takich? Ktoś to w ogóle w przedszkolnej stołówce weźmie na poważnie?

Ech, jedna ankieta, a tyle problemów...
A 28 sierpnia Matka na pierwsze zebranie idzie. Już się Ojciec wymigał z danego przyrzeczenia, nim jeszcze zdążyła Matka oponować i stwierdził, że skoro on bierze na siebie szkołę to Matce przedszkole zostaje.

***

A wczoraj Matka okno umyła. Ktoś pomyśli: "w święto?". Nic to, że w święto - zachciało jej się to od razu umyła, nie wiadomo kiedy znów jej się zachce - ale chodzi o to, że w deszczu myła. Ktoś pomyśli: "nienormalna?". Nie - zdroworozsądkowa. Bo stwierdziła Matka, że jak umyje to i tak następnego dnia będzie padać, więc co za różnica?
I co? I dziś padało. Oczywiście.

A jak pada to co?
A jak pada to dzieciom odwala.
Więc jak się Matce znowu zachce myć okna to sobie usiądzie. I poczeka aż jej przejdzie. Bo ją Pierworodny dziś wkurzał. Oj wkurzał. A skoro ten typ tak ma, że między ludźmi potrafi się nie najgorzej zachowywać, to go jutro Matka postanowiła między ludzi zabrać W tym między ludzi z jego kategorii wiekowej, to sobie Matka sprawdzi przy okazji czy lubi bawić się w grupie i jak sobie radzi w kontaktach z rówieśnikami. Pociągiem go Matka zabiera, mając aż trzy opcje przejazdu do wyboru. Z tym, że nie liczy, żeby im się udało na ten pierwszy zdążyć. Zostają dwa. I jak Syn wstanie w nastroju wkurzającym to się z nim Matka wpakuje w ten, co jedzie ponad dwie godziny zamiast półtorej i ma dwie przesiadki zamiast jednej, ale za to wyjeżdża wcześniej o 40 minut. A 40 minut z wkurzającym dwulatkiem w domu to jak doba w pokoju bez klamek.

To tyle na dziś.

wtorek, 12 sierpnia 2014

PKP, czyli Pierworodny Kocha Pociągi

Pierworodnego pociągają pociągi. Matkę i Ojca Pierworodnego niepokoi, czy ten pociąg do pociągów nie jest niepokojący. Czy to czasem zbyt długo już się nie przeciąga? Pociąg pociągiem, ale tu już zaczyna się przegięcie, przeciążenie wręcz. Czy to nie pociągnie za sobą jakichś zgubnych skutków? A po kolei na co przyjdzie kolej?

Może Matka temu winna? Całe dzieciństwo marzyła o torach i kolejce. Tak się cieszyła, że będzie Syn, że będzie kolejka... Może sama go uwarunkowała?

Pierworodnego Kolekcja Pociągów, czyli
PKolei Posiada:

3 pociągi do kąpieli
3 pociągi zwykłe
1 wagonik
1 zestaw do budowania stacji kolejowej
3 zestawy puzzli z pociągami
5 par skarpet z lokomotywami
1 piżamkę z lokomotywami
1 czapkę z daszkiem z lokomotywą
1 koszulę z lokomotywami
3 koszulki z lokomotywami
1 poszewkę na jaśka z lokomotywą
1 książkę z "Lokomotywą" Tuwima
1 książkę o przygodzie małego chłopca na dworcu kolejowym
1 potężną wyobraźnię (!), która ze wszystkiego zrobi pociąg lub tory

(Z tego Matka z Ojcem zaopatrzyli go jedynie w książki, puzzle i 1 koszulkę - z lumpeksu zresztą. Ewentualnie, może mieli też jakiś wpływ na punkt ostatni. A cały ten dobytek nie wiadomo kiedy i za czyją właściwie sprawą tak się rozrósł)

Pierwsza Kolejowa Pasja

Dodatkowo życia nie ułatwia most widoczny z okien mieszkania, który pokonywany jest przez znaczną część pociągów wjeżdżających lub wyjeżdżających z miasta.
Pamiętacie motyw z filmu "Pieniądze to nie wszystko"? Główną rozrywką bohaterów było odgadywanie, jaki skład właśnie przejechał przez ich wioskę. Mniej więcej tak wygląda życie Matki od dwóch lat. A zaczęło się wcześnie, gdy Pierworodny był jeszcze kilkutygodniowym berbeciem i skubaniec zawsze życzył sobie nocne karmienie w porze, gdy w oddali za oknem słychać było, albo za chwilę miało się usłyszeć, ten sam nocny pociąg. A Matka zaspana mamrotała: "Kopernik" i podawała cyca. I jakoś nigdy nie sprawdziła skąd i dokąd jechał.

Teraz Pierworodny sam już krzyczy przyklejony do szyby: "Ciuch-Ciuch!!!". A jego odkrycie należy wraz z nim celebrować i podziwiać kilka a nawet kilkanaście razy dziennie.

Nie od Prady Kreacje Pierworodnego

Codziennie trwa walka o to, co Pierworodny na siebie włoży. Oczywiście, nieodmiennie upiera się przy ubraniach z motywem pociągu. Pech - wszystko z długim rękawem.
I tu ratuje sytuację wyobraźnia dwulatka. Otóż wystarczy, że koszulka lub skarpetki są.... w paski, a Pierworodny już w tych paskach widzi, w zależności od dnia, kilometry torów lub rzędy wagonów czy równo ustawionych pociągów.
To samo widzi w łazienkowych fugach, przeszyciu na kanapie i mnóstwie innych rzeczy, w których Matka, ograniczona swą dorosłością, nigdy pociągów się nie doszukiwała - teraz musi, choćby po to, by zmobilizować dziecko do wyjścia z wanny lub założenia piżamki. Piżama z ciuchcią to w końcu +10 do dziecięcego lansu. Co z tego, że to tylko białe portki w czarne paski?

Przez dwa tygodnie Pierworodny uważał się za posiadacza najpiękniejszej czapki świata. W poszukiwaniu tegoż cudownego nakrycia głowy przez kilka wieczorów, a nawet nocy, przeczesywała Matka najbardziej zawiłe zakamarki internetu. Zapłaciła. Wyczekiwała listonosza. W końcu wystała swoje w kolejce (<--o ironio) na osiedlowej poczcie. To wszystko, by wręczyć Pierworodnemu czapkę z George'm, braciszkiem Świnki Peppy. Dwa tygodnie trwał zachwyt, podziw i duma. Bez czapki Pierworodny nigdzie z domu się nie ruszał.
Potem przyjechał Ojciec Matki. Na dzień dobry Dziadek wręczył Pierworodnemu czapkę z lokomotywą "Tomkiem". I tak skończył się zachwyt nad czapką z George'm, wysiłek Matki też poszedł w niepamięć. A Pierworodny nigdzie z domu nie rusza się bez swojego "Tomka".

Podróż Koleją Przyćmiewa wszystko

Na wspomnienie, że niedługo będzie jechał pociągiem, zaraz ma spakowany swój plecaczek i przy drzwiach stoi gotowy do drogi, choć stopy bose, pampek pełen a na grzbiecie piżama. W dzień, na który wycieczka jest zaplanowana, z nadmiernej ekscytacji wstaje przynajmniej godzinę wcześniej niż zwykle, a energia tak go rozsadza, że, gdy ostatnim razem doświadczał tej niewyobrażalnej przyjemności, wyczerpany zasnął po 10 minutach od zajęcia miejsca w wagonie i przespał całą podróż.

I albo brakuje Matce i Ojcu samokontroli albo aż za bardzo kochają to dziecko, bo w niedzielę zabrali Syna na wycieczkę do muzeum kolejki wąskotorowej i, rzecz jasna, na przejażdżkę takową kolejką. Na razie trwa zachwyt i duma przy każdym spojrzeniu na pamiątkowy magnes z lokomotywą z namaszczeniem przyczepiony przez Pierworodnego do lodówki. Jednak nikt, nawet skrycie, nie liczy na to, że opowieści o tych wszystkich widzianych "ciuch-ciuch" szybko się skończą.

Podziw dla Kolei Przetrwać!




sobota, 9 sierpnia 2014

A jak Wam minął sobotni wieczór?

Zmęczony dwulatek
zamiast wejść do bloku uciekł w stronę parkingu i wpadł na sąsiada, brudząc go lodami z czekoladą.
wysmarował lodami windę.
wysmarował lodami spodnie Matki.
wlazł na siatkę z zakupami, żeby dosięgnąć domofonu (no to po malinach).
nie dojadł lodów.
niedojedzone postanowił wrzucić do siatki z zakupami (czujna Matka, mało brakowało).
wlazł w butach na kanapę.
sypnął gołą ręką żwirkiem z kuwety w kota, a zaraz potem do kociej miski z wodą (tu już refleks matczyny przysiadł).
wylał niedopity sok z kubka.
"napoił" pluszowego pieska.
plastikowymi grabkami walił w co popadnie - padło na stół i krzesło.
przelał sok z butelki do foremki do robienia babek z piasku.
ryk, bo nie chciał chleba z pasztetem tylko z dżemem.
ryk, bo nie chciał jogurtu.
zjadł prawie cały przygotowany chleb z pasztetem.
napchał pozostały chleb z pasztetem do kubka z sokiem jabłkowym.
(to dziecko dostaje zdecydowanie za dużo soku)
ryk, bo jednak chciał jogurt.
zjadł 4 łyżki jogurtu.
ryk, bo MiniMini nie przewidziało, że on akurat chce bajkę o ciuchciach.
ryk, bo gumowa kaczka powinna stać za szamponem a nie przed.
ryk, bo Matka wyjęła korek z wanienki (z trudem włożyła go więc z powrotem).
wyjął korek z wanienki.
ryk, bo Matka powiedziała coś nie po jego myśli, tylko zgodnie z prawdą.
....

A wszystko to w ciągu jednej nieopisanie długiej godziny.

Zmęczona Matka
za każdym razem ogarnęła cały sajgon będący dziełem dwulatka.
trzymała ręce przy sobie i nie posunęła się do rękoczynów.
tylko raz powiedziała brzydkie słowo, ale tak cicho, że dwulatek nie usłyszał.
przygotowała kolację.
podała jogurt.
odstawiła jogurt.
podała jogurt.
nie zwymiotowała sprzątając chleb z pasztetem maczany w soku jabłkowym (szatańskie połączenie).
wykąpała dwulatka.
ustawiła wszystkie zabawki do kąpieli, szampony i żele pod prysznic według jego wytycznych.
przeczytała bajkę i utuliła do snu.
posprzątała po kolacji.
posprzątała łazienkę, bo cały dzień nie miała kiedy.
nastawiła zmywarkę.
oprzątnęła kuchnię.
mocząc nogi w misce napisała ten tekst.
opublikowała.
padła na ryj.