czwartek, 27 czerwca 2013

Się pochwalimy :)

Oficjalnie już kilka dni temu, a dziś pełnoprawnie (bo po ostatnim egzaminie) Matka Chrzestna Pierworodnego została lekarzem. Sadystą... yyy... dentystą. Ale mimo wszystko lekarzem. I już nawet obiecała "po pierwsze nie szkodzić".
Matka pęka z dumy.
A Pierworodnemu z wrażenia wyrżnęła się dolna trójka.
Na cześć Matki Chrzestnej: Hip hip hurra!!!

Godzina grozy

- Naładuj telefon - nieprzytomnie powiedział Ojciec zanim ponownie poszedł spać.

A wszystko zaczęło się półtorej godziny wcześniej...
Przedwczoraj. Godzina 22:50. Ojciec Pierworodnego zasnął chwilę wcześniej. Matka bierze prysznic. Nagle panującą w mieszkaniu ciszę rozdziera przeraźliwy płacz dziecka. Matka nie słyszy, kąpie się. Zaś Ojciec, łamiąc wszelkie wpajane mu tyle razy procedury postępowania w takich wypadkach, stara się samodzielnie uspokoić Pierworodnego. Procedury mówią by w chwili, gdy podanie smoka nie skutkuje najpierw dobić się do drzwi łazienki w celu powiadomienia Matki a dopiero potem wziąć Syna na ręce. Bo w nocy niestety tylko ramiona Matki koją płacz Pierworodnego. A wędrowanie z nim po mieszkaniu w niczym nie pomaga. Tymczasem Ojciec ma nadzieję, że Matka sama usłyszy. Matka nie słyszy, bo myje głowę, a sytuacja staje się coraz bardziej beznadziejna. Po wyłączeniu wody od razu do łazienki wdziera się przeokrutny ryk Pierworodnego. Matka już wie, że nie jest to zwykły płacz, że coś jest nie tak. Jak szybko może biegnie by znaleźć się przy dziecku. Ocieka wodą. Syn rzuca się na wszystkie strony, łka tak głośno jak tylko potrafi. Próbując go utulić Matka dostrzega w mroku jego wielkie zmęczone i przerażone oczy. Zawodzi wszystko, co do tej pory pomagało w podobnych przypadkach. Nic nie zaradził Espumisan ani żel na bolące dziąsła.
Pierworodny w jakimś amoku, histerii, ataku paniki wygina się, rzuca, bije główką na wszystkie strony jednocześnie pragnąc przytulenia Matki i odpychając ją. Płacze, wciąż płacze... Tak rozdzierajaco i nieutulenie. Matka ze wszech miar stara się zachować spokój. Udaje jej się, jednak nadal nie wie co powinna zrobić. Przez myśl przechodzi wezwać pogotowie by podali mu chociaż coś na uspokojenie. Płacze tak strasznie...
Płacz dziecka ma swój zapach. Pachnie ciepłem, pudrowo i słodkawo. Dotychczas Matce wydawało się, że tak po prostu pachną niemowlęta. Zapomniała już o tym zapachu. Tej nocy poczuła go znowu, po bardzo długim czasie. Pamięć sięgnęła wczesnego niemowlęctwa Syna, czasu kolek, bólów brzuszka, kilkugodzinnych karmień, płaczu jego i jej.
A może tak pachnie spocone ciałko wycieńczonego Syna? Tak strasznie płacze...
W akcie desperacji Matka wpada na pomysł. Smartphone. You tube. Cezik - "Ona tańczy dla mnie".
W połowie piosenki Pierworodny wycisza się. Coraz spokojniejszy wtula się w ramiona Matki. Urzeczony ogląda teledysk. Z każdym przesłuchaniem jest lepiej. Gdy słyszy ostatnie takty zaczyna się denerwować, zły nastrój wraca. Matka pilnuje więc by w odpowiednim momencie włączać utwór od początku. Za każdym razem też lekko go przyciszając. W końcu Syn zasypia. Udaje się go przenieść do łóżeczka. Oddycha miarowo. Umęczony, bezbronny.

- Co to było? - spytała wykończona Matka padając na kanapę w salonie tuż obok otępiałego ze zmęczenia Ojca.
- Godzina - powiedział tylko nieprzytomnie patrząc na zegar.
- Naprawdę?  - zdziwiła się Matka, dla której czas się zatrzymał. Miała wrażenie, że wszystko trwało nieskończenie długie 10 minut. - Cezikowi należy się jakieś Grammy czy coś - zaczęła majaczyć.
Posiedzieli tak jeszcze ze 20 minut nasłuchując czy z łóżeczka Syna nie dobiegają jakieś niepokojące dźwięki.
- Naładuj telefon - powiedział tylko Ojciec nim wrócił do sypialni.

Do tej pory nie wiadomo co właściwie się wydarzyło. Dlaczego? Jak? Po co? Reszta nocy upłynęła bez żadnych problemów a następny dzień przebiegł jakby nigdy nic. W przeciwieństwie do rodziców, Syn chyba niczego nie pamiętał.
W Matce i Ojcu tkwiło widmo ostatniej nocy i strach przed powtórką. Pierworodny szalał zadowolony z życia jak zwykle. A zabawkami dnia były kubek termiczny (tak, tak, ten badziewny) i prawidło do butów.

środa, 26 czerwca 2013

A ja rosnę i rosnę i rosnę...

- Młody chyba wyrósł z Pampersów "czwórek". Dady się skończyły, więc otworzyłam mu Pampy i zaraz pierwsze dwa przesikał bokami albo górą - W ramach wieczornej wymiany informacji na temat mijającego dnia relacjonowła Matka Ojcu Pierworodnego.
- Tak urosłeś, Synek? - Zdziwiony zwrócił się Ojciec do jedynego użytkownika Pampersów w domu.
- Od kilku dni łapię się na tym, że nagle zrobił się jakiś wyższy. Nie wiem kiedy on tak urósł. Codziennie jest większy. Mówiłam Ci, że od Twoich rodziców wrócił jakiś doroślejszy...
- Synek, jak będę Cię co weekend zabierał do dziadków, to za rok będziemy musieli urządzić Ci osiemnastkę!

niedziela, 23 czerwca 2013

Słomiana Matka, czyli z okazji Dnia Ojca wymarzony Dzień Matki

Dzień Matki w tym roku przeszedł w domu bez większego echa. Kilka dni wcześniej Matka chciała kupić sobie kurtkę, ale uczciwie postanowiła przyznać się Ojcu do ceny. Kiedy ten łapał jeszcze oddech z wrażenia ktoś nieopatrznie chlapnął: "należy się dziewczynie, niech ma, na Dzień Matki". Jak się okazało Ojciec potraktował to serio i, już we właściwym terminie, uznał, że nie musi się wysilać w imieniu swego Syna Pierworodnego. Matka przełknęła, chociaż trochę przykro jej było.
Ale przyszedł Dzień Ojca...
Poprzedzony Antydniem Matki, na koniec którego Matka ze zmęczenia, takiego maksymalnego zmęczenia psychicznego, płakała już razem z Synem próbując przez pół godziny posadzić go w krzesełku by mogli zjeść kolację. W ciągu dnia Pierworodny na wszystko miał inną wizję niż jego rodzicielka, w niczym się z nią nie zgadzał i to jedno dawał jasno do zrozumienia, a rozrywki, które go satysfakcjonowały to: utopienie pilota do telewizora w szklance z wodą, zabawa petami od papierosów na spacerze i wpierdzielanie kamieni w piaskownicy. Około godziny 17:00 Matka była już tak rozbita psychicznie, że gdy odwiedziła Ojca w pracy ten, nie do końca wiedząc co czyni, spontanicznie ogłosił, że jutro zabiera Syna na cały dzień do swoich rodziców - 100 km w jedną stronę. Matka pomysłowi przyklasnęła, od razu zaznaczyła, że ma świadków i nie da się już Ojcu wymigać. Wtedy dopiero dotarło do niego na co się porwał. Jeszcze nigdy nie rozstawała się Matka z Pierworodnym na tak długo ani tak daleko, a Ojciec nigdy nie musiał dłużej niż 2 godziny całkowicie samodzielnie zajmować się dzieckiem.
I dziś, koło godziny 10:30 Matka zapakowała do samochodu Syna Pierworodnego, jego Ojca, 3 torby potrzebnych gratów oraz rowerek. Pomachała na pożegnanie. I omal nie podskoczyła z radości gdy zniknęli jej z oczu za zakrętem.
Mając dla siebie ciszę, spokój i wolną łazienkę Matka zamieniła się w Kobietę. Wykąpała się, wypachniła i wysmarowała balsamami. Ubrała ukochaną sukienkę, która nijak nie nadaje się do karmienia, więc od ponad roku smętnie leży w szafie. Na oko Diora walnęła. Na nogi najwyższe obcasy jakie posiada. I czując się jak milion dolców udała się na shopping. Po drodze została mało wybrednie skomplementowana przez czterech dżentelmenów w mocno imprezowych nastrojach i przedwczorajszych dresach. Oczywiście zrobiła oburzoną minę. W końcu została wychowana na pannę z dobrego domu. Jednak jak tylko zostawiła jegomości za plecami uśmiechnęła się szeroko do siebie. Coś takiego nie przytrafiło jej się od prawie dwóch lat. Najpierw tarczą ochronną był słusznych rozmiarów brzuch a potem pchany przed sobą wózek.
Wózek przy kobiecie działa aseksualnie, nikt nie zastąpi jej drogi by zagwizdać, raczej wszyscy się rozstępują, a tacy czterej "podrywacze" strofują się wzajemnie: "ej ty, nie widzisz, k...a? Przesuń się, pani chce przejść.". Kobieta z wózkiem nie jest kobietą, jest matką. Mężczyźni się za nią nie oglądają, nie patrzą na nogi czy pupę, kobieta z wózkiem jest niewidzialna - taki mechanizm, element wyposażenia wózka, służący do wyprowadzania dziecka na spacer.
Co innego mężczyzna z wózkiem. Do mężczyzny z wózkiem uśmiecha się co najmniej co trzecia napotkana kobieta. Mężczyzna z wózkiem, choćby pokazywał się z nim średnio raz na 4 miesiące, od razu postrzegany jest jako świetny, czuły i kochający ojciec, który jak tylko może stara się wyręczać swoją partnerkę w opiece nad dzieckiem. Jako że z wózkiem do czynienia ma rzadko, co rusz ma problem z jego złożeniem, rozłożeniem i działaniem większości funkcji, ale przecież ta nieporadność mężczyzny jest taka rozczulająca...
Jednym słowem mężczyzna z wózkiem ma branie a kobieta nie.
Tymczasem, na zakupach, Matka mocno poszalała. Nawet Ojcu nowy perfum w Douglasie fundnęła. Od 8 miesięcy marudził, że mu się znudził ten, którego używa, a Matka trochę ten fakt ignorowała. Ale już przy kasie, kiedy pani dopieszczała turkusową kokardkę na opakowaniu przyszła refleksja. "No dobra, niby jest okazja, w końcu Dzień Ojca, należy mu się, a wręczone rano przez Pierworodnego ciasteczka Oreo to miły, ale ciut skromny prezent. Ale tak naprawdę to chcę mu tymi perfumami podziękować za wspaniały dzień czy odwrócić jego uwagę od moich pozostałych zakupów?". Odpowiedź nie przyszła. Jednak już z mniejszymi wyrzutami sumienia Matka jeszcze spodnie sobie dokupiła.
A potem w kawiarence spokojnie, bez pośpiechu, wypiła kawę czytając książkę, której wcześniej przez cały tydzień udało się jej przeczytać całe 19 stron przy piaskownicy.
I tylko na chwilę oprzytomniała z tego chilloutu i uzmysłowiła sobie, że minęło już 3 i pół godziny jak za nikim nie biega, nikogo nie ubiera, nie karmi, nie strofuje, nie matkuje. Napisała więc sms'a. Rano podczas pakowania obiecywała przerażonemu sytuacją Ojcu, że nie będzie go sprawdzać, dzwonić ani pisać co chwilę. Sama nie spodziewała się, że przyjdzie jej to tak łatwo.
"Napisz chociaż czy dojechaliście :-)"
"No raczej. Najpiękniejszy dzień ojca w moim życiu. Impreza w najlepsze :)".
Po chwili dostała jeszcze zdjęcie Syna szalejącego na dywanie z gigantycznym pluszowym misiem. Co pomyślała Matka? "Po cholerę mu te skarpetki?". Sama siebie skarciła za tę myśl, odłożyła telefon i wróciła do książki. Do końca dnia żadnych wieści od chłopaków.
Wrócili pod wieczór. Szczęśliwi i dumni z siebie, że dali radę. Matka też była dumna. 14 miesięcy 3 tygodnie i 1 dzień czekała na ten moment. Na te 8 godzin tylko dla niej. Samej ze sobą. Jedne z najszczęśliwszych godzin z całego okresu macierzyństwa. A widok uśmiechniętego i rozpędzającego się już od progu Syna biegnącego wprost w ramiona Matki? Bezcenny i nieporównywalny z niczym innym.
Pierworodny wrócił jakby doroślejszy i wyższy. Matka wróciła szczęśliwsza, zrelaksowana i wyluzowana. Ojciec wrócił bardziej pewny siebie. Potrzebna im była ta podróż.

P.S. Dziwne. W swój wolny dzień Matka zdążyła zrobić i rozwiesić pranie, upiec ciasto, obejrzeć na spokojnie "Bitwę o dom", odkurzyć mieszkanie, ogarnąć kuchnię, zapakować i nastawić zmywarkę, pomyć te naczynia, które się do niej nie nadają, pójść do galerii handlowej na zakupy - obkupić siebie, męża i dziecko, wypić kawę w kawiarni czytając ukochanego Marqueza, posłuchać ulubionych, od dawna niesłuchanych płyt, przygotować coś pysznego na kolację i ani razu się przy tym wszystkim nie zmęczyć czy zestresować. A przecież bywa tak, że nawet połowy tych zadań nie udaje się w ciągu dnia zrealizować a mimo to pada wieczorem na twarz z wycieńczenia.

sobota, 22 czerwca 2013

piątek, 21 czerwca 2013

Zostawcie Titanica

Na Polsacie znów dali "Titanica". Wczoraj Matka trochę podśmiewała się z Ojca, że ogląda. Ale jakoś w trakcie reklam udało jej się przełączyć i przerzucili się na "Starsza pani musi zniknąć".
A dziś okazało się, że "Titanica" podzielili i leci druga część. Ojciec znów sobie włączył a Matka znów podśmiewała się, że ogląda. Jednak, mimo że w międzyczasie zjedli kolację, wykąpali Pierworodnego a Matka położyła go spać, w końcu zasiadła obok Ojca na kanapie, wtuliła się w niego w to idealne do tego miejsce i też się wciągnęła w oglądanie. I tak jak się wciągnęła, tak uderzyła w ryk.

- Co? Dzieci? - zupełnie nieczule zapytał, czy też stwierdził fakt, Ojciec Pierworodnego.
- N-n-n-n-ooo - popłakując wydukała
- Ja nie mogę! Ale się z ciebie MATKA zrobiła... matka wszystkich dzieci świata. Nawet tych z Titanica.

Potem już tylko nabijał się, kiedy ryczała coraz bardziej (a chyba pierwszy raz jej się zdarzyło na tym filmie) i na siłę tulił coraz mocniej do siebie, zmuszając do patrzenia na ekran, gdy odwracała głowę od telewizora i błagała zapłakana "Nie każ mi już tego oglądać".

A wszystko zaczęło się od króciutkiej sceny, gdy na tonącym statku, w jednej z kajut trzeciej klasy, mama opowiada dwójce swoich dzieci bajkę na dobranoc, udając przed nimi, że nic się nie dzieje i wszystko jest w porządku. Nigdy wcześniej tej sceny nie było. Musieli domontować. Przecież Matka by zapamiętała...

Niby zdawała sobie z tego sprawę, ale "Titanic" unaocznił to najwyraźniej, że po 31 marca 2012 Matka zupełnie inaczej ogląda filmy, nawet te, które już dobrze zna. Wzrusza się w innych momentach, przeżywa wszystko inaczej, mocniej, częściej płacze, gdy ktoś umiera albo gdy krzywda dzieje się dziecku. Jest to mimowolne i zupełnie nie do opanowania.
W dodatku strasznie męczące.

Kiepski moment

Są takie dni kiedy wszystko idzie całkiem nieźle, wręcz nadzwyczaj dobrze. Dziecko śpi przez 3-4 godziny. Mieszkanie w miarę ogarnięte, obiad przygotowany - i to nawet z dwóch dań, podłogi czyste i odkurzone. Kot leniwie drzemie. Za oknem piękna pogoda. Matka zadowolona.
A potem dziecko się budzi. Humor średni, ale bez dramatu. Na początek na podłodze lądują porozrzucane zabawki. Pralka skończyła program, trzeba więc porozwieszać pranie. Przy 14-miesięcznym dziecku Matka pranie wiesza na raty i przez pół dnia, bo co powiesi to dziecko chce zdjąć, w międzyczasie wyrzuca jeszcze jej  wszystko z miski a klamerki latają po całym mieszkaniu, ze szczególnym uwzględnieniem lądowania ich pod kanapą. W połowie trzeba pranie zostawić by podać dziecku obiad. Ten z dwóch dań. Dwa dania to dwukrotne ubrudzenie się. Ale co tam, najważniejsze że smakuje i buzia się cieszy, gdy można jeść samemu. Ale pod koniec posiłku dziecku coś się przypomina: "Hola, hola! A co ja taki zadowolony? Przecież ja ZĄBKUJĘ! Ani myślę dalej jeść! Za to zobaczę jak daleko poleci miska...".
Daleko. Jeszcze pół godziny wcześniej ogarnięta podłoga upstrzona jest teraz ziemniakami z sosem. Brudny śliniak leży smętnie porzucony na krześle. Talerze jeszcze nieuprzątnięte zostały na stole. A krzesełko do karmienia, też jeszcze nieumyte, stoi na środku pokoju.
Dziecko zaryczane, bo przecież ząbki a Matka każe umyć się po obiedzie. Idąc do łazienki potykają się o to pranie, które wciąż czeka na powieszenie. Podczas mycia zachlapana zostaje cała łazienka. Dziecko biega po domu siejąc chaos i zniszczenie a Matka nie wie już w co ręce włożyć - miota się po mieszkaniu, tu coś zacznie, tam już biegnie uspokajać dziecko.
Dzwoni telefon. Ojciec Pierworodnego. Matka nie przyznaje się co u niej słychać. Zresztą słyszy przecież jak Syn się drze, a jeszcze w międzyczasie wdrapuje się Matce na kolana. Dzwonek do drzwi.
- Kochanie, oddzwonię do Ciebie za chwilę. Ktoś przyszedł.
Pani z administracji przyszła spisać stan wodomierzy. Fuck! Matka z dzieckiem uwieszonym u boku przewraca oczami i daje do zrozumienia, że nie najlepszy to czas. Ale co robić? Wpuszcza panią. Odwraca się i widzi swoje mieszkanie jakby oczami obcej osoby. Rozstawiona suszarka z praniem częściowo powieszonym a częściowo porozrzucanym przez Pierworodnego po podłodze, wszędzie klamerki, na środku oblepione ziemniakami krzesełko do karmienia, na stole brudne talerze. W sypialni porządek, ale przecież nikt tego nie wie, bo na próg drzwi Pierworodny przytaszczył przewijak, który stał oparty o ścianę. Idąc do łazienki trzeba ominąć, prócz miski z praniem, zabawkowy telefon. Uważając na zabawkę pani wdeptuje w kromkę chrupkiego pieczywa, która nie wiadomo kiedy się tam znalazła.
Matka wciąż z uwieszonym u boku dzieckiem, które na chwilę przestało drzeć japę, bo zaciekawiło się nową osobą, patrzy przepraszająco i próbuje się tłumaczyć.
- Spokojnie, proszę pani. Ja też jestem matką - z łagodnym uśmiechem odpowiada pani i dyskretnie stara się nie rozglądać po mieszkaniu.
Od razu kieruje się do łazienki. Matka za nią, myśląc po drodze: "Gorzej już chyba nie będzie".
A jednak. Toaleta otwarta i nie spłukana. Matka robi się cała czerwona i ze wstydu zaciska zęby. Przypomina sobie, że jakieś 15 minut temu próbowała szybko zrobić siusiu. Ledwo przycupnęła a już usłyszała dźwięk zamykającej się za Synem bramki zabezpieczającej wejście do kuchni a zaraz potem majstrowanie w szufladach. Trzeba było szybko biec. Zastała Syna z jakimiś niegroźnymi szczypcami do grilla. Odetchnęła z ulgą, że to jednak nie nóż. Ale o toalecie już zapomniała. Pani spisała licznik udając, że niczego nie widzi. Właściwie był to tylko kawałek białego papieru toaletowego pływający w muszli, ale Matce i tak zrobiło się maksymalnie głupio. Gdy pani wychodziła znów starała się jakoś wytłumaczyć.
- Gdyby pani przyszła godzinę wcześniej...
- Ja wiem - przerwała jej kobieta.
- ... wtedy wszystko wyglądało inaczej.
- Proszę się nie stresować. Ja naprawdę rozumiem. Jestem matką.

czwartek, 20 czerwca 2013

Od Iron Man'a do milionera

Matka z Ojcem posprzeczali się. Nic nowego ani poważnego. Nowe jednak jest zachowanie Ojca. Od jakiegoś czasu zawsze, kiedy spodziewa się, że Matka strzeli focha, albo zwyczajnie, gdy wie, że to ona ma powód by się boczyć, ubiega ją i po prostu się obraża. No zwariować można z tym chłopem. Niby to Matka ma "te dni" i to w niej buzują hormony a ma wrażenie, jakby stała otępiała z boku z rozdziawioną z zaskoczenia gębą i patrzyła na głupie i irracjonalne zachowanie faceta, który sam nie wiem o co mu chodzi. Przedwczoraj na przykład obraził się, bo Matka była zła, że wyrzucił prezent, który dostał od niej na gwiazdkę. No HELOŁ! Kto tu się powinien obrazić?

- Zamówiłem sobie bidon z Powerade'a, taki że...
- Dżizas, ty to lubisz mi zagracać kuchnię jakimiś dziwnymi rzeczami - zgasiła go trochę Matka mając na myśli ten przeklęty kubek z Iron Man'a, który ciągle przestawia z miejsca na miejsce, ale wyrzucić go nie może, bo przecież on go będzie używał.
- A nie, tym to się nie martw. Już wyrzuciłem - oznajmił dumny z siebie, jakby wiedział o czym myślała Matka.
- Co wyrzuciłeś? - zdziwiona zapytała podejrzliwie, bo przecież rano znów wycierała z kurzu to szkaradztwo.
- No kubek.
- Jaki kubek?
- Termiczny.
- Co??? Który??? - podminowana spytała Matka, bo w domu były dwa kubki tego typu - jeden to badziewny gratis ze stacji benzynowej, nigdy nie używany, drugi to prezent od Matki, który niestety okazał się nieszczelny, ale kosztował majątek, bo jakieś unikalne technologie i inne bajery.
- Ten od ciebie - potwierdził.
- Myślałam, że masz go w pracy. Dlaczego to zrobiłeś? Przecież ja sobie w nim czasem kawę parzyłam, kiedy nie miałam czasu w ciągu dnia usiąść by wypić ciepłą. Jakbyś wiedział ile kosztował to byś tak lekką ręką go nie wyrzucił. Trzeba było reklamować - Matkę trochę poniosło i ostrym tonem powiedziała Ojcu, co o tym myśli. Ojciec nie lubi gdy się na niego krzyczy, albo, jak w tym wypadku, kiedy wydaje mu się, że się na niego krzyczy (bo Matka była jeszcze daleka od krzyczenia) zwłaszcza przy ludziach, a cała rozmowa toczyła się przy wyjściu z Lidla i na parkingu.
Zanim dojechali do domu z Matki całe ciśnienie już zeszło. Matka wie, że przedmioty to tylko przedmioty i zbyt długo po nich nie rozpacza. Ale Ojciec nie wiedzieć czemu się zaciął i milczał obrażony. Po 3 godzinach i dwukrotnym wyciąganiu do niego ręki na zgodę Matkę to nawet zaczęło bawić. Ale ile można?

- Z powodu jednego kubka zamierzasz już nigdy się do mnie nie odezwać?
Pogodzili się.
- I co warto było? Zobacz, cały wieczór zmarnowaliśmy.
- Ja nie. Wykąpałem się.
- A widzisz, mogliśmy wykąpać się razem...
- Eee, zawsze tak obiecujesz. A potem naprawdę chcesz się umyć. Nie rozumiem tego.

- A co z tym kubkiem z Iron Man'a? Wala się tylko po kuchni. Można go w końcu wyrzucić?
- Nie. Zostaje - z rzadko u siebie spotykaną stanowczością w głosie oznajmił Ojciec.
- Ale przecież go nie używasz... - próbowała łagodnie Matka.
- Jak nie? Dwa razy z niego piłem - pośpieszył z wyliczeniami.
- Tak, w domu. Mówiłeś, że będziesz go do pracy zabierał. A pijesz z niego w domu. I to jeszcze jakieś słodkie napoje a ja potem stoję nad zlewem i tę przeklętą słomkę myję. W domu masz używać naczyń, które nadają się do zmywarki.
- Tej słomki nie trzeba myć. Przepłucz tylko.
- Żeby się robale zalęgły? - Matka lubi dramatyzować, gdy chce postawić na swoim.
- Nie zalęgną się. Kubek zostaje. Ale do pracy to jednak wstyd...
- Od razu ci mówiłam. I obiecywałeś, że nie będziesz nim zagracał kuchni.
- Zostaje! I zobaczysz, kiedyś Młody sprzeda go na Allegro i majątek zgarnie.

Czyli, że na to paskudztwo Matka jeszcze długo skazana będzie. Bo to finansowe zabezpieczenie przyszłości Syna Pierworodnego. No pięknie.

wtorek, 18 czerwca 2013

A może frytki do tego?

Przyjechała na kilka dni Babcia Pierworodnego - Matka Matki. W samą porę. Ząbkowanie (tfu!) wciąż trwa pełną gębą i jakoś nie zapowiada się, że kiedyś wreszcie się skończy. Syn jest nerwowy, marudny, wiecznie ze smoczkiem w buzi. Wpada w takie histerie, że jedyne co Matka może w tym czasie zrobić to przytrzymywać go w bezpiecznym miejscu tak, aby nie zrobił sobie krzywdy - rzuca się na wszystkie strony, płacze, nie potrafi się uspokoić i nie daje się przytulić, ale jednocześnie zostawienie go samemu sobie pogarsza sytuację.
Dzięki Babci Matka mogła odpocząć od spacerów. A przede wszystkim od Syna Pierworodnego.
A na zakończenie tego 5-dniowego "urlopu" Matka z Ojcem wybrali się na koncert. Taki prawdziwy, wieczorem, z biletami, z dorosłymi ludźmi i dla dorosłych. I śpiewała Anna Maria Jopek.
Była to cała operacja logistyczna. Koncert zaczynał się o 20:00, czyli o godzinie kiedy zwykle Pierworodny dopiero szykuje się do kąpieli. A przez to cholerne ząbkowanie (tfu!) Pierworodny trudniej zasypia, czasem trwa to nawet 45 minut, po których Matka wychodzi z sypialni zmasakrowana psychicznie. Trzeba więc było cały proces mocno przesunąć w czasie a potem trzymać kciuki by się nie obudził i nie trzeba było wracać. W związku z tym 3 dni wcześniej zaczęto Pierworodnego przyzwyczajać do wcześniejszego chodzenia spać. A Pierworodny zaczął wszystkich  przyzwyczajać do wcześniejszego wstawania. Godzina 5:00 stała się więc nową 7:00. Ale udało się. Pierworodny zasnął bez problemu, jak na zawołanie, a Rodzice sru na koncert. I tak posiedzieli sobie w zabytkowej scenerii, posłuchali, poprzytulali się, odpoczęli i się lekko odchamili. Wychodząc spotkali znajomego - organizatora koncertu pracującego w Ratuszu.
- I jak się podobało?
- Bardzo fajnie - z uśmiechem odpowiedział Ojciec.
Szli dalej w milczeniu razem z tłumem, w którym podekscytowane głosy wymieniały się pozytywnymi wrażeniami. Gdy zrobiło się luźniej Matka spytała:
- A teraz tak szczerze... naprawdę Ci się podobało?
Jedno spojrzenie wystarczyło. Lekki półuśmiech w kącikach ust. Mocniej się przytulili. Matka zarządziła:
- To co? Na frytki.
I skierowali kroki do ulubionej "kebabowni".

Cóż, klimat koncertu nie trafił w gusta Matki i Ojca. Jednak wrócili zrelaksowani i szczęśliwi i najbardziej ucieszeni samym faktem, że w ogóle gdzieś byli. Nie mają chyba szczęścia do tych swoich rzadkich randek. Ale za to tym razem zamiast pod blokiem całowali się w windzie. Och, ta winda, ostatnio się w niej dzieje...

niedziela, 16 czerwca 2013

Toczy koła czas

Się Matka rozkręciła. Ledwo z poczty odebrała paczkę z wygranymi w konkursie książeczką i bajką dla Pierworodnego, a już wygrała kolejne fanty. Książkę Agnieszki Chylińskiej "Zezia i Giler" (z autografem autorki) i maskotkę, będącą symbolem popularnej firmy ubezpieczeniowej (takiej co to przez kilka miesięcy wydzwaniała i błagała Ojca Pierworodnego, by dla nich pracował, chociaż z ubezpieczeniami ma on tyle wspólnego, że jest ubezpieczony, a pracy nie szuka - no, co! się Matka pochwali jakiego ma rozchwytywanego i pożądanego męża).

I tak się Matce na rozmyślania  przy okazji tej nagrody zebrało. Bo była Matka kiedyś wielką fanką zespołu O.N.A. Mając lat naście, chłonęła każdą piosenkę, płytę "T.R.I.P." znała na pamięć, na wyrywki i do zdarcia. A czasy były takie, że tekst "Nauczyciele, fuck off!" naprawdę robił wrażenie.
A teraz proszę, zapowiada się na to, że Synowi Pierworodnemu Matka na dobranoc Chylińską czytać będzie.

Ciekawa Matka jest czy ktoś jeszcze pamięta, że Agnieszka Chylińska popełniła już kiedyś książkę? A może była tylko jej współautorką czy też bohaterką? Był to wywiad rzeka, biografia pt.: "Chylińska o sobie samej". Matka, jako 13-letnia fanka, za ostatnie zaskórniaki oczywiście książkę nabyła i przeczytała od deski do deski. Żałuje dziś, że książka zaginęła gdzieś na przestrzeni lat i nawet nie wiadomo czy ktoś pożyczył i nie oddał, czy co się z nią właściwie stało. Fajnie byłoby teraz do niej wrócić. Tym bardziej, że pewnie sama Chylińska nie pamięta, co takiego o sobie samej 15 lat temu opowiadała.

Nie wiedzieć czemu Matka zapamiętała tylko jedno. Sama nie wie czemu akurat to, miała przecież wtedy TRZYNAŚCIE LAT. A niczego innego z tej książki tak dobrze nie pamięta, nawet okładki, jak stwierdzenia Agnieszki Chylińskiej, że gdy kiedyś urodzi dziecko, będzie karmiła je tą piersią, na której ma tatuaż. Trzynastoletnia przyszła Matka Wyluzuj! pomyślała wtedy: "Wow! Ale czad. To jest właśnie rock 'n roll. Ja też chcę być kiedyś taką odjechaną mamą!".
Teraz Matka myśli, że w roku 1998 obie z Chylińską miały podobną, czyli znikomą, wiedzę na temat techniki karmienia piersią, dla obu było to czystą abstrakcją i niewyobrażalnym wydawało się, że w roku 2013 dla obu będzie to zwykłą codziennością, bez rock 'n rolla, za to z raczej średnio seksownym biustonoszem i wkładkami laktacyjnymi w gratisie.

A Chylińską Matka może uznać za honorową matkę chrzestną swojego blogu, gdyż jak tak teraz o niej myśli to przecież właśnie jej nazwisko wymieniła w swoim pierwszym poście.

piątek, 14 czerwca 2013

Level Up

Pierworodny pojechał po bandzie. Po całości. Na full. Odwalił numer wszech czasów przebijając kocią kupę a nawet zamknięcie Matki w łazience. I dopiero dziś Matka doszła do siebie na tyle by móc wszystko opisać na spokojnie.

Od jakiegoś tygodnia powroty ze spacerów wyglądają mniej więcej tak samo.
Wjeżdża Matka wózkiem do klatki w bloku. Wypina Syna. Wnosi wózek po schodach - bo tak jakiś mądry Bob Budowniczy zaprojektował wieżowiec, że aby pojechać windą trzeba wejść po schodach. Syn grzecznie czeka. Matka po niego wraca. Trzymając za rączki pomaga wejść Pierworodnemu, wkraczającemu w etap "ja siam". Syn od razu ustawia się przed windą. Nawet udaje, że wcisnął guzik, chociaż w rzeczywistości do niego nie dosięga. Jeżeli wyjście było bez wózka to zdarza się, że etap windy zostaje pominięty i Pierworodny z chęcią zapyla po schodach na 3. piętro. Ale jak już na tę windę czekają, winda podjeżdża i drzwi się otwierają Syn bez żadnych ceregieli wchodzi do środka a Matka wstawia wózek, wciska "trójkę" i jadą. Drzwi otwierają się. Wszyscy wychodzą. Pierworodny od razu staje przed wejściem do mieszkania, a gdy Matka otworzy, wchodzi i już w progu siada aby zdjąć mu buty, tak że nie można z powrotem zamknąć drzwi.
Raczej prosty schemat. Bezproblemowy. Dotychczas bez niespodzianek.
Teraz Matka wie, że jak coś idzie zbyt gładko to znaczy, że pewnego dnia musi się to schrzanić. Że będzie to dzień niezapowiadający niczego niezwykłego. A im bardziej gładko szło tym większy numer wywinie Pierworodny.
Wczoraj Matka wracała z Synem ze spaceru. Niby spał trochę, ale i tak był zmęczony, więc marudny i niekontaktowy. Spacer długi, więc zgłodniał. Matka po drodze chleb kupiła, więc dała mu kawałek.
Wszystko działo się jak zwykle. Matka na klatkę wjechała. Syna wypięła. Wózek wniosła. Syn wszedł. Winda podjechała. "Trójkę " wcisnęli. Dojechali. Matka wózek wystawia na korytarz. A Syn stoi. Matka wciska guzik żeby winda nie odjechała.
- Synek, chodź.
Stoi.
- Synuś, bo pojedziesz dalej.
Stoi.
- Synku, wychodź. Bo winda ruszy i pojedziesz.
Puka sobie w ścianki kabiny i stoi.
- Synu, wysiadaj! Idziemy do domu!
Patrzy rozbawiony wpierniczając ten chleb ze spaceru, który cały czas miał w dłoni. I oczywiście stoi.
- Synu, natychmiast...
Winda się zamknęła. Matka gorączkowo wciska guzik. I nic.Winda odjechała. W górę.
Matka nie myśli. Matka działa instynktownie. Biegnie po schodach na górę. Winda cały czas jedzie. Matka biegnie coraz szybciej.  Nie słyszy dziecka. Nie wie czy płacze. Na szóstym sprawdza wyświetlacz - winda już na dziewiątym. I jedzie dalej. Daleko już nie zajedzie, bo jeździ tylko do dziesiątego. Pędząc mija Matka po drodze zdziwionych ludzi. Coś krzyczy. Nie rozumieją. Nieważne. Syn "Windą do nieba" a Matka zapierdziela za nim "Stairway to heaven". Albo raczej "Highway to hell". Przy tym myśląc tylko, by na tym dziesiątym ktoś był i zatrzymał Pierworodnego, żeby nie zjechał z powrotem na dół, żeby go drzwi nie przytrzasnęły. Albo, tu już czysta abstrakcja, żeby nie polazł na jedenaste, bo Matka chyba już nie dobiegnie.
Ale dobiegła. Ostatkiem sił. I zastała Syna na rękach u jakiejś pani. Przerażonej sytuacją (bo skąd to dziecko? gdzie jego rodzice? co robić?). A Pierworodny? Zadowolony. Nie widzi problemu. I w dodatku cały czas ten cholerny chleb wpierdziela.
Matka zaraz bierze go w ramiona i tuli jakby tydzień nie widziała. I dopiero poczuła, że tak szybko biegła, że krew chyba nie nadążała, jakoś wolniej krążyła i chyba cała w stopach została. Bo nagle do głowy dopłynęła. Matce się zakręciło, świat zawirował, krew znów odpłynęła i musiała Matka usiąść by nie zemdleć i z Synem się nie przewrócić. Posiedziała. Ochłonęła. Do windy już nie wsiadła. 7 pięter Pierworodnego niosła, ani trochę nie luzując uścisku. Dopiero w domu, po zamknięciu drzwi, postawiła go na podłodze. Usiadł jakby nigdy nic na znak, że oczekuje zdjęcia butów.
Ojciec od razu wyczuł, że coś musiało się stać. Matka opowiadała siedząc wyczerpana na podłodze i jednocześnie śmiejąc się i płacząc na całego. Nawet po porodzie nie była w takim stanie.
A teraz wszyscy jej i Synowi dokuczają, że Matkę wykiwał, że taki duży, że sam może sobie jeździć. Ksywkę "Windziarz" dostał.
A Matka przez tych 7 pięter postarzała się o dobre 7 lat.

Zdarzyło się już parę lat temu, że torby z zakupami pojechały bez niej. Ale dziecko? Czy już jest złą matką?

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Przeoczenie koncepcyjne

Rok już dawno minął odkąd Matka jest matką a tu nadal nic... Matka zorientowała się, że o czymś zapomniała. Jakoś z głowy wyleciało, nie pomyślała, nie zastanowiła się. Przeoczenie. Czasu nie było. No bo niby kiedy? Tak pomiędzy karmieniami, zaraz po zmianie pieluchy czy przy noszeniu podczas kolki? A może jak miał drzemkę to zamiast myć podłogi i nastawiać pranie trzeba było coś ustalić? Albo przy pakowaniu obiadków w słoiki czy przy prasowaniu? Na spacerze też było można. Kurczę, nagle okazuje się, że okazji było sporo. A tymczasem Matka się zagapiła i nie ma koncepcji wychowawczej. Tak się skupiła na tym żeby wyluzować, że pominęła tak ważną kwestię.
Dziecku 14 miesiąc stuknął a tu wszystko na żywioł idzie. Matka nie została ani ekomamą jak Reni Jusis, ani seximamą jak Kasia Cichopek. Nie zaprojektowała kolekcji kocyków i nie wracała do formy pod okiem osobistego trenera (bo przed ciążą i tak żadnej formy nie miała). Nie napisała też żadnej książki, bajki, nawet wierszyka.
Nie odkryła swojego powołania w szyciu dizajnerskich ubranek dziecięcych (nadal nienawidzi szycia tak jak nienawidziła), nie założyła biznesu z dziecięcymi gadżetami, zabawkami, pieluchami, kawiarni dla matek z dziećmi, warsztatów języka migowego dla niemowląt, siłowni dla przedszkolaków. W zasadzie według wyroczni w postaci telewizji śniadaniowej nie realizuje się i w związku z tym Pierworodny nie ma szans, by stać się w przyszłości szczęśliwym człowiekiem bez tłamszącej go matki.
Jedyne co zrobiła na fali współczesnego macierzyństwa to założyła blog. Ale też to jakieś mało nowoczesne, bo bez zdjęć, outfitów (nowego słowa przy okazji blogowania Matka się nauczyła), nie opisuje co Pierworodny ma na sobie, gdzie to kupiła i za ile. Kto by te lumpeksy spamiętał?
Coś tam niby próbowała z BLW, ale wyszło jak wyszło. Nadal nie wie co to jest to całe rodzicielstwo bliskości. Ale na 32 metrach kwadratowych nie sposób nie być ze sobą blisko, więc uznaje za odhaczone. Było lansowanie się z chustą i wzbudzanie tym sensacji na dzielni, ale kręgosłup nie wytrzymywał, więc dawno i nieprawda. Ostatnio coś słyszała o tym, że nie należy dzieci ani karać ani nagradzać. A nawet, że nie wolno mówić "nie wolno". Nie można też mówić "jesteś moim bohaterem", więc pewnie nazywanie Syna "zbójaszkiem", jak to Matka ma w zwyczaju, będzie kiedyś szeroko omawiane w gabinecie jakiegoś psychoanalityka.
No i nie wie Matka czy wychowywać bezstresowo czy autorytarnie. Nie wie jaką chce być matką. Eco? Sexi? Flexi? Wymagającą? Wyrozumiałą? Wyrodną? Wygodną? Tym dobrym czy złym policjantem?
Nie wie. Kompletny brak koncepcji wychowawczej.

piątek, 7 czerwca 2013

Babki i grabki odczarowane

Jedyną zaletą takich dni jak wczorajszy jest to, że zwykle po nich następuje taki dzień jak dzisiejszy. Trudno powiedzieć czy rzeczywiście Pierworodny zgrywa dziecko idealne czy tylko Matka takim go widzi mając świeżo w pamięci to, co działo się dzień wcześniej.
I tak dziś, po 4-godzinnej drzemce Syna (tak, tak CZTEROGODZINNEJ!!!) Matka stwierdziła, że tak wyjątkowo mocno go kocha, że odpuszcza sobie robienie codziennych zakupów i załatwianie spraw różnych podczas spaceru, zostawia wózek w domu i zabiera Pierworodnego na podbój piaskownicy.
A co tam, wynudzi się patrząc jak Syn wpiernicza piasek, wali grabkami w wiaderko i rozwala babki, które dla niego zrobi a po pół godziny będzie po sprawie i do domu. A co Pierworodny będzie miał radochę to jego.
Tymczasem siedzieli w piaskownicy półtorej godziny. Pierworodny bowiem miał do towarzystwa czworo innych dzieci. Jednak zdecydowanie wolał po prostu ich zabawki. Wspaniale bawił się małymi filiżaneczkami, spodeczkami i łyżeczkami. A Matka w tym czasie słuchała przypiaskownicowych rozmów.

- Mamo, a wiesz co się dzisiaj stało w przedszkolu?
- Co?
- Oliwier mnie pocałował - wyznała czterolatka.
- Ee, na pewno chciał cię ugryźć tylko mu się nie udało - orzekła mama dziewczynki.

A historie zasłyszane były najróżniejsze. Od przygnębiającej walki o syna, który jest narkomanem, poprzez pierwszego męża alkoholika, opłakany stan systemu oświaty po opowieść o sąsiadce, która naczynia zmywa w wannie ubrana w strój kąpielowy.

I Matka wspaniały komplement usłyszała. Jedna z dziewczynek, siedmioletnia, spojrzała na nią i Syna po czym bezceremonialnie spytała:
- Ej, a on jest twoim bratem?
Piękne, prawda?
Bo przecież nie mogła wiedzieć, że w wyniku dziwnych kolei losowych w rodzinie Matki, rzeczywiście ma ona siostrę w wieku Syna.

W ogóle było bardzo interesująco, wesoło i wcale nie nudno. Ale niestety wszyscy zaczęli się zbierać, ponieważ dziś dzień wcześniejszej kąpieli dzieci, bo podobno na Polsacie zaczyna się Sopot Top Trendy. Własne zabawki już tak Pierworodnego nie bawiły, więc po 15 minutach i Matka z Synem zawinęli się do domu. W którym teraz, gdzie się nie ruszyć, zawsze chrzęści piasek pod stopami.
Okazuje się, że to całe siedzenie w piaskownicy to całkiem fajna sprawa. Tylko trzeba sobie wybrać taką zatłoczoną.

czwartek, 6 czerwca 2013

Czwórki czwórkami idą

Ząbkowanie. Zdecydowanie zbyt ładne słowo jak na tak okrutny proces jakiego dotyczy.
Od dłuższego czasu dziąsła Syna Pierworodnego są nabrzmiałe i gotowe na przyjęcie kolejnych lokatorów. Nawet się Matka cieszyła, że tym razem tak łagodnie przechodzi tę całą zmorę. Że właściwie tylko smoczek na gorsze dni wystarcza, a Pierworodny ma w ciągu dnia tyle ważnych rzeczy do pozałatwiania, że nie ma kiedy myśleć o bólu i niedogodnościach. Dziś okazało się, że to co od jakiegoś miesiąca Matka nazywała ząbkowaniem było tylko jego nieśmiałą zapowiedzią. Powiedzieć, że Pierworodny dziś płakał to nic nie powiedzieć. On darł ryja niemiłosiernie. Pakował się Matce na ręce po to tylko by wić się na nich i rzucać w jakichś histerycznych konwulsjach. Marudził, w niczym nie chciał współpracować, na nic nie miał ochoty. I tak odkąd tylko otworzył rano oczy.
Nadzieję Matka pokładała w drzemce, tzw. porannej. Hmm. Poranek nieprzespany. Południe - nadal nie spał. Godzina 13-ta - nie spał. 14-ta - nie spał. 14:30 - Matka była wrakiem człowieka. 14:35 - wyczerpany zasnął. By po godzinie obudzić się w tym samym nastroju.
Tylko dwa skuteczne sposoby Matka znalazła na uspokojenie Pierworodnego w ciągu dnia. Skuteczne, aczkolwiek niewychowawcze. No cóż. Zostańmy przy skuteczne.
Po pierwsze zapychanie go herbatnikami. Póki jadł był spokojny, zadowolony i odprężony. No ale ile dzieciak może zjeść tych ciastek?
Sposób drugi to włączanie mu reklam w telewizji. Syn podczas bloczków reklamowych wpada w trans i przestają do niego docierać wszelkie sygnały ze świata zewnętrznego. Kot mógłby mu usiąść na głowie a on prawdopodobnie by tego nie zauważył.
Dzień uratował obiad. Pierworodny zjadł zupę z zielonego groszku, brokułów i koperku (bo tylko to w lodówce nadawało się na zrobienie zupy), roboczo nazwaną przez Matkę "shrekówką", i poczuł się nieco lepiej. Nawet zgodził się pobawić samemu w kojcu. Na drugie danie dostał gulasz z indyka z ziemniakami i szparagami. I to dopiero był prawdziwy HIT. Gdyby Matka wiedziała, że tak zadziała już z samego rana by go ugotowała. Syn zapomniał o wszelkich dolegliwościach i jak zaczął się śmiać to skończył właściwie dopiero wieczorem po kąpieli, gdy szedł spać. Nagle pojawił się doskonały humor i niewyczerpane pokłady energii. Zabawa w ganianego, szalone pomysły i śmianie się ze wszystkiego do rozpuku. Jakby nadrabiał zaległości.
Nie miała Matka pojęcia, że jej gulasz ma takie magiczne właściwości. Od teraz będzie go chyba serwowała codziennie na śniadanie. Całej rodzinie. Profilaktycznie.
A jak za kilka lat pojawi się w domu niejaka Zębowa Wróżka z interesem do ubicia z Synem Pierworodnym to niech wie, że z Matką będzie miała do czynienia. Łatwo tych ząbków Matka nie odda. Z premedytacją skrzydełka powyrywa i na kopach Zębuszkę wywali. Za tego piątaka to ona se może... szczoteczkę na nową Pierworodnemu wymienić. Matka nawet nie pozwoli się do niego zbliżyć. Tyle łez, tyle bólu, nerwów i cierpienia z powodu tych zębów... A i Syn Pierworodny przy tym wszystkim też swoje przecierpi. I po co? Żeby ona sobie za parę lat w jego paszczy tak bezczelnie gmerała i wyrwy zostawiała? Mowy nie ma!

środa, 5 czerwca 2013

Setny post




- Piszesz i piszesz.

- Nooo... - odpowiedziała Matka dość lapidarnie na stwierdzenie faktu przez Ojca Pierworodnego, dalej pisząc, czy raczej stukając w klawiaturę.

- Kiedyś będę musiał to przeczytać.

- Spoko, tylko mnie uprzedź.

- Po co?

- Żebym zdążyła się upić czy coś...

- Taa, chyba kotleciki na obiad zrobić! - Każdy, kto trochę Ojca zna, wie jakim jest fanem kotletów.

- Skończyłam. Właśnie dodałam 99 notkę - z lekką dumą oznajmiła Matka.

- O, to trochę będę czytał. Pewnie ze 2-3 dni, jak znam siebie.

- To może lepiej zaczekaj aż książkę z tego wydadzą.

- Jak to o naszej rodzinie to by musiała mieć tytuł w stylu "Z kamerą wśród zwierząt". Albo "Polskie ZOO".

Hmm. Po lekkim oburzeniu chwila refleksji. Może i rację ma?


*
- A ty znowu piszesz? Ile tych notek dzisiaj?

- Teraz piszę na zapas. Póki mam wenę jako taką. Bo przez ostatnie dni nie miałam w ogóle. Dobrze, że chociaż Pierworodny się tą kawą oblał to przynajmniej coś się działo, było o czym napisać.

- Jezzzuuu, patologia...

- Nie patologia, tylko humor czarny.

Jak kawa.

wtorek, 4 czerwca 2013

Poranna filiżanka adrenaliny

Czy toto musi tak rosnąć? Sięgać gdzie jeszcze wczoraj wzrok nie sięgał? Po cholerę aż tak szybko się rozwija i codziennie zaskakuje nowymi umiejętnościami? Nie mógłby chociaż co drugi dzień? W końcu Matka ma już swoje lata. I zwyczajnie nie nadąża.
Dziś rano na przykład Syn zaskoczył ją umiejętnością sięgnięcia do kubka z gorącą kawą postawionego w miejscu, gdzie dotychczas nie dosięgał. Matka wyszła na chwilę do drugiego pokoju. Wiedziała, że Syn majstruje coś przy kuchennej wyspie, ale wydawało się, że nic mu nie grozi, ciągle się tam bawi. Dostał nawet paczkę makaronu w łapki by się czymś zajął i nie miał głupich pomysłów pod nieobecność Matki. 20 sekund wystarczyło by Matka usłyszała płacz, dźwięk spadającego z kanapy dziecka i upadającego na podłogę kubka. W dwóch nanosekundach i trzech krokach przemierzyła całe mieszkanie rozrzucając na boki wszystko co stanęło jej na drodze. Zobaczyła wielką brunatną plamę, wszystko w fusach a w samym środku tej pożogi wystraszonego i zapłakanego Syna w białej piżamce nasiąkającej kawą.
Na szczęście zachowała zimną krew i sytuacja została szybko opanowana. Widocznie zawartość kubka zdążyła już lekko przestygnąć, bo zaczerwienienia na ciałku Pierworodnego łatwo poznikały.
Kiedy cały dramat został zażegnany i Pierworodny się uspokoił z Matki zaczęły schodzić emocje. Nerwy puściły i dla odmiany to Matka się rozpłakała na myśl co mogło się stać. Widzący to Syn zareagował gromkim śmiechem, mało mu smoczek z radości z gęby nie wypadł. Czyli, że dobrze będzie.

Czy oduczyło go to brawury? Godzinę później przyłapała go Matka jak próbował ugryźć Kota w ogon. Chojrak nieznośny.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Ach śpij kochanie

Pierworodny przespał noc. Czwartą w swoim życiu. Przespał już dwie z rzędu w lutym. Jedną w kwietniu czy maju. I teraz, z 2 na 3 czerwca przespał czwartą. W związku z tym pojawiają się pytania. Dlaczego za każdym razem, gdy Matka nie musi w nocy wstawać na karmienie rano budzi się zmęczona bardziej niż zwykle? I czy można obliczyć jakiś algorytm, który ustaliłby kiedy nastąpi kolejna taka przespana noc? Matka by się jakoś przygotowała. Może wyspała wcześniej. Albo wręcz przeciwnie, zaszalała na całego. Zimne piwo? Jakieś wyjście z domu? Tyle możliwości, że Matka nie potrafi teraz wymyślić niczego sensownego. Zdziczała od tych domowych pieleszy. Co teraz robią młodzi ludzie bez zobowiązań, gdy mają całą noc dla siebie?

Zaraz pójdzie w świat

Kiedy chce iść na spacer przynosi swoje butki i stara się je sobie założyć. I zawsze lewy na prawą stópkę a prawy na lewą. Gdy jest bardzo zdeterminowany przynosi też czapeczkę (chociaż nie przepada za jej noszeniem). A także buty Matki czy Ojca. Nawet pamięta, które danego dnia Matka nosiła i te właśnie wybiera z kilku par stojących w przedpokoju.
Ucieka, gdy wie, że Matka chce mu zmienić pieluchę albo wytrzeć rączki. I ma przy tym spory ubaw. Kiedy ma się ubrać, sam próbuje założyć skarpetki, koszulkę i spodnie. Widząc, że Matka nakłada dla niego obiad stara się wystawić swoje krzesełko.
Pokazuje też palcem i "tłumaczy" czego chce a co jest właśnie poza jego zasięgiem.
Na obiad jada już to samo co rodzice. Od kilku dni, powoli, przekonuje się też do mięsa. Dzisiaj w końcu zjadł pulpeciki z indyka, które tak mozolnie i pieczołowicie Matka kulała. Cztery zjadł. Aż Matka mms-y po rodzinie porozsyłała z tej radości.
Tradycyjnie już, jak zawsze gdy opanuje jakąś "sztuczkę", po 2 czy 3 dniach przestał pokazywać język. Za to zdarza mu się zrobić przyjemność mamusi i na pytanie "Jaki duży jest Synuś Pierworodny?" od niechcenia podnieść chociaż jedną rączkę, mniej więcej na wysokość brody. Wreszcie! Po jakiś 7 miesiącach ciągłego pytania Matka już straciła nadzieję, że kiedykolwiek to nastąpi. Niby jednego popołudnia pokazywał (nawet notka z tej okazji powstała), ale oczywiście uznał, że ma już odhaczone i sprawę olał. Właściwie Matka sama nie wie, co ją opętało z tym "jaki duży jest Syn". Bo w zasadzie po cholerę Pierworodnemu taka umiejętność? Poza cieszeniem Babć i Ciotek przez kilka najbliższych tygodni to właściwie po nic. Ale jakoś ambicja została na próbę wystawiona i ciężko było odpuścić.
Jest jeszcze "pa-pa". Nareszcie z częstotliwością większą niż raz na tydzień. Machaniem rączką zostaje obdarowany każdy piesek na spacerze. I Ojciec Pierworodnego wychodzący do pracy. Z kolei, gdy Ojciec wraca Syn zdejmuje mu czapkę, odwiesza ją na wieszak i rozbiera Ojca z bluzy bądź kurtki.

Matka nie ma pojęcia kiedy jej Synek tak wyrósł. Przecież dopiero co wszyscy czekali na to kiedy wreszcie usiądzie. Jak mogła przegapić moment, w którym tak się usamodzielnił?
Dziś w południe by zasnąć na drzemkę nie przyszedł jak zwykle przytulić się do Matki tylko położył obok niej na kanapie i tak odpłynął. Dystans się zwiększa.
No cieszy się Matka, cieszy... a co ma robić?