wtorek, 18 czerwca 2013

A może frytki do tego?

Przyjechała na kilka dni Babcia Pierworodnego - Matka Matki. W samą porę. Ząbkowanie (tfu!) wciąż trwa pełną gębą i jakoś nie zapowiada się, że kiedyś wreszcie się skończy. Syn jest nerwowy, marudny, wiecznie ze smoczkiem w buzi. Wpada w takie histerie, że jedyne co Matka może w tym czasie zrobić to przytrzymywać go w bezpiecznym miejscu tak, aby nie zrobił sobie krzywdy - rzuca się na wszystkie strony, płacze, nie potrafi się uspokoić i nie daje się przytulić, ale jednocześnie zostawienie go samemu sobie pogarsza sytuację.
Dzięki Babci Matka mogła odpocząć od spacerów. A przede wszystkim od Syna Pierworodnego.
A na zakończenie tego 5-dniowego "urlopu" Matka z Ojcem wybrali się na koncert. Taki prawdziwy, wieczorem, z biletami, z dorosłymi ludźmi i dla dorosłych. I śpiewała Anna Maria Jopek.
Była to cała operacja logistyczna. Koncert zaczynał się o 20:00, czyli o godzinie kiedy zwykle Pierworodny dopiero szykuje się do kąpieli. A przez to cholerne ząbkowanie (tfu!) Pierworodny trudniej zasypia, czasem trwa to nawet 45 minut, po których Matka wychodzi z sypialni zmasakrowana psychicznie. Trzeba więc było cały proces mocno przesunąć w czasie a potem trzymać kciuki by się nie obudził i nie trzeba było wracać. W związku z tym 3 dni wcześniej zaczęto Pierworodnego przyzwyczajać do wcześniejszego chodzenia spać. A Pierworodny zaczął wszystkich  przyzwyczajać do wcześniejszego wstawania. Godzina 5:00 stała się więc nową 7:00. Ale udało się. Pierworodny zasnął bez problemu, jak na zawołanie, a Rodzice sru na koncert. I tak posiedzieli sobie w zabytkowej scenerii, posłuchali, poprzytulali się, odpoczęli i się lekko odchamili. Wychodząc spotkali znajomego - organizatora koncertu pracującego w Ratuszu.
- I jak się podobało?
- Bardzo fajnie - z uśmiechem odpowiedział Ojciec.
Szli dalej w milczeniu razem z tłumem, w którym podekscytowane głosy wymieniały się pozytywnymi wrażeniami. Gdy zrobiło się luźniej Matka spytała:
- A teraz tak szczerze... naprawdę Ci się podobało?
Jedno spojrzenie wystarczyło. Lekki półuśmiech w kącikach ust. Mocniej się przytulili. Matka zarządziła:
- To co? Na frytki.
I skierowali kroki do ulubionej "kebabowni".

Cóż, klimat koncertu nie trafił w gusta Matki i Ojca. Jednak wrócili zrelaksowani i szczęśliwi i najbardziej ucieszeni samym faktem, że w ogóle gdzieś byli. Nie mają chyba szczęścia do tych swoich rzadkich randek. Ale za to tym razem zamiast pod blokiem całowali się w windzie. Och, ta winda, ostatnio się w niej dzieje...

7 komentarzy:

  1. Masakra psychiczną przy zasypianiu... Znam znam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze? Jak czytałam Twój tekst o zasypianiu Tomika to już czułam się zmasakrowana psychicznie. Tak źle to u nas jednak nie jest, przynajmniej nie na co dzień. Przez to trudniej przechodzę przez takie pojedyncze przypadki.

      Usuń
    2. Hłe, hłe, też znam :D Czasami i po 2 godziny usypiamy, na zmianę po pół godzinie, bo dłużej się nie da bez przekleństw...

      Usuń
    3. O kurcze, to ja jednak nie narzekam.

      Usuń
    4. Każda ma coś, na co narzeka. Przecież nie ma dzieci idealnych :D

      Usuń
  2. Winda w ogóle może spełniać tyle funkcji... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O ludu usypiania nie zazdroszczę i u nas bywają takie akcje.
    Wyjścia gratuluje i życzę więcej :)

    OdpowiedzUsuń