Przyjechała na kilka dni Babcia Pierworodnego - Matka Matki. W samą porę. Ząbkowanie (tfu!) wciąż trwa pełną gębą i jakoś nie zapowiada się, że kiedyś wreszcie się skończy. Syn jest nerwowy, marudny, wiecznie ze smoczkiem w buzi. Wpada w takie histerie, że jedyne co Matka może w tym czasie zrobić to przytrzymywać go w bezpiecznym miejscu tak, aby nie zrobił sobie krzywdy - rzuca się na wszystkie strony, płacze, nie potrafi się uspokoić i nie daje się przytulić, ale jednocześnie zostawienie go samemu sobie pogarsza sytuację.
Dzięki Babci Matka mogła odpocząć od spacerów. A przede wszystkim od Syna Pierworodnego.
A na zakończenie tego 5-dniowego "urlopu" Matka z Ojcem wybrali się na koncert. Taki prawdziwy, wieczorem, z biletami, z dorosłymi ludźmi i dla dorosłych. I śpiewała Anna Maria Jopek.
Była to cała operacja logistyczna. Koncert zaczynał się o 20:00, czyli o godzinie kiedy zwykle Pierworodny dopiero szykuje się do kąpieli. A przez to cholerne ząbkowanie (tfu!) Pierworodny trudniej zasypia, czasem trwa to nawet 45 minut, po których Matka wychodzi z sypialni zmasakrowana psychicznie. Trzeba więc było cały proces mocno przesunąć w czasie a potem trzymać kciuki by się nie obudził i nie trzeba było wracać. W związku z tym 3 dni wcześniej zaczęto Pierworodnego przyzwyczajać do wcześniejszego chodzenia spać. A Pierworodny zaczął wszystkich przyzwyczajać do wcześniejszego wstawania. Godzina 5:00 stała się więc nową 7:00. Ale udało się. Pierworodny zasnął bez problemu, jak na zawołanie, a Rodzice sru na koncert. I tak posiedzieli sobie w zabytkowej scenerii, posłuchali, poprzytulali się, odpoczęli i się lekko odchamili. Wychodząc spotkali znajomego - organizatora koncertu pracującego w Ratuszu.
- I jak się podobało?
- Bardzo fajnie - z uśmiechem odpowiedział Ojciec.
Szli dalej w milczeniu razem z tłumem, w którym podekscytowane głosy wymieniały się pozytywnymi wrażeniami. Gdy zrobiło się luźniej Matka spytała:
- A teraz tak szczerze... naprawdę Ci się podobało?
Jedno spojrzenie wystarczyło. Lekki półuśmiech w kącikach ust. Mocniej się przytulili. Matka zarządziła:
- To co? Na frytki.
I skierowali kroki do ulubionej "kebabowni".
Cóż, klimat koncertu nie trafił w gusta Matki i Ojca. Jednak wrócili zrelaksowani i szczęśliwi i najbardziej ucieszeni samym faktem, że w ogóle gdzieś byli. Nie mają chyba szczęścia do tych swoich rzadkich randek. Ale za to tym razem zamiast pod blokiem całowali się w windzie. Och, ta winda, ostatnio się w niej dzieje...
Masakra psychiczną przy zasypianiu... Znam znam;)
OdpowiedzUsuńSzczerze? Jak czytałam Twój tekst o zasypianiu Tomika to już czułam się zmasakrowana psychicznie. Tak źle to u nas jednak nie jest, przynajmniej nie na co dzień. Przez to trudniej przechodzę przez takie pojedyncze przypadki.
UsuńHłe, hłe, też znam :D Czasami i po 2 godziny usypiamy, na zmianę po pół godzinie, bo dłużej się nie da bez przekleństw...
UsuńO kurcze, to ja jednak nie narzekam.
UsuńKażda ma coś, na co narzeka. Przecież nie ma dzieci idealnych :D
UsuńWinda w ogóle może spełniać tyle funkcji... ;)
OdpowiedzUsuńO ludu usypiania nie zazdroszczę i u nas bywają takie akcje.
OdpowiedzUsuńWyjścia gratuluje i życzę więcej :)