poniedziałek, 4 marca 2013

Małe randez-vous

Wybrali się Matka z Ojcem wczoraj do kina. Tzn. na film. Zwał jak zwał - Matka zawsze myli, co oznacza oglądanie, a co mizianie się w ciemności. W każdym razie Matka z Ojcem niecnie wykorzystali fakt przyjazdu Matki Matki, zamrugali oczami, ładnie poprosili i tym sposobem zaraz po kąpieli i położeniu w łóżeczku Syna Pierworodnego tyle ich widziano. Wcześniej Matka potajemnie sprawdziła repertuar i stwierdziła, że jak zwykle, gdy nadarza się okazja na porandkowanie sobie to w godzinach dla Matki i Ojca odpowiednich, czyli raczej późnych, grają sam "szit". Mając do wyboru jedynie 4 filmy - a w tym obyczajówkę o piłkarzu, jakiś horror-komedię (sam gatunek nie zachęca nawet do zapamiętania tytułu), brytyjską komedię o młodym małżeństwie oraz horror o obiecującym tytule "Mama" (swoją drogą, gdy ostatnio wybierali się do kina właśnie wchodził "Bejbi Blues", hmm... - Wszechświat chce nam coś powiedzieć?) - Matka podjęła szybką decyzję, czyli wiadomo - komedia angielska. Opis przeczytała, że niby twórcy "Bridget Jones" i "To właśnie miłość", nawet zwiastun sobie obejrzała, wszystko OK, żadnych podejrzeń. Pozostało tylko przekonać Ojca. A że Ojciec był na równi spragniony wyjścia co Matka, nie kazał więc długo się prosić, tak tylko pro forma, co by Matka sobie nie myślała, że mientki jest.
Ale tak to bywa, jak się wypuści rodziców do ludzi po tygodniach obcowania ze sobą i niemowlakiem. Tracą instynkt samozachowawczy.
I tak trafili na film pt.: "Daję nam rok". Jedyne słowo jakie ciśnie się Matce na usta od pierwszych scen aż do teraz to ŻENUJĄCY. Nic więcej.

2 x kawa w kinowej kawiarni - 19 zł
1 x gałka lodów karmelowo-waniliowych - 2,50 zł
2x bilet - 46 zł
stracony czas - bezcenny i niestety nie do odzyskania

Kiedyś, dawno, dawno temu (w odległej galaktyce) Matka z Ojcem, którzy jeszcze wtedy nie byli ani matką ani ojcem, ani nawet nie myśleli o tym, że kiedyś będą, mocno się pokłócili, rzecz jasna nikt już nie pamięta o co. Ale było ostro i spektakularnie, otarło się o pakowanie walizek, wystawianie za drzwi i inne teatralne chwyty. Już po kłótni, nie wiedząc do końca co ze sobą począć, bo niesmak wciąż pozostał, spontanicznie wybrali się do kina, a tam spontanicznie kupili bilety na film, który po prostu zaczynał się za 5 minut, a o którym nie wiedzieli nic. Takim sposobem obejrzeli "P.S. Kocham Cię" - pogodzili się już przy pierwszej scenie, jeszcze zanim wyświetlono tytuł. Wczoraj Matka zastanawiała się co by było, gdyby trafili w takiej sytuacji na "Daję nam rok". Na bank nie byłoby teraz ani Matki, ani Ojca Pierworodnego, bo i Syn Pierworodny nie miałby szans na zaistnienie, szkoda by było, bo fajny dzieciak. Ot, magia kina.

Swoją drogą Matka z Ojcem wyszli z wprawy w randkowaniu. Zaczęli rozmową o psującej się pralce, a skończyli historią o przeglądzie samochodu. Ale tak w ogóle to bardzo miło było.
No dobra, ściemniam, skończyli pocałunkiem pod domem.

3 komentarze:

  1. Droga Akademio, dziękuję Ci za tak wyjątkowy happy end. Oscara dedykuję Pierworodnemu:)

    OdpowiedzUsuń
  2. wyruszyłam się ;-) i zazdroszczę tego kina. nam właśnie stuknęło 9 miesięcy od ostatniej wizycie w kinie i randce tym samym.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli romantycznie też było ;) pralka i przegląd samochodu to nie taki zły temat... u mnie tylko się mówi o rodzinnej firmie - bleeeeeeeeeeeeeeeeeee

    OdpowiedzUsuń