Syn Pierworodny ma alergię. Na białka mleka krowiego. To diagnoza matki, na którą wpadła dość przypadkowo, gdy Syn miał kilka tygodni. Właściwie nikt mu badań nie zrobił, ale matczyna intuicja podpowiada Matce, że ma rację. Jednak od pediatry Matka usłyszała, że ma nie wymyślać chorób u zdrowego dziecka. Od dermatologa, że bardzo dobrze, że tak szybko wykluczyła ze swojej diety wszelkie produkty mleczne, bo przecież mamy do czynienia z typowymi objawami alergii. Od alergologa właściwie nic nie usłyszała poza "Następna kontrola za pół roku". Najwięcej dowiedziała się od swojego ginekologa, który Pierworodnego nawet na oczy nie widział, bo i po co, ale który po prostu sam ma dwójkę dzieci, które przez alergię przeszły.
W zeszłym tygodniu minęło owe pół roku czekania na wizytę u alergologa. Poczekała sobie Matka z Synem na rękach w kolejce do lekarza, potem w kolejce do testów u pielęgniarki, potem znów do lekarza, potem czekała na windę, potem zgubiła się w szpitalu, a potem znów czekała w kolejce do rejestracji. Naiwnie cieszyła się na wejściu, że są trzeci w kolejce. 3 godziny później z całej swej naiwności była już odarta.
Testy skórne Matka mocno przeżyła (w przeciwieństwie do Syna, który był bardzo dzielny), "bo jakże to tak? z taką igłą do tych maleńkich, delikatnych rączek? 22 nakłucia? i jeszcze Matka ma na to patrzeć?". Co gorsza, przeżyć Matki nie koniec, bo testy niczego nie wykazały, a ewidentnie coś na rzeczy jest.
Pani doktor zarządziła więc testy z krwi, na za tydzień, i kolejną wizytę kontrolną, na za dwa tygodnie. I przez ten najbliższy tydzień Matka ma jeść produkty mleczne - żeby wywołać przeciwciała u Syna czy jakoś tak. Matka myślała, że podskoczy a potem padnie ze szczęścia jak usłyszała o tej tygodniowej dyspensie, ale za bardzo już była zmęczona tymi kolejkami. Na zewnątrz więc było widać stoicki spokój, za to w środku odtańczyła taniec radości. Prosto ze szpitala pojechała na zakupy. I nagle poczuła się jak dziecko w sklepie ze słodyczami. Przytaszczyła do domu wszystko: mleko, śmietanę, twarogi, żółty ser, jogurt, mozzarellę, śmietankę do kawy, ciacha z kremem z cukierni, czekoladę mleczną i co tylko wpadło jej w ręce a w składzie miało mleko. Upewniała się matka u lekarza czy na pewno może, czy ma wprowadzać stopniowo, czy od razu może wszystko jeść? Od pani doktor usłyszała: "Tyle ile ma pani ochotę". Kobieto, nie wiesz co mówisz - pomyślała Matka, która po ponad 9 miesiącach restrykcyjnej diety zeżarłaby krowę, gdyby takową pod szpitalem spotkała.
Przez 4 dni Matka jadła, wciąż z nieschodzącym z twarzy uśmiechem, wszystko to co lubi. Delektowała się każdym serkiem, każdą kawą z mlekiem czy śmietanką, każdą gałką lodów, smak naleśników z twarogiem rozpływał się w ustach, zwykły makaron z sosem tym razem posypany startym serem smakował jakoś tak odświętnie...
Ale przyszła kryska na Matyska. Po 4 dniach, w nocy, Matka i Ojciec przypomnieli sobie co znaczy kolka u dziecka. Przypomnieli też sobie, że za nic w świecie nie chcą do tego wracać. Odkopali zapomniany i pokryty kurzem Espumisan. Postarzeli się o kolejny rok w jedną noc. I tym sposobem Matka znów jest na diecie bezmlecznej...
Ciekawe, czy to ortopeda nie postawiłby ostatecznie dobrej diagnozy, skoro tak Cię odsyłali z kwitkiem inni wielcy specjaliści.
OdpowiedzUsuńAle współczuję cholernie tej diety..
Aż chce się powiedzieć prawo dżungli. Jak się nie przystosujesz - zginiesz. A na razie rządzi Pierworodny... ;)
OdpowiedzUsuńOsz cholerka, współczuję :(
OdpowiedzUsuńOOO Matko, przyjedź leczyć syna na "nasz" oddział. Oni tam w alergiach pokarmowych gustują. A Matki gustują w traumach poszpitalnych... :)
OdpowiedzUsuń