sobota, 23 marca 2013

Bez kolejki tydzień stracony?

Mało miała Matka ostatnimi czasy wrażeń kolejkowo - lekarskich to się z dzieckiem tym razem do dermatologa wybrała. Ot, tak dla sportu, co by z wprawy nie wypaść.
Pani dermatolog to ulubiona pani doktor całej rodziny, więc Matka na spokojnie stwierdziła, że mimo ostatnich doświadczeń, da sobie radę. Uzbroiła się w cierpliwość iście anielską i podczas spaceru ruszyła załatwiać sprawę rejestracji. Już na tym etapie było jakoś dziwnie. Matka wyjaśniła, że Syna do dermatologa chce zapisać, na to pani w okienku zbolałym głosem, że niestety dopiero na czwartek może go wpisać. No to Matka, równie smutnym głosem (bo zabrzmiało to jak dopiero na wrzesień), że trudno, niech będzie czwartek. I dopiero wychodząc pomyślała: "Ale o co chodzi? Przecież jest już poniedziałek popołudniu, więc czym tu się przejmować?" .
W czwartek zaplanowała sobie Matka, że skoro pani doktor przyjmuje od 14:30 to z Synem Pierworodnym będą już po 14:00 w poczekalni. Oczywiście Syn zaplanował sobie coś innego i w rezultacie dotarli o 14:40. Pani doktor jeszcze nie było. Za to czekała już kolejka - na oko jakieś 25 osób. Zanim pojawiła się pani doktor przybyło kolejnych 20 osób. Ale nic to, przecież Matka z Synem doświadczenie kolejkowe mają, dadzą radę. Zresztą Matka była pewna, że zanim wejdą do gabinetu Syn stanie się gwiazdą i ulubieńcem całej poczekalni. Zapowiadała się kolejka na jakieś 2 godziny. Na szczęście okazało się, że nie należy oceniać kolejki po pozorach. Pani, która wcześniej poinformowała Matkę, że czeka już 3 godziny sama zaproponowała, żeby wejść przed nią, że małe dziecko, że przecież się męczy. Nikt nie miał nic przeciwko, nikt nie zrobił wymownej miny. Weszli więc jako trzeci.
Pani doktor, całkowite przeciwieństwo pani alergolog, wysłuchała Matki, odpowiedziała na pytania, wszystko wyjaśniła w jasny i zrozumiały sposób (gdy pani alergolog tłumaczyła dlaczego nie należy podawać Pierworodnemu truskawek Matka z całego zdania zrozumiała tylko słowo "komórki" - reszta to już zupełne medyczne bla bla bla). Wyszła Matka z gabinetu zadowolona. Wszystko szło gładko, zbyt gładko. Kiedy przyszło się zbierać do domu Syn nagle uznał, że coś tu jest nie tak, że ludzie w kolejce tacy mili, że szkoda się z nimi rozstawać. Że przecież zawsze dłużej to całe czekanie trwało. On nigdzie nie idzie!
I tak Matka przeżyła pierwszą publiczną Histerię Syna Pierworodnego.
Histerię przez duże H.

Poczekalnia gabinetu dermatologicznego to główny hol przychodni. Ma kształt kwadratu i ławki dla czekających wzdłuż każdej z czterech ścian. Na środku tego holu Matka próbowała posadzić Syna w wózku. Ten w ryk za każdym razem, gdy jego ciałko zbliża się do wózka, cały się usztywnia, wygina, pręży, zapiera rękami i nogami. Na wszystko patrzy jakieś 50 par oczu. A co 4 osoba koniecznie chce pomóc. Nikt nie słucha Matki tłumaczącej, że pomoc jest zbędna i sugerującej, że wręcz pogarsza sytuację. Starsze panie chcą Syna brać na rączki - ten oczywiście odpowiada spojrzeniem "odchrzańcie się", starsi panowie chcą nastraszyć, że go zabiorą jeżeli nie będzie słuchał mamy - tu już wzrok zdziwiony, jakby mówił "co ty pieprzysz?", ktoś zamierza trzymać wózek, ktoś go przestawić... Każda przechodząca pielęgniarka po kolei pyta w jakiej "pani z dzieckiem" sprawie. Matka nawet nie musi odpowiadać, bo za każdym razem ktoś spieszy z wyjaśnieniem, że już po lekarzu tylko dziecko w wózku nie chce usiąść. W końcu Matce udaje się grzecznie wszystkim wytłumaczyć, że widownia tylko rozkręca Syna, odejść z dzieckiem na bok i odprawić towarzyszącą eskortę. Po długich pertraktacjach Syn siada spokojnie, wracają więc po resztę swoich rzeczy do poczekalni, mówią wszystkim do widzenia i wreszcie wychodzą, wciąż czując na sobie wzrok 50 osób i wyobrażając sobie całą dyskusję, która wybuchnie zaraz po tym jak zamkną się za Matką drzwi przychodni.

Matka ciągle jeszcze jest pod wrażeniem siły własnego spokoju i zimnej krwi, którą zachowała. Ani razu nie skoczyło jej ciśnienie, co do Matki niepodobne, nawet gdy po raz 5 tłumaczyła starszej pani, że da sobie radę bez jej pomocy. Obyło się też bez użycia jakiejkolwiek siły wobec Pierworodnego - czy to fizycznej czy psychicznej.

Okazuje się jednak, że Syn lepiej znosi długie, pełne niemiłych pacjentów kolejki, opryskliwych lekarzy, zmarnowane na czekaniu całe dnie i sfrustrowaną tym wszystkim Matkę. Życie nauczyło go już przystosowania się do trudnych warunków. W zbyt przychylnych warunkach traci poczucie bezpieczeństwa.

1 komentarz:

  1. twardziel nie mógł znieść że mu kobieta miejsce ustąpiła ;-)

    OdpowiedzUsuń