Coś dziwnego dzieje się z Synem Pierworodnym. Od kilku dni ma ciągłą potrzebę tulenia się. Może godzinami siedzieć okrakiem na Matce i wtulać się w matczyne piersi. Zupełnie spokojnie, cichutko i nieruchomo. To do niego tak niepodobne, że Matkę aż niepokoi. Owszem, Syn często w ciągu dnia przychodził się przytulić. Ale zwykle wyglądało to tak, że przybiegał, wtulał się na chwilę a to w brzuch, a to w nogę, a to po prostu w mamusine ramiona, po czym pędził załatwiać własne sprawy. Dłuższe tulenie zarezerwowane było dla sytuacji kryzysowych i tych ocierających się o koniec świata.
To bardzo przyjemne tak sobie razem siedzieć i wdychać ten najcudowniejszy zapach świata, czyli zapach główki Pierworodnego, czuć przy sobie to malutkie, cieplutkie ciałko, nic nie robić, tylko być razem. Jednak Matkę prześladuje myśl, że coś tu jest jednak nie tak.
- Co Panią sprowadza? Co dolega dziecku?
- Tuli się.
- Rozumiem, już wypisuję receptę. Syropek dwa razy dziennie po posiłku, tabletkę rozpuścić i podawać na czczo. Powinno pomóc.
Oby ta choroba trwała wiecznie;)
OdpowiedzUsuńAh, nie mogę się ego doczekać! Póki co mój nieprzemieszczający się samodzielnie tajfun na każde tulenie się reaguje krzywymi minami i odpychaniem tulącego :(
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że to nieuleczalne!
OdpowiedzUsuń