Dzień Matki w tym roku przeszedł w domu bez większego echa. Kilka dni wcześniej Matka chciała kupić sobie kurtkę, ale uczciwie postanowiła przyznać się Ojcu do ceny. Kiedy ten łapał jeszcze oddech z wrażenia ktoś nieopatrznie chlapnął: "należy się dziewczynie, niech ma, na Dzień Matki". Jak się okazało Ojciec potraktował to serio i, już we właściwym terminie, uznał, że nie musi się wysilać w imieniu swego Syna Pierworodnego. Matka przełknęła, chociaż trochę przykro jej było.
Ale przyszedł Dzień Ojca...
Poprzedzony Antydniem Matki, na koniec którego Matka ze zmęczenia, takiego maksymalnego zmęczenia psychicznego, płakała już razem z Synem próbując przez pół godziny posadzić go w krzesełku by mogli zjeść kolację. W ciągu dnia Pierworodny na wszystko miał inną wizję niż jego rodzicielka, w niczym się z nią nie zgadzał i to jedno dawał jasno do zrozumienia, a rozrywki, które go satysfakcjonowały to: utopienie pilota do telewizora w szklance z wodą, zabawa petami od papierosów na spacerze i wpierdzielanie kamieni w piaskownicy. Około godziny 17:00 Matka była już tak rozbita psychicznie, że gdy odwiedziła Ojca w pracy ten, nie do końca wiedząc co czyni, spontanicznie ogłosił, że jutro zabiera Syna na cały dzień do swoich rodziców - 100 km w jedną stronę. Matka pomysłowi przyklasnęła, od razu zaznaczyła, że ma świadków i nie da się już Ojcu wymigać. Wtedy dopiero dotarło do niego na co się porwał. Jeszcze nigdy nie rozstawała się Matka z Pierworodnym na tak długo ani tak daleko, a Ojciec nigdy nie musiał dłużej niż 2 godziny całkowicie samodzielnie zajmować się dzieckiem.
I dziś, koło godziny 10:30 Matka zapakowała do samochodu Syna Pierworodnego, jego Ojca, 3 torby potrzebnych gratów oraz rowerek. Pomachała na pożegnanie. I omal nie podskoczyła z radości gdy zniknęli jej z oczu za zakrętem.
Mając dla siebie ciszę, spokój i wolną łazienkę Matka zamieniła się w Kobietę. Wykąpała się, wypachniła i wysmarowała balsamami. Ubrała ukochaną sukienkę, która nijak nie nadaje się do karmienia, więc od ponad roku smętnie leży w szafie. Na oko Diora walnęła. Na nogi najwyższe obcasy jakie posiada. I czując się jak milion dolców udała się na shopping. Po drodze została mało wybrednie skomplementowana przez czterech dżentelmenów w mocno imprezowych nastrojach i przedwczorajszych dresach. Oczywiście zrobiła oburzoną minę. W końcu została wychowana na pannę z dobrego domu. Jednak jak tylko zostawiła jegomości za plecami uśmiechnęła się szeroko do siebie. Coś takiego nie przytrafiło jej się od prawie dwóch lat. Najpierw tarczą ochronną był słusznych rozmiarów brzuch a potem pchany przed sobą wózek.
Wózek przy kobiecie działa aseksualnie, nikt nie zastąpi jej drogi by zagwizdać, raczej wszyscy się rozstępują, a tacy czterej "podrywacze" strofują się wzajemnie: "ej ty, nie widzisz, k...a? Przesuń się, pani chce przejść.". Kobieta z wózkiem nie jest kobietą, jest matką. Mężczyźni się za nią nie oglądają, nie patrzą na nogi czy pupę, kobieta z wózkiem jest niewidzialna - taki mechanizm, element wyposażenia wózka, służący do wyprowadzania dziecka na spacer.
Co innego mężczyzna z wózkiem. Do mężczyzny z wózkiem uśmiecha się co najmniej co trzecia napotkana kobieta. Mężczyzna z wózkiem, choćby pokazywał się z nim średnio raz na 4 miesiące, od razu postrzegany jest jako świetny, czuły i kochający ojciec, który jak tylko może stara się wyręczać swoją partnerkę w opiece nad dzieckiem. Jako że z wózkiem do czynienia ma rzadko, co rusz ma problem z jego złożeniem, rozłożeniem i działaniem większości funkcji, ale przecież ta nieporadność mężczyzny jest taka rozczulająca...
Jednym słowem mężczyzna z wózkiem ma branie a kobieta nie.
Tymczasem, na zakupach, Matka mocno poszalała. Nawet Ojcu nowy perfum w Douglasie fundnęła. Od 8 miesięcy marudził, że mu się znudził ten, którego używa, a Matka trochę ten fakt ignorowała. Ale już przy kasie, kiedy pani dopieszczała turkusową kokardkę na opakowaniu przyszła refleksja. "No dobra, niby jest okazja, w końcu Dzień Ojca, należy mu się, a wręczone rano przez Pierworodnego ciasteczka Oreo to miły, ale ciut skromny prezent. Ale tak naprawdę to chcę mu tymi perfumami podziękować za wspaniały dzień czy odwrócić jego uwagę od moich pozostałych zakupów?". Odpowiedź nie przyszła. Jednak już z mniejszymi wyrzutami sumienia Matka jeszcze spodnie sobie dokupiła.
A potem w kawiarence spokojnie, bez pośpiechu, wypiła kawę czytając książkę, której wcześniej przez cały tydzień udało się jej przeczytać całe 19 stron przy piaskownicy.
I tylko na chwilę oprzytomniała z tego chilloutu i uzmysłowiła sobie, że minęło już 3 i pół godziny jak za nikim nie biega, nikogo nie ubiera, nie karmi, nie strofuje, nie matkuje. Napisała więc sms'a. Rano podczas pakowania obiecywała przerażonemu sytuacją Ojcu, że nie będzie go sprawdzać, dzwonić ani pisać co chwilę. Sama nie spodziewała się, że przyjdzie jej to tak łatwo.
"Napisz chociaż czy dojechaliście :-)"
"No raczej. Najpiękniejszy dzień ojca w moim życiu. Impreza w najlepsze :)".
Po chwili dostała jeszcze zdjęcie Syna szalejącego na dywanie z gigantycznym pluszowym misiem. Co pomyślała Matka? "Po cholerę mu te skarpetki?". Sama siebie skarciła za tę myśl, odłożyła telefon i wróciła do książki. Do końca dnia żadnych wieści od chłopaków.
Wrócili pod wieczór. Szczęśliwi i dumni z siebie, że dali radę. Matka też była dumna. 14 miesięcy 3 tygodnie i 1 dzień czekała na ten moment. Na te 8 godzin tylko dla niej. Samej ze sobą. Jedne z najszczęśliwszych godzin z całego okresu macierzyństwa. A widok uśmiechniętego i rozpędzającego się już od progu Syna biegnącego wprost w ramiona Matki? Bezcenny i nieporównywalny z niczym innym.
Pierworodny wrócił jakby doroślejszy i wyższy. Matka wróciła szczęśliwsza, zrelaksowana i wyluzowana. Ojciec wrócił bardziej pewny siebie. Potrzebna im była ta podróż.
P.S. Dziwne. W swój wolny dzień Matka zdążyła zrobić i rozwiesić pranie, upiec ciasto, obejrzeć na spokojnie "Bitwę o dom", odkurzyć mieszkanie, ogarnąć kuchnię, zapakować i nastawić zmywarkę, pomyć te naczynia, które się do niej nie nadają, pójść do galerii handlowej na zakupy - obkupić siebie, męża i dziecko, wypić kawę w kawiarni czytając ukochanego Marqueza, posłuchać ulubionych, od dawna niesłuchanych płyt, przygotować coś pysznego na kolację i ani razu się przy tym wszystkim nie zmęczyć czy zestresować. A przecież bywa tak, że nawet połowy tych zadań nie udaje się w ciągu dnia zrealizować a mimo to pada wieczorem na twarz z wycieńczenia.
Magia, to po prostu magia :) Gratuluję tak wspaniałego dla wszystkich dnia Ojca. U nas skończyło się weekendowym koszmarem w postaci ząbkowania, co i tak nie przyniosło ani jednego zębiska.
OdpowiedzUsuńO jaaaaaa! Pozdrów ode mnie męża! Ależ Ci się należał taki dzień!
OdpowiedzUsuń