piątek, 3 stycznia 2014

A Ty bijesz już swoje dziecko?

Pierworodny przegina. Oj przegina. PRZE-GI-NA! Pierworodny przegina na maksa. 
Nie, nie cały czas. Pierworodny przegina seryjnie. Jak zaczyna przeginać to trzyma go przez 2-3 dni. Potem odpuszcza. I znów jest normalnie. Miłość, przyjaźń, harmonia, sielanka. Tylko Matka po każdej takiej przegince staje się coraz bardziej czujna, trochę niepewna ile jeszcze czasu jej zostało.

Proszę sobie wyobrazić, że Syn Pierworodny to jest bardzo kumata bestia. Chociaż czasem otoczenie o tym zapomina z powodu tego, że jak na kumatą bestię to kiepsko u niego z komunikacją werbalną - ale, że bestia kumata to radzi sobie wszelkimi innymi sposobami.
Pierworodny doskonale wie, czego mu nie wolno, co jest zakazane, co niebezpieczne, czego Matka sobie nie życzy, czego nie życzy sobie Kot.

Wspinaczka po meblach, ze szczególnym uwzględnieniem stołu i kuchennej szafki. Z pełną premedytacją rozlewanie wody, soku i wszystkiego co da się rozlać. Plucie wodą, sokiem i wszystkim czym da się pluć. Rzucanie jedzeniem po każdym posiłku. Gryzienie Matki, Ojca i Kota. Bicie Matki, Ojca, Kota. Ciągnięcie za włosy. Awantura na hasło: "zbieranie klocków z podłogi". Foch podczas prób ubierania, który skutkuje godzinnymi przygotowaniami niemal przed każdym wyjściem z domu. Rzucanie zabawkami. Uderzanie kubkiem w szybę w oknie. Zaczepianie Kota, prowadzące do użycia przez Kota pazurów. Rozdarcie na strzępy gazety i rozrzucenie owych strzępów gdzie się da. Wrzucanie za kanapę kawałków jedzenia i najróżniejszych drobnych elementów czegokolwiek, co wpadnie mu w ręce. Dobranie się do kociej kuwety. Walenie na oślep w klawiaturę laptopa Matki. Wsadzenie ręki do toalety, by pochlapać sobie wodą. Odklejanie pasków zabezpieczających zakazane szafki i szuflady, aby wyrzucać ze środka zawartość. Przewrócenie krzesła. Szarpanie ubrań Matki i Ojca. Zrzucanie Matce z twarzy okularów. Dobieranie się do zakazanych sprzętów, szczególną uwagę poświęcając sprzętowi grającemu, dekoderowi od telewizora i telefonom. Wyrzucanie ziemi z doniczki z kwiatkiem. I zawsze, nie wiedzieć jak, wynajdzie jakiś nóż, aby go niepostrzeżenie złapać i sprawić, że Matka w sekundzie starzeje się o kolejny rok a mimo to w ułamku tej sekundy dobiega do niego niczym rącza gazela przeskakująca przez wzgórze klocków Lego.

I kiedy Pierworodny zaczyna przeginać, to wszystko, co do jednego, dzieje się już przed południem. A to dopiero początek.

Efekt jest taki, że Matka działa na granicy rozstroju nerwowego, gdzieś pomiędzy furią, rozpaczą a totalnym wkurwem. Syn na zmianę ryczy, drze się i złowieszczo chichra. Kot w swym przerażeniu czuwa niespokojnie gotowy do zastosowania niewymownych środków wyrazu w obronie własnego jestestwa. Ojciec przez większość dnia jest w pracy. Gdy wraca wieczorem, szybko przestawia się na sposób działania Matki. Mieszkanie wygląda jak lej po bombie. A Matka nie jest w stanie zdziałać niczego konstruktywnego, nawet jeżeli za konstruktywne uznamy powieszenie prania.

Największym problemem ostatnich dni jest gryzienie. Pierworodny gryzie wszystkich, uznając to za świetną zabawę. Po wyczerpaniu już całej palety pomysłów na to jak wyperswadować mu ten pomysł na umilanie sobie dnia, Matka z Ojcem też zaczęli go gryźć. I tak się gryzą nawzajem. Ciężki orzech mając do zgryzienia. Na razie sposób działa. Oby działał dalej, bo się zagryzą. Albo zgryźliwi staną.
Zagwozdkę mają nie lada, jak wychować dziecko a nie gryzonia.

Ale gdy Syn bije, wtedy już nikt mu nie oddaje. Bić nie wolno. „W naszym domu nikt nikogo nie bije!”. A ręka nie raz Matkę świerzbi. Gdy tłumaczy Pierworodnemu dlaczego czegoś nie może robić, a nim skończy mówić ten od nowa robi to samo, ewentualnie biegnie już dalej w celu popełnienia innego niegodziwego występku. Jeżeli kiedykolwiek Cię uderzę, będziesz mógł mi oddać!” Jednak Matka nie uderzy, bo wie, że nie byłoby już powrotu.

*
To było rok temu. Ponad. W Wigilię. Pamięta Matka, bo miała półtoragodzinne wychodne w celu kupienia jakiegoś ostatniego prezentu, którego nie udało się kupić wcześniej. A skoro w mieście już była to jeszcze wstąpiła do drogerii. Takiej znanej, sieciówkowej, ale to nieważne w tej opowieści. Szukała właśnie promocji na swój ulubiony krem przeciwzmarszczkowy, gdy mimowolnie usłyszała (no dobra, specjalnie to było, Matka uwielbia słuchać obcych ludzi w miejscach publicznych) rozmowę ekspedientek tego sklepu. A Matka już dawno zauważyła, że panie pracujące w tej sieci mają prawdopodobnie odgórny przykaz stałego obstawiania miejsc przy drogich kremach przeciwzmarszczkowych, tak aby taka klientka jak nie przymierzając Matka, nie mogła ich spokojnie przejrzeć, przebrać, wybrać. Choć pewnie rozchodzi się o to, by nie mogła zakosić cichaczem. Ale przecież nie o tym miało być. Ad rem.

- Wczoraj myślałam, że z nimi zwariuję. Zasnąć nie mogli. Jak dostali na tyłek, od razu poszli spać. - Bez ogródek zwierzała się jedna z pań koleżankom. Koleżanki były dwie. Pani obstawiała początek regału z kremami, jedna koleżanka koniec, druga stała przy regale po przeciwnej stronie alejki. A w środku Matka biernie uczestnicząc w tej dyskusji czująca się jak zamknięta w Trójkącie Bermudzkim. Matka, która w domu zostawiła niespełna 9-miesięcznego Syna, na półtorej godziny, na całą wieczność.
- Jakbym nie przylała to nie wiem jak długo jeszcze by to trwało – ciągnęła niewzruszona. Ta obstawiająca koniec regału pokiwała głową ze zrozumieniem w milczeniu.
- A Ty swojego już bijesz? - zagaiła do koleżanki po przeciwnej stronie alejki.
Ta, wyraźnie zaskoczona pytaniem i na równi z Matką czująca się nieswojo wciągnięta w tę ponurą konwersację wydukała tylko niepewnie:
- Nie-e – A cała jej osoba zdradzała jawne zażenowanie i zdezorientowanie na myśl jak się odciąć od niewygodnego tematu.
- No tak, za mały jeszcze – dopowiedziała sobie resztę znawczyni tematu. Pani, która do tej pory kiwała tylko głową teraz włączyła się czynnie do rozmowy:
- A ja tam klapsów nie daję. Wolę dać karę. Lepiej działa. Nie powiem, parę razy dostali, ale stwierdziliśmy, że tak naprawdę to nie działa i teraz tylko kary.
- Ja tam wolę klapsa niż jakieś kary – zarzekła się z całą stanowczością prowodyrka całej tej irracjonalnej wymiany zdań. - Szybciej działa. Nie muszę nic wymyślać. Bez klapsów to bym sobie nie dała rady.
Temat ciągnęła dalej, ale Matka wściekła wyszła już ze sklepu. Wściekła na siebie. Na to, że jak zwykle w takich sytuacjach nie potrafiła się odezwać, wtrącić, wybuchnąć nawet. Chociaż wiedziała doskonale, co chciała babie powiedzieć.

„Jak następnym razem nie będziesz mogła zasnąć, niech Ci mąż z liścia strzeli. Na bezsenność nie ma to jak dostać w ryj od ukochanego. Zobaczysz, od razu zaśniesz.”

Matka ma żal do siebie o to, że milczy, gdy wszystko się w niej gotuje. Tak wielki żal, że ten dialog jak żywy pamięta, choć już minął rok. Tak wielki, że już nigdy nie weszła do tego sklepu. I nawet nie kupiła już sobie ani razu tamtego kremu, którego promocji wypatrywała. 

22 komentarze:

  1. kot ze strachu spi za dekoderem...ja sie tam nie zmieszcze....mam pogryziona dupe.....jak zyc?

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany... też miałam podobną sytuację z paniami i też... nic nie zrobiłam - ech ta bezsilność. Biciu mówię nie i już.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze to znam, też jestem mistrzem ciętej riposty...po czasie i tylko w głowie!
    Chociaż kilka razy mi się udało i powiem Ci, że to było cudowne uczucie:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja bym pewnie tak powiedziała, ale to jestem ja i mój pyskaty charakter. Nie każdemu to łatwo przychodzi.
    Ale im więcej będziemy o tym pisać i mówić głośno, tym większe szanse że do takich głupich ... powtarzających bezmyślnie schematy z własnego, chorego domu, coś dotrze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Polać Jej! Znaczy się Tobie Matko :) ja też z tych co w głowie i na końcu języka mają całą wiązankę a jak przyjdzie co do czego to tylko rzucę spojrzenie z kurwikami w oczach i tyle. Ale racja. Biciu mówię nie! I chociaż moje Bejbe ma 8 miesięcy i jeszcze nie psoci aż tak albo robi to nieświadomie to o zgrozo never! I już ma chochliki w oczach że z mężnym mówimy że nicpoń będzie to ja uważam że trzeba tłumaczyć choćby do usranej śmierci i nauczyć się liczyć do 10 co by w nerwach ochłonąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, kurwiki w oczach to mam opanowane do perfekcji. Ale co z tego?

      Usuń
  6. Ja nie udam świętej, bo zdarzyło mi się dać dziecku kilka razy klapa na tyłek. Po prostu nie wytrzymałam i zanim zdążyłam się zastanowić dałam w dupę. Efekt - ogromne zdziwienie dziecka - ale jak to? i moje poczucie winy i ta świadomość, że to było z bezsilności, ze złości na to, że mnie dzieciak uderzył. Absolutnie jestem za nie-biciem dziecka, ale nie uważam też, że klaps na tyłek raz na rok to jest przemoc. Na moje dzieci to nie zadziałało, ale jak mi kiedyś 4latka dała w twarz z nerwów, to ja całkiem świadomie wlepiłam klapa na tyłek i to był ostatni raz kiedy ona mnie uderzyła i ja jej dałam klapsa.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem tylko ciekawa jaką cezurę wiekową ta Pani sobie wprowadziły? Bo niby które dzieci mogą dostać klapsa, a które nie?
    Niefajne jest to, że tak powoli się zmienia myślenie, że dawanie klapsów nie jest dobre.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzieci trzeba lać, rano, wieczór i w południe. Inaczej wyrosną takie nieposłuszne gnojki jak chociażby moje ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przekonałaś mnie. Zaczynam lać przy najbliższej przegince. Sprawdzać czy równo puchnie czy iść na spontan?

      Usuń
    2. No no no, jeszcze ktoś to weźmie dosłownie ;p

      Usuń
  9. Kochana, ale co robisz, by przeżyć? Wiesz, u nas dokładnie ten sam horror. Zrzucanie/ przewracanie/ wylewanie/ niszczenie. Tylko gryzienia nie ma. To znaczy - u Wiki nie ma. Gryzie za to Ela. Mądre książki radzą takie abstakcyjne rozwiązania, że nie wiem, u kogo to działa. Przez miesiąc nie reagowałam na zrzucanie jedzenia na podłogę - że niby ignorancja jest recepta na złe zachowanie... Efekt? O efekcie właśnie piszę u siebie... Generalnie - czarna rozpacz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie to drę ryja. A tak w szczególe to wciąż tłumaczę, tłumaczę i tłumaczę. Że nie można i dlaczego - w krótkich żołnierskich słowach. Jak rzuca zabawką lub próbuje ją rozwalić to zabieram (ale zawsze najpierw ostrzeżenie a potem wyjaśnienie dlaczego zabrałam - coraz częściej samo ostrzeżenie, że zabiorę działa). Jak rozlewa zabieram przyrządy, które mu w tym pomagały. Jak rzuca jedzeniem zabieram jedzenie (Jestem pewna, że u nas metoda z ignorowaniem też nie zadziała, Młody rzuca tym jedzeniem od ponad roku, odkąd w ogóle dostał żarcie w łapki i nie robi tego, by zwrócić na siebie uwagę, on się tak bawi i sprawdza gdzie, co i jak poleci, obojętne mu czy patrzę czy nie). Jak nabroi, np. ugryzie lub uderzy, zawsze musi przeprosić, chociażby płakał przed tym i godzinę, że nie chce. Choćby płakał też godzinę, że nie pozbiera klocków też jestem nieugięta - nie ma np. śniadania dopóki nie sprzątnie zabawek z podłogi, obiad może stygnąć 30 minut na stole. Nie ma też przytulania kiedy histeryzuje, bo sam coś nabroił albo dlatego, że nie chce zrobić czegoś o co proszę. Zawsze mówię, że przytulimy się jak się uspokoi i przeprosi i zawszę dotrzymuję słowa. Bywa, że go izoluję wkładając do kojca - żadna to kara, bo kojec służy nam do przechowywania zabawek - tak robię, gdy nie mogę zapanować nad nim, bo np. włazi bezustannie na stół, blat w kuchni, staje na krześle, dobiera się do telefonu czy jakichś sprzętów kuchennych - chwilę jeszcze wtedy płacze, po czym się wycisza i zajmuje swoimi gratami, a kojec jest w takim miejscu, że cały czas mnie widzi. Ogólnie rzecz biorąc: konsekwencja. 500 razy powtarzam to samo. Zawsze są te same zasady. Tylko spokoju mi brakuje. Jedyne rozwiązanie siłowe jakie stosuję to wet za wet w kwestii gryzienia. Desperacja sprawiła, że po wielokrotnym straszeniu po prostu zaczęliśmy mu oddawać, tak żeby poczuł, że to boli i jest nieprzyjemne. Po drugim takim ugryzieniu jest niesamowita poprawa. Wcześniej próbował ze 100 razy dziennie ugryźć i często mu się udawało. Teraz przymierza się tylko kilka razy i zwykle wystarczy, że mu się zagrozi, że też się go ugryzie i odpuszcza. To wszystko robię, żeby przeżyć. Ale jeszcze nie wiem co zrobić, żeby nie zwariować.

      Usuń
    2. O kurcze, nowy post mi wyszedł ;-)

      Usuń
    3. Generalnie to ja też drę ryja (Tyle że gdy drę go na Wikula, to Ela też słyszy, więc mam wyrzut sumienia, że młodsza nie może się w sielskiej atmosferze rozwijać), a konsekwencja to moje drugie imię, tyle że nie widzę, żeby ta konsekwencja działała. Wiki jest zrobiona z bardzo opornego tworzywa. Ot, choćby uczenie jej, że nie wolno zrzucać moich książek z półek skończyło się (po pół roku napominania dzień w dzień) zabiciem mebli dyktą. Wiktoria jest bardzo spokojnym dzieckiem, ale tak cholernie upartym... Uh! (Inna sprawa, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Ja i chłop też cholerne uparciuchy jesteśmy).

      Usuń
    4. Nie drzyj ryja, Matko W. Takie stwory zamyka się w klateczce i trąca ostrym kijkiem.
      A może mi się coś pomyliło i to na tę panią od kremu miało być?
      Tak czy owak, następnym razem, gdy dopadnie mnie bezsenność, nie będę oglądała głupot na youtube, sącząc meliskę, tylko poproszę moje kochanie, by mi przywaliło w mordę, ale nie z liścia, tylko z pięści, dla większej pewności, że będzie efekt.

      Usuń
  10. O niezłe laski! Generalnie nie biję dziewczyn. Ale się drę - jak nie mam sił na tłumaczenie i proszenie. Ale młoda dostała! Tak! Uderzyła starszą, ta jej nie oddała tylko przyleciała do mnie. Spytałam gdzie ją uderzyła i lekko uderzyłam młodą - zdziwiona powiedziała: "boli"! Wytłumaczyłam, że starszą też bolało. Podziałało. To samo było jak wyrywała starszej włosy. Póki co nie biją się, włosów nie rwą tylko po 20 minutach wspólnej, miłej zabawy wyrywają sobie zabawki!

    OdpowiedzUsuń
  11. Oła. Nie wiem co bym zrobiła na Twoim miejscu, ale ja to potrafię właśnie się odezwać i potem połowa matek z osiedla się na mnie dziwnie patrzy. To ta, co bezstresowo chowa dziecko. Nie bije, nie krzyczy, nie każe. Co prawda moje dziecię jest jednym z bardziej rozrabiających na osiedlu i wentylujących płuca... ale jak się na nią patrzę to myślę, że przynajmniej nie jest zastraszona i jak się uśmiechnie, to szczerze. Nie dlatego, że ktoś jej kazał. I myślę, że wolę sto razy bardziej mojego małego hultaja od tych grzecznych lalek w wózkach.

    OdpowiedzUsuń
  12. nie popieram ale czasami mi się zdarzy dać klapsa :)
    zapraszam do nas♥

    OdpowiedzUsuń
  13. Latem mój młody strasznie przegiął. Nie pamietam o co poszło, ale nie miałam żadnego pomysłu jak na nim zapanować, wiec powiedział:- uspokoj sie, bo inaczej dostaniesz klapsa. Dziecko zniruchmialo i zapytali: a co to klaps? Tak mnie tym rozbawił, ze zamiast klapsa, były wygłupy. Na ale " klaps" podziałał. Zaplanowałam na sytuacja.
    Papola

    OdpowiedzUsuń
  14. dlatego wolę koty ;]

    OdpowiedzUsuń