Siedzą
więc sobie rano w piżamach przy śniadaniu. Spokojnie. Dochodzi
wpół do 9. Czasu jeszcze sporo. Zdążą. Tylko o której ten
pociąg? O 12:00 czy 12:30? Trzeba sprawdzić. Zagląda Matka do
smartfona. Na spokojnie, bo czasu przecież tyle... O, zmiana
rozkładu? Ożeż, fuck! Co to za zmiany, do cholery? Wszystkie
pociągi z minimum 2. przesiadkami. W dodatku jedyne sensowne
połączenie o 9:17. Za 45 minut? Noł wej! Nie da rady. A tak się
Matka cieszyła na ten wyjazd...
Poużalała
się tak nad sobą 5 minut. Po czym stwierdziła: "A co tam,
trzeba spróbować. A nuż się uda, całe 40 minut jeszcze mamy".
Jak
wiadomo Matka ma
wprawę w pakowaniu się na ostatnią chwilę, ekspresowym
oporządzaniu siebie i Syna i pędzeniu jak na złamanie karku na
przeróżne środki transportu, pchając przed sobą obładowany
pakunkami wózek z dzieckiem. Doszła już do takiego mistrzostwa, że
tym razem na stacji była 9 minut przed czasem. W ciągu tych 9 minut
Pierworodny stwierdził, że on to jednak chromoli i w wózku
siedzieć nie zamierza. Pociąg podjechał. Pierworodny na rękach u
Matki. Z wózkiem ktoś pomógł. Całą drogę Syn uwieszony Matki.
Przesiadka z powodu remontu torów. Autobus. Pierworodny na rękach.
Z wózkiem ktoś pomógł. Przesiadka znów do pociągu. Pierworodny
na rękach itd.
Dojechali.
Upał. 27ºC? W wyniku
porannego pośpiechu oboje ubrani nieadekwatnie do pogody. Matka
złapała te ciuchy, które akurat trzeba było zdjąć z suszarki -
wszystko jasne lub białe - taa, w sam raz na podróż i dzień na
działce. No ale przecież będzie sielsko-anielsko i w ogóle. Ulga
- Pierworodny usiadł w wózku. Zostało jeszcze 15 minut spaceru i
będzie wypas. 28ºC. Po
drodze zero cienia. 200 metrów posiedział w tym wózku. Na
ręce! O nie, mój drogi. Idziesz sam! Histeria i
rzucanie się na chodnik. Do wózka? Histeria i
rzucanie się na chodnik. Upał. Pierworodny na ręce do Matki. 50
metrów. Idziesz sam! Dobra. 8 metrów. Na rączki! O
nie, mój drogi! Histeria
i rzucanie się na chodnik. 29ºC No
to do wózka! Histeria
itd. Na ręce do Matki. 40 metrów. Upał. Idziesz
sam! Ja nie daję już rady. Dajesz,
dajesz. Zasuwamy Mama! Idziesz
sam! 2 metry. Na
ręce do Matki. 30ºC. Do
wózka! Histeria
itd. Na ręce. 30 metrów. Przerwa na rzucanie się na chodniku. 20
metrów, przerwa. 31ºC.
Dotarli
wreszcie na miejsce. W parszywych nastrojach, ale Matka pełna
nadziei, że w cieniu altanki, w obecności łona natury, piaskownicy
i miesiąc starszej Kuzynki Pierworodnego będzie mogła w końcu
odsapnąć.
Pierwsze
3 godziny minęły na rozdzielaniu dzieci, rozsądzaniu sporów o
zabawki, pilnowaniu by Pierworodny nie połknął niczego zakazanego,
próbach uśpienia chociaż jednego z maluchów... A łona natury
Matka jednak nie lubi. Zaraz ją coś pogryzło. A Pierworodnemu
musiała mrówki wyciągać z pieluchy.
Po
3 godzinach obie matki doszły do wniosku, że chromolą piękną
pogodę i całe te okoliczności przyrody i zamknęły się z
dzieciakami w pokoju w altanie. Zasapane zaległy gdzie się dało.
Dzieci zajęły dywan, na którym ochoczo wzajemnie karmiły się
suchym chlebem. Nagle nastała zgoda. Po paru minutach ciszy, łapaniu
oddechu i rozbieganych myśli matki wreszcie się do siebie odezwały:
-
To co tam słychać?
Pierwsze
słowa inne niż: "uważaj na nich", "wypluj to",
"nie bij", "chodź, zmienimy pampka", "już
dobrze, nie płacz", "wracaj tu", "wyjdź
stamtąd", "nie idź tam", "nie grzeb przy tym
grillu"...
Dzieciaki
przez cały dzień nie zmrużyły oka. Był jeszcze przeraźliwy płacz Pierworodnego z powodu włączenia zraszacza, dobre pół godziny przekonywania go do wejścia do baseniku z wodą, nabicie siniaka na czole o nóżkę grilla. Kuzynka Pierworodnego zasnęła
wieczorem w wannie. W tym czasie Matka z Synem wracali do domu z
Ojcem Pierworodnego, który przyjechał po nich samochodem. Syn też
w połowie drogi zasnął. Jednak wcześniej urządził Rodzicom taką
jatkę... mało płuc nie wypluł. Pomogło dopiero puszczenie w ruch
smartfona. Cezik
rządzi. "Ona tańczy dla mnie" wciąż działa
cuda.
No
to sobie Matka tego dnia odpoczęłaaa.
A
wszystko wydarzyło się ponad 2 tygodnie temu. Tyle, że nim Matka
zabrała się za opowiadanie musiała najpierw pozbierać się
psychicznie. I odpocząć.
Dobrze Matka, że się już zabrałaś:) No łatwo nie było! Dzielna! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNo to się rozerwałaś na Rodos :/
OdpowiedzUsuńO rety, to u Was też Czas Wielkiego Buntu pełną gębą. Siostro w cierpieniu, trzym się dzielnie!
OdpowiedzUsuńTja. U mnie też się bunt zaczął. I teksańska masakra w samochodzie. I też już mam koło ratunkowe w postaci piosenki. U młodej królują "Trójkąty kwadraty" Podsiadły. Aż płytę kupiłam, bo w trasie nie zawsze jest net ;)
OdpowiedzUsuńHahaha działkowa trauma? :)
OdpowiedzUsuń