sobota, 17 sierpnia 2013

Jestem matką nieprasującą

Matka jest kobietą nieprasującą. Była to świadoma decyzja. Nie wstydzi się jej, ani nie żałuje. Przed jej podjęciem przemyślała wszystkie za i przeciw. Uznała, że tak będzie lepiej dla jej rodziny. Ojciec Pierworodnego całkowicie akceptuje ten stan rzeczy. I mimo, że sam również nie prasuje, jakoś sobie radzą.

Niechęć do prasowania otrzymała Matka w genach (po kądzieli), razem z odrazą do sernika (po mieczu) i wstrętem do majonezu (nie wiadomo po kim). Jednak, jak przystało na wybitnie niewyluzowaną matkę, przed urodzeniem Syna Pierworodnego każdą jego rzecz (wszystkie ubranka, kocyki, pościele, ręczniki, ochraniacze na łóżeczko, pieluszki tetrowe, a nawet pluszowe zabawki) Matka wyprała w odpowiednim do tego proszku i dokładnie wyprasowała. To czego nie dała rady uprać (jak np. łóżeczko czy plastikowa karuzela) wymyła wodą z mydełkiem dla niemowląt. Ale cóż, ciąża to taki głupi stan, że nawet zagracająca salon suszarka ze śnieżnobiałym praniem potrafi rozczulić. Wierzyła naiwnie, że tym praniem, myciem, prasowaniem zabija czające się ze wszech stron niebezpieczne mikroby, które tylko czyhają na jej nienarodzone maleństwo. Jednocześnie oczami wyobraźni widziała jak w kontakcie z resztą otoczenia wszystko, co przygotowała od nowa staje się "skażone".
I tak prasowała Matka jeszcze przez pierwsze 2 miesiące życia Syna. Nigdy wcześniej, ani nigdy później, nie zdarzyło jej się obudzić o 5:30 i stwierdzić: "Hmm, Młody jeszcze śpi? No to poprasuję!". Do teraz nie wierzy, że coś takiego miało miejsce. Po 2 miesiącach przeszła już na system prasowania bardziej zdroworozsądkowego, czyli prasowania tylko tego, co ma bezpośredni kontakt ze skórą bądź jest NAPRAWDĘ wygniecione. Kolejne 2 miesiące wystarczyły by w sprawie prasowania wrócić do zwyczajów z poprzedniego życia, tego nienaznaczonego macierzyństwem.

"Jestem matką nieprasującą."* - wyznanie to powtarza Matka co jakiś czas . Ku nieukrywanemu zaskoczeniu a nawet oburzeniu czy zgorszeniu wielu koleżanek i członków rodziny. No bo jak to? Przecież dzieciom trzeba. Takie wygniecione ma chodzić? Ale to nie wypada. Co inni pomyślą, że dziecko zaniedbuję? I tyle tych zarazków dookoła, trzeba to przecież wybić. I w szafce będzie ładniej wyglądać. Wyprasowane to w ogóle bardziej miękkie i przyjemniej się nosi. A dziecko powinno wyglądać schludnie.

Do Matki to nie przemawia. Wychodzi z założenia, że wystarczy odpowiednio powiesić, porządnie złożyć i będzie cacy. Fakt, w sprawie tego wieszania i składania to trochę przesadza. Aż cała w sobie się trzęsie, gdy ktoś chce ją w tym wyręczyć i nie robi tego "jak należy". Klamerki nie w tym miejscu, pręga od suszarki na środku, bluzki złożone na pół a nie na 3... Frustracja narasta i jeżeli jakimś cudem gdzieś przy piątej rzeczy Matka nie wyrwie pomocnikowi prania z ręki, to i tak, gdy tylko nadarzy się okazja zaraz wszystko poprzewiesza albo ponownie złoży. Wie Matka, że trzeba z tym wyluzować, no wie przecież, ale co z tego... Jak ma przed sobą byle jak przewieszoną koszulkę zaraz oczami wyobraźni widzi siebie osnutą mgłą pary z żelazka stojącą przy desce do prasowania, zaplątaną w te kable, z wielkim koszem, z którego aż wysypują się pomięte ubrania, nie mogącą się ruszyć, bo jak rozstawi się deskę i wszystkie potrzebne akcesoria to już na nic nie ma miejsca... zgroza i tyle.

Nawet zakupy odzieżowe robiąc siłą podświadomości już w sklepie odrzuca to, co na pewno będzie się gniotło. I gdy wyciąga z szafy wymiętą sukienkę, mimo wszystko najpierw ją przymierza. Bo a nuż zaraz się rozprostuje i nie ma sensu tracić czasu i energii na coś tak nieznośnego jak prasowanie - i zwykle tak jest.

Skoro dla siebie i Ojca Pierworodnego prasuje tylko tyle ile jest NAPRAWDĘ konieczne to i z rzeczami Syna nie trudno jej wrzucić na luz. Bez kompleksu, że jej dziecko nie wygląda dość schludnie albo jego ubranka nie są wystarczająco równo ułożone w szufladzie. A już na pewno nie zastanawia się co ludzie powiedzą...
No bo tak szczerze... Widząc na ulicy, w sklepie, parku, w pociągu obce dziecko zdarza się nam pomyśleć: "Och, jakie śliczne!", zdarza się pomyśleć jakie ma ładne oczka, a jakie włoski, jakie grzeczne albo jakie niegrzeczne, jaką ma piękną sukienkę, jakie fajne buciki albo ciekawe gdzie kupili tę czapeczkę, zdarza się pomyśleć: "Takie duże i jeszcze ze smoczkiem?" albo "Takie malutkie i już biega?". Zdarza się też cichuteńko pomyśleć: "Moje ładniejsze".
Ale czy ktoś kiedyś pomyślał: "Bożesz Ty mój, jakie to dziecko ma pogniecione spodenki, biedaczek!"?


* Zdanie to zaczerpnęła Matka z jednego z felietonów Agaty Passent. Przeczytała je i od razu pomyślała, że czyta o sobie, chociaż Pierworodny był dopiero w drodze.

15 komentarzy:

  1. I tak długo wytrzymałaś z tym prasowaniem :) ja się poddałam po tygodniu może dwóch :D Ale w ciąży wyprasowałam i wyprałam wszystko, chociaż już wtedy nie znosiłam tego prasowania ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Siostro! Wiesz, jaka była druga rzecz, którą zrobiłam po powrocie ze szpitala z nowonarodzoną Elunią? Bo pierwsza - to wyprzytulanie Wikulka. A druga... Cóż, weszłam do salonu, zobaczyłam na kanapie wyprane i złożone przez moją mamę ubrania i z szewską pasją rzuciłam je na podłogę, a potem spokojnie, po swojemu, poskładałam. Bluzki oczywiście na 3, a nie na 2! I tak, wiem, że powinnam zluzować z tym moim pedantycznym systemem wieszania i składania ubrań, ale, do cholery, on jest naprawdę świetny, więc może niech raczej rodzina się go nauczy.
    A w ciąży przy Wiki też miałam takie szalone akcje prasowalnicze. Wypraną wyprawkę wieszałam na suszarce tylko w dni, w które podłoga w domu była wymyta. I prasowałam nawet śliniaczki! Nie wiem, co by z tego dziecka wyrosło, gdybyśmy od 3 tygodnia jej życia nie zaczęli znosić do domu kartonów przeprowadzkowych, nie przestali odkurzać i sprzątać (no bo kiedy, jak trzeba meble pakować). :)
    Też jestem mamą nieprasującą.
    Tylko jedna rzecz mnie nieco przeraża. Że ponoć małym dziewczynkom trzeba prasować majtki. Cholera, serio trzeba? Na majtasy mam deskę rozstawiać? To może niech już Wikul siura w pampki jeszcze z rok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Średnio raz na tydzień powtarzam: "Nie nadaję się na mamę dziewczynki!". I to jest właśnie ten moment kiedy znów to mówię. Nie słyszałam nigdy nic takiego na temat dziewczęcych majtasów, ale jestem przekonana, że ja bym tego nie robiła. No, może raz, nowe ze sklepu, po pierwszym praniu, potem koniec.
      A z tym praniem zaraz na początku... Długo się mnie trzymały baby bluesy. Przez pierwsze tygodnie w domu dużo pomagała mi moja Mama. A ja zamiast być jej wdzięczna to siedziałam na kanapie karmiąc Młodego (bo ja wiecznie siedziałam i karmiłam) i przez 40 minut patrzyłam jak naprzeciwko mnie Mama wiesza jedno! pranie - siedziałam, karmiłam i łzy z nerwów mi leciały. Bo przecież ja powiesiłabym w 10 minut. I oczywiście lepiej.

      Usuń
  3. a ja prasowalam i prasowałam i patrząc na inne dzieci nie pomyślałam: "Ale gnieciuchy!" :)))
    Ale swoich ciuchów nie prasuję, póki się w rzeczy nie wkomponuję i nie rzucę okiem - a dzieciakom - bez mrugnięcia okiem.
    Ale majtek córci nie prasuję, ups ........:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znoszę prasować i robię to już kiedy faktycznie jest coś bardzo pogniecione a mężusia nie ma w domu. Bo mój mąż lubi prasować. I to on przy pierwszym i drugim prasował wszystkie te małe ciuszki. A ja tylko układałam je pięknie w szafce ;) Ale teraz już mniej rzeczy prasujemy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamo Light, gdzieś Ty takiego męża znalazła? Nie powiem, Ojciec Pierworodnego też czasem sięgnie po żelazko, ale robi to pod takim samym przymusem jak ja.

      Usuń
  5. Ja tam jestem mamą dziewczynki i też nie prasuję. No błagam! Wieszam tak, że nie trzeba ;) męża tego samego nauczyłam. Deska do prasowania wychodzi z szafy tylko w momencie jak chłop potrzebuje sobie koszulę wypracować. Czyli nie za często na szczęście :)

    OdpowiedzUsuń
  6. No to ja ani nie prasowalam ubranek w ciazy, ani ich nie wypralam, obojetnie czy byly nowe czy po innych dzieciach, ani jak sie urodzil, ani teraz jak ma prawie dwa latka :-) i jakos nam to nie zaszkodzilo
    Maz prasuje sobie koszule do pracy codziennie, a ja sobie jak potrzeba.
    I tez zgroza ogarnia wszystkich jak o tym mowie...hehe

    OdpowiedzUsuń
  7. Nagle okazuje się, że takich wyrodnych, czy też może wygodnych, jak ja jest więcej :-) A rozmawiając ze znajomymi zawsze mam wrażenie, że jestem jedyna. Zaczynam węszyć tu wielką ściemę... może nikt nie prasuje a tylko ja głośno się do tego przyznaję?

    OdpowiedzUsuń
  8. Myślę sobie, że to nie kwestia nieprasującej matki, tylko kobiety dzielą się na te prasujące i nieprasujące i żadne dziecko nie jest w stanie tego zmienić :)

    OdpowiedzUsuń
  9. A ja nawet lubię prasować, odkryłam przyjemność z tego mając lat 5 i uwielbiam, ale... mi się nie chce. I zupełnie nie rozumiem, dlaczego trzeba prasowac ubrania przed włożeniem do szafy, przecież tam się znowu wygniotą. Ale najwyraźniej niektórzy ludzie nie mają nic ciekawszego do roboty niż prasowanie, to zajmują się tym - nie moja sprawa ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Och ja też, ja też jestem nieprasującą matką! I niesamowicie to w sobie lubię. A z praniem to masz takie samo ocd jak ja :)

    OdpowiedzUsuń