Cały internet pieje z zachwytów nad tym całym BLW. Tylko jedna Matka Wyluzuj! ma ochotę pomysłodawcę i propagatora tych eksperymentów udusić gołymi rencami, względnie podtopić w garze z marchewkowo-dyniową papką. Jako matka wybitnie niewyluzowana, przez pierwsze pół roku życia Pierworodnego, każdą wolniejszą chwilę, czyli taką w której miała chociaż jedną wolną rękę (np. przy karmieniu piersią) spędziła na czytaniu porad, poradników, pisemek dla niewyluzowanych matek. I z tych porad, poradników i pisemek dowiedziała się o istnieniu metody BLW (Baby Led Weaning), która to podobno same zalety ma. Podobno dziecko po kilku miesiącach to będzie jadło samodzielnie wszystko, co mu się na talerzyku poda, choćby kaczkę w pomarańczach, i to nożem i widelcem, a na koniec jeszcze usta serwetką wytrze. Podobno...
Bo oczywiście Matka, gdy te wszystkie rewelacje przeczytała, od razu podjęła decyzję - Tak! to metoda dla nas! Dziecko będzie szczęśliwe, Matka będzie szczęśliwa. A te maluchy na zdjęciach takie uśmiechnięte. I wcale nieumorusane od marchewkowej papki ze słoiczka. No tak, przecież gotowaną marchewką w kawałkach nie można się za bardzo ubrudzić. Co najwyżej rączki obetrzemy. I podniesiemy co spadnie na podłogę. O, naiwna...
Pierwsze tygodnie z BLW wyglądały tak, że do posiłku przebierała się Matka - względnie okrywała się kuchennym fartuszkiem, rozbierało się Pierworodnego, aby był w samej koszulce i pampku (i na to oczywiście mega wielki i niby-na-wszystko-odporny śliniaczek) oraz przygotowywało się najbliższe otoczenie... a efekt za każdym razem był taki sam - wszyscy i wszystko od góry do dołu wybrudzone było tym, czego akurat Pierworodny kosztował. Jeszcze nie znalazła Matka takiego śliniaka, któremu Syn nie dałby rady. Kanapę spisała już na straty. Jak dziecko podrośnie zmieni się obicie - nie widzi już innej sensownej alternatywy dla prania jej co drugi dzień.
Minęło jakieś 10 miesięcy odkąd Pierworodny zaczął swoją przygodę z jedzeniem. Od początku dostawał dania zarówno w postaci zmiksowanej jak i w kawałkach. Czasem po prostu wolał tak a czasem tak. Ale wciąż nieważne co je, nieważne w jakiej formie, nieważne czy jest to jedna malina czy cała ich miska, nieważne czy miał 6 miesięcy czy tak jak teraz 16... efekt jest zawsze ten sam - dziecko jest brudne od stóp po czubek głowy. Pierworodny lubi jeść samodzielnie. I potrafi posługiwać się łyżeczką i widelcem, od biedy nawet swoim plastikowym nożem też jogurt zje. Jednak stosowanie od samego początku metod BLW wyrobiło w nim nawyk jedzenia wszystkiego rękoma. Wszystkiego. Zupy też tak próbuje. Niby wie, że powinien łyżką, ale jakoś wygodniej wsadzić w miskę łapkę. Sztućce, owszem, musi trzymać w ręku, bez nich nie zacznie posiłku, ale częściej służą do wymieszania sobie zawartości talerza czy wyrzucenia jej poza talerz niż do wpakowania sobie do buzi. I tak, w jednej rączce trzyma widelec a drugą ręką w tym czasie rozgniata sobie na połowie twarzy buraczki. Przez chwilę druga połowa twarzy jest czysta (ta połowa od nosa w górę), ale wtedy zaczyna swędzieć oczko, trzeba więc potrzeć - a czysta ręka przecież zajęta widelcem. Im bardziej trze tą brudną łapką, tym bardziej swędzi. Wtedy już cała buzia jest w buraczkach. A jeszcze w uchu trzeba palcem pogrzebać. Po chwili znajduje się też pretekst do wtarcia ziemniaków we włosy. I Matce już wszystko jedno co dalej dzieje się z obiadem.
I jedyne co przez tych 10 miesięcy się polepszyło to stan podłogi po posiłku. Nie lądują już na niej takie ilości jedzenia (co oczywiście nie oznacza, że jest czysta). Jednak sam Syn i krzesełko do karmienia nadal kończą konsumpcję w stanie opłakanym.
A Matka ma wrażenie, że gdyby nie to całe BLW i pozwalanie Synowi od początku na samodzielność uniknęłaby wielu stresów. Trzeba było karmić go łyżeczką, wycierać brodę i paluszki, gdy tylko coś na nie skapnęło, zamiast wierzyć, że zaraz z tego brudzenia się wyrośnie. Pierworodny pokochał bawienie się jedzeniem. Mimo zakazów uwielbia wyciągać kawałki z talerza i rozkładać je na blacie krzesełka, z buzi też co chwilę coś wyciąga - albo dlatego, że mu to nie odpowiada albo dlatego, że tak bardzo smakuje i koniecznie chce sprawdzić co to było. A nie daj Boże Matka nie uchwyci momentu, kiedy Syn stwierdza, że już nie będzie więcej jadł - na bank wywali wszystko albo na krzesło, albo na siebie, albo na podłogę.
Podsumowując, Matka ma szczerze dość BLW, ma dość tego ciągłego sprzątania, dość tych wszystkich wieeelkich śliniaków i prania ich 3 razy dziennie, dość zbierania resztek w promieniu ok. 2 metrów od miejsca, gdzie siedział Pierworodny i wydłubywania ziemniaków z takich zakamarków krzesełka, o jakich nie śniło się jego producentowi, dość wymyślania coraz to nowych sposobów by Syn dał się bez marudzenia umyć po tym jak gdzie tylko zdołał wtarł w siebie buraczki, szpinak czy sos pomidorowy (jakaś warzywna maseczka upiększająca czy co?). Ale już za późno na karmienie łyżeczką i pakowanie jedzenia prosto do paszczy - Pierworodny poczuł żywieniową wolność i na pewno z niej nie zrezygnuje. Jedyne co pozostaje Matce to zaakceptować ten stan rzeczy.
Bo Lepiej Wyluzować.
Ja se darowałam ;) Perspektywa niani, które jeszcze nie znam skutecznie mi to z głowy wybiła. I nie wydaje mi się, że młoda jakoś mniej szczęśliwa przez to jest.
OdpowiedzUsuńJedno wiem na pewno - wszelkie te durne poradniki to zuo!
Do tej pory czytam same zachwyty nad BLW, ciekawe, czy ci, co polegli, wstydzą się przyznać, czy reszta dzieci tak bezproblemowo przez to przechodzi i załapuje przejście między ,,jak fajnie się utaplać w jedzeniu'' do ,,jem nożem i widelcem i ani okruszka nie uronię''?
OdpowiedzUsuńI - wybacz- wiem, że nie jest ci do śmiechu, ale ja się uśmiałam :) Ale my do BLW nawet nie podchodziliśmy, H. je z łyżeczki, a to, co się da do ręki, to do ręki. Problemów z jedzeniem nie widzę.
A śmiej się, na zdrowie :) Ja też się śmieję widząc go całego różowego od buraczków. Co innego mi pozostaje? Cieszę się, że je i nie grymasi - to w końcu najważniejsze. Z tym BLW nie byłam nigdy jakaś fanatyczna, część rzeczy nadal dostaje łyżeczką, chociaż drugą łyżeczkę trzyma w swojej rączce by móc zamieszać w misce albo samemu próbować trafić do buzi, np. zupą - zwykle bez tej swojej łyżeczki po prostu nie zacznie jeść.
OdpowiedzUsuńAle teraz wiem, że gdybym mogła zacząć wszystko od nowa, to jak najdłużej karmiłabym Młodego sama. Aktualnie jestem zdania, że dzieci, gdy są już na to gotowe, po prostu zabierają rodzicom z ręki sztućce i wszystko dzieje się naturalnie. Ale cóż, mądra matka po szkodzie ;) Chciałam być nowoczesna to teraz mogę sobie uskuteczniać jakieś nowoczesne techniki sprzątania ;)
pamiętam jak dziś, jak mi głupio było, jaka poczułam się nienowoczesna itd. kiedy mi powiedziałaś o tej metodzie, że teraz to wszyscy tak robią i w ogóle... A ja potem nawet chciałam poczytać o tym bmw, ale nie mogłam sobie skrótu przypomnieć.
OdpowiedzUsuńZresztą u nas i tak było tak, jak młoda chciała, ona rządzi w każdej kwestii, z jedzeniem też.
Ale,ale ja nie o tym chciałam....
Widzę zmiany na stronie, no i adres mailowy, piknie :D
Powoli, baaaardzo powoli, przymierzam się do zmian. Kolejnym krokiem ma być fejsbuk. Ciągle tylko brakuje mi jakiegoś fajnego logo czy zdjęcia.
OdpowiedzUsuńI co, Córka rządzi w sprawie jedzenia (choć w sumie Pierworodny też), o blw nie słyszałaś i jak na tym wyszłaś? Na pewno lepiej niż ja :-D Najbardziej zazdroszczę Wam nie tego, że nie ma tyle sprzątania, ale tego, że co Mała włoży do buzi to już tam zostaje, jest jej i koniec. A Pierworodny wyciąga, ogląda, bawi się, wkłada z powrotem albo rzuca ma podłogę, więc to że coś wpakował do ust jeszcze nie jest żadnym sukcesem, zawsze trzeba poczekać czy przełknie. Ale nie wiem czy to ma jakiś związek z blw, może taki, że od początku pozwalałam mu bawić się i poznawać jedzenie tak jak miał na to ochotę.
To tak nie działa ;) Teraz wyrywałby Ci łyżeczkę, więc jedzenie latałoby po całym pokoju... ja tam się nie przejmuję, że brudne dziecko, fotelik i ja. Na początku używaliśmy łyżeczki, bo mała nijak nie chciała zaskoczyć z żuciem, a bez tego BLW się nie uda. W końcu zaskoczyła i to jest niesamowicie wygodne. Wychodzę z założenia, że czystość i dziecko są to frazy przeciwstawne i nawet nie przyszło mi do głowy, że można oczekiwać od dziecka, że się całe jedzeniem nie usmaruje. Przecież to sama radość. Może dzięki temu lepiej znoszę jedzenie latające po pokoju, zwłaszcza że mała ostatnio uczy się jeść łyżką, tylko trafia wszędzie jedzeniem a nie do buzi. Nawet mnie próbuje karmić i się jej lepiej udaje :)
OdpowiedzUsuńAleż ja wcale nie oczekuję by moje półtoraroczne dziecko kończyło posiłek tak samo czyste jak go zaczynało. Marzę po prostu by jedzenie nie fruwało po całym mieszkaniu. Mieszkanie mamy małe, więc z łatwością trafia się kaszką manną w kanapę. Marzę by Pierworodny nie rzucał sztućcami czy pełną miseczką jak tylko trochę znudzi mu się jedzenie - dziś łyżka wylądowała za kanapą, a to już niełatwa sztuka by tam trafić. Marzę by mając brudne łapki od buraczków nie wycierał ich o włosy, spodnie, skarpetki. A wydłubywanie z ucha szpinaku dziecku, które strzela focha kiedy każesz mu się umyć po obiedzie (no bo po co skoro przed obiadem też kazałaś) to naprawdę trudne zadanie.
Usuń