Matka zaplanowała spędzić dzień z Synem u swojej Matki. Taka mała odskocznia od codziennej rutyny. Dobra organizacja i można jechać te blisko 40 km autobusem - godzina jazdy i jest już Matka w mieście swojego dzieciństwa. Teoretycznie nic trudnego. Teoretycznie...
Miała Matka do wyboru autobusy o 9:06 i 10:06. Autobus o 11:36 był ostateczną ostatecznością. Akurat tego dnia Pierworodny trochę dłużej pospał. Nie było już szans wyrobić się na 9. Ale nic to, przecież jest autobus o 10. Przedłużyło się śniadanie. Trzeba więc było ostro zasuwać aby zdążyć. Matka włączyła 5. bieg i udało jej się na ostatnią chwilę spakować wszystkie graty, ubrać siebie i Syna, przygotować wózek... i kiedy próbowała zagonić Syna do tegoż wózka, tracąc powoli nadzieję na powodzenie całej akcji, wyszło na jaw, że Pierworodny właśnie zrobił to, co robi się w pieluchę. I wiadomo, że gdyby to było zwykłe siusiu, nikt by się tym zbytnio nie przejął w tym momencie, a tak... Matka była już prawie pewna, że nie zdążą na autobus. Jednak zęby zacisnęła, rękawy podkasała i wzięła się do roboty, bijąc tym samy rekord w szybkości oporządzenia dziecięcego zadka. Od razu dziecię w spacerówce ulokowała i sruuu... Zostało zaledwie kilka minut do autobusu. A droga na przystanek, szybkim tempem zabiera ok. 5 minut.
Na progu mieszkania Pierworodny zakwilił. To przypomniało Matce o jednym. Smoczek! Gdzie jest k...a smoczek? Gorączkowo zaczęła biegać po mieszkaniu w poszukiwaniu zguby.
- Synuś, gdzie go zostawiłeś? - pytała jakby miał jej odpowiedzieć.
Latała jak oparzona po wszystkich miejscach, gdzie od rana widziała bawiącego się Syna i po wszystkich, w które zdarza mu się smoka wcisnąć - a fantazję chłopak ma. Nie było, wcięło. A czas uciekał.
- Synek, gdzie jest smoczek? - zdesperowana wypięła Pierworodnego z wózka, w którym tak trudno było go umiejscowić, by może sam pokazał gdzie go schował. Nie pokazał. Za to Matka miała wrażenie, że w jednym momencie rozbiegł się jednocześnie na wszystkie strony mieszkania. Czas minął, autobus odjechał.
Pozostał już tylko ten o 11:36. Miała więc Matka dobrą godzinę na znalezienie tego przeklętego smoka. Rozebrała z powrotem tak mozolnie ubieranego Syna i od razu zaczęła kolejną rundę nerwowej bieganiny z kąta w kąt i przeszukiwania co dziwniejszych zakamarków.
Nagle... olśnienie!... To nie Syn rano schował smoczek tylko Matka odłożyła go na miejsce, na półkę nad łóżeczkiem. Cały czas leżał na wierzchu, na swoim "stałym" miejscu. Tyle, że od dłuższego czasu, przez to cholerne ząbkowanie (tfu!) Syn jest już tak od niego uzależniony, że w zasadzie smok nawet nie bywa w okolicy tej półki, zawsze znajduje się w okolicy Syna. Matka wściekła, ale mimo to z ulgą opadła wykończona na kanapę. Pot otarła i pomyślała, że tylko chwilę odsapnie po tej całej nerwówce i tym razem wyjdzie z domu wcześniej by nie pędzić jak zwykle na wariata i na spokojnie wsiąść do autobusu.
- Dobra Synek, zbieramy się. Chodź ubrać buty. A gdzie są Twoje buty?
Matka znów zaczęła poszukiwania. Najpierw na luzie, w końcu nie tak łatwo schować buty, nawet te w rozmiarze 21, a przynajmniej nie tak łatwo jak smoczek. Czasu jeszcze sporo, spokojnie. Ale po paru okrążeniach znów tych samych miejsc poważnie się zaniepokoiła. Przecież były tu przed chwilą! Po zdjęciu Pierworodny bawił się nimi, gdy Matka przetrząsała wszystko szukając smoka.
Jest! Znalazł się. Ale jeden.
W dodatku w środku miał wgniecionego rozmiękłego i na wpół przeżutego chrupka.
- Synek, gdzie jest drugi bucik? - powtarzała schemat Matka.
Pierworodny za to szykował się do wyjścia. Przecież autobus nie będzie czekał, a on wybiera się do Babci. Kazał ubrać sobie znaleziony bucik. Matka więc mu go założyła w nadziei, że zmotywuje go tym do przyniesienia drugiego. Ale nic z tego. Następna runda biegania po mieszkaniu.
- Synuś, przynieś mi drugiego buta! Bo nie pojedziemy! - nie zraziły go takie groźby. Tuptał po podłodze jednym bucikiem i czekał na to kiedy wreszcie będzie spacerek. A czas uciekał.
Matka znów po 3 razy przebiegła po wszystkich miejscach, w których widziała bawiącego się Pierworodnego i wszystkich, w których często chowa różne fanty, oczywiście jak zawsze pamiętając o jego fantazji. Wcięło, but zaginął.
Przypomniała sobie Matka o prezencie, który miesiąc wcześniej dostał Pierworodny od Ojca Matki. 3 pary butów. Wszystkie za duże, bo Dziadek źle zapamiętał rozmiar. I wszystkie bijące po oczach. Pierwsze to sandałki bijące w oczy znaczkiem "najki", drugie to adidaski bijące migającymi światełkami przy każdym kroku (na szczęście jeszcze dużo za duże) i wreszcie trzecie - adidaski Pumy za znaczkami Ferrari - bijące swą bielą na kilometr. Matka ubrała dziecku Pumy, jako że najmniej za duże i zarządziła "w drogę!", mając świadomość, że jej zmysł estetyczny mocno na tym ucierpi, bo w połączeniu z resztą stroju za sprawą białych adidasków Syn z małego luzaka przemienił się w małego dresiarza - Matka wie, że jak zwykle przesadza, ale nic na to nie poradzi, tak ma.
Czas uciekał. Syn w wózku, tobołki zapakowane, klucz w zamku, adidaski biją swą bielą. Matka ostatni raz na nie spojrzała i pomyślała: "No nie zdzierżę!". Wróciła po raz ostatni do domu, szybko omiotła wszystko wzrokiem i zdecydowała się przeszukać jeszcze raz sypialnię. Kosze na pranie. Przekopane tego dnia jakieś 6 razy. Jest! Znalazł się!
Buty do torby, bo nie ma czasu zmieniać. Pędem do autobusu, oczywiście na wariata. Zdążyli. W ostatniej chwili.
Jeszcze jedno takie wyjście z domu w celu zerwania z codzienną rutyną a Matka od razu po opuszczeniu bloku, dla odmiany, skieruje swe kroki w kierunku psychiatryka.
P.S. Następnego dnia Pierworodny zgubił smoczek na dobre. Na targu, podczas zakupów. W poszukiwania zaangażowała się nawet pani od gietrów dziecieńcych.
Rewela... jesteś mistrzynią ogarniania chaosu ;)
OdpowiedzUsuńI opisywania tego chaosu ogarniania:-)
OdpowiedzUsuńAż się empatycznie zdenerwowałam, tym bardziej, że włączył mi się też bieg "autopsja" ;)
OdpowiedzUsuń