środa, 31 lipca 2013

Wczasing

Udało się! Wyszarpali Matka z Ojcem odrobinę wolnego. Na ostatnią chwilę wynajęli, chyba ostatni dostępny, nieco lichy, ale mimo wszystko zadowalający, domek nad jeziorem, gdzie akurat w okolicy wypoczywała też rodzina Matki. I ruszyli na mini-wczasy.
Pierwszy wakacyjny wyjazd Syna Pierworodnego. 2 noce, 3 dni. Wniosek? Tylko jeden. To dziecko jest stworzone do bycia wczasowiczem!
W dzień wyjazdu już od rana był podekscytowany, jakby wiedział dokładnie co się szykuje. Fakt, Matka pakując cały majdan dnia poprzedniego opowiadała mu co nieco o tym, co go czeka...
Na miejscu, pełen energii, biegał jak szalony, by jak najszybciej poznać najbliższe otoczenie. I poznał.
W domku obok mieszkała o półtora miesiąca młodsza Łucja. Hmm, czyżby pierwsza wakacyjna miłość? Pierworodny bardzo chętnie, nawet bez wiedzy rodziców, wędrował w odwiedziny do Łusi. Wieczorem, w samych spodenkach, z gołą klatą, prężył się jak paw i wypinał brzuszek. A i Łucja wysyłała zalotne spojrzenia, starała się zagadać i wciąż ciągała swojego tatę na huśtawkę koło domku, w którym mieszkał Pierworodny. A gdy tylko Syn usłyszał historię o tym, jakim niejadkiem jest Łusia, zaraz z miejsca pochłonął półtorej parówki by się przed dziewczyną popisać. Pożegnali się podając sobie rączki a następnie robiąc pa-pa, każde z ramion swojego rodzica. Słitaśnie.
Samo jezioro początkowo nie zrobiło na Pierworodnym spodziewanego wrażenia. Plażing? OK, fajnie, są kamyczki, piasek, jest dobrze. Ale ta woda to już całkowicie zbędna. Zwłaszcza od momentu, gdy niechcący został ochlapany, kiedy nie był jeszcze na to gotowy, tylko niepewnie zaznajamiał się ze wszystkim na brzegu. Wybrali się więc Matka z Ojcem i Synem na dziką plażę, gdzie ruch niewielki, cisza i spokój. Bo trzeba zaznaczyć, że pogoda na wczasowanie dopisała i gdy spojrzeli na główną plażę, padło pytanie: "To w Sopocie ktoś jeszcze został?". W sprawie oswajania Pierworodnego z wodą odniesiono sukces. Małymi kroczkami, powolutku, udało się. Ale lojalnie trzeba przyznać, że świadomie, podstępnie i perfidnie wyręczyli się Rodzice pomocnikiem. Zaprzyjaźnili się z 5-letnim Adasiem. Wręczyli mu zabawki Pierworodnego i obserwowali co się będzie działo. Skutek był taki, jakiego się spodziewali. Zainteresowany zabawą starszego kolegi, Pierworodny pomalutku dał się przekonać do wejścia do wody. Cała operacja trochę trwała, ale efekt był taki, że Syn nie miał ochoty z jeziora wychodzić. Wcześniej, gdy Matka lekko ochlapała mu nóżkę, wpadał w szał. Kiedy Adaś bez ceregieli chlapał wodą podczas przelewania jej z zabawki do zabawki, oblewając przy tym Pierworodnego, ten spojrzał tylko zdziwiony. To tak też można się bawić? Wydaje się fajne. Spróbujmy. 
Żal było wyjeżdżać. Niełatwo było też wrócić do domowej rzeczywistości. Tym bardziej, że w ramach pamiątki z wakacji, oprócz ponad 20 bąbli po ugryzieniach komarów, Pierworodny przywiózł sobie trudności z zasypianiem we własnym łóżeczku. Podczas wyjazdu, z powodu braku łóżeczka turystycznego, musiał spać w kojcu. Ta opcja zupełnie mu nie przypasowała. Odkładanie go śpiącego do kojca za każdym razem trwało ok. 50 minut. W nocy Matka nie miała już w sobie tyle wytrwałości i po kilku nieudanych próbach zabierała Syna do łóżka Rodziców. I tym sposobem zdała sobie sprawę czemu, gdy była mała i pakowała się swoim rodzicom rano do łóżka, ci nie byli tym faktem zachwyceni tak jak ona. Spanie w trójkę na małej, starej i zdezelowanej wersalce pod jedną kołdrą to jakaś katorga. Ale, żeby tradycji stało się zadość, Pierworodny był zachwycony. Spokojnie i bez dalszych pobudek spał do 9:20. Od miesięcy nikt w domu nie spał do takiej godziny. Na szczęście i to spanie (ale już we własnym łóżeczku) zostało Synowi Pierworodnemu po wakacjach, miejmy nadzieję, że na stałe - tylko ciiii, żeby nie zapeszyć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz