wtorek, 17 maja 2016

Kto rano wstaje, ten ma dużo czasu - Syn Pierworodny kontra poranki




Poranki z czterolatkiem to nie bułka z masłem. Szczerze? To raczej czerstwy chleb z paprykarzem, czyli że dla Matki zwyczajnie droga przez mękę.

Od jakiegoś czasu poranki zdominowane osobą Syna Pierworodnego ciągną się w nieskończoność i zdecydowanie trwają ponadprzeciętnie długo.
Przyznaje Matka, że sama, mając problemy z rannym wstawaniem, nie jest dla Syna najlepszym wzorem do naśladowania. No ale bez jaj!


Jaki poniedziałek, taki cały tydzień

Pierworodny:
Wstanie z łóżka (tylko po to, by w piżamie walnąć się na kanapę w drugim pokoju) - 20 minut.
Wstanie z kanapy i zajęcie miejsca przy stole w celu konsumpcji śniadania - 15 minut.
Wzięcie do ręki łyżeczki - 8 minut.
Kiedy po kolejnych kilku minutach zauważyła Matka, że sprawa śniadania wciąż nie jest rozwojowa, a opakowanie jogurtu nawet nie zostało otwarte, raz jeszcze ponagliła Syna - już trochę bez nadziei, nauczona doświadczeniem, gotowa na to, że jej słowa kolejny raz trafią gdzieś w próżnię:

- Synku, proszę, pospiesz się z tym jogurtem!

Jednak tym razem, o dziwo, doczekała się odpowiedzi. Pierworodny zapatrzył się w Matkę tym zblazowanym spojrzeniem z cyklu: "O co ci chodzi, kobieto?" i powoli, acz rzeczowo, wyjaśnił swej rodzicielce jej błędy w postrzeganiu rzeczywistości:

- Mama, to nie jest żaden wyścig.


Dżizas, jak on będzie patrzył jako nastolatek?


Wtorek

Zgodnie z przewidywaniami początek dnia niewiele różnił się od początku dnia poprzedniego. Czynności, które powinny zająć Matce i Pierworodnemu około 30 minut, zajęły półtorej godziny. Widocznie rozbuchana wiosna obudziła wszystko i wszystkich, tylko o Pierworodnym zapomniała.
I tak siedząc na ławeczce w przedszkolnej szatni, dostając od tego przykurczu mięśni i kolanami zatykając sobie uszy, czekała Matka, aż Syn łaskawie zdejmie buty, które po tak wielu nawoływaniach dopiero co w domu łaskawie zakładał. Synowi oczywiście się nie spieszyło, a jego uwagę co i rusz odwracał nowo przybyły do szatni kolega. Za to Matka właśnie zastanawiała się, czy warto liczyć, ile razy jeszcze Syn jest w stanie zapomnieć odkleić któryś z dwóch rzepów w kapciach i pomylić, co się należy na którą nogę (poranne spotkania towarzyskie skutecznie i po wielokroć odwracały uwagę od spraw błahych), czy może zwyczajnie dać sobie spokój, skrócając własne męki i nie dające optymistycznej odpowiedzi dociekania w rodzaju: "tak właśnie ma wyglądać moje życie?", popełniając harakiri długopisem znalezionym w torebce, dusząc się poprzez połknięcie fioletowego kapcia z króliczymi uszkami, należącego do Zuzi, co ma szafkę obok albo chociaż wybiegając stamtąd z krzykiem i nie wracając, dopóki po 16:00 nie zadzwoni ktoś z przedszkola, że gasi światło i dobrze by było, jakby Matka jednak dziecko zabrała. I wtedy, o 7:30 rano, z rozmyślań wyrwała Matkę Mama Wojtka. Mama Wojtka ma dwóch synów w jednym przedszkolu, w różnych grupach, i z całą pewnością żaden z tych synów nie przypomina Syna Pierworodnego, toteż i poranne rozważania Mamy Wojtka nie przypominają rozważań Matki Wyluzuj!:

- Jak ja lubię tę porę roku! Chłopaki wstali o 7:10, a o 7:25 czekali już pod drzwiami gotowi do wyjścia.

#bezczelnybabsztyl


Sobota

Planowała Matka zaliczyć jeszcze przed południem spacer i zakupy spożywcze. W towarzystwie Syna rzecz jasna. Skapitulowała. A było tak.
Ubrania przygotowane. Matka przypomina po co i gdzie, upomina, ponagla, prosi. Syn niby już się za to zabiera, ale koniecznie musi wcześniej odnaleźć jeszcze tylko to jedno auto, a potem jeszcze tylko 47 innych. I koniecznie musi pokazać Matce ilustrację w takiej jednej książce. I poleżeć chwilę, bo taki jest zmęczony. A może żelka? A może by włączyć bajki? A może... A Matka wciąż przypomina o ubraniach. Po pół godziny, kiedy to zdążyła w międzyczasie posprzątać po śniadaniu, posprzątać w ogóle, nastawić pranie, potknąć się o 48 aut i obejrzeć ilustracje w takiej jednej książce, w odpowiedzi na przypomnienie o ubieraniu się usłyszała:

- Ale Ty też jesteś jeszcze w piżamie!

- Tylko, że ja będę ubrana i gotowa do wyjścia w minutę osiem. Tobie może to zająć nieco dłużej, więc zacznij już teraz, dobrze?

"Nieco dłużej" potrwało u Syna jeszcze godzinę (przy czym mowy wciąż nie było o butach i kurtce) za to po wszystkim z satysfakcją zakrzyknął:

- I co? Minuta SIEDEM! Ha-ha-ha-ha!



Niedziela

Wieczorem postanowiła Matka przeprowadzić z Synem kolejną poważną rozmowę na temat porannego szykowania się do przedszkola. Tym razem za podstawowy argument biorąc wydarzenia z piątku, kiedy to opieszałość Pierworodnego uzyskała level HARD PREMIUM i wszystko ciągnęło się blisko 2,5 godziny, dotarli karygodnie spóźnieni, a drzwi przedszkola były już zamknięte i trzeba było dzwonkiem przywoływać kogoś, kto by je im otworzył.

- Ej, chyba nie chcesz żeby Pani Jola znowu na Ciebie krzyczała, co? - wytoczyła Matka ciężkie działa i pojechała dziecku po ambicji.

[Pani Jola, to przedszkolna pomoc, która rzecz jasna, swoje pogadać musiała, żeby było wychowawczo, ale śniadanie i tak Pierworodnemu przyniosła, aby nie był stratny z powodu spóźnienia.]

- Nie - przyznał z przejęciem Syn, jednak zaraz zapalił mu się ten błysk w oku i z uśmiechem chochlika dodał: - Ale może jutro przyjdzie otworzyć nam ktoś inny?



Wy z nim gadajcie! Matka powoli kapituluje.



7 komentarzy:

  1. O wypisz wymaluj Mimiśiek. Nam wyjście na autobus, który odjeżdża o 8.10 zajmuje dokładnie godzinę. Punkt 8 jesteśmy w drodze na przystanek bo przecież trzeba mieć zapas czasu.
    Znam ten ból i ten typ. Często zastanawiam się skąd on ma tyle czasu.... Dobrze, że jak raz się grzebał i pokazałam mu, że autobus do przedszkola nie będzie czekał aż jaśnie pan się łaskawie przyszykuje to teraz na komendę, że zaraz autobus odjedzie zaczyna się streszczać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego typu groźby działają u nas "na trasie". Rzeczywiście dawno już nie spóźniliśmy się na żaden pociąg czy autobus, Pierworodny włącza piąty bieg i czasem nawet sama nie mogę za nim nadążyć. Do przedszkola z kolei mamy jakieś 200 metrów, więc to też nie problem. Problemem jest wyjście z domu. Według życiowej filozofii Pierworodnego jest przecież tyle ciekawszych alternatyw dla spędzania poranka na zakładaniu ubrań - mam wrażenie, że z całą mocą objawiają mu się wszystkie na raz, gdy tylko podchodzę do komody z jego ciuchami.

      Usuń
  2. U nas to samo. Mówię ściągaj kapcie, a ten ściąga spodnie, po czym je wkłada i się cieszy. Cierpliwość po pierwsze, po drugie i po trzecie. Tylko to nas uratuje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisz jeszcze skąd ją bierzesz? Bo ja od dawna jadę na oparach.

      Usuń
  3. Zupełniie jak moja córcia, z tym że u niej dochodzi jeszcze gadulstwo. Mam wrażenie, że jak gada to inne funkcje zamierajà.
    A może jak się spóźni do p-la to nie dawać mu śniadania? Poniesie konsekwencje swej opieszałości, to ma mu się nie opłacać. U nas działa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to-to, właśnie. Kiedy ma coś do powiedzenia, a co tu ukrywać, że niemal zawsze ma, nic do niego nie dociera dopóty, dopóki tego nie wypowie.

      O ewentualnej głodówce w przedszkolu niech decydują pracujące tam panie, ja do ustalonych przez nie zasad wtrącać się nie będę, o ile nie stwierdzę, że Pierworodnemu dzieje się jakaś krzywda.

      Usuń
  4. Twój Pierworodny tak bardzo przypomina mi tymi porannymi zachowaniami moją córkę, że smiało mógłby uchodzic za jej brata ;-)

    OdpowiedzUsuń