środa, 29 kwietnia 2015

Projekt: dziecko



Kiedy człowiek może dowiedzieć się czegoś fundamentalnego o swojej roli rodzica? Zwykle, kiedy się tego nie spodziewa. Skąd? Ni stąd, ni zowąd. Takie rewelacje spadają znienacka. Uwaga, jeśli trafią, mogą zrobić krzywdę. Temu na kogo spadły, a w skrajnych przypadkach, nawet temu, kto rewelacją zarzucił.
Matka na przykład wiedzę kluczową na temat swojego macierzyństwa (a rykoszetem także na temat ojcostwa swojego męża) posiadła na przedszkolnym korytarzu. A nie może być to rewelacja wyssana z palca, pic na wodę ani fotomontaż, gdyż uraczyła nią Matkę sama pani dyrektor przedszkola, jednocześnie ceniona i doświadczona pani psycholog.

Jak powszechnie wiadomo Syn Pierworodny jest małym freakiem. Ma swoje zajawki, dzikie pomysły, myśli nieuczesane w równym stopniu, co loki na głowie. Ma swoje najróżniejsze małe dziwactwa, które wprowadzają koloryt w ten świat w modnych od kilu sezonów odcieniach szarości. Matce zupełnie te jego cudactwa nie przeszkadzają. Pielęgnuje je wręcz. I coraz częściej czuje żal, gdy czas panowania któregoś się kończy, choć zwykle oznacza to, że nastało już nowe. Dba o nie Matka i pielęgnuje, bo wie jak nieubłaganie płyną lata i ani się obejrzy, a Syn nie będzie chciał już być uroczym oryginałem, ale wtapiać się w tłum rówieśników, buntujących się przeciw światu, systemowi i wszystkiemu, co rodzice uważają dla nich za najlepsze. Matce zaś każe nie robić siary - zapewne zwrot "robienie siary" już sam w sobie będzie wtedy siarą, archaizmem, skamieliną na miarę Matki i dinozaurów.
Ale na razie Syn ma głęboko w zakatarzony nosie, co kto o nim myśli, co powinien lubić, a czego nie, czym jako trzyletni chłopiec powinien się bawić, a czym nie, czym warto się interesować, a co jest bez znaczenia.

I tak na przykład 10 stycznia Pierworodny założył sobie na szyję zabawkowy stetoskop.
No co, no, założył to przecież zdejmie.
Nosił, bawił się nim. Albo i nie. Głównie tylko nosił. Zdjął. 10 kwietnia.

Jedyne, co udało się Matce i Ojcu przez te 3 miesiące, to po kilku pierwszych dniach przekonać Syna do zdejmowania słuchawek przed kąpielą. I to tyle. Do końca nie wyperswadowali dziecku pomysłu spania w tym ustrojstwie. W związku z tym Pierworodny ze stetoskopem na szyi spał, jadł, bawił się, chodził na spacery i do przedszkola (gdzie również nikomu się nie udało stetoskopu mu wyperswadować, w związku z czym spał z nim, jadł, bawił się, chodził na spacery...). Ojciec, odbierając Syna z placówki, wołał na wejściu: "Po pana doktora" i od razu każdy wiedział, które dziecko mu dostarczyć, podczas gdy Matce, posługującej się imieniem, choć niepowtarzającym się w grupie, próbowano już wcisnąć nie jej syna, "bo tacy podobni, że czasem się mylą".
I mniej więcej po jakichś 2 miesiącach trwania takiego status quo Matka dowiaduje się z ust pani psycholog a'propos słuchawek na szyi Syna: "My tu właśnie tak rozmawialiśmy, jak to rodzice projektują przyszłość swoim dzieciom...".
Mogła Matka powiedzieć prosto z mostu: "Co, kurwa?!", ale strach pomyśleć o czym wtedy kadra przedszkola by dywagowała, więc zamiast tego grzecznie zaczęła tłumaczyć. Że Pomysł ze stetoskopem jest autorstwa Pierworodnego, że zestaw małego lekarza dostał półtora roku wcześniej, kiedy panicznie bał się wszelkich badań, a czekała go wizyta u alergologa - zabawka miała go oswoić z lękową sytuacją. Nie oswoiła. Że ponad rok leżała niemal zapomniana, aż pewnego dnia Syn założył słuchawki i stwierdził, że w nich zostaje. Ot i już. Żaden przymus, żadna obowiązkowa zabawa w pogotowie, żadne kucie na blachę nazw poszczególnych mięśni po łacinie, nawet "Ostrego dyżuru" czy "Chirurgów" nie ogląda. I choć różne dziwne rzeczy zdarza się Matce czytać dziecku na dobranoc to do "Encyklopedii zdrowia" jeszcze nie doszli. Słuchawki założył, bo mu się spodobały. Dziewczynki zakładają korale, on założył stetoskop. Nie ma korali, a gdyby miał Matka też by nie protestowała, jedynie w kwestii spania w nich bardziej by walczyła.
Pani dyrektor posłuchała wyjaśnień Matki, nie kryjąc pobłażliwego uśmiechu pt.: "gadaj zdrów - ja wiem swoje", po czym zwróciła się do przechodzącej obok koleżanki: "Jak to rodzice projektują przyszłość swoim dzieciom...". Tym samym zamknęła w klamrę odbytą rozmowę. Matce nie chciało się już niczego dodawać.

Ale co teraz? Co jeżeli zostanie tym lekarzem? Wszystko wina Matki i Ojca. Bo przecież może on wcale nie chce. Nawet Matka nie wie czy chce. A jak on nie będzie szczęśliwym lekarzem? A jak on się zatnie tym skalpelem? A w tych szpitalach tyle zarazków... Zresztą, jak on by miał zostać chirurgiem, skoro Matce wciąż nie udaje się oduczyć go oblizywania noża? [#suchar]
Co więc w zamian? Tyle bawi się samochodami. Zabronić? Bo co jak zostanie kierowcą? Tyle się słyszy o tych wypadkach...
Przecież to takie mądre dziecko. Może niech lepiej nie bawi się w piaskownicy, bo jeszcze zostanie pomocnikiem murarza i nadźwiga się tych cegieł... Lepiej niech książki dźwiga.
Ale może jednak lepiej nie uczyć go czytać i pisać? Zawód pisarza taki niepewny...
Może lepiej nie uczyć go mycia naczyń? Jeszcze skończy w Anglii na zmywaku...
I niech za szybko nie biega. W tym sporcie to wiecznie jakieś kontuzje i sterydy.


Nie tak łatwo jest zaprojektować przyszłość swojemu dziecku!
Niech już Syn lepiej sam zdecyduje, czego pragnie i kim chce być. Matka ma wystarczająco dużo dylematów, rodzicielskich strapień, analiz wszelkich możliwych wychowawczych alternatyw i twardych orzechów do zgryzienia.

Z drugiej strony niech on się od orzechów trzyma z daleka! Alergię ma przecież.


11 komentarzy:

  1. Ach ci rodzice, co oni wiedzą o wychowaniu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niech mu Pani dyrektor przedszkola zaprojektuje przyszłość ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze czego!? Od wywierania presji na moim dziecku i niszczenia mu życia poprzez toksyczne dzieciństwo to ja tu jestem! :-)

      Usuń
  3. niech się dyrektora cieszy że mu strój baletnicy do głowy nie przyszedł :)

    OdpowiedzUsuń
  4. idąc za tropem...jak będzie chodził do przedszkola, to zostanie panią przedszkolanką?! zabronić mu! toż to nie męskie takie, człowiek wypala się szybko, no i płaca marna. no chyba że zostanie panią dyrekor :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale w takim razie zostając w domu rosną jego szanse na zostanie kurem domowym...

      Usuń
  5. A co ja projektuje mojemu dziecku, ktore zaczelo do snu tuluc otwieracz do butelek? :) szito fako, ci psycholodzy od siedmiu bolesci... Ale nadal nie wiem, czego o rozrodzie dowiedzialas sie w przedszkolu? Czzby opowiastka dla wegetarian?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybym tu pisała, co Syn zabiera do spania... dopiero niejeden psycholog miałby używanie.

      Nawiązując do drugiej części Twojego komentarza to nie łapię. Hmm, czy ja coś napisałam o rozrodzie??? W przedszkolu dowiedziałam się właśnie tego, że pragnę mieć syna lekarza :-)

      Usuń
    2. Ja za młodu zabrałem likier do łóżeczka :)

      Usuń