środa, 25 czerwca 2014

Nie chcę wychowywać dziecka wśród "kurw" i "jebańców"

Są słowa piękne.

Bzik, gzik i guzik. A nawet guziczek.
Puch, poduszka, pierożek, twarożek,
cień, piana, bibułka, bąbelek, liryka,
eklektyczny, element, elokwencja, elewacja,
onomatopeja, zazdrostka, konkubina, fiasko,
turkot, brzdęk i grzdyl,
ciepło, rubaszny, alabaster, akacja, listewka...

Nie ważne co oznaczają. Wsłuchaj się w ich dźwięk.

Są słowa brzydkie.

Abażur, żabot, bażant i żyrandol.
Szynszyla, grzałka, czeremcha, grzechotka,
zdun, odwłok, lornetka, brystol, ułuda,
Kazachstan, tornister, ostrzałka, odrost 
i to, którego nie lubię najbardziej - pacha albo paszka...

Nie ważne co oznaczają. Wsłuchaj się w to jak brzmią.

Są też słowa odgórnie uznane za "brzydkie". Ważne co oznaczają. I nie ważne jak brzmią. Co ciekawe zwykle brzmią bardzo ładnie.

Uwielbiam słowa. Jaram się słowami. Czytam, piszę, mówię, myślę. Wszystko między słowami. Widzę słowa. Wsłuchuję się w nie, wczytuję, wgryzam, pochłaniam, szukam drugiego dna, rozkładam i składam literka po literce. Słowa to mój mały fetysz.
Należę do osób, które czytając książkę nie omijają wzrokiem żadnej litery. Nawet etykiety szamponów w łazience mam przeczytane, bo widocznie zdarzyło mi się kilka nieznośnych minut czekania na cokolwiek: aż pralka skończy, aż woda spłynie, aż balsam się wchłonie...
Czytam wolno. Nie umiem inaczej. Delektuję się słowami. Gdy nie składają się na coś, co odpowiada mojemu poczuciu estetyki, gdy błądzą, kaleczą, nie współgrają ze sobą, odwracam od nich wzrok, uciekam od nich trzaśnięciem okładki albo ostentacyjnym kliknięciem krzyżyka w górnym rogu.
Gdy słucham, a to co mam usłyszeć poszarpane jest wulgaryzmami, gdy "słowa przeklęte" zastępują przecinki, gdy sens nie może przebić się przez brutalność wypowiedzi, trudno mi się skupić - męczę się, czuję jakbym rozmawiała z kimś, kto mówi w obcym mi narzeczu (ciężko zrozumieć język, w którym się nie myśli). Choć samej zdarza mi się używać słów z tego dialektu, całe zdania już nie przechodzą przez gardło.

Jestem starej daty. I chyba zawsze byłam. Bo mierzi mnie, gdy mężczyzna bez zażenowania klnie w obecności kobiet. Tęsknię za czasami, w których nigdy nie przyszło mi żyć, kiedy wulgarne wyrażanie się w obecności kobiet i dzieci było oznaką złego wychowania, braku ogłady, oburzało i budziło niesmak. "Za moich czasów" przeklinająca w towarzystwie kobieta była raczej rzadkością niż normą, a przez dzieciaki wulgaryzmy traktowane były jako coś zakazanego i używały ich jedynie w swoim gronie, aby się popisać, dodać sobie animuszu, przy dorosłych już takie chojractwo znikało - nie był to stały element wypowiedzi, który obecnie większości już nie szokuje nawet w ustach 10-latka.
Mnie nadal szokuje.

Szokuje mnie też taki obrazek.
Przechodzimy z Pierworodnym obok parkingu. Jakaś rodzina pakuje rzeczy do bagażnika. Są weseli, śmieją się, wygłupiają. Mama, tata, córka i syn. Fajny obrazek. Może wybierają się na wakacje? Każdy niesie jakieś nieporęczne i zbyt ciężkie tobołki. Syn w trakcie wygłupów upuszcza reklamówkę, po parkingu toczą się rolki papieru toaletowego. Nikt się nie złości, przecież to głupota. Nadal się śmieją a ich wesołość udziela się i nam. Mama odwraca się do syna i rozbawiona retorycznie rzuca przez ramię: "Ja jebię, co ty odpierdalasz?".
Zgrzyt. Obrazek pokrywa szarość, pękła szybka, ramka jakaś krzywa...

Złości mnie to, że przychodzą ciepłe miesiące a ja nie mogę usypiać dziecka przy otwartym oknie, bo wraz z komarami wlatują do sypialni "jebańce", "chuje" i całe to "pierdolenie" z ławki pod blokiem.

Drażni mnie bezcelowe zaśmiecanie języka, prowadzące jedynie do jego ubożenia. Czasem mam wrażenie, że u coraz większej liczby osób przekleństwa w codziennej konwersacji są już nie tyle synonimem, co zastępują i wypierają podstawowe rzeczowniki, czasowniki i przymiotniki. Nie jestem językową purystką i nie mam nic przeciwko "rzuceniu mięsem", jeżeli jest ku temu powód i odpowiednie okoliczności. Ale nie rozumiem jak komuś może w tych okolicznościach nie przeszkadzać obecność dziecka. I nie chodzi mi tu o tradycyjne, niezahamowane w porę bluzgi w samochodzie na polskich drogach, kiedy zdarza się o obecności potomstwa na tylnym siedzeniu na chwilę zapomnieć i które to wybuchy każdy prędzej czy później może na swym koncie błędów i wypaczeń wychowawczych zapisać. Chodzi mi o zwykłą, codzienną rozmowę dorosłych osób, które nie potrafią wykluczyć ze swojego słownika elementów podwórkowej łaciny, choćby wymieniały między sobą przepisy na niedzielny rosół i nie wpływa na to nawet bawiący się obok kilkulatek.

Mamy zostać rodzicami. Przygotowujemy piękną wyprawkę. Wszystko jest takie nowe, puszyste, niewinne, pastelowe... Od początku stwarzamy wokół dziecka świat piękniejszym niż jest on w rzeczywistości. Tworzymy świat taki, jakim chcielibyśmy żeby był. Ładny, czysty, bezpieczny. Sterylny, bez kantów, zagnieceń i plam. Miękki, świeży i puchaty.
Nie ma w tym nic dziwnego. Na brzydotę i zgryzotę przecież przyjdzie jeszcze czas. W naturalny sposób, mówiąc do niemowlaka przybieramy łagodny ton, używamy zdrobnień i pieszczotliwych określeń. Opatulamy noworodki w puszyste kocyki i oblekamy ładnymi słowy.
I nagle zgrzyt!
Jakaś "kurwa" w nerwach gdzieś się wymyka. Nie pasuje do obecności tego maleństwa w śpioszkach z owieczką, do tych małych stópeczek w skarpetkach z falbanką, do tego pluszowego króliczka leżącego obok. Do tych snów niewinnych. Do tych oczu niebieskich, tak wszystkiego ciekawych. Do loczków małą główkę okalających.
Ja pierdolę, jak bardzo nie pasuje.

Czy tylko ja czuję ten zgrzyt?
Czy tylko ja nie mogę znieść tego braku pohamowania przy dzieciach?
Czy tylko mnie smucą przedszkolaki, które wokabularz przekleństw mają w małym paluszku - a "motyla noga" czy "ja cię sunę" są od niego tak dalekie jak perfumy Diora od "toi-toia" po koncercie?
Czy tylko mnie zupełnie nie śmieszy maluch, który jeszcze nie potrafi sklecić zdania pojedynczego, ale ku uciesze opiekunów ma już na koncie pierwszą "kulwę"?

Przecież na wszystko przychodzi czas. Nie poimy dzieciaków kawą żeby się rozbudziły przed pójściem do przedszkola, bo sami tak robimy przed pracą. Nie dajemy drinka żeby milej oglądało się dobranockę, bo sami lubimy wypić mojito do komedii romantycznej. Nie dajemy papierosa, gdy dziecko wpada w histerię, bo nas fajki uspokajają. Nie serwujmy więc też bluzgów od rana do wieczora tylko dlatego, że nam wolno i nie zamierzamy lub też nie chce nam się udawać przed dziećmi, że jesteśmy lepsi niż w rzeczywistości.
A właśnie, że udawajmy lepszych niż w rzeczywistości. I nam i dzieciom na dobre to wyjdzie. Od tego jest dzieciństwo, by uważać świat za lepszy niż jest w rzeczywistości.
Od tego jest rodzicielstwo, by móc być lepszym.

11 komentarzy:

  1. Oj to i ja jestem starej daty. "Uwielbiam" jak ludzie mówią do siebie...kurwa ....kurwa ....kurwa....
    Ech z czytaniem to mi nauka zabiera czas i nie mam go na ulubione lektury, choć w ciąży wciągnęłam WSZYSTKO co miałam w domu ;)

    BTW. "Słowa to mój mały fetysz." no kocham się MW, serio kocham ,3

    OdpowiedzUsuń
  2. o rety.. no prawda, to jest zgrzyt i to duży. Ale tak poza tematem, to.. pięknie napisane :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Obawiałam się, że wręcz przeciwnie, bo jakoś większość boi się skomentować ;-)

      Usuń
  3. Nie tylko Ty. Ja też czuję ten zgrzyt. Ech...

    OdpowiedzUsuń
  4. Fascynacja słowem- podoba mnie się to Twoje zboczenie:)
    Ja na co dzień raczej nie przeklinam... A już po ostatnim incydencie wszelkie "kurwy i chuje"zniknęły z moich ust na zawsze!!!:D
    Wymsknęło mi się- raz, jedyny... Moja Córka trzy dni chodziła raz po raz powtarzając "kuwa, kuwa, kuwa".... Mam nauczkę!
    Szkoda tylko, że nie można odciąć dziecka od innych przeklinających ludzi, z którymi będzie mieć do czynienia..:/

    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  5. U mnie w domu sie nie używa łaciny, a ze mieszkam poza Polska to nie spotykam sie z tym często. Tu gdzie mieszkam nigdy nie słyszałam wulgaryzmów przy dzieciach. W ogóle bardzo rzadko je słyszę. Kiedy tylko wjeżdżamy do Polski to " kurwa kurwe goni i kurwa pogania". Zgroza!
    Bardzo ciekawie napisane. Uwielbiam czytać Twoje teksty. Ostatnio posty są bardziej refleksyjne a mniej o tym co sie wydarzyło. Super bo poruszasz ważne tematy:) pozdrawiam
    Papola

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj tak, zgadzam się z każdym akapitem. Nie toleruję łaciny przy dzieciach. Nawet więcej nie toleruję przekleństw w ogóle. Zdarza mi się owszem, ale to musi być już max wnerw, ale dziecko i tak tego nie usłyszy ode mnie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mi się zdarza, ale nie przy dziecko, zwykle wtedy, gdy naprawdę to pasuje, a czasem nawet jest wskazane. Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mama Matyldzi12 lipca 2014 13:39

    Weszłam tu po raz pierwszy, tak na chwilkę, przypadkowo...przeczytałam i poczułam, że jesteś mi bliska...totalne zrozumienie i upodobanie do słów..

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja do prapolskiej, przepotężnej kurwy nic nie mam (fakt,brzydkie słowa są ładne i moc mają), ale nie przy dzieciach i nie letnim oknem. Podpisuję się zatem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń