wtorek, 3 czerwca 2014

Surowi rodzice - spójrz ciołku jak skończy Twój dzieciak

"Surowi rodzice" - program telewizyjny, o którym pewnie każdy słyszał. Jeśli nie każdy oglądał, cóż, według mnie niewiele stracił. Jak większość programów, które aktualnie można obejrzeć w tv, jest to polska wersja produkcji, której scenariusz powstał gdzieś tam w wielkim świecie, w Wielkiej Brytanii czy innej Ameryce. Pomijając fakt, że cały pomysł na wychowanie niewychowanej młodzieży w tydzień i na oczach kamer jest o kant dupy rozbić (rozumiem, że idea ma być taka, że tych kilka dni to iskra, która zapoczątkuje wielkie zmiany w przyszłości - phi!), wiele do życzenia pozostawia cały sposób realizacji tegoż... - no właśnie, co wstawić w miejsce kropek? WYCHOWANIA czy PROGRAMU? Po obejrzeniu wczoraj jednego z odcinków mam wątpliwości, co w tym show jest najważniejsze.

SZOŁ - dość trafnie słowo to określa to, co można zobaczyć na ekranie. Na poważniejsze określenie cały ten cyrk nie zasługuje.
W mojej głowie rodzi się pytanie: PO CO TO WSZYSTKO? Na pewno nie po to, by rzeczywiście odmienić życie dzieciaków zgłoszonych do programu.
Przyznaję, nadawana jest w telewizji już któraś seria z kolei, a ja wyrobiłam sobie zdanie po obejrzeniu zaledwie kilku przypadkowych odcinków i to też zwykle nie w całości. Ale ja w tym widzę zabawę cudzym życiem - życie każdego z tych dzieciaków jest równie ważne, więc śmiem sądzić, że założeniem twórców programu jest utrzymywać każdy odcinek na równym i na najwyższym poziomie na jakim potrafią i nie jest tak, że jedne dzieciaki zasługują na lepszą a inne na gorszą opiekę.
Po co to wszystko? Jedynym sensownym wytłumaczeniem jakie przychodzi mi do głowy jest: "Spójrz ciołku jak skończy Twój dzieciak, jeśli się za niego w porę nie weźmiesz!!!" - to ma usłyszeć w swojej głowie widz, który zaczyna dostrzegać pierwsze problemy wychowawcze we własnym domu. Ale czy można wychowywać widzów kosztem tych "niewychowanych dzieciaków", które biorą udział w całej tej maskaradzie? Trafiają do telewizji ludzie, których młodzieńczy bunt wymknął się spod wszelkiej kontroli, nastolatki, które, jak to nastolatki, zachowują się jakby pozjadały wszelkie rozumy, butni, próżni, leniwi, pozbawieni pokory. Czasem bez zdrowego rozsądku patrzący w przyszłość, a czasem po prostu bez nadziei. Czasem gardzący wszelkimi autorytetami, a czasem wybierający niewłaściwe. Bez szacunku do innych, bez szacunku do siebie. Zakompleksieni, nieprzystosowani, wrażliwi, potłuczeni przez życie. Trafiają, nie wiedząc co ich czeka, choć formuła programu jest zawsze taka sama - nie wiedzą czy uda im się przetrwać na własnych zasadach, nie wiedzą, co z nimi będzie, gdy szoł się skończy, jak odbiorą ich potem rówieśnicy, sąsiedzi, przypadkowi ludzie spotkani w autobusie. Wierzą, że udowodnią swoją wyższość i, trzymając fason do końca, zaimponują oglądającym to potem kolegom, choć może gdzieś w głębi mają nadzieję, że po wszystkim będzie lepiej...
Tymczasem obnaża się ich przed kamerami, opowiadając o ich poranionych duszach na oczach całej Polski.

Nie daje mi spokoju w jaki sposób bada się kompetencje "surowych rodziców"? Na jakiej podstawie określa się, że ci właśnie ludzie są w stanie poradzić sobie w kontakcie z dwójką wyjątkowo trudnych nastolatków? Czy w trakcie trwania programu mają oni stałą pomoc psychologa bądź pedagoga?
Trudno mi w to uwierzyć, po zobaczeniu scen z nadawanego wczoraj odcinka.
16-letni chłopak - bardzo pogubiony, pozbawiony ideałów, rozpuszczony, pozbawiony szacunku do innych ludzi, agresywny, mocno jeszcze dziecinny, w dodatku sam będący już ojcem.
"Surowa mama" - nazywająca go gówniarzem, gnojkiem, pajacem, burakiem, wdająca się w pyskówki z nastolatkami, szarpiąca się z nimi.
Czy w ten właśnie sposób ci młodzi ludzie mają nauczyć się szacunku do innych? Czy tak mają się dowiedzieć, że problemy można rozwiązywać inaczej niż są tego nauczeni? Czy tak mają się przekonać, że każde z nich zasługuje na szacunek i zrozumienie? A może chodzi tylko o to, by utwierdzić ich w przekonaniu, że jeżeli w swoich działaniach będą wytrwali, jeżeli nie poddadzą się jakimś tam byle dorosłym, są w stanie złamać każdego - nikogo nie muszą się już bać, nikt im niczego nie zrobi? Bo to ostatnie moim zdaniem zostało osiągnięte.
Ani razu nie zauważyłam poszukiwania odpowiedzi na pytanie dlaczego ten szesnastolatek zachowuje się właśnie tak a nie inaczej - może się mylę, ale czy nie w tej odpowiedzi należałoby szukać klucza do tego młodego człowieka, czy nie tak można pozwolić mu się otworzyć? Może to i lepiej, że nie dano mu się otworzyć w tych stworzonych na potrzeby telewizji warunkach, prawdopodobnie nic dobrego by to nie przyniosło.

W jaki sposób do programu trafiają nastolatki? Wiem, że mogą zgłosić się same lub zostać zgłoszone przez swoich opiekunów. Chodzi o to czy każe się im coś podpisywać, czy o wszystkim decydują prawni opiekunowie, czy mają możliwość wycofania się ze wszystkiego, gdy kamery już ruszą, czy w jakikolwiek sposób sprawdza się na ile one zdają sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji zaraz się znajdą? A jest to sytuacja wyjątkowo kijowa.
Wyobraź sobie, że masz ogromne problemy (ze sobą, z rodziną, z otoczeniem), jesteś w kropce, nie wiesz jak się ze wszystkim uporać, stosujesz mechanizmy, które być może nie działają, ale są ci znane, więc czujesz się w nich bezpiecznie - to pogarsza Twoje położenie, ale ciężko już wybrnąć z tego błędnego koła. Pewnego dnia zjawiają się ludzie, którzy mówią, że mogą Ci pomóc, tak po prostu, bez powodu. Gdzie jest haczyk? Pokażą to w programie telewizyjnym. Zgadzasz się, są przekonujący, przecież chcą ci tylko pomóc, znają się na problemach, które ciebie dotknęły. Potem wszystko toczy się szybko. Światła kamer w oczy, nowi ludzie, dyscyplina, dyscyplina, dyscyplina, kary, brak możliwości sprzeciwu, nikogo nie obchodzi jaki właściwie masz problem, masz tylko chodzić jak w zegarku, dzięki temu będziesz już dobrym człowiekiem. A nad tym wszystkim czuwa głos lektora, który przedstawia Cię jako ziemskie wcielenie szatana, prześmiewa twoje dotychczasowe zachowania, opowiada bardzo subiektywnie o twoich problemach, nikogo nie interesuje skąd one się wzięły i dlaczego reagujesz tak jak reagujesz. Obok Ciebie są jacyś obcy ludzie, o których masz myśleć jak o matce i ojcu - o nich też lektor wspomina, jako o surowych, ale porządnych i prawych, jako o wzorze cnót, ludziach, którzy w cudowny sposób potrafią pokierować zbłąkane duszyczki. Jak to, co mówi lektor ma się do tego, co czuje uczestnik programu i do tego, co widać na ekranie? Bo ja nie widzę cudownego kierowania zbłąkanymi duszyczkami, za to dostrzegam wyzwiska, ośmieszanie, naruszanie nietykalności cielesnej, brak prawa do prywatności, brak prawa do wolności wyznania poprzez zmuszanie do modlitwy - mówiąc krótko, łamanie podstawowych praw człowieka!

Inna kwestia. Papierosy. Każdy odcinek, który widziałam kręcił się wokół tej NAJISTOTNIEJSZEJ Z NAJISTOTNIEJSZYCH kwestii. Bo oczywiście dzieciaki, które zwykle na swoim koncie mają kłopoty z prawem, alkoholem, narkotykami, rówieśnikami, nie chodzą do szkoły, kradną, nie dogadują się z rodziną, nauczycielami, ani nawet z własnym kuratorem albo opiekunami z ośrodka wychowawczego, z którego zostały już wyrzucone jako nierokujące na przyszłość, nie mają większych problemów niż to, że palą papierosy przed 18. rokiem życia. No nie mają.
A ja się pytam, gdzie ci spece od castingów znajdują tylu niepalących rodziców? Bo może jakby znaleźli w końcu jakichś palących to zrozumiałe stałoby się, że jeżeli nałogowemu palaczowi każe się z dnia na dzień, pod przymusem, w dodatku w wyjątkowo stresujących warunkach, odstawić papierosy, to raczej nikłe są szanse na to, że będzie w stanie myśleć o czymkolwiek innym jak o obiekcie własnego uzależnienia. Ja nie twierdzę, że należy pomijać tę kwestię, ale wydaje mi się, że w życiu tych dzieci jest znacznie więcej złego niż paczka fajek na dzień. I skoro ma się tylko tydzień na to żeby im pomóc, należy skupić się na rzeczach naprawdę ważnych. Żadne z tych młodych ludzi nie rzuci palenia po tym tygodniu, ale przynajmniej część z nich ma szansę, będąc oderwanym od swojego codziennego otoczenia, nauczyć się przez ten czas choćby rozwiązywania problemów bez agresji, asertywnego wyrażania swoich uczuć i potrzeb, mówienia o własnych kłopotach, szacunku do starszych, do pracy swojej i innych czy po prostu poszukać pomysłu na siebie w przyszłości. Odnoszę wrażenie, że na to wszystko brakuje czasu, a przede wszystkim energii, która tracona jest na utarczki o każdego papierosa. Ale przecież bieganie wokół domu za chowającymi się nieletnimi palaczami i teatralne przeszukiwanie pokoju, by znaleźć ukryte fajki jest znacznie bardziej widowiskowe.

Chciałabym wierzyć, że cała merytoryczna część tego przedsięwzięcia dzieje się bez udziału kamer. Że rodziny, które zgłosiły się do programu mają zagwarantowaną współpracę z psychologami. Że wszystko nie odbywa się w tydzień przedstawiony na ekranie, ale jest to długa praca z udziałem specjalistów. Że wszystko nie kończy się z chwilą, gdy gasną światła i nieporadni rodzice wysiadają z busa ze swoimi "wychowanymi" dziećmi. Że przede wszystkim to ci "niesurowi rodzice" otrzymują pomoc i wskazówki, że tłumaczy się im jakie błędy popełniają, gdzie nawalili i co muszą w sobie zmienić.

Bez tego wszystkiego, cała ta szopka wygląda, jak bezrefleksyjne podpatrywanie dzikich zwierzątek miotających się w klatce. Nikt tam nie rozumie swojego położenia, wszyscy wrzuceni są w nieznajomą sobie sytuację. A my patrzymy przez szybkę: zagryzą się czy ułożą ze sobą, czy zaczną w jednym tempie biec po plastikowej karuzelce, czy podzielą się jedzeniem czy ktoś w końcu w nie narobi, a może tym sprytniejszym uda się uciec...? Brakuje tylko komentującego każdą scenę aksamitnego głosu Krystyny Czubówny.

A ja mam tylko nadzieję, że ten program nie przynosi więcej szkody niż pożytku.
I że słupki oglądalności nie rosną kosztem tych bardzo niedorosłych, zagubionych ludzi.

12 komentarzy:

  1. Nie oglądałam w całości większości tych programów, więc może nie powinnam się wypowiadać, na pewno każdy odcinek jest ciut inny... niemniej na samym początku wśród moich znajomych toczyła się dyskusja na temat pierwszych odcinków i wspólnymi siłami doszliśmy do wniosku, że przynajmniej w polskiej wersji to rodzice się nadawali w pierwszej kolejności do psychologa, jeśli nie psychiatry. Na miejscu paru dzieciaków nie tylko bym chlała na umór, ale chyba bym wolała spać na dworcu niż mieszkać pod jednym dachem z tymi rodzicami. Metody wychowawcze z tego programu były dość śmieszne, trochę jak obóz przetrwania u jeszcze większego kretyna (vide zobacz jak masz dobrze szczeniaku, a mógłbyś mieszkać z takim wałem i dopiero byś płakał).

    W sumie jednak wyszło ciekawiej niż w przypadku superniani, gdzie w pierwszej kolejności szpadlem tłukłabym rodziców za zapisanie się do programu, a w drugi supernianię za metody polegające na zastąpieniu przemocy fizycznej przemocą psychiczną, która jak wiadomo jest jeszcze gorsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie widziałam wszystkich odcinków. A tych kilka, które mi się zdarzyło też zwykle wyłączałam w trakcie, gdy mnie już krew zalewała. A jednak obie się wypowiadamy ;-)
      Zgadzam się, że w pierwszej kolejności pomoc potrzebna jest rodzicom. Jeżeli ich zachowanie, reakcje i stosowane metody wychowawcze się nie zmienią, nawet jeżeli w tym programie uda się zdziałać choć odrobinę dobrego, zostanie to zaprzepaszczone w pierwszej godzinie od wyłączenia kamer.

      Nie nazywam kretynem człowieka, o którym nic nie wiem. Poza tym, że nie ma kwalifikacji pedagogicznych do wychowywania trudnej młodzieży.

      Jeśli chodzi o "Supernianię" mam odmienne zdanie - myślę, że w przeciwieństwie do "Surowych rodziców" ten program przyniósł Polsce dużo dobrego. Wielu ludzi na pewno się zdziwiło, że klaps to PRZEMOC i że bez tego naprawdę można wychowywać dzieci. W ogóle temat tego programu nadawałby się na oddzielny, obszerny post, który raczej nie powstanie. Myślę, że wielu rodziców oglądało go z uczuciem ulgi, bo okazało się, że nie oni jedni mają w swoim domu takie problemy jak te na ekranie, wcześniej nie zauważyłam, by w mediach poruszano podobne tematy. Dla starszego pokolenia nadal "bunt dwulatka" jest wymysłem naszych czasów, kiedyś tego nie było - dzieciak dostawał na tyłek i był spokój. Wiadomo, formuła programu bardzo upraszczała sprawy, sama Dorota Zawadzka mówiła, że nie wszystko nad czym pracowała z rodzinami było przedstawiane w tv, ale mimo to zwracała uwagę na ważne kwestie. Że z dziećmi należy rozmawiać, że z dziećmi należy się bawić, że każdemu dziecku w rodzinie należy się tyle samo czasu i uwagi rodziców, że rodzicom należy się czas dla siebie, że ważna jest konsekwencja rodzica. Poruszane były też kwestie samodzielności dzieci, pozwalania im na to, aby dorosły, zdrowego odżywiania, spędzania wolnego czasu, nadopiekuńczości. Owszem, wyglądało to czasem tak, jakby kilka metod stosowanych w programie miało być niezawodnych w przypadku każdego dziecka. Myślę jednak, że program otwierał oczy na to, że istnieje w ogóle coś takiego jak metody wychowawcze i warto się dowiedzieć czy nie istnieją sposoby na to, aby wychować fajne dziecko bez krzyków, bicia i płakania w poduszkę z bezsilności.

      Usuń
  2. Przyznam, że oglądałam niemalże wszystkie odcinki, nie dlatego, że jestem oddaną fanką, ale z czystej, ludzkiej (babskiej?) ciekawości. Moje odczucia niezmienne - to rodzice tych dzieci najpierw powinni udać się po pomoc... bo kompletnie sobie nie radzą z własnymi pociechami. Ewidentnie widać, że gdzieś popełnili wiele, wiele błędów. Za każdym razem jak widziałam scenki z rodzinnego domu w mojej głowie pojawiało się niezbyt inteligentne "WTF?" - synek siedzi przed kompem, a mamusia grzecznie prosi "Synku, wyrzuć śmieci", na co "synek" sypie toną wulgaryzmów, zanosi się śmiechem, po czym rzuca "Sama sobie wynieś" i... mamusia wynosi. To taki przykład, ale pokazujący, że to rodzice tych dzieciaków są niewydolni wychowawczo. Mam wrażenie, że od urodzenia nie mieli nikogo, kto umiałby im wskazać drogę, że od zawsze w domu robili wielkie nic, a jak przyszedł okres buntu to rodzice się nagle obudzili i rozkładają bezradnie ręce.
    Surowi rodzice... Też nie wiem, kto ich wybiera... Były może DWA odcinki (przynajmniej ja tyle pamiętam), że rodzice byli świetni (przynajmniej tak to wyglądało), próbowali rozmawiać, nie było przemocy słownej i fizycznej, umieli podejść te dzieciaki, efektem były naprawdę szczere rozmowy SR z nastolatkami. Ale to było chyba w pierwszej serii. Później było już tylko gorzej.
    Zgadzam się, że palenie papierosów w tym programie stawiane jest na piedestale, w sumie nie palenie a raczej wymuszanie nie palenia. Stało się to tematem przewodnim każdego odcinka - małolat ucieka po krzaczorach, a SR biega za nim. No czad! Bo co tam agresja, 400 godzin opuszczonych w szkole, wulgarne odzywki - to jest pikuś, fajki to jest coś... W końcu to największa szkodliwość społeczna...
    I też chcę wierzyć, że tam, nad tym wszystkim czuwa psycholog, że ktoś im pomaga.
    A tak z innej beczki - jest coś, co mnie przeraża tak samo jak ten program - że coraz więcej nastolatków (głównie gimnazjalistów) dokładnie tak się zachowuje, jak pokazują to w programie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chyba już nie chcę wierzyć, że na planie obecny jest psycholog. Bo mogę stracić szacunek dla tego zawodu.

      Usuń
    2. A ja mimo wszystko chcę wierzyć, bo nie wyobrażam sobie, żeby po takich akcjach te dzieci nie miały żadnego wsparcia...

      Usuń
  3. Ja uważam, że to jest 'szyte' od początku do końca. Konia z rzędem temu, kto mi pokaże naprawdę zbuntowanego nastolatka, który dobrowolnie zgadza się wziąć udział w całej tej szopce. Przecież to śmierć cywilna w towarzystwie na całej linii. Owszem, ma być show i granie na emocjach widza. Ot, TVN.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na moich emocjach to zagrało, ale nie wiem czy tak, jakby życzyli sobie tego producenci.

      Usuń
    2. Hmmm... Prawdopodobnie tak samo "szyte", jak Rozmowy w toku. Ludzie, którzy się tam pojawiają są prawdziwi, ze swoimi prawdziwymi problemami (dobrani pod temat), dostają za to kasę, więc wielu, wielu się zgadza. Sama miałam 2 propozycje wystąpienia w tym programie :D z czego jedna była konkretna - zgódź się, płacimy, ty tylko powiesz parę słów, przejazd również opłacamy. Magia TVN'u :P

      Usuń
  4. To Ty nie wiedziałaś, że można proces edukacyjno-wychowawczy zamknąć w tydzień?
    Widzisz, trzeba było wyluzować już dawno, a uświadomiłabyś sobie jak łatwo być może ;> a ty się kobieto spinasz...zobacz ile przez to tracisz ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie oglądam tego typu programów...w sumie to moje relacje z tv ograniczają się do obejrzenia prognozy pogody i czasami zahaczam o wiadomośći.
    Nie raz zastanawiam się jednak,jak ludzie,którzy uczą się życia oglądając jak gotować,jak piec,jak sprzątać i prowadzić dom,jak się dogadac z mężem,jak dobrze wypaść na rozmowie rekrutacyjnej i jak wychować dziecko itd; znajdują czas,aby realizować to co podpaczyli w tych super edukacyjnych szoł?Może więc odpuścić tv i wziaść się za skręcenie jakiegoś obiadu,,,choćby nie wiem co za którymś tam razem wyjdzie;albo za rozmowe z dzieckiem czy nastolatkiem?

    OdpowiedzUsuń
  6. Wszelkie szoł,realizowane na licencjach zagranicznych to wielkie g...
    Zapychacz czasu antenowego pomiędzy najważniejszymi reklamami.Myślę że to jednak jest reżyserka w całości bo tak jak powyżej ktoś napisał,przecież to śmierć towarzyska dla takiego naprawdę zbuntowanego nastolatka.Coraz niższy poziom,programów i filmów mający trafić do ...no właśnie kogo?Przeciętny mało wykształcony amerykanin w to uwierzy,czy nas traktują tak samo.Myślę ,że Polak ma inny gust i tylko niewielka część widzów wierzy,że to prawda.Ja z zasady nie oglądam,jestem zdrowsza.Info tez nie oglądam bo tam tylko złe wiadomości mówią.Tylko takie się dobrze sprzedają.Dobre wiadomości są bee.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli tak jak sądzicie, jest to pic na wodę - fotomontaż, wyjaśniałoby to dlaczego jeszcze nie zabrał się za to choćby Rzecznik Praw Dziecka. Może ja daję się nabrać, ale jednak wygląda mi to na prawdziwe historie, dalekie od sztuczności rodem z "Trudnych spraw" itp. - jedynie pewne sytuacje są tam wyreżyserowane, tak by program trzymał się swojej konwencji, tak by sprowokować pewne zachowania - "show must go on".

      Usuń