wtorek, 30 grudnia 2014

Matko, wyluzuj! - zajęcia praktyczne, czyli Blogowigilia 2014

O tym, jak niesamowitym spotkaniem była tegoroczna Blogowigilia wie każdy, kto na niej był i każdy, komu przyszło jedynie obejść się smakiem licznych relacji i fotorelacji zamieszczonych w Sieci. Pisali już chyba wszyscy obecni, co znaczy, że napisano naprawdę sporo. A i Matka (jak zwykle spóźniona) dołoży swoje trzy grosze.
Bo to trzeba pochwalić. To należy docenić.
Trzy dziewczyny zorganizowały imprezę dla ponad 600 osób na takim poziomie, że szczeny można było masowo zbierać z podłogi. Matce też opadła. Bo Matka to miała problem ze zorganizowaniem dla siebie jednej dojazdu, noclegu, wizyty u fryzjera i dobraniem butów do sukienki. A Ilonie, Ewie i Ani udało się pamiętać o wszystkim i jeszcze zapewnić moc atrakcji. Cudowne jedzenie, alkohol, zimne napoje, bar kawowy, owocowe koktajle, zdjęcia z Mikołajem, fotobudka, ścianka by poczuć się blogo-celebrytą, mini-koncerty naprawdę ciekawych artystów, DJ, jazda na łyżwach... nawet samo miejsce tego wydarzenia, czyli Stadion Narodowy... to wszystko było po prostu ŁAAAŁ!!!
A to Łaaał!!! tworzyło wspaniałe tło dla tego, co tamtego wieczora było najważniejsze, czyli niesamowitych spotkań, rozmów i nowych znajomości.

Będąc w podróży organizacyjnym tłumokiem, którego zdolności szybkiej i racjonalnej oceny sytuacji jakby odjeżdżały w przeciwnym kierunku, do tego nie bardzo wiedząc co począć ze sobą w tej Warszawie, jak tam dojechać i jak trafić na właściwą imprezę na Stadionie, a nie tylko chodzić w kółko wokół niego szukając wejścia, i jeszcze na koniec jak w ogóle wrócić, uczyniła Matka najlepsze, co mogła zrobić. Znalazła kogoś, kto po prostu też tam jechał. Odwołała zamówiony wcześniej hotel i na wspólną podróż w obie strony umówiła się z blogerką z Torunia. A, jak wiadomo, podróż do i z Torunia, Matka ma opanowaną, więc było po strachu. Tym sposobem, nieoczekiwanie, poznała Matka Kasię z Twoje DIY. A razem z nią Artura tworzącego New Creative. Wkrótce przekonała się, że w blogosferze jest najzwyklejszą ignorantką, bo tych dwoje zna chyba każdy. Kasia i Artur na początek w naturalny sposób wzięli na siebie misję przedstawiania wszystkim Matki i wszystkich Matce. Dzięki temu nie stała jak ten kołek na środku sali i nie zastanawiała się z głupią miną: "A ten to kto? Skąd ja go znam?".

Zadaniem wyznaczonym wszystkim obecnym przez organizatorki było poznanie 5 nowych osób.
Phi! Pięciu? Ale to chyba w ciągu pierwszych 15 minut imprezy?
Jechała Matka na ten Narodowy z myślą, że po prostu będzie fajnie. W ogóle nie zastanawiała się jak to wszystko ma wyglądać, kto właściwie ma się tam pojawić. I nie sądziła, że całość zrobi na niej takie wrażenie.
Ale wyobraźcie sobie, że wchodzicie na salę i jeszcze zanim zlokalizujecie bar z drinkami, czyli że bardzo szybko, macie okazję porozmawiać z Radomską. I okazje się, że ona jest, bez wątpliwości, dokładnie taka "radomska", jak Wam się wydawało.
Albo, że podchodzi do Was Konrad Kruczkowski z Halo Ziemia i tak zwyczajnie, jakbyście się nie widzieli od zeszłej środy, podaje Wam rękę.
Jest też Nishka, w trakcie rozmowy z którą stoi się jak wrytym, bo ona jest dokładnie taka, jak na TYM ostatnim filmiku. I czujesz, że nie nadążasz. I podczas tych kilku minut myślisz, że tak zwyczajnie, jak człowiek człowieka, lubisz ją jeszcze bardziej.

Tylu interesujących ludzi i TYLKO 6 godzin, aby ich wszystkich poznać. Matka raczej nie jest mistrzynią pierwszego wrażenia. Wpadając na tych, których pisanie wyjątkowo ceni, mogła wyjść na oszołoma czy, w najlepszym przypadku, psychofankę. Zero zimnej krwi, wystudiowanej, zblazowanej miny, czy obojętnego tonu głosu, niezdradzającego emocji. Do teraz trochę wstydzi się spojrzeć Patrycji Kosiarkiewicz w bloga. A mogła przecież powiedzieć tylko "Jak? Kosiarkiewicz? O, kojarzę. Miło mi poznać" i najzwyczajniej się zamknąć.

Największe zaskoczenie?
Kiedy się przedstawiasz i mówisz jaki blog prowadzisz, a w odpowiedzi słyszysz: "A, tak, znam/czytam". Za każdym razem na twarzy Matki to samo niedowierzanie. "Ale że mnie? Może jednak mnie z kimś myli? Mało to matek w blogosferze?".

I wiecie, co? Naprawdę o Matkę chodziło.

Nie sposób wymienić wszystkich, z którymi mogło się tamtego wieczora porozmawiać, czy chociaż przywitać.

Niezwykle miło było spotkać Cathrynkę, czyli Dorotę, która prowadzi tak niszowy blog, że Matka przy niej to królowa mainstreamu. Dorota czytuje Matkę Wyluzuj! chociaż sama nie ma dzieci - to dopiero komplement. Przegadały nadprogramową ilość czasu, zleciało migiem. Matka ma jedynie nadzieję, że nie zniechęciła jej ani do macierzyństwa, ani do małżeństwa. Pijaru Koksu mógłby nie darować, po co ryzykować.

W całym tym blogerskim zamęcie pojawiła się też skromna, trochę jakby wyciszona, bardzo sympatyczna Agnieszka - Casalinga. Ktoś z matczynej "branży". Ledwie Matkę poznała, a już dała potrzymać swojego ajfona. W dzisiejszych czasach to się chyba nazywa zaufaniem.

Niewiarygodnie pozytywne małżeństwo - Luiza i Przemek. Ona jest szczęśliwa. On lubi poniedziałek. Oboje mają słabość do szałowych świątecznych sweterków. Wszyscy wokół mają słabość do Luizy i Przemka.

Była też Arlena, znana jako Wittamina. Cóż, to już było po paru drinkach... Z tym że Arlena, na niekorzyść Matki, chyba nie piła. Miejmy nadzieję, że najwyżej pomyślała sobie: "yyy, jakaś dziwaczka". Na szczęście nie zaczęła Matka piszczeć na jej widok - uff, chociaż tyle uratowała ze swojego wizerunku i poczucia godności. A naprawdę lubi zarówno pełen zdrowego rozsądku blog Arleny, jak i jej pełen humoru kanał na Vinie (to się odmienia? - Arlena na pewno by wiedziała...).

Pani Dyrektor - rozbrajająco nieogarnięta, bezpośrednia, z zaraźliwym śmiechem, jakby stworzona do tego, by mieć przy sobie sekretarkę, albo może lepiej sekretarza, który rozda wizytówki i zapisze najważniejsze informacje. Agnieszka już wie, że w drodze po drinki z Matką nie zginie, wie też, że Matka nie jada sernika, również takiego blogowigilijnego, o którego boskim smaku krążą legendy. Matka wie, że z Panią Dyrektor nawet kawa będzie jakaś bardziej.

Włóczykij - wystarczyło zamienić z nim ledwie kilka zdań, by próbował przekonać Matkę, że też może żyć tak jak on. Do tej wizji podeszła raczej sceptycznie, do samego Łukasza wręcz przeciwnie - cały wydaje się być pozytywną energią, którą należy szerzyć po świecie, co właśnie czyni i chwała mu za to.

Cyber Marian? - nie taki Marian jak się maluje. Przemiły uśmiech. I bez cyber-marianowych atrybutów nie do rozpoznania.

Niesamowite w takich spotkaniach jest to, jak różnych ludzi można na nich poznać. Blogosfera to przestrzeń, w której miejsce znajduje każda dziedzina życia. Toteż i Blogowigilia była okazją do poznania najróżniejszych b(v)logerów. Ciekawe znajomości czekały na każdym kroku, interesujące rozmowy czaiły się wszędzie. Czy to z tymi od parentingów, mediów, kultury, wnętrz (łoo, matko, ilu jest blogerów od wnętrz), mody, zdrowia, lajfstajlu czy hodowli pomidorów na balkonie.

Nie wiadomo jakim cudem udało się organizatorkom zmieścić cały wieczór w półtorej godziny. Pozostanie to ich tajemnicą. Ale właśnie poczucie niesprawiedliwie szybko upływającego czasu towarzyszyło chyba wszystkim obecnym. I każdy wychodził z niedosytem i prośbami, które można by przetłumaczyć jako zbiorowe, błagalne: "Jeszcze tylko chwiiileee, prosiiiimy"...

A potem powrót do domu. Fantastyczna atmosfera aż buchała z auta. A może to ten Grant's i Soplica? Do tego adrenalina na najwyższym poziomie - starczy tej rezerwy paliwa czy o 4 nad ranem wesoły samochód z blogerami stanie na autostradzie, gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie, bez zasięgu, z kolejno padającymi telefonami...? Czujecie grozę tej sytuacji? Tak zaczynają się horrory...
Grupa osób wraca razem z imprezy, część się zna, ktoś jest nowy. Śmichy, chichy. Ciemna noc, kontrolka coraz dobitniej wskazuje na brak benzyny, do tego brak stacji przez najbliższych kilkadziesiąt kilometrów. Droga pusta, robi się coraz zimniej, samochód stoi gdzieś między lasami i tu zaczyna się prawdziwy dramat... Blogerzy NIE MAJĄ ZASIĘGU, Internet ucieka w siną dal i nie mogą napisać o tym wszystkim na fejsie! AAAAAAA!!!!!
;-)





Prawda jest taka, że po takim wieczorze, nawet na chwilę nikogo z pasażerów nie opuścił humor, a strach minął na jakiejś przydrożnej, wiejskiej stacji, na którą fuksem trafili. No... prawie minął... bo jeszcze Matkę na tej stacji zamknął pan z obsługi. Musiała nie najlepiej prezentować się o 4:30 nad ranem, bo pan chyba jeszcze bardziej od Matki wystraszył się, gdy wyszła z łazienki.

*
BONUS
UWAGA!, jedyne zdjęcie zrobione przez Matkę podczas Blogowigilii 2014 na Stadionie Narodowym w Warszawie.
Miała ambitny plan fotografowania wszystkiego co się da i strzelania selfie z każdym, z kim dłużej porozmawia.
Skończyło się na cyknięciu pierwszego drinka...






P.S. 
Najlepszy dowód na to, że Matka wyluzowała się na imprezie wśród dorosłych ludzi?
Podobno gdzieś na sali był kącik dla dzieci. Matka do teraz nie ma pojęcia gdzie, dowiedziała się o nim dopiero, czytając relacje innych blogerów. #buahahaha

8 komentarzy:

  1. Jak ja bym chciała taki kieliszek ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Organizatorzy i sponsorzy chyba nie przewidzieli takich #darówlosu. Z kolei blogerzy skupiali się raczej na zawartości #mniam #orzechowasoplica. Shoty z nalewek Soplicy przypadłyby Ci do gustu.
      Za rok pojedziesz ze mną i może będzie okazja samej zapytać o kieliszek ;-)

      Usuń
  2. No to Matka miała przygodę! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. TY Matka nie luzuj za bardzo, bo mi się śniło, że zaluzowałaś i zaciążyłaś! Co jest o tyle śmieszne, że nie widziałam cię na żywo, a w śnie wiedziałam, żeś ty Matka Wyluzuj !!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty uważaj co śnisz! Bo jeszcze wyśnisz i dopiero będzie!

      Usuń
  4. Zaloze sie, ze Ty to ta w okularach, krotkich wlosach i czarnej kietce. :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja dopiero dotarłam do tego wpisu, ja to jestem nie ogarnięta. Jednak tłumaczę się tym, że po blogowigiili były święta, po świętach sylwester, w styczniu tyle się najeździłam po Warszawach i Gdyniach, że dopiero w lutym mam chwilę czasu. To była świetna przygoda, a nasza podróż powrotna przeszła w moim życiu do historii. W tym roku też razem jedziemy na Blogowigilię?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybaczone - widzę ile ostatnio u Ciebie się dzieje, Królowo Vine'a :-)
      A pewnie, że jedziemy razem! Ale w tym roku planujemy wszystko tak, żeby wybrać się jeszcze na after-party ;-) 6 godzin to było zdecydowanie za mało. Choć przyznaję, że i w samochodzie nie dało się nudzić, nawet wjazd do Torunia był z pompą :-)

      Usuń