czwartek, 28 sierpnia 2014

Matka jest Rodzicem, wiedzieliście?

Dziś dotarło to do Matki. Dotarło, że to już. Stało się. Nie ma odwrotu.
Po blisko dwóch i pół roku uświadomiła sobie, że /uwaga, uwaga!/
jest RODZICEM.
Do tej pory była tylko mamą swojego syna - Matką Syna Pierworodnego. Zdawała sobie sprawę z pełnienia tej zaszczytnej roli, ale dziś dotarło do niej, że przecież jest RODZICEM.
Ro-dzi-cem.
A to niecodzienne oświecenie nastąpiło za sprawą tego, że dziś Matka była na ZEBRANIU DLA RODZICÓW. W przedszkolu.
Nagle dotarło do niej, że nie jest sobie po prostu mamą swojego syna, jest RODZICEM, jednym z setek, tysięcy, setek tysięcy...
Jest jednym z TYCH. Z tych starych, odpowiedzialnych i poważnych ludzi. Chodzących na zebrania i spotkania z wychowawcami swoich młodych, beztroskich i niepoważnych dzieci.

Przecież jakby to było wczoraj... ścierała Matka glanami chodnik pod szkołą, drepcząc nerwowo od zakrętu do zakrętu wzdłuż swojego liceum i zerkając co chwilę w stronę bramy, pod którą umówiona była ze swoją Matką i zastanawiając się z jaką ta wyjdzie miną opuszczając szkolne mury po wywiadówce. Krótko: czy wydadzą się te wszystkie wagary czy nie? Będzie się czepiać ocen z matmy czy odpuści? Z pierwszej miny można było odczytać wszystko.

W podstawówce było łatwiej. W podstawówce nie urywało się z lekcji. Przynajmniej do czasu 8. klasy. (Tak drogie dzieci, dawno, dawno temu nauka w szkole podstawowej trwała 8 lat, a Matka, jako ostatni rocznik, załapała się na ten system.) W podstawówce Matka Matki chodziła na wywiadówki głównie po to, by odbierać listy pochwalne i zaciskać zęby, słuchając wywodów "Cioci Kobry" - wychowawczyni Matki. Tylko raz, przez te wszystkie lata poszedł Ojciec Matki. Raz, ale zapamiętali go wszyscy i raczej odetchnęli, gdy nie pojawił się już więcej. Bo Ojcu Matki trudniej zaciska się zęby, gdy słyszy głupoty.

A w przedszkolu? Nie pamięta Matka czy za jej czasów w przedszkolach były zebrania i kto na nie chodził. Wie natomiast, że /uwaga, uwaga, bo nie uwierzycie/ z pierwszego przedszkola 3-letnią wówczas Matkę wyrzucono. Tak, dobrze przeczytaliście. Wyrzucono Matkę jako nie przejawiającą chęci do przystosowania się do panujących tam zasad i nie integrującą się z większością rówieśników. Tak to mniej więcej można ładnie ująć. W rzeczywistości przedszkole to było koszmarem, nie generującym żadnych miłych wspomnień. A tamtejszej wychowawczyni Matka boi się po dziś dzień i gdy kiedyś pokazała ją Ojcu Pierworodnego na ulicy to stwierdził, że się nie dziwi. Za to kolejne przedszkole było fajne, stworzyło wyłącznie fajne wspomnienia i, co ciekawe, żadnej z tych fajnych pań przedszkolanek Matka nie pamięta i na ulicy by nie rozpoznała.

A teraz to Matka była na zebraniu. Obciachu dziecku nie narobiła, bo siedziała cicho. Niczego nowego się nie dowiedziała. Poza tym, że w ramach dodatkowych zajęć Syn będzie miał w przedszkolu dogoterapię. Wrażenia to większego na Matce nie zrobiło, raczej pomyślała sobie, że może się zdarzyć tak, że to raczej pies będzie potrzebować terapii po zajęciach z Synem. Dogoterapia? W przedszkolu Kuzynki Pierworodnego dwuipółlatki uczą się grać na skrzypcach! To dopiero hipstersko brzmi.
- Kochanie, co dziś robiłeś w przedszkolu?
- Jadłem chlebek z dzemikiem i kakałko, bawiłem się z chłopakami, glałem "Wysły w pole kulki tsy" na stladivaliusie a potem lezakowałem.
Poza tym panie mają zamiar uczyć Pierworodnego angielskiego. A niech uczą. Matka wprawdzie miała nadzieję, że nauczą polskiego, ale lepszy rydz niż nic. 25 lat temu Matkę też uczyli w przedszkolu angielskiego i fakt, do teraz pamięta jak po angielsku liczy się do 10, jak brzmi po angielsku "książka" i jak "ziemniak". I jeszcze "rower" - bo pani od angielskiego była fanką zespołu Queen i namiętnie włączała przedszkolakom piosenkę "Bicycle race". A na przykład z tego, czego uczyli Matkę we wszystkich późniejszych latach, pamięta naprawdę niewiele więcej.

Za to po zebraniu uciekł Matce tramwaj. Ale tak bezczelnie. Motorniczy musiał widzieć jak Matka biegnie, jak przeskakuje przez tory, jak drałuje przez trawnik i musiał też widzieć, że dobiegła i wyciągnęła rękę, aby nacisnąć guzik otwierający drzwi - w tym momencie odjechał. I już, już miała pokazać mu "faka", skoro i tak ręka już wyciągnięta, gdy pomyślała: "A jak za mną stoją jacyś rodzice z tego zebrania? Głupio dać się poznać od razu z takiej strony". Rękę opuściła. Nikt za nią nie stał. Niedługo potem spotkała znajomego. Podwiózł ją do domu. Uznała, że to karma wynagrodziła ją za powściągliwość w rzucaniu "fakami".

Po powrocie do domu od progu usłyszała: "Tak chciałam dziś pochwalić tego TWOJEGO SYNA, ale..."
- Uuu, będzie ostro, skoro zniknął "mój wnusio" a pojawił się "twój syn" - pomyślała zdejmując buty, odkładając torebkę i przyjmując moc uścisków i uśmiechów od SWOJEGO SYNA.

6 komentarzy:

  1. a ja zwagarowałam ze spotkania w przedszkolu :D taka jestem aspołeczna

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, fakowa powściągliwość rządzi!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja dobrze znowu czytać Cię Matko-rodzicu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. kurka, i mnie to czeka. zapamiętać - żadnych faków w przedszkolu

    OdpowiedzUsuń