wtorek, 29 grudnia 2015

Dialogi świąteczne A.D. 2015




Dobry chłopak był i mało pił

Zorientowanym przypomnę, niezorientowanym wyjaśnię, iż Syn Pierworodny i Ojciec Pierworodnego mają tak samo na imię. Dotychczas raczej nie przysparzało to żadnych kłopotliwych sytuacji i dużego zamętu. Może jedynie, gdy Matka coś opowiada, dostrzega czasem zdezorientowanie na twarzy słuchacza i spieszy z wyjaśnieniem o kim mowa, bo w przeciwnym razie, zważywszy na różnicę wieku między Ojcem i Synem, historie tworzą się nazbyt fantazyjne, nawet gdy mowa o zwykłych zdarzeniach dnia powszedniego.

Aż tu nagle w Święta...

Matka Matki, najpierw zwracając się do zięcia po imieniu, głośno pyta:

-  (...), chcesz piwo?

Na co odzywa się siedzący obok Ojca Syn Pierworodny i z zatroskaną miną, tak, jakby nie chciał urazić Babci, smutno odpowiada:

- Ja nie mogę...


Jakie dobre dziecko ;-)

- Bardzo dobrze, Synuś. I tak masz odpowiadać jeszcze przez najbliższych 15 lat. - Musiała swoje dodać Matka.



Ostatnia wola

W mieszkaniu Matki Matki.
Podchodzi Ojciec Pierworodnego do lodówki. Zamiast ją otworzyć, zaczyna czytać na głos jakąś przyczepioną magnesem do drzwi listę zakupów ze sklepu budowlanego:

- "Wentylator, uchwyt nad wannę, drabina...". A Ty co? - zwraca się do teściowej. - Testament piszesz?



Idź tam, gdzie wzrok nie sięga

Podczas świątecznego spaceru Pierworodny tak szalał, że w drodze powrotnej nie miał już siły przebierać nogami. Ojciec wziął więc go na barana.
Syn szczęśliwy i przejęty. Po przejściu paru metrów, na komendę, aby trzymał się mocno, złapał Ojca za głowę, zakrywając przy tym dłońmi jego oczy.

- Ale nie możesz zakrywać mi oczu, bo nie widzę dokąd idę - tłumaczył Ojciec.

- Ja widzę, tata. Dobrze idziesz.


Cholera, ma zadatki na polityka. Gdzie popełniłam błąd?



Całe życie z wariatami

Zaraz po śniadaniu, którego Pierworodny w zasadzie nie zjadł (1 pieróg, szaleństwo), za to chętnie zastąpił je sobie słodkim Danio, poprawił bananem i kilkoma cukierkami-żujkami, dała mu Babcia ze swojej szafki na słodycze ciastko - Lubisia. Bo przecież chciał.
Pierworodny ciastko schował do zabawkowej walizki.
Matka spojrzała znacząco w stronę swojej Matki. Znacząco, czyli że z wyrzutem.

- No co, przecież i tak teraz nie zjadł.

- Teraz nie, bo jest pełen. Przypomni sobie o tym ciastku, gdy tylko będziemy siadać do obiadu. - Babcia nie uwierzyła.

Dwie godziny później, gdy tylko zaczął się temat obiadu, Pierworodny oznajmił, że on jeść nie będzie i pobiegł po swoją walizkę.

- Powiedziałabym "A nie mówiłam", ale są Święta, wiec nie będę złośliwa - mruknęła Matka, mimo wszystko rozbawiona sytuacją.

- Skąd mogłam wiedzieć, że tak będzie? - Babcia udawała niewiniątko. - Myślałam, że zostawi sobie na po-obiedzie, albo na jutro, albo najlepiej, jak będziecie kiedyś wracać z przedszkola... - Babcina wizja, dotycząca trzylatka będącego w posiadaniu ciastka, zaczynała już mocno trącić science-fiction.

- Taa, najlepiej 29 grudnia - przerwał jej Ojciec Pierworodnego. - Między środą a czwartkiem, w godzinach od  9:00 do 11:00. I kiedy Słońce będzie w znaku Wodnika.


I jak tu wychowywać dziecko, kiedy za jego plecami Babcia Ojcu język wytyka?


2 komentarze:

  1. "Dobrze idziesz" skradło mi serce :D

    OdpowiedzUsuń
  2. co u Ciebie??? jak żyjesz? daj jakiś znak życia bo się martwię...

    OdpowiedzUsuń