czwartek, 11 września 2014

Zaraza, czyli nie stać nas na przedszkole



Teoretycznie Matka z Ojcem na domowe finanse nie narzekają. W sumie nie wiadomo czy dlatego, że powodzi im się nie aż tak znowu najgorzej, czy dlatego, że są w tej kwestii nietypowi jak na kraj, w którym przyszło im żyć i po prostu nie narzekają. W praktyce w luksusy nie opływają, wiele wydatków spada znienacka, czy nie wiadomo skąd jeszcze, w ojcowską firmę wciąż muszą inwestować, a kredyt na 32-metrowe mieszkanie będą spłacać jeszcze 19 lat.

W związku z tym nie wiadomo, co im do głów strzeliło i po co wymyślili sobie całe to przedszkole dla Syna Pierworodnego. Jakby za mało mieli problemów. Jakby im się za dobrze powodziło. Edukowanie się Syna, doświadczanie kontaktów z rówieśnikami, nauka samodzielności i całe to dobro, które miało na Pierworodnego spłynąć w przedszkolu trwało 4 dni. Potem płynęły już tylko gile z nosa.
(Przy których pomocy nie omieszkał hojnie rozprzestrzenić zarazy na Matkę.)
Mniej więcej gdy temperatura dobiła do 40.5 stopni, ktoś, chyba Ojciec, rzucił hasłem: "To co, już go wypisujemy z tego przedszkola?".

Hmm, policzmy najpierw, jak na tym wyjdziemy...

Wpisowe. Płatne raz do roku, przy podpisywaniu umowy.
Czesne za miesiąc. Jednak, gdyby teraz wypisać Pierworodnego, należałoby opłacić jeszcze miesiąc następny. Ot, taka sprytna ta umowa.
Bilety tramwajowe. Do tej pory 12 x 2,60 zł = 31,20 zł (w dzień, w którym Syn się rozchorował Matka miała kupić bilet miesięczny) + benzyna, kiedy dwa razy odwoził lub przywoził Ojciec.
2 ohydne kawy w barze przy Realu 2 x 3,90 zł.
Internet - czyli monitoring jako bajerancka usługa niby w cenie czesnego, ale nikt nie przewidział tego, że z jego powodu Matce po raz pierwszy skończy się pakiet internetu w telefonie, który ma w abonamencie. 5 zł kosztował pakiet 50MB, który starczył na niecałe 2 dni. Potem okazało się, że pooooowooooollllneee łączenie się poza abonamentem jest cholernie drogie, wiedzieliście? Bo Matka nie wiedziała. To Ojciec jest tym, który zajmuje się domowymi rachunkami i to on Matkę oświecił. Zimny pot oblał go, gdy z jego obliczeń wyszło, że wydała Matka przez 2 dni 300 zł. Na szczęście znalazł jakiś lepszy, w sensie bardziej korzystny cennik i wyszło, że jednak 72 zł. Do czasu nadejścia rachunku do końca nie wiadomo więc, czy poszło (optymistycznie) 72 zł, czy (pesymistycznie) ponad 300.
Apteka. Ok. 95 zł (lekarstwa Pierworodnego), ok. 30 zł (lekarstwa Matki) + te które były w domu.
3 dni nieobecności Matki w pracy, czyli koszty zastępstwa.

Kartka, długopis... To do tego, to w pamięci, jeszcze to. Ile? Nie może być!!! Kalkulator! Gdzie jest kalkulator? No przecież, w laptopie. To plus to i jeszcze to. Aha, jeszcze tamto. No jak byk wychodzi:

1600 zł (przy wersji bardzo optymistycznej, mimo wszystko Matka jest optymistką). I nie wliczając kosztów nowych kapci i 2 nowych piżamek, których zapewne by się nie nabywało, gdyby nie pójście do przedszkola oraz zapasu melisy, który za chwilę będzie Matka zmuszona wykupić we wszystkich pobliskich sklepach, jeżeli chce uniknąć nagłówków w tabloidach "Nie wytrzymała z chorującym przedszkolakiem w domu. Próbowała zabić się połykając na raz 70 elementów puzzli ze świnką Peppą, a gdy to nie dało rady, zadźgała się czerwoną kredką Bambino." /wiem, tytuł trzeba dopracować, przydługi/

1600 zł. No jak nic wychodzi 400 zł za dzień. A przecież ani razu nie został do podwieczorku. Nawet na drzemce nie był. I dwa razy spóźnił się na pierwsze śniadanie. I sama Matka widziała, że nie tknął herbaty, czy co mu tam dali w kubeczku.
Jeszcze żeby to było 400 zł za cały dzień. Z rachunków wychodzi Matce, że on tam łącznie był coś koło 12 godzin dopiero. Czyli średnio 3 godziny dziennie. A to znaczy, że godzina w tym przybytku wychowania, zabawy i edukacji kosztowała ok. 133 zł.
A za 133 zł za godzinę to Matka se może wynająć nianię/guwernantkę/piastunkę co to do snu lulała choćby samego syna księżnej Kate i księcia Williama.

Oszczędności?
Teoretycznie, jeżeli nieobecność dziecka w przedszkolu jest zgłoszona do godziny 15:00 dnia poprzedniego, to od czesnego można sobie odliczyć 5 zł (czyli dzienną stawkę żywieniową). W praktyce Pierworodny opuścił 5 dni, ale zgłoszonych zostało tylko 3. Gdyż ponieważ dziecko nie było aż tak przewidujące, roztropne i dbałe o domowy budżet, by zagorączkować przed godziną 15:00. A gdy już się rozchorowało na dobre to zaraziło też Matkę (wycierając smarki w jej twarz - przy czym udawało z uśmiechem na ustach, że chce zrobić z nią noski-miłoski), w związku z tym kolejny dzień, w którym należało zgłosić nieobecność niemal w całości przespali i gdy o 16-tej otworzyli oczy, znów było po piątaku.
Teoretycznie w domu także zaoszczędzono na posiłkach. Ani chory Syn, ani chora Matka nie cierpią na nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. W praktyce to, co zaoszczędzono na braku apetytu Pierworodnego, wydano na jego ulubione soczki - byleby coś pił.

W dodatku dziś kolejne zebranie dla rodziców w przedszkolu. Z kolejnych obliczeń wychodzi Matce, że bywa w przedszkolu częściej niż Syn. I że znów wyda 5,20 na tramwaj. Akurat jedna dzienna stawka żywieniowa. Plus 20 groszy - a nuż się znajdzie gdzieś na ulicy.

Tak że tego... jeżeli całe to przedszkole ma się jakoś zwrócić, wychodzi na to, że trzeba będzie przyprowadzać Pierworodnego w poniedziałki rano i odbierać w piątki tuż przed zamknięciem. Może jeszcze się wyjdzie na prostą. I niech lepiej nauczą go tego angielskiego, co to się ma zacząć od 15 września. Niech i pożytek jaki z tego wszystkiego będzie, bo co Matce po tym jednym wymiętym  rysunku na lodówce, co go przytachał Syn trzeciego dnia. Od dogoterapii za wiele Matka nie wymaga, ich wymysł to niech się sami teraz martwią o te psy.

11 komentarzy:

  1. A czy Pierworodny używa jeszcze pieluszek czy już może się ich pozbyliście? Bo jeśli jeszcze używa to może niech przedszkole się ich pozbędzie :D przynajmniej taka korzyść by była za te majątki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Używa. I pierwszego czy drugiego dnia wrócił do domu w oryginalnym Pampersie, chociaż z domu wychodził, jak zawsze, w biedronkowej Dadzie. I ja, głupia!!!, zgłosiłam jego wychowawczyni, że zapas pieluszek i chusteczek Syn ma w swojej szafce.
      >>>facepalm<<<

      Usuń
    2. A po cichu też liczę na to, że przedszkole odwali za mnie tę czarną robotę i przekona Pierworodnego do nowego etapu w życiu. Mnie się nie udaje. Nigdy nie myślałam, że będę miała nadzieję na wpływ presji rówieśników w kwestiach wychowawczych ;-)

      Usuń
  2. TO prywatne przedszkole czy państwowa placówka?

    OdpowiedzUsuń
  3. To niech znajdzie się gdzie ten grosz... na szczęście! I nie martw się pieluchowym wspomożeniem placówki przedszkolnej. Następną razem taka "sprytna" nie będziesz. Nawet Matka na Luzie po szkodzie czasem mądra!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dady rządzą. U nas też.
    Wierzę mimo wszystko, że jak Pierworodny wyleczy przedszkolne gile, to na długo będziecie mieć spokój z chorowaniem i wydana kwota jakoś się zamortyzuje ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Matko święta, ale jazda, ale blog! Wpisałem w google wyluzowany blogspot a tu takie hece, grunt to dobre podejście, więc wrzucamy na luz ;-) Wszystkiego najlepszego całej Familii!

    OdpowiedzUsuń
  6. Niezły biznes to przedszkole,wszystko tak sprytnie opracowane co by rodzica kieszeń opróżnić.Mam nadzieje,ze okaże się opłacalne i coś dobrego Pierworodny stamtąd wyniesie ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie wyniósł dwie infekcje górnych dróg oddechowych. Ale może uda mi się nauczyć go rozkładania i wynoszenia autek na części ;-)

      Usuń