czwartek, 16 czerwca 2016

Dla niego rzuciłam palenie




Wiesz jak to jest. Masz lat 20 i wizję tego jedynego. Wyobrażasz sobie jak dokładnie będzie wyglądał, jakie będzie miał zalety, jak będziecie spędzać razem czas... Wiesz na pewno, że Cię uszczęśliwi.

Ale to dopiero kiedyś. Przecież całe życie jeszcze przed Tobą. Masz czas.

Na razie zadowalasz się półśrodkami. Bo przecież jeszcze nie pora na tak poważne zobowiązania. Nie stać Cię na nie. Nie możesz sobie pozwolić na płacenie przez lata za zbyt pochopne decyzje podjęte na progu dorosłości.
Myślisz, że jeszcze nie czas na długoletnie związki. Wciąż potrzebujesz zmian, nie wiesz do końca czego Ci trzeba. Jesteś młoda, na razie możesz przebierać, wybierać, zmieniać.

Na razie niech będzie ten, który jest. Choć może nie urzeka urodą. Może nie ma w nim tyle energii, ile byś chciała, za to sporo zabiera jej Tobie. Jednak wiesz, czego możesz się po nim spodziewać i tak jest Ci po prostu wygodnie.
Ale to przecież tylko rozwiązanie tymczasowe. Nie obiecywałaś mu, że będziesz z nim aż po grób. Nie ukrywałaś, że to tylko tak na trochę, aż będziesz gotowa do zmian, aż do nich dojrzejesz i znajdziesz na nie miejsce w swoim życiu, w swoim domu. Być może byłaś w tym wyrachowana, ale mimo to szczera.

Nagle okazuje się, że z tej tymczasowości zrobiło się Wam wspólnych 10 lat. Dziesięć lat!

A przecież to nawet nie był Wasz wybór. Zdecydowała rodzina.
Kuzynka, ta którą widujesz raz na kilka lat, głównie na weselach, stwierdziła, że będzie Wam razem dobrze. W tamtym okresie nie miałaś nic do stracenia, mogłaś tylko zyskać, więc pomyślałaś, że czemu miałabyś nie spróbować.
Ani się obejrzałaś, a już u Ciebie zamieszkał.

Na początku nawet Ci się podobał. W końcu to Twój pierwszy. Dopiero z czasem zaczęłaś zauważać jego braki, okazywało się, że gdy potrzebujesz pomocy, gdy masz najwięcej pracy, nie zawsze możesz na niego liczyć. W dodatku wraz z życiowym doświadczeniem przychodziło porównywanie z innymi, lepszymi. Obserwowałaś i wiedziałaś już, że nie tak to powinno wyglądać, że w innych domach nie ma tych problemów, z którymi Ty się zmagasz.

A mimo to zaciskałaś zęby i nie dawałaś po sobie niczego poznać. Znajomi nie wiedzieli. Przychodzili goście, a Ty z uśmiechem zadowolonej z siebie perfekcyjnej pani domu, stawiałaś doskonałe ciasto na stół. Nikt nie miał pojęcia, ile wysiłku Cię to kosztowało.

Z każdym rokiem coraz bardziej dostrzegałaś, jak bardzo Cię ogranicza. Ile przed Tobą możliwości, których przy nim nie jesteś w stanie wykorzystać, ilu rzeczy nie możesz zrobić, choć miałabyś ochotę, ilu zasmakować, chociaż bardzo kuszą...

W międzyczasie pojawiło się dziecko. Wiadomo, dzieci wszystko psują.
Tak było i tym razem.

Klasyczna historia. Nie mogłaś jednocześnie zajmować się dzieckiem, a jego trzymać za rączkę. Każde domagało się Twojej uwagi, której Ty nie mogłaś dzielić po równo w tym samym czasie. Przy dziecku potrzebowałaś go jeszcze bardziej, a on nie był w stanie sprostać zadaniom. Właściwie spodziewałaś się, że tak będzie. A jednak miarka przebrała się dopiero przed 3. urodzinami dziecka, kiedy w pocie czoła przegotowywałaś przyjęcie i wszystko było na Twojej głowie. Wtedy zrozumiałaś, że tak dłużej być nie może.

W dodatku wiedziałaś też, że nie możesz zostawić go z dzieckiem samego. Wiedziałaś, że to może źle się skończyć. On miał już swoje lata, zresztą jemu nie przetłumaczysz, możesz mówić w nieskończoność, a i tak czujesz, że nie słucha. Nigdy nie słuchał. Umiał tylko zagłuszać. W tym był dobry.

Tłumaczyłaś, więc dziecku. Nie podchodź, nie, kiedy nie ma mnie obok. Uważaj, bo nie wiesz, jak się zachowa. Może zrobić krzywdę. Nie chcę żebyś płakał. Nie chcę żeby bolało.

Tłumaczyłaś tyle razy, a mimo to stało się. Nawet nie wiesz, jak to możliwe, przecież byłaś obok. Zawsze taka czujna, czemu nie tym razem? Odwróciłaś się tylko na moment.
Ale już do tego doszło.
Ten potworny hałas.
I dziecko w tym wszystkim - najpierw śmiech, a zaraz potem przerażenie. I jeszcze ten wzrok, niczego nierozumiejący. Przecież to miała być tylko taka zabawa, było tak śmiesznie, dlaczego nagle wszystko się zmieniło?

Broniłaś. Byłaś gotowa przyjąć na siebie wszystkie razy, byle ono było bezpieczne. Wyrzuciłaś dziecko do pokoju, by go nie trafił.
Zostaliście sami.
Nie mogłaś go opanować. Rzucał się. Bił w podłogę.
I krzyk! Każdy krzyczał.

Po wszystkim tuliłaś dziecko w ramionach tak, że ściśnięte chciało się uwolnić, by móc swobodnie oddychać. A Ty nie mogłaś puścić. Łzy ciekły ciurkiem. A ono ze śmiechem zawołało: "Mamuś, przecież nic mi się nie stało!". Ale mogło, kochanie, mogło...
Popatrzyłaś w te niewinne, jeszcze przed chwilą przestraszone, a teraz rozbawione oczy i miałaś ochotę wrzasnąć:
"Ile razy mówiłam, że nie wolno?!? Miałeś go nie uruchamiać, nie zaczynać, trzymać się od niego z daleka. To nie Twoja wina, ale wiedziałeś, jak jest, wiedziałeś, że może skrzywdzić!".

Wyrzuciłaś go z domu. Po tym, co się wydarzyło nie było już dla Was szans. Wszystko się wypaliło, wypaczyło, zepsuło.

Na początku było trudno. Znikąd pomocy. Mimo to radziłaś sobie, nie miałaś innego wyjścia.

Wreszcie okazało się, że stać Cię na coś lepszego. Wtedy pojawił się ten wymarzony, wyśniony, jedyny. O dziwo nie wyglądał dokładnie tak, jak go sobie zawsze wyobrażałaś. Widocznie gust Ci się zmienił. Dojrzałaś. Wiesz, że wygląd nie jest najważniejszy, chociaż naprawdę nie możesz mu w tej kwestii niczego zarzucić, jest nawet lepiej niż się spodziewałaś. Ale jego wnętrze... Tak, wnętrze ma cudowne, to tego właśnie oczekiwałaś przez tyle lat, na niego czekałaś. Stabilny, silny, samodzielny... Zdajesz sobie sprawę, że koleżanki mogą Ci go zazdrościć. Sama kiedyś byłaś tą, która tęsknym wzrokiem tylko zerkała nieśmiało z zazdrością, nie mając śmiałości na nic więcej.

To dopiero początki, a już czujesz, że będzie Wam ze sobą dobrze przez lata. Że ostatecznie wszystko potoczyło się tak, jak miało, że teraz jesteś gotowa, teraz docenisz. A jeszcze tyle przed Wami, tyle smaków życia do odkrywania.

Uwielbiasz go dotykać. Wciąż na niego patrzysz, krążysz wokół niego, znajdujesz preteksty, by być blisko. Sprawdzasz, czy na pewno jest, czy to nie sen. Na początku potrzebowaliście się dotrzeć. Pierwszy raz był trudny (zresztą drugi też bez wielkich fajerwerków), kompletna porażka, o której chce się jak najszybciej zapomnieć. Najtrudniej było się przyznać do tego, że wina leżała całkowicie po Twojej stronie. Ale z optymizmem patrzyłaś w przyszłość, bo skoro to nie on zawiódł, jest szansa, że jeszcze nie raz Cię zadowoli i sprosta oczekiwaniom.

Skąd się wziął?
Nic nie spada z nieba. Wyszukałaś go przez internet. To teraz takie popularne rozwiązanie. Są takie specjalne strony. Mnóstwo zdjęć, a przy nich jeszcze więcej obietnic. Mówią, że dają gwarancję. Zaryzykowałaś. W końcu godziny spędzone przy komputerze, to nie to samo, co kontakt na żywo, kiedy można posłuchać, dotknąć, przekonać się, jak reaguje w różnych sytuacjach.

Wszystko dopiero się okaże. Dużo Cię to kosztowało, więc wymagania masz nie małe. Poprzednie doświadczenia też mają na to wpływ, wiesz już, że potrzeba Ci czegoś więcej.

Zainwestowałaś. Rzuciłaś palenie. Przeorganizowałaś dom, by zrobić dla niego miejsce.
Przygotowałaś też dziecko na zmiany. Wytłumaczyłaś, że teraz będzie inaczej. Lepiej.



I wreszcie jest! Po tym jak kilka miesięcy temu Syn Pierworodny niezauważony przez Matkę włączył jej stary robot kuchenny i zrzucił go na podłogę, omal nie tracąc palców u stóp, dorobiła się wreszcie Matka swojego upragnionego miksera KitchenAid.

Na żywo jest jeszcze piękniejszy. I choć pierwszy biszkopt to najgorszy biszkopt jaki Matka upiekła, a drugie ciasto szału nie zrobiło, obiecuje Matka, że jak już emocje opadną, będzie uważnie czytała przepisy i dodawała tyle mąki ile każą, a nie np. 2 razy więcej i nie schrzani już galaretki. Tak, uwierzcie, że jak się postaracie, to też będziecie w stanie zepsuć kupną galaretkę, choć nie jest to łatwe.
Zdjęcie: KitchenAid

A teraz wyjaśnienie tytułu. O co chodzi z tym paleniem?
Pamiętacie, jak Ojciec Pierworodnego rzucił palenie i za zaoszczędzone w ten sposób pieniądze kupił na raty rower? Umowa kupna-sprzedaży była taka, że jeśli wróci do palenia nim ureguluje wszystkie raty, rower będzie musiał oddać, a pieniądze przepadają. Rower dawno spłacony, Ojciec nie pali i dalej oszczędza.
I kiedyś ktoś go spytał, na co teraz odkłada. Odpowiedział, że na mikser dla żony.

W domyśle: na ten mikser, co się na niego usrała, ale chyba ją do reszty powaliło, żeby za niego tyle płacić, ale tak ją kocham, że niech ma.

I tak Matkę wzruszył tym rzuconym od niechcenia: "na mikser dla żony", że Matka z tego wzruszenia też rzuciła palenie (choć szczerze przyznaje, że rozemocjonowana publicznie chlapnęła deklarację szybciej niż pomyślała). Nie żeby tam zaraz na zawsze rzucać, ale przynajmniej na jakiś czas.

Problem w tym, że Matka, choć kocha palić okrutnie, ostatnimi czasy paliła raczej niewiele. W związku z tym, odkładając pieniądze zaledwie za równowartość paczki papierosów na tydzień, od lutego "zarobiła" jedynie na dodatkową miskę do miksera. I to tylko dlatego, że była w promocji. Resztę zasponsorowały zdrowe płuca Ojca.

I tak sobie Matka myśli, że gdyby chciała jeszcze tym systemem oszczędnościowym fundnąć sobie ekspres do kawy, musiałaby chyba wrócić do palenia, rozbuchać się do 2 paczek dziennie i wtedy rzucać. Bo w przeciwnym razie porządną kawę z ekspresu wypije albo na późnej emeryturze (a wtedy z wrażenia po jednym espresso stanie jej serce), albo w przyszłym życiu. A w reinkarnację jakoś nie wierzy.


To tyle. A teraz idzie Matka nałożyć sobie tego nieudanego ciasta, którym żywi się od rana. Bo dopóki nie będzie zjedzone, nie może piec następnego.




6 komentarzy:

  1. Wow, zazdroszczę..:)Super. A tak w temacie nieudanego ciasta: ostatnio robiłyśmy z truskawkami we 3: ja, siostra, mama. Nie wiedziałam,że mamy tortownica się rozwala, więc zaczęłam od wywalenia ciasta na podłogę. Resztki upiekłyśmy-trochę tylko było krzywe :D. Potem siostra za mało schłodziła śmietankę: to masa była trochę płynna...a mama za mocno ścięła galaretkę, więc była brzydka...jak całe ciasto zreszta :D. Ale było pyszne, a to najważniejsze:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja za to spieprzyłam za 3: biszkopt piekłam dwa razy, bo pierwsza wersja do niczego się nie nadawała, drugą wersję oceniam 7/10, ale do tej pory nie spadałam w klasyfikacji poniżej 8, więc słabo; krem się zwarzył; galaretka - porażka, za późno wylałam ją na ciasto. Jakimś cudem udało mi się nie zepsuć truskawek.
      Na szczęście na Syna mogę liczyć. Pożarł dziś wielki kawałek i orzekł, że "Pysssne!".

      Usuń
    2. a bo te przepisy jakieś takie dziwne robią teraz :D

      Usuń
    3. No dokładnie! 50 gramów mąki? Jak to w ogóle zapamiętać?

      Usuń
  2. No bomba! I nie masz pojęcia jak ci JEGO zazdroszczę. No, może masz ;) I trzymam kciuki za wytrwanie bez fajek ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale cudnie stopniowałaś napięcie, już widziałam Ciebie i pierworodnego w Domu Samotnej Matki, a potem rycerza na białym koniu....
    Ale weź sie nie wygłupiaj prosze i do palenia nie wracaj.

    OdpowiedzUsuń