czwartek, 23 stycznia 2014

Wsiąść do pociągu byle ciepłego



Całe życie nie opuszcza Matki pech pociągowo-autobusowy. W rodzinie nikt już się nawet nie dziwi jak mówi, że pociąg, którym jechała się zapalił albo że został potrącony przez człowieka (tak, nie na odwrót), że wsiadła Matka w środek transportu jadący nie w tym kierunku co trzeba (to zdarza się nagminnie) albo, że sprzedano jej bilet do miejscowości, w której pociąg się nie zatrzymuje a tylko przez nią przejeżdża. Teraz nie było tak źle. Ot, po prostu - pociągi plus zima - połączenie, którego wynik od lat jest ten sam, mimo to corocznie, nieodmiennie zaskakuje.

Może pamięta ktoś jeszcze jak latem wybrali się Matka z Synem do Torunia? Tym razem zimowa wersja tamtej historii.

W dzień gorącego lata wszystko zaczęło iść nie tak, kiedy rano nieoczekiwanie wyszły na jaw zmiany w rozkładzie jazdy pociągów. Tego dnia chrzanić zaczęło się z powodu zaspania Matki.
A tak miała wszystko perfekcyjnie zaplanowane. Ubrania przygotowane, przekąski, pampy, zabawki spakowane, pociągi sprawdzone. Nawet wieczorem doszła do tego, gdzie w jej telefonie znajduje się budzik. Bo choć ze smartfonem buja się 10 miesięcy to, jak się okazało, nie musiała w tym czasie ani razu wstawać na komendę inną niż dzikie harce Pierworodnego w łóżku rodziców.

Tego się nie zapomina i nie wyrasta. Tego nie można się wyprzeć. To się ma we krwi. Co z tego, że Matka już od dawna nie jest czynna zawodowo a jeszcze dłużej nie musi wstawać na ósmą do szkoły? To nie ma znaczenia. Dzwoni budzik - wyłącza go i odwracając się na drugi bok mamrocze "jeszcze 5 minut". Całe życie tak Matka robiła, więc skąd to przekonanie, że "po dziecku" coś w tej kwestii jej się odmieni?

No takiego sprintu to dawno już Matka nie zaliczyła. Śniadanie, mycie, ubranie, pampa zmienianie, nakarmić Kota, posprzątać kuwetę. Zamykając drzwi mieszkania na klucz spojrzała na zegarek. 10 minut do pociągu. Wcisnęła guzik windy. Cholera, kocyk został, może się przydać. Nim winda zjechała 5 pięter w dół Matka zdążyła otworzyć drzwi, wlecieć do sypialni, z szuflady pod łóżeczkiem wygrzebać kocyk i na powrót zamknąć mieszkanie.
W windzie sąsiad poinformował, że na dworze minus 10.

#zimazaskoczyła

Pewnie Matka jest jedną z niewielu osób w Polsce, które zostały zaskoczone nadejściem zimy w styczniu. Ale naprawdę zadziwił ją ten sąsiedzki ńjus. Serio? Aż tak zimno? Kto by się spodziewał?
Już na dole wpakowała Syna do wózka, opatuliła kocykiem (ha! czyli jednak potrzebny), ubrała mu rękawiczki i w te pędy przez śniegi na stację. Zdążyć tam w 9 minut w słoneczny dzień i bez wózka z zawartością to niezły wyczyn. Matce udało się to mimo zimowej aury, najbardziej niepraktycznych kozaków na nogach, nieposypanych niczym poza śniegiem chodników, nieodśnieżonych schodów po drodze - wróć! schody były odśnieżone, tylko śnieg ktoś pomysłowo zgarnął na zjazd dla wózków, czekania na zielone światło na przejściu dla pieszych i kilku innych przeciwności losu. Gdy już na miejscu, po paru minutach podniosła z chodnika wyplute płuca i odzyskała miarowy oddech, zorientowała się, że coś ta minuta pozostała do przyjazdu pociągu za długo trwa. Ale nic to, zaznajomiła się z jakąś panią - pogadały m.in. o cechach narodowościowych Europejczyków, prognozach pogodowych na przyszły tydzień, okolicznych przedszkolach, katolickich placówkach wychowawczych, rozmowie kwalifikacyjnej, na którą pani spieszyła się do Torunia. Tematów było co niemiara. A po 25 minutach w imieniu wszystkich czekających pasażerów poszły na zwiady do pani dróżniczki. Okazało się, że pociąg ma 90 minut opóźnienia. Ale pani dróżniczka dobrodusznie zgodziła się otworzyć poczekalnię. Uprzedzając, że kiedyś nocowali tam bezdomni, więc warunki mogą odstręczać. Ach tak, czytała Matka chyba o tym jakieś pół roku temu, gdy ktoś dociekliwy już wtedy próbował się dowiedzieć dlaczego poczekalnia zamknięta jest na klucz i nie ma do niej dostępu. Czyli nic się nie zmieniło. Po zobaczeniu reakcji pierwszych odważnych, którzy weszli do pomieszczenia, jakoś nie udawało się już pozbyć uczucia odrazy na myśl o jej Syneczku tam przebywającym. Zapadła decyzja o powrocie do domu.

#chrzanićpkp

Rozebrała Matka Syna ze wszystkich zbędnych warstw, podała niedojedzone wcześniej śniadanie, umyła, ubrała, nakarmiła Kota, posprzątała kuwetę. Jeszcze Jedną i Drugą Babcię obdzwoniła - bo w końcu 21 stycznia. I w te pędy przez śniegi na stację. Pusto. Puk, puk - do pani dróżniczki. Dobra wiadomość, pociąg nie miał aż 90 minut opóźnienia. Zła wiadomość, Matka minimalnie się spóźniła. W dodatku, gdy biegła, minął ją jedyny w ciągu dnia jadący tą trasą autobus do Torunia. Kolejny pociąg za 2 godziny. Odwiedzili więc jeszcze Ojca w pracy i ponownie wrócili do domu. A w domu Matka Syna rozebrała, przebrała pieluchę, nakarmiła, umyła, ubrała, nakarmiła Kota, posprzątała kuwetę (czy ten Kot ilekroć ma czystą kuwetę zawsze musi w nią od razu walić?).
Niemożliwe, jeszcze nie ma nawet południa? Zwykle o tej porze Matka zastanawia się czy uda jej się ubrać wreszcie Pierworodnego by wyjść na spacer. A tu proszę. Trzeci raz.
Tym razem bez pędzenia, ale nadal przez śniegi, na stację. Puk, puk - do pani dróżniczki, bo znów jakoś podejrzanie pustawo na peronie. Nic nie wiadomo o kolejnych opóźnieniach, powinno być dobrze. A z panią dróżniczką już się tak zapoznały, że jeszcze trochę i byłyby przynajmniej na "dzień dobry" spotykając się na ulicy. Pociąg przyjechał na czas. To również wszystkich zaskoczyło.

Po drodze też było ciekawie. Najpierw Matka była świadkiem współczesnego podrywu. Na czekoladę z Wawelu. Smartfony, telefony, "Wpisz mi swój numer". Hihihi, hahaha. Matka poczuła się staro.

#jaktosięterazrobi

Potem się Matka zaczytała. I jak się ocknęła wracając do świata wpadła w sam środek awantury rozgrywającej się półtora metra od niej, w której apogeum grożono sobie nożami. A jak wywnioskowała chodziło jedynie o to, że ktoś gapił się na czyjąś dziewczynę.

#japierdzielę
#potosągałybysiępatrzały
#strachsiębać
#niemajakdobraksiążka

I dojechali. I było świetnie. Pierworodny zachwycony. Najulubieńsze Ciotki, małe Kuzynki, nowe osoby, nowe miejsca. Autobus. Tramwaj.

Na szczęście przyjechał po nich Ojciec. Bo na myśl o ponownym udaniu się na pociąg mogliby już na dobre zadomowić się w Toruniu.

#homesweethome

14 komentarzy:

  1. Podróżowanie zimą to jest wyzwanie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziecko, wózek, zima, pociąg i ty jedna... Odważna jesteś;) jak pierworodny zniósł podróż? Podobają mi sie pociągi?
    Papola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierworodny jest świetnym towarzyszem wszelkich podróży. Zasnął przed samym Toruniem. Przespał opatulanie czapkami, szalikami i innymi gadżetami, wysiadanie z pociągu, zakupy w slepie, jazdę autobusem miejskim, w którym staliśmy ściśnięci jak sardynki. Obudziłam go dopiero na klatce schodowej, bo trzeba było wnieść wózek na 3 piętro. Czy podobają mu się pociągi? Do teraz "wspomina" oatatnią podróż. Jest fanem wszystkich środków transportu :-)

      Usuń
  3. W Toruniu się zadomowić to miła rzecz ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z dworca jak nic - 22 jechała Matka... :)

      Usuń
    2. Pudło. 42. Na Wschodnim wysiadamy :-)

      Też wyjątkową sympatią darzę to miasto. Zdecydowanie mogłabym się w nim zadomowić. Niestety los zsyła mnie w znacznie mniej urodziwe miejsca.

      Usuń
    3. Wschodni powiadasz... A jak na Wschodnim z wózkiem sobie radzisz? Tam jak nie ma schodów w dół to są takie w górę... :) No a urokliwie w Toruniu jest tylko na Starówce. Ten sezon - od marca do teraz dość dokładnie przemierzałam po Bydgoskim (bo gdzie można łazić w tej części miasta codziennie z maloletnim w wózku?) i jest pięknie, ale to jest dopiero etap "dzielnica z potencjałem". :) Ale i tak fajne miasto do życia.

      Usuń
    4. Najpierw przez tory. Potem, szumnie nazwaną, drogą dla wózków inwalidzkich, czyli kierując się w lewo szerokim łukiem obchodzę budynek dworca. I już. Nie jest wcale tak źle.

      Teraz przyjeżdżam i martwię się jak wpakować wózek do tramwaju. W liceum jeździło się do Torunia na wagary by wypić piwo na Bulwarze.

      Usuń
  4. eee tam, to jeszcze nic! Ci ludzie, co w poniedziałek jechali z Katowic do Szczecina, to dopiero mieli przygody - niemal doba opóźnienia, to jest wyczyn nawet jak na pkp :))ale ludzie sami są sobie winni, jak się jedzie pociągiem, to wypadałoby mieć ze sobą śpiwór, namiot, kocherek, termos i latarkę. Trochę wyobraźni ;))

    OdpowiedzUsuń
  5. Wytrwała jesteś ;). Ja bym chyba dała sobie spokój.
    Też kiedyś zaliczyłam taką wpadkę z opóźnionym pociągiem, który mi uciekł. Ale jeszcze bez dzieci ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez dzieci to się nie liczy ;-)
      Jakbym miała opisywać wszystkie moje wpadki z pociągami i autobusami to by mi bloga nie starczyło. Moi rodzice, którzy byli, o ironio!, bardzo wyluzowanymi rodzicami przez długie lata nie radzili sobie psychicznie z każdym moim samodzielnym wyjazdem zastanawiając się co będzie tym razem - czy znów zawini moje gapiostwo czy zwyczjnie odezwie się pech.

      Usuń
  6. Dziewczyny, piszecie, że Matka odważna, że wytrwała.
    Odważne to by było powiedzieć wprost Pierworodnemu, że jednak nie pojedzie do Cioci, tej od której ostatnio dostał LEGO.
    A wytrwale to ja siedzę z dzieckiem w domu. Więc jak już umówię się z kimś dorosłym, to byle zima mi nie przeszkodzi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Podziwiam i przepraszam, ale się odrobinę uśmiałam ;)

    OdpowiedzUsuń