środa, 12 lutego 2014

Masz Matko placek



Odstaję. Nigdy nie dorównam. Nie będę matką doskonałą. Nie mam szans. Nie dam rady odtworzyć wizji macierzyństwa doskonałego. Po prostu jest coś czego nie przeskoczę, co skutecznie blokuje obraz idealnej matki.

Nazywam się Matka Wyluzuj! i nienawidzę piec z własnym dzieckiem.

Dlaczego? Dlaczego wciąż nie opuszcza mnie wizja wykreowana przez filmy, reklamy, kolorowe czasopisma, programy kulinarne? Przecież mam już spore doświadczenie i wiem, że to, co tam nijak się ma do tego, co tu. Dlaczego wciąż jeszcze wierzę w cierpliwe i uśmiechnięte mamy, które w błogiej euforii, w czystych kuchniach pichcą smakołyki wraz ze swymi radosnymi pociechami o lekko przyprószonych mąką rączkach z zakasanymi rękawkami? Dlaczego ja nigdy nie pamiętam o zakasaniu rękawków?
Dlaczego ja nie mam czystej kuchni, tylko muszę najpierw odgarnąć brudne gary z obiadu? Dlaczego uśmiech znika mi już po wyjęciu pierwszych produktów?
Dlaczego moje dziecko nie ma jedynie oprószonych mąką paluszków, tylko kończy z ciastem wtartym w spodnie, koszulkę, włosy, kanapę, twarzą od brody po czoło zanurzoną w blaszce z gotowym do wstawienia do piekarnika ciastem (bo chciał sobie polizać), obżarty, jak nie surową masą to na przykład regularnie wykradaną i na chybcika pakowaną do buzi margaryną do pieczenia?
Dlaczego na obrazkach dzieciaki z przejęciem mieszają w misce to, co mają mieszać, podczas gdy moje dziecko, korzystając z 2 sekund mojej nieuwagi, jak nie macha na oślep pełną łyżką, to odwraca do góry dnem pełną miskę?
Dlaczego "tam" wszyscy w poczuciu dobrze wykonanego zadania kibicują szczęśliwej mamie przy wkładaniu blachy do rozgrzanego pieca - pieca, który mogłoby nagrzać ciepło z jej serca, a "tu" jest ryk, krzyk, płacz, histeria i rozpacz czarna, bo Matka chce zabrać coś, nad czym dziecko przecież tak się napracowało? A potem znów ryk, krzyk, płacz, histeria i rozpacz czarna, bo wstawiła do piekarnika i nie chce wyjąć. A potem znów ryk, krzyk, płacz, histeria i rozpacz czarna, bo wyciągnęła i mówi, że gorące.

A w międzyczasie jeszcze Matka ryczy, krzyczy, płacze i histeryzuje, że "Nigdy więcej!".

Dlaczego wciąż sobie to robię? Dlaczego raz na jakiś czas, zapominając o tym co nieuniknione, pełna entuzjazmu wołam:
"Chodź, Synuś, upieczemy ciasto!"?
Dlaczego?


22 komentarze:

  1. To tak wygląda :) My też pieczemy razem i potwierdzam dziecię jest całe w cieście, podobnie reszta kuchni. Zdarza się, że coś rozsypie, wysypie, wyleje, ale ćwiczenie czyni mistrza, więc już zdarza się to coraz rzadziej. Mimo bałaganu w kuchni, mimo tego, że dziecko po takiej zabawie trzeba wyszorować i przebrać, to i tak to lubię. To świetna zabawa, tylko jedna rada Matko weź wyluzuj! Nie przejmuj się bałaganem i stanem ubranek i baw się dobrze. Odkryj ta radość paćkania się w cieście, a będzie super:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie o ten bałagan się rozchodzi. Jak sama piekę czy gotuję też jest syf. Tylko, o to że jak proszę żeby mieszał to ucieka z brudną łyżką chlapiąc na kanapę, która stoi przy kuchennej wyspie. Jak mówię, że ma nie ruszać to odwróci miskę wypełnioną produktami do góry dnem, jak mówię, że już koniec miksowania, sypania cynamonem, wlewania do foremek to jest ryk. Od początku do końca jedziemy na skrajnych emocjach, od euforii po rozpacz. Mi naprawdę nie przeszkadza bałagan. Tylko to dla mnie żadna zabawa łapać w locie te babeczki, które były już gotowe do upieczenia i jednocześnie robić kolejne. A kto mnie zna wie, że w kuchni nie jestem perfekcjonistką i nie muszę mieć idealnie pokrojone, ozdobione, wycięte czy posmarowane. Ma być smacznie i wyglądać apetycznie.

      Usuń
  2. Hehe, mam tak samo...dlatego Syn zaczał ze mną "robić" takie rzeczy jak poszedł do...podstawówki.
    Też się naoglądałam słit obrazków i wierzę, że u innych się to sprawdza, ale u mnie NIE..dlatego córcia, bawi się kaszą w "torebkach", miesza "powietrze" w garnkach...
    Już wcześniej zauważyłam, że jeśli coś u mnie się nie sprawdza, już tego nie robię...Bo to musi sprawiać przyjemność...obojgu :-P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaa... ciasto wygląda pycha..i nie wcale widać tej "krwawicy", hihihi

      Usuń
    2. Wiesz, wystarczy dobry program graficzny dla matek i innych uciemiężonych. Wchodzisz w funkcję "retusz" i zaznaczasz "usuń krwawicę".

      Usuń
  3. Wiesz, chyba po prostu za dużo wymagasz. I to nie od siebie. Dzieci w reklamach, te co pomagają przy robieniu ciast, to zwykle mają 4-5 lat. Swojego dziecka nie dopuszczałam do pomagania przy garach długo - zaczął mniej więcej w wieku 3,5 lat. Nie jestem ambitną matką, wystarczyło mi że pomieszał serek z żółtkami albo "ubił" białka. Z czasem doszło mieszanie ciasta na muffiny czy placek, potem wbijanie jajek, wsypywanie odmierzonej przeze mnie mąki, cukru, ozdabianie etc.

    Mnie nie kręci powielanie obrazków z reklam, ani innych wzorców gazetowych. Ciasteczka na choinkę? Ależ tak, robiliśmy od 2. roku życia- z przygotowanego przeze mnie ciasta M. sobie wycinał do woli. A w tym roku nie wyrobiłam się, to kupiliśmy na jarmarku oryginalne podlaskie pierniczki i je ozdobiliśmy. Bez napinki, przede wszystkim :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jak mam go nie dopuścić? Do kaloryfera przywiązać? Mi też by wystarczyło żeby w garnku pomieszał. Tylko jemu to nie wystarcza. On ma swoje wizje i wara mi do nich.
      Pierniczki na choinkę też robiliśmy. Przygotowałam ciasto i mieliśmy razem wycinać. Skończyło się na tym, że 5 dni walczyłam z tym ciastem, które on mi cichaczem wykradał, gdy tylko wyjmowałam z lodówki. I gdy ja starałam się jak najszybciej z tym uporać żeby mieć z głowy on biegał z tym ciastem po domu i... wolę nie wiedzieć co z nim robił, wystarczy mi, że jeszcze po miesiącu zdrapywałam je z regału zza książek i z wnętrz samych książek też.

      Usuń
  4. Jest po prostu za mały na kuchnię, jak większość dwulatkow.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy robieniu obiadu świetnie sobie razem radzimy. Tylko przy pieczeniu mu odwala. Dlatego nie sądzę żeby te jego dwa latka były taką przeszkodą. Znam dwulatki, które nie odstawiają takich cyrków.

      Usuń
    2. Z całą sympatią i szacunkiem, ale kompletnie Cię nie rozumiem. A może właśnie tutaj nazwa bloga by była najbardziej adekwatna? Wyluzuj! Przy pieczeniu ciast zwykle jest większy pierdolnik nawet bez dziecka, niż przy przygotowywaniu normalnych posiłków. Dołóż do tego dwulatka, i będziesz mieć efekt gwarantowany taki, jaki masz. Tylko po co ta napinka, że musisz coś robić z dzieckiem, a już na pewno - że musisz to lubić. Sama pytasz, dlaczego wołasz go "synuś, upieczemy ciasto", zamiast posadzić go na kwadrans przed TV (wiem, zuuuuo, ale nie wiem czy większe niż megapierdolnik w całym domu i negatywne emocje matki) i szybciorem przygotować ciasto, a potem je wstawić.
      Nie wiem, co dwulatek może robić przy przygotowywaniu posiłków jako takich, mój był w tym wieku kuchnią o tyle zainteresowany, że zawsze sępił piętkę chleba albo kawałek bułki. Pytałam siostry, która ma dwójkę dzieci, wywaliła gały na akcję "Wspólnie Upiekę Ciasto z Moim Dwulatkiem, Będzie Superaśnie! O Kurka Nie Jest" :)

      Usuń
    3. Wychodzi na to, że siłą trzymam własne dziecko przy garach, sterczę nad nim i dyryguję: "200 ml miało być! No co Ty robisz? I wara mi coś wylać!".
      Nieee, tak nie jest. "Chodź Synuś, upieczemy ciasto" wypowiadane jest pro forma. Wystarczy, że wyjmę z szafki miskę a on już jest przy mnie. Nie zawołałabym a i tak by przyszedł. Tu nasze dzieci się różnią, moje jest w kuchni zainteresowane wszystkim. Telewizor nic nie da. Raz, że mamy kuchnię połączoną z pokojem. Dwa, że z pieczeniem ciasta przegrywa każda bajka. Nic nie da to, że wstawię ciasto sama do piekarnika, on je widzi i nie podoba mu się to, że trzeba czekać. Mówię, że gorące? Pokazuje na wentylator - mam wystudzić.
      A co robi dwulatek przy przygotowywaniu posiłków? Skrupulatnie wybiera, którego ziemniaka mam teraz obrać, wybiera i podaje warzywa do pokrojenia, trzyma mikser albo blender kiedy ja miksuję, zanosi co trzeba na stół, wrzuca co ma wrzucić tam gdzie ma wrzucić... trochę jest takich rzeczy, z którymi sobie fajnie radzi. Przy pieczeniu wszystko mu się odmienia i przestaje słuchać o co go proszę, szybko pakuje do buzi to, czego mu nie wolno, gdy tylko się odwrócę robi to, co wie, że jest zakazane, po czym często udaje, że to nie on.
      Znam swoje dziecko i nie wymagam od niego rzeczy, których nie jest w stanie wykonać.
      Jeszcze kwestia pierdolniku w kuchni. Jak pisałam, ja i przed pieczeniem ciasta nie mam sterylnej kuchni, gdy sama gotuję też nie zostawiam jej nieskazitelnie czystej. Nie mam pretensji do mojego dziecka o to, że robi w niej bajzel, taki urok pieczenia, mam pretensje o to, że bajzel jest w całym mieszkaniu, nawet wewnątrz książek na regale w pokoju. O to, że się brudzi też nie mam pretensji do niego, raczej do siebie, że znów nie pamiętałam, żeby mu podwinąć te cholerne rękawki. A ręce mi opadają, gdy odwracam się tylko by otworzyć nagrzany piekarnik, po czym sięgam po przygotowaną blachę i widzę, że Syn zdążył zanurzyć w niej całą twarz, bo chciał sobie polizać margarynę, która była na wierzchu.

      Usuń
  5. Słuchaj, kochana, Ameryki nie odkryję, wiem, ale jak na mój nos to po prostu zależy od dziecka, dnia i etapu rozwojowego. Wczoraj robiłam z Wiki naleśniki. W zasadzie ona robiła, ja koordynowałam. (Będę o tym jutro pisać u siebie, więc może lepiej nie zaglądaj...). Ale już wiem, że z Elunią takie cuda nie wyjdą. Bo Ela będzie właśnie biegać z chochlą po domu i zrzucać miskę na podłogę. Albo wejdzie do tej miski i włączy sobie mikser na brzuchu...
    Może gdy pierworodnemu przejdzie etap tak silnej negacji, to chociaż ryczeć o wszystko nie będzie? Trzym się tam, a ciacha kupuj w drodze do pracy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to mnie uspokoiłaś. Może niekoniecznie robię coś źle. Może po prostu Pierworodny to ten sam typ co Ela. A powiem Ci, że między innymi Ty i Wiki tworzyłyście moją wizję... Wciąż pamiętam relację z pieczenia ciasta jogurtowego :-)

      Usuń
    2. Nic nie da kupowanie w drodze do pracy. Poza tym, że mi pewnie tyłek urośnie. Piekę w domu, bo Pierworodny nie może jeść tych kupnych ze względu na swoją dietę - muszę mieć pewność co do tego, co jest w środku zanim mu podam.

      Usuń
  6. Pierwsze ciastka piekłam z sześciolatkiem i czterolatką :) Pierniczki. Zainteresowanie trwało 10 min., resztę kończyłam sama. Ale frajda była :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nie piec przez najbliższe 4 lata? W sumie to jest to jakaś wymówka... ale chyba na dłuższą metę nie przejdzie ;-)

      Usuń
  7. Wiesz co, ja mysle, ze on jest po prostu jeszcze na to pieczenie za maly :-) moj jest pol roku starszy i jedyne co razem pieklismy to nalesniki, mieszanientych paru skladnikow jakos mu wychodzi i szybko widac efekt i trzeba jesc ;) wiec nie ma placzu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie, jak mi machnie tym ciastem naleśnikowym to wszystko będzie pływać. Wolę już coś gęstszego, mniejszy rozbryzg :-)

      Usuń
  8. Boś matka prawdziwna z dzieckiem z prawdziwego zdarzenia!Nie z kolorowych reklam i obrazu w tv :)

    OdpowiedzUsuń
  9. ja pieke z 17 miesieczna corka; wyglada to podobnie jak w Twoim opisie :) ale tez dajemy rade :)

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja też tak robię, jak ostatnia (...) A nawet jeszcze gorzej, bo z dwójką. Ach, kiedyż do mnie dotrze, że to nie ma sensu?

    OdpowiedzUsuń