czwartek, 21 listopada 2013

O to, że nawet Matka czasem rzuca mięsem

Matka nie miała na wczoraj ambitnych planów. Nie chciała wynaleźć szczepionki na AIDS czy leku na raka. Nie miała zamiaru przerobić 3 lekcji z chińskiego, nauczyć się szydełkować, poczytać Kierkegaarda ani nawet rozwiązać krzyżówki - jolki.
Ot, zaplanowała jedynie, że umyje lodówkę i ciasto upiecze. Niewiele jak na cały dzień siedzenia z dzieckiem w domu. Nic ambitnego. Umyć lodówkę i upiec ciasto. Tylko.
Ale już koło południa było wiadomo, że nic z tego. Owszem, ciasto upiekła. Tytuł przepisu brzmi: "najprostsze ciasto czekoladowe". Fakt faktem, że fantazja Matce jeszcze podpowiedziała, by przełożyć je budyniem. Jednak, mimo to, przygotowywanie czegoś, co nazywa się "najprostszym ciastem czekoladowym" przez 6 godzin to lekka przesada. Ile by tego dnia trwało upieczenie "średnio trudnego ciasta czekoladowego"? Na lodówkę nie starczyło czasu.

Cały dzień Matka marzyła by jak najszybciej dobiegł on końca. Dzień, w którym w ostatniej chwili ugryziesz się w język przed powiedzeniem do własnego dziecka "spier#$%^&" powinien jak najszybciej się skończyć. Ale ten dzień wlókł się w nieskończoność. Ten dzień był dłuższy niż tydzień spędzony na bezludnej wyspie w towarzystwie zespołu Ich Troje, z wszystkimi ich wokalistkami i żonami naraz.

Pierworodny, wbrew wszelkiej logice, wbrew własnym potrzebom fizjologicznym, wbrew potrzebom emocjonalnym Matki, postanowił udowodnić, że sen jest dla mięczaków i on drzemki w ciągu dnia nie potrzebuje. W związku z tym powiedzieć, że był nie do wytrzymania to nic nie powiedzieć. Powiedzieć, że był marudny to jakby nazwać huragan Katrinę lekkim zefirkiem. Powiedzieć, że Matka była na skraju psychicznego załamania to jakby nazwać Kubę Rozpruwacza drobnym rzezimieszkiem.

O co może przez cały dzień marudzić, jęczeć a przede wszystkim ryczeć zmęczone dziecko, które za nic w świecie nie chce iść spać? Uwaga, wszystkie odpowiedzi są prawidłowe. Jeżeli kogokolwiek choć odrobinę zmęczy samo czytanie, niech pomyśli, że Matka miała wczoraj jakieś 5000 razy gorzej. A zatem, o co może płakać dziecko?
- O to, że chce am z tego konkretnego garnka (ciul, że Matka zdążyła już garnek opróżnić i stoi na kuchence pusty).
- O to, że leci "Świnka Peppa" a ma lecieć "Ciekawski George".
- O to, że leci "Franklin" a ma lecieć "Ciekawski George".
- O to, że leci cokolwiek a ma lecieć "Ciekawski George".
- O to, że skończył się teledysk do piosenki "Bałkanica" akurat, gdy on się roztańczył.
- O to, że na żadnym kanale muzycznym nie puszczają w kółko "La la la" Naughty Boy.
- O to, że chce orzechy, na które ma alergię.
- O to, że już nie chce bawić się na dywanie.
- O to, że Matka zwija dywan.
- O to, że chce obiad.
- O to, że Matka chce ten obiad ugotować.
- O to, że Matka jeszcze nie nałożyła.
- O to, że Matka nałożyła, ale jeszcze nie podała, bo gorące.
- O to, że Matka podała, ale w niewłaściwych proporcjach (bo rybę to mogła sobie darować, ziemniaków o połowę mniej, a w to miejsce buraczki, odrobinę buraczków i jeszcze trochę buraczków).
- O to, że Matka ma dołożyć buraczków.
- O to, że Matka nałożyła na widelec buraczki, ale z miseczki, a miała ze słoika.
- O to, że na widelcu wśród buraczków był kawałeczek ryby (w tym momencie całością splunął w Matkę a dopiero potem się rozryczał).
- O to, że trzeba zmienić pieluchę.
- O to, że trzeba się ubrać.
- O to, że skończyło się winogrono.
- O to, że w zamian jabłko.
- O to, że Matka próbuje przeczytać mu książkę a zamiast tego ma biegać wciąż do półki w sypialni, przynosić dwie nowe książki i zabierać dwie, które przyniosła przed chwilą - i tak w kółko.
- O to, że Matka nie pozwala stać na krześle.
- O to, że Matka nie pozwala niszczyć książek.
- O to, że Matka nie pozwala ruszać dekodera od kablówki.
- O to, że Matka nie pozwala bawić się swoim laptopem.
- O to, że na laptopie nudne literki zamiast "Ciekawskiego George'a".
- O to, że jak się otworzy dopiero co wyłączony piekarnik to bucha z niego ciepłem.
- O to, że chce ciasta, które Matka dopiero wyjęła z piekarnika.
- O to, że coś chce, ale Matka za nic nie może dociec co to ma być.

Od rana tak mniej więcej do godziny 16:30 Matka przejawiała nadspodziewany spokój i uruchamiała wszelkie pokłady cierpliwości. Potem zaczęło do niej docierać, że Pierworodnemu wszystko jedno jak ona się zachowuje, nieważne czy próbuje utulić, uspokoić, ignoruje czy krzyczy. Każda reakcja Matki była przez Syna olewana. W związku z tym Matka zaczęła się załamywać, tracąc wszelką nadzieję na odmianę i odmierzając czas do powrotu Ojca Pierworodnego. A gdy już Ojciec wreszcie wrócił to uszły z niej wszelkie złe emocje i nie popisała się, oj nie popisała.
Przyniósł Ojciec Synowi wypasionego pluszaka. Wyciągnął go, jak przystało na wypasioną niespodziankę, spod kurtki i dał Pierworodnemu. Pierworodny przybiegł z nim do Matki, by pochwalić się i pobiec dalej w poszukiwaniu swojego "starego" pieska.
- Niezła nagroda za ten chu...y dzień - powiedziała głośno rzucając maskotką w kanapę. A chciała tylko pomyśleć. Choć z zasady nie klnie przy dziecku. Słowa na "ch" nie znosi. I w ogóle nie wie, co jej strzeliło do łba.

Tytuł "Matki Roku" jest już poza zasięgiem.
Za to dziś... nie wiadomo czy Pierworodny chce wynagrodzić jej wczorajszy koszmar czy wpędzić ją w jeszcze większe poczucie winy, za to że tak dała się sprowokować. Przespał całą noc!!! Spał do 9:00. Prawie. Rano zrobił siku do nocnika (a od jakiegoś czasu już mu się to nie zdarzało). Różowe siku. Teoretycznie to jak puszczanie tęczowych bąków. W praktyce, nadmiar buraczków do obiadu. I w ogóle wszystko idzie świetnie. Właśnie ucina sobie popołudniową drzemkę. A marudził dzisiaj tylko dwa razy. Raz o to, że nie chce włożyć butów. "W takim razie nie idziemy na spacer." - Mogła powiedzieć Matka, udając, że to taki zabieg wychowawczy a nie jej lenistwo i niechęć na samą myśl o wtapianiu się w listopadową rzeczywistość osiedla. Drugi raz płakał o to, że nie dostał dokładki ciasta. Co w sumie można odczytać jako komplement i że był sens je piec.
Matka zaciska kciuki, krzyżuje palce, pluje za lewe ramię. Jest gotowa nawet czary odprawiać. Byle ten nastrój w domu się utrzymał.

16 komentarzy:

  1. Trzymamy kciuki za ten dobry nastrój. Stasiek też czasami wpada w taki płacz "o wszystko i o nic". Taki już urok tych dzidzioli.

    OdpowiedzUsuń
  2. ojej... to miałaś istny armagedon.... podziwiam Cię. A słowo na "ch" było, według mojej skromnej opinii bardzo delikatnym rozładowaniem całodziennego stresu i nerwów... pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam szczerze, że poza słowem na "ch" posunęłam się jeszcze, zupełnie bez zastanowienia, do głośnego porównania fryzury pogodynki z telewizji do szczotki do kibla. Wstyd mi. I dlatego publicznie się kajam.

      Usuń
  3. Jak ja sobrze znam taki scenariusz! I przekleństwo na koniec, szczególnie gdy mi ruga Połowa wypaliła "a co ty właściwie robiłaś cały dzień?" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja Druga Połowa nie odważyła albo nie zdążyła się odezwać. Zrugał mnie jedynie wzrokiem. Na co usłyszał: "Ty mnie nie oceniaj, Ciebie tu nie było przez cały dzień!".

      Usuń
  4. A myślałam że starsze dzieci nie mają takich dni... życie w nieświadomości właśnie legło. Ehhh. A tak w ogóle to wcale nie dziwi wybuch złości Matki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja myślałam, że moje dziecko jeszcze nie zalicza się do starszych... tym razem moje życie w nieświadomości właśnie legło ;-)

      Usuń
  5. Oj kochana...you make my..night...dziękuje za banana w ustach...
    mogłabym cię uściskać..takie mi to..bliskie..hehe...pzdr Gosia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ściskaj, kochana. Byle nie za mocno. Egoistycznie cieszę się, że nie tylko mi bliskie jest to co powyżej napisane. Od razu lżej na duszy.

      Usuń
  6. matko lustrzane odbicie dzisiejszego dnia u mnie...chce zebys byla moja sasiadka!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w życiu!!! Ja dziś regenerowałam się psychicznie po wczorajszym dniu. Miałabym zamiast tego słuchać krzyków zza ściany?
      Chociaż z drugiej strony... można postawić "bliźniaka". I w takie dni jak te wywalić chłopaków do ogrodu, niech sami się sobą zajmą, swój swego zrozumie, i w tym czasie razem kawki spijać... Jak dobrze mieć sąsiada ;-)

      Usuń
  7. Dlatego ja się cieszę, że poszłam do roboty. Bunt i wieczne marudztwo jeszcze-nie-dwulatka na podobnym poziomie, ale jestem na 100% pewna, ze w żłobku takich hec nie odstawia. Wystarczy, ze wrócimy do domu.
    Jak siedziałam z dzieciem w domu to przekleństwa zazwyczaj w głowie, ale raz czy dwa jakaś słyszalna k..wa poleciała pod nosem. Ale to przecież ludzkie. Nie ma się co dobijać, jakoś odreagować trzeba ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z reguły nie narzekam na siedzenie w domu. Bunt i wieczne marudztwo nie są też codziennością. Ale gdy zdarza się taki dzień jak wczoraj... nie ma to jak wyżyć się i oczyścić na blogu ;-)

      Usuń
  8. jakie to życiowe :)) zwłaszcza ta lista z jakiego powodu dziecko płacze:) normalnie jak w domu;)

    OdpowiedzUsuń