czwartek, 24 kwietnia 2014

Strach się bać

Jak zwykle. Tyle sobie Matka obiecywała. Tyle obiecywała... Taka niby świadoma. Taka przewidująca. Taka mocna w gębie. "Ja na pewno nie będę własnych fobii i lęków przekazywała swojemu dziecku". Phi, dobre sobie. Gadaj zdrów.

No już nie miał kiedy ten pająk wleźć do domu. No nie miał kiedy.

Mieszkanie w pięknych okolicznościach przyrody ma swoje wady i zalety. Tak jak i mieszkanie gdziekolwiek. Piękne okoliczności przyrody w postaci Wisły jak Oka szerokiej niesie ze sobą zalety na przykład takie jak fauna i flora na wyciągnięcie ręki. Ale fauna i flora niestety nie niosą ze sobą tylko zalet. Owszem, fajnie tak sobie spojrzeć przez szybę i kaczkę zobaczyć. Czy jakieś inne ptactwo. Fajnie, że pół miasta wali w te okolice na spacery. Głównie na spacery z psami. Fajnie, bo jak Matce brakuje argumentów zawsze może zawołać: "Zobacz, Synuś, jaki super piesek za oknem!" i niewygodny temat się urywa. Ale niefajnie, bo fauna to też robactwo. Robactwo, które nad rzeką panoszy się bardziej niż nie nad rzeką. Wszystkiego jakby więcej i jakby bardziej dorodne. A najbardziej dorodne to są pająki. Brrr.

Matka nie żeby jakoś tak szczególnie panikowała na widok małego pajączka. Bez przesady. Nie lubi po prostu i już. Ale na widok tego, co często-gęsto przesiaduje na jej oknach potrafi spanikować. Bo są to pająki grozę budzące, wielkie, czarne i włochate. Takie, że bleee. A nawet grrrr. Od razu przypominają się wszystkie horrory w dzieciństwie obejrzane... Znikoma kontrola rodzicielska w zakresie poznawanych przez małą Matkę dzieł kinematografii światowej o wątpliwym poziomie fabuły, zaowocowała u niej fobią do pszczół, włochatych pająków i gremlinów. Ale obiecała sobie, że nie przerzuci tych lęków na swoje potomstwo.
Od początku dzielna była. Pszczoły łapała do słoika i wypuszczała na wolność. "Bo wiesz, Synku, pszczółki są bardzo pożyteczne, zapylają kwiatki i robią miód". Nawet nad osami się litowała, a niech im tam będzie. Na widok pająka wcale nie piszczała. "Nie wolno zabijać pajączków, bo... bo będzie padał deszcz". Inne robactwo też przeganiała na najróżniejsze sposoby. Poza rybikami z łazienki - z tymi rozprawia się krwawo - dziadostwo cholerne nie wiadomo skąd się pojawia.

Mimo wszystko, kilka dni temu, Syn stwierdził, że on to te całe robaki nie bardzo... Zwłaszcza w domu. Na dworze to proszę bardzo. Ślimakiem rzuci, biedronkę złapie... Ale robaczek typu muszka owocówka na szybie jawi mu się niczym krwiożerczy potwór. A Matka ma za zadanie potwora się pozbyć, niczym dzielny Szewczyk Dratewka czy inny bohaterski bohater. Natychmiast.
Nieważne z której strony szyby takie monstrum przysiądzie. Nie ma prawa siedzieć. Nie ma prawa pokazywać się Pierworodnemu. Matka tłumaczy, zachęca do przyjrzenia się bliżej, zapewnia że zaraz wypuści, że krzywdy nikt nikomu nie zrobi... choć w rzeczywistości te "monstra" w miazgę się obracają, gdy tylko chce się je przegonić, nie mówiąc już o złapaniu. Nie ważne. Nie mają prawa i już. Więc Matka jak ten bohaterski bohater i już nie ma robaków mogących zakłócać spokój.

Nawet efekty zaczęła Matka widzieć. Już nie kazał Syn rolet opuszczać na okno, by nie widzieć tych bestii czających się za szybą. Już dawał sobie wytłumaczyć, że maleńka muszka krzywdy nie zrobi, że zaraz odleci, że pajączek jest pożyteczny i taką piękną sieć tworzy, że nie trzeba bać się robaczków...

No i nie miał kiedy ten pająk do domu wleźć. No już nie miał kiedy.

Akurat Matka na ręce wzięła zmęczonego Syna. Z sypialni razem wyszli, bo przecież Pierworodny buziaka na dobranoc nie dał Babci, jakże to tak, Babcia nie zaśnie...
Idą i wzrok Matki padł na otwartą łazienkę, dokładniej to na podłogę w tejże łazience.
I omal Matka nie padła.
I drzeć się zaczęła.
Żeby ktoś coś z tym!
I Ojciec się poderwał, widząc co się święci.
I zamknął się z tym w łazience.

O boże, boże, boże, a jak to jadowite? Wielkie przecież takie. Omal pod pralkę nie wlazło.
Bydlę takie.
Z daleka Matka widziała, ale na bank źle mu z oczu patrzyło.
Żeby tylko Ojca nie dziabnęło. Życie samotnej matki to nie bułka z masłem.
A Ojciec bez kapci na dokładkę. Czemu on, do cholery, zawsze bez kapci łazi?!?
A jak wlazło pod pralkę? Matka do łazienki nie wlezie.

"No co Ty, Synek? Mama tylko żartowała. Wcale się nie bałam. Przecież ja się nie boję pająków. Pająków nie trzeba się bać, bo pająki są fajne, mówię Ci. Przepraszam, że Cię wystraszyłam. Ale to tylko taki żart był. Wiem, głupi, już nie będę, obiecuję."

Wylazł Ojciec. Pełen triumfu.
A Syn z trwogą patrzy na okno. W ten róg, w którym ostatnio pająka widział. I roletę każe opuszczać. Bo pajęczyna.


Już nawet swobodnie nie można sobie paniki wszcząć.

7 komentarzy:

  1. Oj też nienawidzę pająków i wszelkiego robactwa... Rybiki w łazience miażdżone kapciem - też nie mam pojęcia skąd to cholerstwo się bierze. Ale wracając do wielkości pająków... Mieszkając w Polsce nienawidziłam dziadów, teraz mieszkam w Anglii i niestety przez tą ich pogodę i beznadziejne budownictwo pająków jest cała masa i to takich wielkich włochatych. Kiedyś dawno temu po powrocie z pracy dojrzałam wielkiego dziada na schodach. Wyobraź sobie schodek i ta jego pionowa ścianka. Schody takie standardowe. A dziad miał nogi rozcapierzone tak na połowę wysokości schodka... Uciekłam jak najdalej się dało i zamknęłam się w pokoju do czasu aż współlokator wrócił z pracy i się z nim rozprawił. Na szczęście poczekał grzecznie aż ktoś go sprzątnie bo jakby gdzieś uciekł to pewnie pakowałabym torby i szukała jakiegoś noclegu. Pająki tutaj są wielkie i obrzydliwe i wyłażą wszędzie. Aż mi ciarki po plecach przeszły. Nie lubię i nigdy nie polubię. Chociaż będę się starała nie przekazywać moich fobii na syna. A fobię mam od dzieciństwa jak mój młodszy brat ubóstwiał te długonogie i nimi we mnie rzucał... A czasem mu się tylko nóżka ruszająca w ręce została bo pająk się urwał, ale noga dalej się wyginała. Brrr. No to kolorowych snów teraz ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam z zapartym tchem, bo też się boję, że mi się coś takiego przydarzy...

    OdpowiedzUsuń
  3. To ode mnie bohaterstwa na podobnym poziomie wymaga bliskie spotkanie z czymś, co się rusza i ma długi cieniutki i obrzydliwie goły ogonek. Nie ważne czy to to polne, piwniczne, czy udomowione. I wolałabym już, żeby moje panny podzielały moją fobię, bo od kiedy zorientowały się te bezlitosne bestie, że mamusię malutkim chomiczkiem można postraszyć, to przy każdej okazji, gdy dorwą takowa gadzinę z gołym ogonkiem, przynoszą matce i z niewinnymi minami pytają: mamusiu może pogłaszczesz, zobacz jaki słodki...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja nie wrzeszczę. Mam milczący stan przedzawałowy, z którym radzę sobie tak, że łapię jakiekolwiek mordercze narzędzie i robal/pająk zmienia się w czarną plamę na podłodze...

    OdpowiedzUsuń
  5. Odnośnie pająków :
    http://szafaskrajnej.blogspot.com/2013/08/druga-w-nocy.html
    ja nawet kapciem nie dotknę...brrr

    OdpowiedzUsuń
  6. hahhaha ja nie krzyczę tylko wołam męza i wymachuję rękoma jak bym migowy język znała :) ale on wie o co kaman :P ..i zawsze się nabija że taka duża baba takiego pełzaka się boi :P

    OdpowiedzUsuń