To Matka czyta Pierworodnemu o Pomelo, który zakochał się w jedenastej rzodkiewce w czwartym rzędzie i nic z tego nie wynika. Czyta o Paddingtonie i Kubusiu Puchatku, gdzie ciągle jak nie miód to marmoladę wpierniczają, więc jak to się ma mieć do kształtowania zdrowych nawyków żywieniowych? Czyta "Zezię i Gilera", gdzie nie ma za grosz akcji i nie ma ani jednej przygody. Czyta o Koszmarnym Karolku, co nie niesie za sobą żadnego morału i pozytywnego przekazu poza "bądź wredny i koszmarny, i tak Ci się upiecze". A kiedy kończą się już książki na półce i trzeba czekać na świeżą dostawę aż do Świąt... sięga bez przekonania po jakąś starą, szaro-burą księgę, którą niby z dzieciństwa pamięta... ale o czym była ani trochę.
- Hmm... "Bajarka opowiada"? Pewnie będzie dobre do czytania na dobranoc.
Otwiera Matka książkę na pierwszej stronie a tam kartka z jej rysunkiem z lat szczenięcych.
- Cholera, co to? Wygląda w sumie na czasie. Coś jakby... zając w przebraniu Świętego Mikołaja(?), tylko uszy ma chyba pod czapką. Bo to chyba czapka. A słoneczko jakie ładne, nawet rzęsy ma. I motylek. Tylko ten zając dziwny. Pękaty jakiś taki.
Mimo to wzruszyła się Matka. To jedyny rysunek jaki ma z dzieciństwa. A pamięta, że bardzo lubiła wszelkie zabawy plastyczne. I rysunków produkowała na tony. Niestety, Matka Matki nie zachowała żadnej laurki ani niczego w tym stylu. Matka Matki ma tendencję do chomikowania najróżniejszych rzeczy, chowania ich tak, że sama nie może znaleźć, wypominania przez lata, że bez jej wiedzy wyrzuciło się na przykład coś tak cennego i przydatnego jak kryształowa popielniczka, której nie cierpiała i która od lat siedmiu schowana była w komórce, gdzie trzymało się też narzędzia, węgiel, zaprawy na zimę, sto kilo kurzu i cały bajzel z mieszkania... no ale przecież była cenna... Matka Matki lubi zachowywać pamiątki, ale od czasu do czasu rzuca się na porządki w papierach, dokumentach i takich pamiątkach i wyrzuca pewne rzeczy nie konsultując tego z nikim. Wyrzuca na przykład owe laurki. A zachowuje w to miejsce instrukcję obsługi dwudziestoparoletniego kolorowego telewizora (To ważne, że kolorowego. Bo to był pierwszy kolorowy telewizor w domu Matki.) albo kopie PIT-ów z początku lat 90-tych.
W każdym razie znaleziony rysunek zachęcił Matkę do bliższego przyjrzeniu się książce. Otworzyła jakiś rozdział na chybił trafił.
- "Skąd się wzięła wódka na świecie?". No! Kiedyś to pisali edukacyjne bajki dla dzieci. Synuś, czas na porządną literaturę. Nauczysz się czegoś.
I masz Ci los... zasnął nim Matka doczytała do końca. Nadal nie wie skąd się wzięła. Ale podobno diabeł miał z tym wiele wspólnego.
Kiedyś to były bajki dla dzieci.
A Matka, głupia, już dwa razy czytała o tym, jak to Paddington zakupy robi. Phi.
Ja to czasem pytam męża: Skąd się wzięła wódka w lodówce?
OdpowiedzUsuńZawsze to lepiej niż: Gdzie się podziała wódka z lodówki? ;-)
Usuńoch usmialam sie z tych dwoch komci ;)
UsuńTo ja niedawno też znalazłam swoją książeczkę z dzieciństwa "Marceli szpak dziwi się światu" a tam Marceli i jego kumpel zając idą do borsuka Mariusza i piją piwko, po czym komentują "Ech piwko"
OdpowiedzUsuńHa ha, klasa bajki! Też mam całe zbiory takich z dzieciństwa, aż się dziwię, że po niektórych mogłam spać, bo wódka to pikuś w sumie, ale kupa śmierci też była wraz z wymownymi rysunkami ;)
OdpowiedzUsuń