czwartek, 25 lipca 2013

Co piaskownica to obyczaj

Od czasu do czasu Matka z Synem chodzą do piaskownicy. Choć osiedle, na którym mieszkają nie jest dużym, raczej jednym z mniejszych w mieście, to do tej pory Matka naliczyła już na nim 8 piaskownic. (I przy okazji żadnego placu zabaw). Choć wybór ogromny, decyzja o wybraniu tej jednej jedynej była prosta, bo podyktowana pobudką tak trywialną jaką może być tylko odległość. Przy samodzielnie tuptającym roczniaku odległość ma kolosalne znaczenie. Z ulgą przyjmuje więc Matka fakt, że najbliższa piaskownica znajduje się za blokiem obok. Chociaż i tak czasem wydaje się to za daleko - głównie dlatego, że po drodze trzeba minąć ok. 18755136 kamyczków - najróżniejszej wielkości, kształtu, koloru, faktury, a każdy chciałoby się podnieść, obejrzeć, przełożyć, schować, pokazać mamusi i może jeszcze posmakować.
Ale prędzej czy później, zwykle raczej później, dochodzi się do tej piaskownicy. Bywa się w niej regularnie. Poznaje się inne dzieci i ich rodziców, którzy również bywają tam regularnie. I wydaje się, że skoro poznało się zasady panujące w tej piaskownicy, to można już z dzieckiem w ciemno iść w każdą jedną górkę piasku, byle tylko było wiaderko, grabki i może jeszcze rówieśnik do towarzystwa. Nic bardziej mylnego. Okazuje się, że w KAŻDEJ piaskownicy panują odrębne reguły. Lepiej znać je zawczasu  i szybko się przystosować, bo bycie zaskoczonym znienacka może okazać się zgubne w skutkach.
Matka nie zdawała sobie sprawy z tego, ile szczęścia miała trafiając od razu do TEJ piaskownicy. Gdzie każdy przynosi swoje zabawki, ale zwykle, po zapytaniu i wspólnym uzgodnieniu sprawy, dzieci chętnie się nimi wymieniają. Gdzie kłótnie, owszem, zdarzają się, jak to wśród dzieci, ale szybko zostają zażegnane i potraktowane śmiechem. Gdzie szanuje się zabawę innych dzieci i nie pozwala na psoty i złośliwości. Mimo tego wszystkiego łatwo nie jest, bo i dzieci i rodzice trafiają się różni. Ojciec Pierworodnego zawsze po tym, gdy okazjonalnie uda mu się wybrać z rodziną do piasku, wyprawę kwituje słowami: "Szacun Żona, że ty to wszystko ogarniasz". Matka podbudowana takim komplementem uznała, że skoro tu daje sobie radę to poradzi też sobie w większej piaskownicy w innej części osiedla. I w dzień, w którym ta przydomowa nie zapewniała Pierworodnemu towarzystwa do zabaw, zabrała Matka Syna do piaskownicy bardziej odległej i zarazem bardziej uczęszczanej (Już samo dojście tam było męczące). Matka przyzwyczajona do tego, że gdy maluchy bawią się w piasku rodzice siedzą wokół na ławkach lub brzegach piaskownicy i kontrolują, choć jednym okiem, sytuację, mocno zdziwiła się, że była jedyną taką matką - nie licząc bardzo młodziutkiej mamy dwulatka, która i tak siedziała tyłem i zajęta była rozmowami z przewijającymi się koleżankami albo sms-owaniem, pozostali opiekunowie rozsiani byli gdzieś znacznie dalej. Większość dzieci, z którymi Pierworodny (jak zwykle najmłodszy w towarzystwie) miał do czynienia, miała Matka ochotę wysłać na karnego jeżyka albo przełożyć przez kolano. Od dziecka, które bawiło się foremkami Pierworodnego usłyszała Matka, że jej Syn jest głupi. Dlaczego? Bo nie chciał zjeść babki z piasku, którą mu podsuwano. Od chłopaka, który bawił się samochodem Pierworodnego wciąż słyszało się: "Ale ja chcę się tym pobawić" - wypowiadane jak mantrę przez zaciśnięte z frustracji zęby. A oznaczało to ni mniej, ni więcej, tylko: "Nie ruszać, bo będzie dym!". I tak, Pierworodny nie mógł nawet dotknąć swojego samochodu, co oczywiście i tak notorycznie robił. Ostatecznie dzieciak wpadł w histerię, gdy Matka zdecydowała się wracać do domu i pakować zabawki, bo przecież "on chciał się tym pobawić". Filmy typu "Omen" przypomniały się Matce. Wykończona, stwierdziła, że nigdy więcej. Dość ma już odmiany. I nie rusza się ze swojej piaskownicy, choćby wiało nudą na kilometr. Tym bardziej, że ktoś im jeszcze łopatkę tam zaiwanił.
Ale nic to. Rozmawiała Matka ze swoją Koleżanką, która z racji bycia mamą dwulatki i drugiej córki w drodze, też często w piaskownicy bywa. Na jej osiedlu sprawa przedstawia się jeszcze inaczej. Mąż Koleżanki już dawno oświadczył, że jest to świat, który rządzi się własnymi prawami, dżungla, której on nie jest w stanie opanować i w związku z tym nie zamierza tam bywać. W piaskownicy pod blokiem Koleżanki panuje zasada: co w piasku i jego okolicy się znajdzie - jest wspólne. Brakuje pojęcia własności (czy się to komuś podoba czy nie) i nawet, gdy nie zdąży się rozpakować wszystkich zabawek swojego podopiecznego, inne dzieciaki w mgnieniu oka robią to za rodzica nim ten się spostrzeże. Jednak najbardziej w opowieści Koleżanki zaskoczyło Matkę to, że dzieci nie tylko do cudzych zabawek roszczą sobie prawa. Jakoś nigdy nie przyszło Matce do głowy zabierać do piasku jedzenia. Bo po co? Ręce brudne i w ogóle... tyle piachu do przekopania, że czasu nie ma na głupoty. Biorą tylko ze sobą wodę do picia. I chyba pozostali rodzice też tak robią, nie zwracała Matka uwagi. Nie chciałaby, aby Pierworodny patrzył z rozżaleniem jak inne dziecko zajada się słodkościami, tym bardziej że większości mu nie wolno ze względu na bezmleczną dietę. Ale też głupio by się czuła, gdyby karmiła Syna a inne dzieci miałyby na nich patrzeć. Koleżanka natomiast za każdym razem zestresowana idzie do piaskownicy, zastanawiając się czy aby na pewno wystarczy jej tego dnia ciastek. Bo gdy tylko powie: "Córeczko (tu pada konkretne imię jej córki), otrzep rączki, dostaniesz ciasteczko", w jednej chwili podnoszą się wszystkie dzieci i równo otrzepują rączki a potem już tylko ustawiają się grzecznie i bez słowa w kolejce po ciasteczka. Nikt się nie przepycha i nie kłóci, bo wszyscy uznają za oczywistą oczywistość, że zaraz każdy dostanie po ciasteczku.
Poza tym coraz częściej jeszcze słyszy Matka o piaskownicach w innych miastach, gdzie zabawki są na wyposażeniu, nikt ich nie kradnie, ani nie dewastuje. I nie trzeba nosić ze sobą torby pełnej gratów - a wszystkie zabawki interesują dziecko, bo przecież nie są jego tylko cudze, a to podstawowa zaleta każdej jednej zabawki, choćby była największym badziewiem.
Ciekawa jest ta różnorodność zwyczajów. Wchodząc do piaskownicy nigdy nie wiesz, co cię w niej czeka.

1 komentarz:

  1. Ja mam 3 latka a drugi jest młodszy od Twojego o 3 dni :) U nas w piaskownicach dzieci najchętniej bawią się zabawkami innego dziecka ale rodzice przeważnie nad nimi czuwają. Ja zawsze zabieram sporo zabawek bo wtedy dzieciaki się wymieniają. Wiadomo są zatargi ale szybko mijają.

    OdpowiedzUsuń