środa, 30 października 2013

Godzina pięćdziesiąt

Matka Wyluzuj! kontra Syn Pierworodny
1:0

Walka była niezwykle ciężka. Tym bardziej trudny był jej przebieg, że starcie rozpoczęło się bez wcześniejszego przygotowania i ostrzeżenia. Wynik do samego końca pozostawał tajemnicą.

Mistrzowski wręcz pokaz siły i determinacji z obu stron. Wytoczono najcięższe działa a każdy do upadłego bronił swoich okopów.

Matka wciąż nie może uwierzyć, że dała radę. Że nie skapitulowała, nie wywiesiła białej flagi i nie uległa. Nie wie skąd wzięła w sobie tyle stanowczości i niezłomności. Wreszcie jej upór na coś się przydał.

1 godzinę i 50 minut - tyle mniej więcej trwał pierwszy poważny pojedynek między Matką i Synem, bój o dominację, pokazanie kto wytrwa dłużej, kto ma rację, kto postawi na swoim, rozgrywka o to kto kogo zamierza wychować. W skrócie: walka o to kto podniesie klamerki,

Zaczęło się niewinnie. I jak to zwykle z wojnami bywa punktem zapalnym była bzdura i głupota. Syn bardzo chciał zdejmować klamerki z suszarki stojącej w pokoju. Sęk w tym, że klamerki przytrzymywały wilgotne jeszcze pranie. Aby wilk był syty i owca cała, Matka wyjęła z szafy koszyk z pozostałymi spinaczami - jedną z ulubionych zabawek Pierworodnego. Bawił się tymi klamerkami jak zwykle, przekładał sobie z jednego pojemnika do drugiego, wysypywał, układał itd. Gdy już mu się znudziły, poskładał je z powrotem do koszyka i postawił koszyk na kanapie. Sam też na nią wskoczył i zajął się przeglądaniem gazet. Matka w tym czasie, pochłonięta domowymi obowiązkami, co jakiś czas zerkała na Syna, zagadywała, sprawdzała co robi. W pewnym momencie, gdy spojrzała na Pierworodnego zauważyła jak ten z premedytacją kopie w koszyk z klamerkami, które następnie rozsypują się z łoskotem po podłodze.
Takie zachowanie Syna jest prawdziwą zmorą, gdy mieszka się w wieżowcu, w którym każdy głośniejszy dźwięk niesie się z pozdrowieniami do sąsiadów. Fakt, klamerki nie były niczym poważnym, ale zwykle z kanapy lecą drewniane klocki i samochody oraz ciężkie zabawki grające, a Pierworodny doskonale wie, że nie wolno mu tego robić.
Podnieś klamerki - powiedziała Matka dość spokojnie, ale zdecydowanie. Syn zaczął udawać, że nie wie o co chodzi, że polecenie Matki nie jest skierowane do niego i wpatrywał się z uporem w przypadkową stronę czasopisma leżącego obok niego.
Podnieś klamerki - powtórzyła. Nic. Zaczęła powtarzać to zdanie wielokrotnie i do znudzenia, cały czas z tym samym efektem - Syn zachowywał się jakby jej słowa miały trafić do kogoś siedzącego za nim, choć w domu byli tylko we dwójkę.
Wtedy Matka postanowiła, że nie odpuści.
Atmosfera się zagęszczała. Na początek Matka skonfiskowała Synowi gazety i zabawki, które miał rozłożone na kanapie. Była przekonana, że to wystarczy. Nie tym razem. Pierworodny się zawziął. Im dłużej Matka powtarzała Podnieś klamerki, tym w większą frustrację wpadał Syn. W końcu się rozpłakał.

Płakał. Płakał. Płakał.
Płakał tak przez godzinę.

Najtrudniej było przetrwać czas po pierwszych 30 minutach. Bo skoro potrafi tak długo zmuszać się do płaczu to ile jeszcze może to trwać? Po 45 minutach nieustannego ryku Matka zastanawiała się czy ktoś z życzliwych sąsiadów nie wezwał już odpowiednich służb (akurat 2 dni wcześniej słyszała historię, jak to w rodzinie miał miejsce podobny przypadek, gdy ktoś zaniepokojony powtarzającymi się histeriami dziecka zadzwonił po policję). Mimo to z uporem powtarzała Podnieś klamerki. Czasem zamieniając tę frazę na Pozbieraj klamerki bądź, dla odmiany i z potrzeby chwili, na Teraz nie będziemy się tulić. Przytulimy się, kiedy pozbierasz klamerki.
Po godzinie Pierworodny zmienił taktykę. W jednej chwili przestał płakać, zabiegać o to, żeby go wziąć na ręce, wymyślać żeby mu zmienić pampersa, posadzić go na nocnik, obrać jabłko itd. Nagle się rozchmurzył i zaczął zachowywać jakby sprawy nie było. Przechadzał się po mieszkaniu, sprawdzał co robi Matka, bawił się tym, co akurat wpadło mu w ręce. Z tą tylko różnicą, że omijał szerokim łukiem rozsypane na podłodze spinacze. Nie jest to normalne zachowanie Syna, który zwykle klamerkom nie przepuści i jak tylko spotka jakąś na swojej drodze musi, po prostu musi, pobawić się nią.
Tak minęło kolejne pół godziny. Matka wciąż konsekwentnie powtarzała Podnieś klamerki, Syn konsekwentnie ją ignorował.
Ostatnie 20 minut, kiedy już oboje byli wyczerpani całą sytuacją i trwaniem w impasie, upłynęło naprzemiennie na płakaniu Syna i zachowywaniu się jakby nigdy nic. Matce już plątał się język, gdy miała po raz kolejny powiedzieć to swoje Podnieś klamerki, więc nieco obniżyła częstotliwość. Ogólna średnia ilość powtórzeń i tak pozostawała niezła, szacunkowo to będzie jakiś 200 - 250 razy w ciągu tej godziny i 50 minut.
Przez cały czas Matka starała się nie przerywać prac domowych, które miała do wykonania (tylko odkurzanie sobie odpuściła ze względu na wiadomą przeszkodę leżącą na podłodze). Pod koniec starcia, choć oczywiście wtedy jeszcze nie wiadomo było, że to koniec, ignorując Syna zabrała się za mycie naczyń. Ten stanął na kanapie i obserwował co robi Matka. Próbował jeszcze popłakać, ale stwierdził, że już mu się nie chce zmuszać, więc tylko stał i się przyglądał, podczas gdy Matka w milczeniu myła garnek.
Nagle, jakby nigdy nic, rozległ się dźwięk klamerek wrzucanych do plastikowego koszyczka.
Matka z całych sił starała się nie patrzeć jak Syn w skupieniu podnosi po jednej klamerce i robi to, co powinien prawie 2 godziny wcześniej.
Gdy skończył, przytulili się z ulgą, że już po wszystkim i do końca dnia zachowywali tak, jakby nic się nie wydarzyło. Syn był dzieckiem idealnym i chyba nie żywi do Matki urazy. Zaś Matka jeszcze przez kilka godzin regenerowała siły po tym pojedynku.

Co się właściwie wydarzyło? Dlaczego dziś, dlaczego o te durne klamerki wybuchła taka afera? Przecież nie raz już wpadał w histerię i zwykle kryzys zostawał zażegnany w ciągu kilku minut, a najczęściej nawet nie trwał dłużej niż jedną minutę. Czym ta sytuacja różniła się od każdej innej?
Otóż zwykle złość Syna rośnie do niewyobrażalnych rozmiarów dlatego, że to on czegoś chce - jabłka tuż przed obiadem, uderzać zabawką w szybę, chlapać wodą z umywalki po całej łazience, iść pieszo zamiast jechać wózkiem, zostać na dworze, gdy czas wracać do domu. Tym razem to Matka czegoś od niego chciała. I okazało się, że gdy sytuacja się odwróci, Syn Pierworodny potrafi być niemal tak samo nieustępliwy jak Matka.

Czyżby to miał być dopiero początek?

14 komentarzy:

  1. nic tylko pogratulować tego 1:0 :))
    ja niestety poległam poprzedniej nocy chyba z 0:4 :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko, spoko, ja w nocy nawet nie podejmuję rzuconej rękawicy. Każdą walkę oddaję walkowerem ;-)

      Usuń
  2. No brawo! Ja się boję swojej córki;) Nigdy nie wiem o co będzie dym:) Np. koniecznie mam jej założyć na nogi buciki Barbie! I ni huhu nie wytłumaczysz, że się nie da:)))
    Poświętuj zwycięstwo, ale szykuj się do kolejnej bitwy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wezmę sobie tę radę do serca :)

      A bucik Barbie spróbuj założyć jej na najmniejszy palec, może ją to zadowoli albo chociaż rozśmieszy ;-)

      Usuń
  3. Na pewno nie było łatwo..ale udało się.:).My na razie tak walczymy
    z zasypianiem..i jest mi mega ciężko..dlatego tata przejął pałeczkę..:)..
    Cały czas nie mogę nie nadziwić skąd taki mały człowieczek może mieć tyle siły..by postawić na swoim!;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooojj, cały temat spania i wszystkie związane z tym aspekty to temat na zupełnie inną notkę :)

      Usuń
  4. Jezu. To ja chyba rzeczywiście chowam moje dziecko bezstresowo, bo wolno jej się bawić spinaczami i wywalać na podłogę (klocki i makaron z szafki jak znajdzie takoż), co mnie obchodzą sąsiedzi (sąsiad z dołu piłował kilka tygodni gres na balkonie, obiecałam mu dozgonną wdzięczność i korzystam z dziecka jak umiem). Spinacze do bielizny Kluska rwała z prania całe wakacje, nie przyszło mi do głowy na nią podniesc nawet głosu. Ot zapinałam je z powrotem. Naprawdę warto sobie szarpać nerwy? Ale serio, serio?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ja ani razu nie podniosłam głosu. Byłam tylko zdecydowana i pewna tego co mówię. Pierworodny również może bawić się klamerkami i wyrzucać je na podłogę, robi to niemal codziennie, a także "pomaga mi" przy wieszaniu i zdejmowaniu prania, nie robię mu nawet wyrzutów, gdy wywala mi mokre rzeczy na podłogę by samemu wejść do miski. Tym razem chodziło o mokre jasne pranie i podłogę, która jak z tekstu wynika, wymagała odkurzania. Jemu zależało na klamerkach, nie praniu, więc klamerki dostał. Może bawić się czym chce o ile nie mam obaw, że zrobi sobie krzywdę lub zniszczyć coś wartościowego. Jednak nie może zabawek kopać, niszczyć z premedytacją i rzucać z wysokości tylko po to by zobaczyć jak się roztrzaskują. Ot, taka strasznie zasadnicza jestem.
      Z kolei sąsiadów nie mamy jakoś nad wyraz uciążliwych, to raczej my za takich uchodzimy, jednak nigdy nie przyszło mi do głowy by robić im coś na złość.
      Czy warto szarpać nerwy? Wydaje mi się, że postąpiłam w tej sytuacji tak by wszyscy wyszli z tego jak najbardziej obronną ręką a moje nerwy pozostały w jak najlepszym stanie. Jak w takim razie Ty egzekwujesz w domu przestrzeganie ustalonych zasad?

      Usuń
  5. Gratulacje...ja jestem miętka...i nie wychowawcza...podczas zasypiania wiadomo kto jest u nas górą...ehhh...cierpliwie czekamy aż zacznie sama zasypiać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak już wyżej pisałam, spanie to zupełnie inna historia ;-)

      Głowa do góry! Nie Ty jedna.

      Usuń
  6. książkowo? to chyba dopiero początek. życzę Ci, by Młody nie był zbyt książkowy, bo jeśli tak, to intensywny okres przed Wami...

    OdpowiedzUsuń
  7. Gratulacje! U nas też burze i nawałnice z gwałtownymi opadami... Trzymaj się dzielnie! Jeszcze z 15 takich akcji i Pierworodny powinien skapitulować! Wiki po dwóch tygodniach przyjęła wreszcie do wiadomości, że zabiorę jej KAŻDĄ zabawkę, którą we mnie wjedzie. Teraz sprawdza, czy również każdą, którą będzie rzucać pod stół w kuchni.

    OdpowiedzUsuń