Pierworodny zgubił szczoteczkę do mycia zębów.
Zgubił ją podczas mycia zębów.
Matka nie sądziła, że się da. A jednak.
Szczotkę wcięło tak skutecznie, że Matka podejrzewała już nawet (i to publicznie, pisząc na Facebooku) istnienie w swoim domu czarnej dziury dematerializującej drobne przedmioty albo posiadanie sublokatorów w postaci złodziejskich krasnoludków, co to zamiast, jak na przyzwoite krasnoludki przystało, wziąć się do sprzątania to Matce dobytek z chałupy wynoszą.
Szczotki szukano wszędzie. Analizowano tok myślenia Syna Pierworodnego i zaglądano do miejsc, o których tylko on mógłby pomyśleć, że idealnie nadają się na wsadzenie tam szczoteczki. Bez skutku. Przepadła.
Następnego dnia kupiono nową. Synowi się spodobała. I to aż za bardzo. Bo nowa szczoteczka ma bajer. Takie nóżki z przyssawkami, dzięki którym może sama stać. I teraz Pierworodny nie chce myć zębów, tylko stoi przy szafce pod umywalką i przysysa do niej i do umywalki szczoteczkę. I tak ją sobie przykleja i odkleja. Przykleja. Odkleja. Przykleja. Odkleja. Przykleja. Odkleja. Przykleja... A za każdym razem jak przyklei to ma ubaw. A za każdym razem, gdy nie uda mu się przykleić to ma Nerwa (tak, Nerwa, przez duże N).
Trzy dni Matka szukała starej szczoteczki. Ambicja nie pozwalała zaprzestania poszukiwań. No bo jak to? Przecież aż takiego syfu w mieszkaniu nie ma żeby zatonęła gdzieś w morzu brudu i śmieci. A poza tym to tylko 32 metry... wielkiego pola do popisu w zabawie "ciepło-zimno" to tu nie ma. Poszukiwania objęły wszystkie pomieszczenia w domu, nawet te, które w momencie zgubienia szczoteczki były dla Pierworodnego niedostępne - ale kto go tam wie, co robi i gdzie kiedy Matka przez 15 sekund odwrócona jest do niego plecami. A wtedy, gdy zginęła szczoteczka Matki przy nim nie było minutę, a możne nawet aż dwie.
Wyjątkowo skrupulatnie przeszukano kanapę w salonie. Bo to na niej najchętniej Syn myje zęby. Ledwie dostaje w łazience szczotkę z pastą i od razu w te pędy na kanapę... Stąd często białe ślady na brązowym obiciu po uśmiechu Pierworodnego wspinającego się na górę. Ojciec pomagał kanapę odstawić. Zdejmowano poduszki, dwukrotnie rozkładano ją, obchodzono dookoła, pięciokrotnie zaglądano z latarką pod... Nic. Szczoteczki nie było. Za to znaleźli stare ciastko, kilka klocków i widelec.
Czwartego dnia, gdy akurat wszyscy domownicy siedząc przy stole jedli śniadanie, Matka spojrzała bezwiednie w stronę kanapy. A obok niej, jakby nigdy nic, dokładnie w miejscu, gdzie kilka razy dziennie, po każdym posiłku, odstawiane jest krzesełko Pierworodnego leżała sobie zaginiona szczoteczka. Tak po prostu. Dokładnie w tym miejscu, które najczęściej pokazywał Pierworodny pytany o to, co zrobił ze szczotką, w tym które Matka na kolanach, z latarką, nie wiadomo już ile razy sprawdzała. Niczym nie przykryta, znikąd nie wystająca, po prostu leżała na podłodze obok kanapy.
I nie wiadomo teraz, czy może czarna dziura wypluła czy krasnoludki podczytują fejsa Matki i oddały, bo stwierdziły, że lepsze to niż syzyfowa praca jaką jest sprzątanie u niej?
Myślę, że Twoja kanapa jednak łyknęła szczoteczkę i się nią zakrztusiła, a potem po prostu wypluła. Nie to co moja - nie odprułabym obszycia z tyłu, nigdy bym nie znalazła w niej pilota od telewizora, ośmiu ołówków i zabawek wszelkiej maści. Kanapy potrafią być bardzo nienażarte. Stąd z nimi żartów nie ma...
OdpowiedzUsuńWciąż nie odnaleźliśmy zaginionego jakiś czas temu smoczka. I choć jestem gotowa zawierzyć tej teorii to jednak kanapy nie rozpruję. Dość się już nacierpiała przy Kocie i Pierworodnym. Pewnie w końcu i tak szlag ją trafi.
UsuńGdy "szlag ją trafi" i zajrzysz do środka... ho! ho! ho! ;-)
OdpowiedzUsuńrodzcielstwo to ciężka praca. sa takie momenty, gdy masz ochotę palnąć sobie w łeb. na przykład z powodu szczoteczki do zębów. mój syn ostatnio chodzi do przedszkola z mikserem w kartonie, zawierającym też dwa rodzaje końcówek. don't ask.
OdpowiedzUsuńTym razem ja parsknęłam :)))))))))
Usuń