sobota, 13 kwietnia 2013

I że Cię nie opuszczę, aż do...liczę do 14

Matka i Ojciec ustalili. Jeżeli kiedyś się rozwiodą to powodem najprawdopodobniej będzie robienie przez Ojca Pierworodnego zakupów spożywczych. Matka wciąż na nowo obiecuje sobie, że nie będzie już więcej wysyłała go samego do sklepu. Jednak co najmniej raz na 2 tygodnie pojawia się sytuacja, w której nie ma innego wyjścia. Matka wtedy stara się opisać każdy możliwy produkt jak najdokładniej, tak żeby Ojciec wziął z półki właśnie ten, który jest jej potrzebny. Mimo to nigdy, ale to NIGDY, nie zdarza się, aby Ojciec kupił wszystko prawidłowo. Przez to Matka, w swojej mikroskopijnej kuchni każdą szafkę, jak również lodówkę, zawaloną ma stosami niepotrzebnych produktów. Gdy np. Ojciec miał kupić ugotowane słodzone mleko skondensowane, czyli tzw. "krówkę", przyniósł nieugotowane, w dodatku niesłodzone, więc dla Matki zupełnie bezużyteczne. Zawsze też pomyli rodzaje śmietany, mimo że mu się wyjaśnia jak tylko się da, myli smaki mleka sojowego, rodzaje płatków musli, chociaż zawsze chodzi o te same itd. Lista jest długa. Kiedy raz jeden, jedyny, w kryzysowej sytuacji został poproszony o kupienie w Rossmannie wkładek higienicznych - wyjaśniła Matka co to jest, jak wygląda, gdzie tego szukać, co ma być napisane - to przyniósł... opakowanie wielkich, grubych, superchłonnych podpasek. Dobrze, że chociaż na właściwy dział trafił, bo mogła jeszcze Matka zostać obdarowana np. pieluchami.

Ostatnio trwał spór o warzywa dla Syna Pierworodnego. Przez zimę Matka kupowała mu po prostu różne mieszanki warzyw mrożonych, czy to na zupę czy tzw. warzywa na patelnię. Wysłała Matka do Biedronki Ojca. Kupił. Jakąś mieszankę warzyw po grecku. Z oliwkami, pieczarkami i paskudną mieszaniną przypraw zawierających też mleko, którego Pierworodnemu nie wolno. Wkurzyła się Matka. Przy kolejnych zakupach znów zleciła Ojcu kupno warzyw. Kazała czytać etykiety i nie brać żadnych warzyw po grecku czy innemu, tylko nasze polskie, normalne. Przyszedł i przyniósł. Dwa opakowania warzyw po włosku. Więc tłumaczy znów Matka wkurzona, że po cholerę płacić dwa razy więcej za warzywa, które utaplane są w jakiś niepotrzebnych świństwach. Nie czytał składu na opakowaniu? Mówi, że czytał i nie było w nim nic czego Synowi i Matce nie wolno jeść. A jak czytał to nie widział tego glutaminianu i innych takich? No nie widział. Grrr. I co to jest ta fasola "Mung"? Że niby Włosi coś takiego jedzą? Wczoraj wreszcie kupił dobrą mieszankę (tylko jakiś miesiąc prób i błędów). Ale na liście zakupów był też czosnek. "A ten czosnek to polski jest? Bo dziwnie wygląda". "Nie, ale innego nie było". "Przecież zawsze mówię (tego dnia Matka nie podkreśliła, fakt, jej błąd), że jak nie będzie polskiego to masz nie kupować!". "Wiem, ale tyle razy już o tym czosnku mówiłaś to kupiłem jaki był żebyś już nie musiała mówić". Męska logika: kupię to czego nie chce żeby nie musiała już mówić, że tego nie chce. Grrr.
Miał też kupić kostki rosołowe (jakoś tak Matka nie może pozbyć się nawyku stosowania ich w kuchni i od czasu do czasu ułatwia sobie nimi gotowanie). Sam z siebie przed wyjściem Ojciec zapytał: "A jakie dokładnie mają być te kostki? Żebym na pewno dobre kupił". "Mają mieć napisane rosół z kury albo bulion drobiowy". Przyszedł i przyniósł. Rosół warzywny. No to się Matka pyta po kiego grzyba się pytał?!
I tak za każdym razem. Matka aż trzęsie się ze złości zawsze, gdy wypakowuje te jego zakupy. A najbardziej frustrujące jest to, że nie dość, że Ojciec Pierworodnego nie widzi w tym problemu, bawi go to rosnące ciśnienie Matki, jej ciskanie gromami z oczu i zaciskanie zębów, aby tylko nie wyrażać się przy dziecku, to w dodatku z każdym rokiem ta jego nieumiejętność robienia zakupów się pogarsza i narasta wręcz lawinowo. Lawinowo też narasta frustracja Matki, która ma problem z wyluzowaniem w takich momentach.
Wczoraj Matka powiedziała wprost:
- Jeżeli kiedyś na liście będzie kilkanaście produktów i wszystkie kupisz źle to się rozwodzimy.
- Dobra, ale to będzie twoja wina.
- Nie, twoja, bo ja ostrzegałam.

Wieczorem Ojciec odbił piłeczkę.
Matka beknęła. No cóż, zdarza się. Przeprosiła.
- Jak bekniesz tak 14 razy to się z tobą rozwiodę.
- Ale pod rząd czy tak w ogóle?
- No niech ci będzie, że pod rząd.
Uff, no to luz.

6 komentarzy:

  1. hehe, też tak mam. I jak robi zakupy na weekend sam, to musimy potem w niedzielę się pizza zamawianą ratować, bo w domu nie ma co jeść :D

    OdpowiedzUsuń
  2. nominowałam Cię do Liebster Blog, zapraszam do zabawy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O Jeżu słodki! No to mnie wkopałaś. Przecież ja nawet chyba tylu blogów nie znam. A tu jeszcze Twój odpada. Trzeba pomyśleć, odpowiedzieć, wymyślić... kupa roboty... postaram się, ale nie obiecuję ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha... ja mam ten sam problem. Choć mój mąż, kupuje pół na pół. Pół dobrych produktów, a pół z listy zawsze spaprze. No cóż, może faktycznie rozwód? ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciebie rozumiem, i wkurw też, w ogóle na całej linii łączę się w bólu. Ale postawa ojca Pierworodnego jest git, wyobrazasz sobie faceta, ktory robi wsytsko zle, ty sie wkurzasz, a on obraza, rozwodzi, kloci, robie wyrzuty, szantazuje i w ogole rzuca tylkiem na wszytskie strony swiata? Bo po prostu brak mu dystansu do siebie? No. Swoje powiedzialam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lata wprawy. Po prostu uodporniliśmy się na siebie. Kiedyś tego dystansu nie było. A przynajmniej nie aż tyle.

      Usuń