poniedziałek, 16 grudnia 2013

Miło było. Ale wszystko co dobre, w końcu idzie w pizdu

Nie było o czym pisać. Wszystko dobrze się układało. Istniała obawa, że blog zmarnieje.
Pomyślała Matka chwilę i stwierdziła: "OK, zaraz przecież będzie rocznica ślubu. Jeden dzień a na pewno tematów będzie co niemiara". Już widziała siebie z frustracją napierniczającą w klawiaturę, o tym, jak Ojciec, choć obiecywał i zapewniał, o rocznicy jednak zapomniał, Babcia w ostatniej chwili zadzwoniła, że coś jej wypadło albo autobus uciekł i sorry Batory albo dojechała na czas, ale Pierworodny nie chciał zasnąć, więc ostatecznie i tak z kina nici. A film, jeśli nawet po pokonaniu wszelkich przeciwności losu udało się obejrzeć, znowu okazał się gówniany.
Ale nieee.
Była rocznica.
Babcia dojechała. Syn zasnął bez żadnego problemu, niemal zaraz po tym, jak przyłożył główkę do poduszki, nawet bajka nie była potrzebna. Ojciec zapłacił ostatnią ratę za samochód dzień wcześniej i mimo to o rocznicy pamiętał. Do kina się nie spóźnili. 20 minut przed czasem byli! Popcorn był świeży*. Film świetny.
Nic po myśli matki-blogerki.
Za to wszystko po myśli Matki.
Miło było. Matka nawet wyszła z tego kina tak nakręcona, że chciała iść jeszcze w miasto, ale sobie odpuściła widząc desperację w oczach Ojca, którego męczyła już wtedy zaraza. Zresztą po analizie ewentualnych punktów clubingu bez żalu większego to uczyniła, bowiem dziwne jest miasto, w którym mieszkają - niby 100 tys. mieszkańców, ale o 23:30 w dzień powszedni z lokali czynny jest tylko jeden McDonald's, jak bum cyk cyk, nic więcej.
W trakcie dwudniowego pobytu Babcia Pierworodnym się zajęła, zatem Matka mogła się "relaksować" myjąc okna na święta, sprzątając zapomniane zakamarki i załatwiając 30 razy więcej spraw niż normalnie w obecności Syna. Mogła też sobie odpuścić zabawę samochodzikami i klockami LEGO (jupi!!!).
I jeszcze Ojciec zrobił coś niesamowicie romantycznego. Wzruszył tym Matkę. I pomyśleć jak nikłe pojęcie o romantyczności miała Matka 9 lat temu. Myślała, że jej szczytem było to jak tańczyli na ulicy do ballady Metallici, którą usłyszeli z czyjegoś okna, albo, że romantyczne były te stokrotki, które co rano dostawała. Phi.
Ojciec coraz bardziej chory, w pracy ma zapierdziel, od rana do wieczora wszystko ustawione co do kwadransa, sprawa za sprawą, spotkanie za spotkaniem. Matka Matki na spacerze z Wnukiem. Matka pojechała tramwajem przez pół miasta do hipermarketu po zakupy. Duże zakupy, w większości to zawartość paczek świątecznych dla pracowników Ojca. Wrócić miała taksówką. Pcha z mozołem wózek po markecie, akurat na dziale dziecięcym sprawdza czy może jakieś body nie są w promocji i nagle słyszy za sobą: "Ależ Pani jest piękna". Odwróciła się z uśmiechem, a co! trzeba znać swoją wartość, niby czemu miałoby to być akurat do tej pani kawałek dalej. Stoi uśmiechnięty Ojciec. W pracy wyskoczyło mu półgodzinne okienko, więc szybko przejechał to samo pół miasta, które wcześniej przejechała Matka i oświadczył, że nie mógł znieść wizji jak z tymi 30 kilogramami zakupów czeka Matka na taksówkę, których zawsze pod marketem brakuje. Pomógł dokończyć zakupy, wpakował je do samochodu i zawiózł Matkę do domu. A sam wrócił szybko do pracy.
Tak, właśnie to Matka uważa za romantyczne.
Że myśli o takich rzeczach nawet, gdy sam nie ma czasu kawy wypić i z gorączką jeździ po całym mieście załatwiając miliony spraw. Że rezygnuje z chwili oddechu na rzecz zakupów, których robić nienawidzi.
A wieczorem jeszcze kwiaty przyniósł, chociaż uzgadniali, że w tym roku kino wystarczy. Ale tym to akurat zreflektował się za Mikołajki ;-)
Miło było.
A potem Babcia wyjechała. Przestało być miło. Pierworodny zdziczał. Ojciec się pochorował na dobre. Matka nie wie w co ręce wsadzić. By zająć się czymś produktywnym i nie udusić własnego dziecka. Ale jak tylko próbuje coś zdziałać zaraz musi przerywać, aby zdjąć Syna z jakiegoś mebla, wyjąć mu z ręki nóż, zamknąć lodówkę, którą właśnie otworzył, złapać w ostatniej chwili coś, co na siebie zrzucił, przytulić po tym jak nie zdążyła złapać tego, co na siebie zrzucił itd.
Pierwszy dzień po wyjeździe Matki Matki śmiało można zaliczyć do jednego z najgorszych w historii macierzyństwa Matki Wyluzuj! A myślała Matka, że już żaden ryk Syna nie jest w stanie jej zaskoczyć. Trochę na własne życzenie Matka zgotowała sobie ten los. Mogła odpuścić. Ale się zawzięła. Przetrzymała każdy atak histerii na prośbę o posprzątanie zabawek, przetrzymała widok niszczycielskiej siły obracającej w niwecz cały porządek jaki wprowadziła podczas wizyty Babci, przetrzymała rzucanie jedzeniem i zabawkami, odpuściła, gdy nie chciał wyjść na spacer. Bawiła się tymi przeklętymi resorakami i klockami na dywanie, bo przecież Babci zawsze chce się z nim bawić, więc teraz Matce nie należy się żadna taryfa ulgowa. Ale gdy zobaczyła jak z premedytacją, mimo zakazów i tłumaczeń, wrzuca smoczek za kanapę, dwa dni po tym jak Matka przy okazji mycia okien odsuwając tę kanapę wyciągnęła zza niej 50 (tak, policzyła) przedmiotów najróżniejszego przeznaczenia oraz około pół kilograma jedzenia wszelakiego, pomyślała: "Ooo nie, mój drogi. Basta. Tę lekcję już sobie zapamiętasz". I zawzięła się Matka podwójnie. "Nie ma smoka. Wrzuciłeś za kanapę. Musisz poradzić sobie bez niego". To już 5 dni. I tylko jakieś 278 razy wypowiedziane "Nie ma smoka. Wrzuciłeś za kanapę". Znów zaczynało być trochę miło. Ale w międzyczasie Ojciec poszedł do lekarza (czyt. nie jest już ani trochę dobrze) i okazało się, że ma jednocześnie zapalenie gardła, zatok i oskrzeli. I wygląda na to, że Pierworodny tak sobie po prostu zrezygnował z drzemek w ciągu dnia. Ot, było 3 godziny spokoju - nie ma.
A dziś wypadła z dawien dawna wyczekiwana wizyta u alergologa, u świetnej pani doktor, którą Matka ostatnio pokochała tak, jak tylko matka może pokochać pediatrę, która to pani doktor miała zrobić Pierworodnemu nowe testy. Jednak od wczoraj katar leje się dziecku z nosa strumieniami, od rana gorączka, testy znów przełożone na styczeń. Kolejne święta bez żadnych frykasów z dodatkiem mleka czy jajka. Podejrzane wydawało się to, że przed wizytą u lekarza Syn nie ma żadnych tradycyjnych obrażeń na ciele, mimo iż odpuszczono mu owijanie w folię bąbelkową w celach profilaktycznych. No to na dwie godziny przed wyjazdem, osłabiony chorobą, grzecznie sprzątając zabawki z podłogi, trzepnął twarzą w posadzkę. I tak, przypadkiem, Matka odkryła, że na krwawiącą wargę, skołatane nerwy i nieszczęście w oczach pomagają ogórki kiszone. Nic innego. W ilości hurtowej. Ileż to dziecko potrafi zjeść ogórków, niezależnie od ich postaci. W dodatku pani doktor orzekła zapalenie gardła, rzecz jasna przepisała jeden, drugi, trzeci lek. Jakby mało Syn i Matka przeżywali codziennie koszmaru z powodu opróżniania tego zasmarkanego nosa. 3 lekarstwa a każde 3 razy dziennie. I nie razem. Tylko w odstępach co pół godziny. Czaicie to? A za każdym razem płacz, rozpacz czarna, kompletny brak współpracy i w końcu przemoc z każdej strony.
Ale w kinie to było naprawdę miło.


* pisząc ten tekst Matka właśnie, po 6 dniach, dojada popcorn z kina, o dziwo zjadliwy. Ale końca jeszcze nie widać. Ojciec się uparł na opakowanie "gigant-masakra", bo tylko 3 zł droższe od opakowania "rozsądna ilość dla dwojga". Zachodzi obawa, że jak za kilka miesięcy znów uda im się wyjść z domu to zabiorą ze sobą to samo opakowanie.

6 komentarzy:

  1. Ja w takich momentach stosuje..wizualizację...wyobrazam sobie łąke, na niej szczęsliwe, zdrowe dzieci, bawiące sie z ich ojcem...i matkę siedzacą pod drzewem..
    do momentu kiedy stado mrówek nie zacznie jej włazić w tyłek...hehe...
    ale o można wyciąć...Trzymaj sie Matko...
    U mnie jest tak, że im bardziej chory mój stary tym ja mam więcej pałera..
    Im więcej on stęka, tym ja żywsza...
    A dziś zrobiłam sobie herbatę z cynamonem i wrzuciłam kawałek..pomarańczy...love it..(choć kompletnie nie wiem czemu to pisze)
    hehe..pzdr Gosia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A pisz sobie :) Pomyśl jak by to było, nie tylko w internecie, ale w ogóle w życiu, gdyby ludzie tak po prostu, bez powodu pisali o tym, co kochają, a nie wciąż o tym, co ich wkurza. Miło by było ;-)

      Usuń
    2. No, na mnie to chyba ktoś jakiś urok rzucił...
      Power mam za dwóch (małż zdrowy, jakby co), dziś rano wstałam o 6.30 i do 7.15 -ugotowałam obiad, zrobiłam zakupy w mięsnym, kupiłam bułeczki w społem i jeszcze zdązyłam wrócic do domu, aby małż mógł pojechac wczesniej do pracy, a ja czekałam na nianie...i do roboty na 8smą...
      Sama nie wiem skąd ta dopamina...chyba za dużo "endomorfiny", hehe, a może od tych..pomarańczy? Ostatnio nie ma dnia abym nie dodawała jej do..herbaty...:)

      Usuń
  2. Oj, nie jest za dobrze, ale czerp pociechę z uratowanych rysiów ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co to za pociecha jak PRZEZ CIEBIE co chwilę Ojciec mi tego przystojnego ekologa wypomina? Najbardziej chyba ten tatuaż go zabolał. Teraz strach się bać, bo przy biurze, po sąsiedzku, przez ścianę, ma salon tatuażu. A jak mi kiedyś wróci z pracy z napisem "jebać rysie" czy coś w ten deseń?
      No nie jest za dobrze, nie jest.

      Usuń
  3. A wiesz, że u nas ogórki kiszone to tez hit? Rocznicy zazdroszczę nieustannie!

    OdpowiedzUsuń